Zobacz, jaki cud!

Mówiąc o in vitro, trzeba szukać takiej płaszczyzny dyskusji, na jakiej mogą się spotkać zarówno ci, dla których głos Kościoła jest autorytetem, jak i ci, którzy nie widzą powodów liczenia się z nim.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Patrz, jaki cud - powiedział mi kiedyś znajomy, podnosząc w górę dwumiesięczne niemowlę - nie było i jest! Dziecko nie było specjalnie zachwycone nagłą zmianą wysokości, zachwyt znajomego był jednak szczery. Jak na filozofa przystało - unosząc domagające się łagodniejszego traktowania dziecko, przeżywał właśnie moment egzystencjalnego uniesienia.

Też mi cud! - mógłby skwitować tę sytuację biolog. Plemnik przeniknął przez osłonkę przejrzystą komórki jajowej, rozpoczynając skomplikowany, ale przecież rozpoznany już przez embriologów proces zapłodnienia ludzkiego organizmu, w wyniku którego doszło do uformowania się zygoty. Potem jeszcze kolejnych dziewięć miesięcy złożonych procesów rozwojowych - też w dużej mierze już rozpoznanych i opisanych - i rodzi się dziecko.

Nic w tym tajemniczego, ot, biologia i tyle.

Nie sądzę jednak, by wskazanie na biologiczny proces rozwoju osobniczego gatunku Homo sapiens mogło ostudzić zachwyt ojca nad cudem istnienia własnego dziecka. Gdyby mu w chwili przeżywania radości z cudu istnienia przedstawić opis rozwoju embrionalnego, potraktowałby to zapewne jako swoistą profanację. On tu o cudzie ludzkiej egzystencji, a ktoś mu o gametach, zygocie, podziałach komórkowych i blastomerach... Rozmowa zupełnie bez sensu, bo interlokutorzy mówią wprawdzie o jednej kwestii, lecz na dwóch różnych płaszczyznach.

Trudna dyskusja

Może dlatego rozmowa na temat zapłodnienia in vitro jest tak trudna - przyznajmy, iż to trudna rozmowa - że spierając się o jego moralną dopuszczalność, powołujemy się często na dwa różne, aczkolwiek ściśle ze sobą złączone, aspekty ludzkiego istnienia: z jednej strony ten biologiczny, gatunkowy, "odmitologizowany" z wszelkich cudowności, z drugiej zaś - osobowy, naznaczony jedynym i niepowtarzalnym charakterem indywidualnych kolei ludzkiego losu, związany z ludzką godnością, domagający się podmiotowego, a nie przedmiotowego traktowania.

Procesy poczęcia i rozwoju ludzkiego życia nie są dla nas dzisiaj tajemnicą. Na płaszczyźnie biologii jesteśmy w stanie stwierdzić, że ludzkie życie zostało poczęte, jest płci męskiej lub żeńskiej, rozwija się prawidłowo bądź wykazuje strukturalne czy genetyczne nieprawidłowości. Dysponując coraz lepszą znajomością ludzkiego genomu, będziemy zapewne zdolni w przyszłości do określenia szeregu genetycznie determinowanych cech. Nie trzeba być filozofem, by stwierdzić, że życie człowieka dalece wykracza poza płaszczyznę samej biologii. Nie potrafimy wszak przewidzieć, kim będzie nienarodzony jeszcze człowiek. Co wybierze? Kogo pokocha? Co go zainteresuje? Czym nas zaskoczy? Jakiej muzyki zechce słuchać? Dwumiesięczny "cud" nie wybiera obywatelstwa ani firmy ubezpieczeniowej, ale dorośnie i to zrobi. Jest wolny - kiedyś pójdzie własną drogą. Kiedy ktoś mu będzie w tym przeszkadzał, powoła się na prawa człowieka.

Żeby dostrzec w zapłodnieniu in vitro problem natury moralnej, trzeba w rozumieniu istoty człowieczeństwa spojrzeć poza samą biologię, nawet wówczas gdy "ludzka biologia" nie ma jeszcze kształtów dziecka, lecz stanowi organizm składający się z jednej czy kilkunastu komórek. "Spojrzeć" nie znaczy zobaczyć w sensie dosłownym ludzkie kształty, znaczy: mając na uwadze złożony proces ludzkiej morfogenezy, uznać, że to wprawdzie nie takie samo, ale to samo istnienie, w którym po narodzeniu z radością dostrzegamy długo oczekiwany "cud". A skoro "to samo", to znaczy, że istniał on już we wczesnych fazach rozwojowych i był równie bezcenny jak nowo narodzone dziecko.

O wiele łatwiej dostrzec człowieczeństwo w narodzonym już dziecku niż w organizmie przypominającym grudkę komórek. Przyzwyczajeni do obrazów, domagający się dowodów, odrzucający abstrakcyjne kategorie metafizyki - z trudem uznajemy to, czego wprost nie doświadczamy. Bardzo wielu lekarzy zaangażowanych w program in vitro przyznaje, że nigdy nie wyraziłoby zgody na aborcję w trzecim miesiącu ciąży, ale zarodek to w ich przekonaniu jeszcze nie dziecko.

Dyskusja na temat in vitro trudna jest również i z tego powodu, że w perspektywie kontrowersyjnych moralnie metod widzimy zrozpaczonych, potencjalnych rodziców i ich "upragniony cud". Dramat bezpłodnych rodziców jest oczywisty, pragnienie posiadania dziecka jest jak najbardziej naturalnym, słusznym pragnieniem, a życie dziecka - bez względu na to, czy poczęło się naturalnie czy in vitro - niekwestionowanym dobrem. Ktokolwiek zetknął się z dramatem rodziców, którzy całymi latami zmagają się z "oporną naturą", pragnąc przekazać życie, przyzna, że to trudny, bolesny i bardzo delikatny problem; delikatny, bo jakoś upokarzający, zawstydzający... Alternatywa adopcji nie jest wcale dla bezpłodnych małżeństw oczywista. Pragną własnego dziecka w sensie biologicznym, ponieważ wyraża się w tym jeszcze głębsze pragnienie, by dziecko było "ciałem z ich ciała" i "krwią z ich krwi", by dziedziczyło ich geny, by mogli z radością - bądź ubolewaniem - odkrywać w swoich dzieciach własne cechy, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. I jakkolwiek świadomi jesteśmy tego, że biologiczne rodzicielstwo to nie wszystko, i wskazać można wiele przykładów, w których biologiczni rodzice nie przekazali dziecku niczego więcej prócz życia, a rodzice adopcyjni wszystko prócz życia, nie może być to powodem odrzucania wagi biologicznego rodzicielstwa.

Rzecz nie w tym, by pomijać moralne kontrowersje metod in vitro, ale by nie bagatelizować jak najbardziej rzeczywistego dramatu bezpłodnych małżeństw. Dlaczego zatem, mając świadomość tego dramatu, nie dopomóc - jeśli to technicznie możliwe - ziszczeniu się tego naturalnego pragnienia niedoszłych rodziców?

Nie było - i jest!

Punktem wyjścia debat na temat metod wspomaganego rozrodu jest zazwyczaj wspomniana wyżej kwestia normatywnego statusu ludzkiego zarodka - temat dyskutowany zawzięcie od ponad 30 lat, któremu poświęcono tyle artykułów, monografii i konferencji, że ich liczba przekracza chyba wszystko, co powiedziano i napisano o innych tematach poruszanych we współczesnej bioetyce.

Lata dyskusji nie zaowocowały osiągnięciem konsensu, raczej mnożeniem kolejnych stanowisk, co w praktyce oznacza wielość proponowanych w trakcie ludzkiej morfogenezy cezur (m.in. poczęcia, implantacji, powstania zaczątków systemu nerwowego, wykształcenia kory mózgowej lub zdolności do samodzielnego życia poza organizmem matki), które miałyby oznaczać początek uznawania w rozwijającym się ludzkim organizmie rzeczywistego istnienia nowego człowieka. Nie było - i jest! Jeśli jest już od momentu, w którym po połączeniu się gamet powstał nowy organizm wraz z własnym szlakiem rozwojowym - a tego, wykorzystując zarówno dane współczesnej embriologii, jak i filozoficzne tezy metafizyki i antropologii, nie można wykluczyć - to tak samo zapłodnienie w warunkach laboratoryjnych i przechowywanie oraz ewentualne niszczenie niewykorzystanych zarodków winno zostać wykluczone z uwagi na ewidentne zagrożenie ich życia. Chronimy wszak ludzkie życie wszędzie tam, gdzie jego istnienie jest zagrożone.

Odpowiedzialność za utracone ludzkie życie nie ciąży na nas wtedy, gdy kres ludzkiego istnienia nie był przez nas świadomie zainicjowany. Nie odpowiadamy moralnie za śmierć ludzi, których nie jesteśmy w stanie wyleczyć, ani za poronione zarodki lub płody, które - często na skutek błędów rozwojowych - obumarły, jeszcze zanim osiągnęły kres morfogenezy. Nie możemy odpowiadać moralnie za coś, co leży zupełnie poza naszym zasięgiem. Pozostajemy zatem niewinni, kiedy rodzą się ułomni ludzie (wykluczając sytuacje, w których sami naraziliśmy rozwijający się ludzki organizm na działanie czynników teratogennych, np. alkoholu), i niewinni, kiedy poczęli się w sposób naturalny, ale nie dane było im się urodzić.

Gdy jednak doprowadzamy w warunkach laboratoryjnych do poczęcia człowieka, sytuacja się zmienia: jakkolwiek nie mamy władzy nad procesami rozwojowymi, to zarodki powstały z naszej inicjatywy, w pełni świadomie naraziliśmy je też na utratę kruchego istnienia. Jeśli wykazywać będą jakieś rozwojowe błędy, możemy pytać, czy nie jest to wynikiem naszego zaniedbania.

Relacja, w jakiej pozostajemy względem poczętego in vitro ludzkiego życia, różni się bowiem zasadniczo od tej, która jest naszym udziałem w przypadku naturalnego poczęcia: to relacja totalnej zależności. Trudno wyobrazić sobie większą zależność jednego człowieka od drugiego niż ta, która zachodzi w przypadku doprowadzania do poczęcia ludzkich istot w warunkach laboratoryjnych. Wprawdzie zarodek poczęty w wyniku naturalnego zapłodnienia jest również totalnie zależny od matki, jednak jest to zależność organiczna, nie moralna. Zespoły medyczne zaangażowane w program in vitro mają wprawdzie świadomość, że bez udziału dawców gamet zarodek by nie powstał, a proces, jaki zaczyna się od momentu wniknięcia plemnika do komórki jajowej ustaliła matka natura, a nie inteligentny człowiek, lecz jednak połączenie gamet jest ich dziełem, człowiek zaś w naturalny sposób rości sobie prawo do własnych dzieł, ocenia je i odrzuca, jeśli nie spełniają jego oczekiwań, starając się doskonalić tak twórcze umiejętności, jak i samo dzieło. To właśnie mamy na myśli, kiedy w dyskusji na temat in vitro stawiamy problem przedmiotowego traktowania ludzkiego życia. Nie byłoby problemu, gdyby nie chodziło o człowieka, lecz on już jest, wraz z całym "bagażem" normatywnych odniesień! Dajemy prowadzącym program wspomaganego rozrodu ogromną władzę nad ludzkim życiem. To niebezpieczna gra.

Natura "odmitologizowana"

Współczesna medycyna na tyle różnych sposobów ingeruje dzisiaj w ludzki organizm, że zaangażowanie techniki medycznej w procesy rozrodcze człowieka można by uznać za kolejny etap zastosowania wiedzy i praktycznych możliwości medycyny.

Nic nadzwyczajnego! Można się nadto zastanawiać, czy prokreacja kontrolowana przez odpowiednio wykwalifikowanych specjalistów nie jest bardziej "ludzka" niż zdanie się w tej materii na ślepe mechanizmy natury.

Niby dlaczego rozumne i wolne istoty nie miałyby wykorzystywać swojej inteligencji również, gdy chodzi o nowych przedstawicieli rozumnego gatunku? Czyż nie wydaje się to aż nadto zrozumiałe?

Jeśli nawet bronić tezy, że naturalna prokreacja miałaby być normą ludzkiego postępowania już przez sam fakt, że jest naturalna, właściwa dla gatunku, wyposażona w sensy nadane jej przez Stwórcę, to czyż Stwórca nie przewidział, że nadejdzie dzień, w którym człowiek odkryje tajemnicę poczęcia i dziedziczenia cech?

Dlaczego zlecone człowiekowi zadanie "czynienia sobie ziemi poddaną" nie miałoby się realizować również w odniesieniu do własnego gatunku? Przecież Stwórca nie zastrzegł, że natury ludzkiej nie wolno tknąć, a jeśli już mówić o Jego udziale w powstawaniu życia ludzkiego, należy pamiętać, że jest to w istocie współudział: człowiek uczestniczy w poczęciu nowego życia nie inaczej jak poprzez swoją biologiczną naturę.

Czy zaangażowanie w ów biologiczny proces zdobyczy biomedycyny nie mogłoby oznaczać jeszcze pełniejszego, bo rozumnego, uczestnictwa człowieka w dziele stworzenia, a zatem uczestniczenia w nim na miarę osób?

Kiedy w dyskusji nad dopuszczalnością metod wspomaganego rozrodu pojawia się argument, że pozaustrojowe zapłodnienie jest "nienaturalne", wywołuje to uśmiech u jednych i irytację u drugich.

Dlaczego nienaturalne? Przecież miarą sukcesu w próbach zapłodnienia pozaustrojowego jest jak najwierniejsze naśladowanie natury. Rezygnujemy tylko z naturalnego zapłodnienia - dalej staramy się jak najwierniej naśladować naturę. Podawanie kobiecie przed implantacją środków hormonalnych temu ma właśnie służyć, by organizm reagował podobnie jak w przypadku procesów hormonalnych wywołanych przez naturalne zapłodnienie.

Określenie "nienaturalne", przeciwstawiane tutaj "naturalnemu" w sensie: "pozbawionemu jakiegokolwiek technicznego wspomagania", nie jest najszczęśliwsze. Kiedy bowiem zastanawiamy się nad tym, jak bardzo technika medyczna zaangażowana jest w ratowanie naszego życia i poprawę jego kondycji, znajdujemy wiele możliwości wspomagania naszego organizmu, które byłyby w tym sensie "nienaturalne". Nienaturalne są implanty zębów i implanty słuchowe, nienaturalny jest stymulator serca, nienaturalne są endoprotezy i protezy.

Nie są to bynajmniej przykłady wyposażania człowieka w jakieś wykraczające poza gatunkowe uwarunkowania możliwości, ale przywracania tego, co pozwala mu funkcjonować w naturalny dla gatunku sposób. Jeśli godzimy się na tak wiele sposobów wspomagania naszej natury techniką, to dlaczego zastąpienie współżycia rodziców miałoby być moralnie kontrowersyjne?

Wszystko zdaje się zależeć od tego, czy współżycie rodziców będziemy rozumieli w kategoriach czysto fizjologicznych, czy też nie. Jeśli tak, to jakakolwiek dyskusja na temat normatywnego znaczenia współżycia jest pozbawiona sensu i nosi znamiona błędu naturalistycznego. Jeśli nie, najpierw należałoby podkreślić, że to nie poczęcie dziecka jest bezpośrednim celem współżycia rodziców.

Współżycie jest warunkiem koniecznym, lecz niewystarczającym, żeby mogło zaistnieć nowe życie. Rodzice "stwarzają okazję" dla połączenia się gamet, ale nie poczynają wprost życia, nie mają na to bezpośredniego wpływu. "Życie ludzkie poczyna się samo" w tym sensie, że od momentu przeniknięcia plemnika przez osłonę przejrzystą komórki jajowej rozpoczyna się proces prowadzący do ukształtowania zygoty, który nie jest w najmniejszym stopniu zależny od ludzkiego chcenia.

To dlatego bywają niechciane i przypadkowe ciąże, a nie ma niechcianych i przypadkowych zarodków powstałych w warunkach laboratoryjnych, chociaż istnieją nikomu już niepotrzebne zarodki, podobnie jak odrzucone przez rodziców dzieci. W warunkach laboratoryjnych proces zapłodnienia będzie postępował tak samo, chociaż w środowisku zdecydowanie mniej dla zarodka korzystnym, bo mimo że jakoś "naśladującym" naturalne środowisko organizmu matki, to przecież nie identycznym.

Program in vitro (w przeciwieństwie do klonowania) nie ma nadto na celu wprowadzania jakichkolwiek zmian w proces powstania nowego życia, jeśli przez początek tego procesu rozumiemy wspomniany wyżej moment przeniknięcia plemnika poprzez osłonę jaja. Plemnik zostaje jedynie inaczej niż w wyniku naturalnego współżycia "dotransportowany" do komórki jajowej. Czy to coś zmienia? Zaznaczmy, że w pytaniu tym nie interesują nas zmiany natury biologicznej, ale te zmieniające moralny kontekst działania.

Odpowiedź wydaje się banalna: po prostu z procesu powstawania nowego życia zostało wykluczone współżycie rodziców, czyli ich działanie nie ma w tym procesie nawet pośredniego udziału. Współżycie zostaje zastąpione pobieraniem gamet. To zdecydowanie mało intymne, zarówno dla mężczyzny, jak i dla kobiety, jednak zdesperowani rodzice są w stanie wiele znieść, jeśli ma to być ceną za poczęcie ich dziecka. Rodzice pozwalają się "wyręczyć", nawet w sensie dosłownym, ponieważ połączenie pobranych gamet jest "dziełem rąk" służb medycznych zaangażowanych w program in vitro. Jak zatem dyskutować o normatywnym znaczeniu współżycia, jeśli zostaje ono w tym układzie zupełnie wyeliminowane?

Współżycie rodziców możemy nazwać naturalnym, mając na uwadze właściwy naszemu gatunkowi sposób rozmnażania. Sam z siebie nie może on jeszcze stanowić normy postępowania, ponieważ biologia jako taka nie dyktuje moralnego porządku. Jeśli współżycie rozumnych i wolnych istot nie jest jedynie fizjologią, to dlatego, że w ich przypadku jest świadomym działaniem, a nie jedynie fizjologicznym uczynnieniem. Zastąpienie współżycia techniką to nie to samo, co wszczepienie endoprotezy. Podejmowane w perspektywie przekazania życia, oznacza pragnienie posiadania dziecka z tą kobietą i z tym mężczyzną, oznacza również wzajemne oddanie i pragnienie bliskości. Metody in vitro nie zastępują zatem jedynie fizjologii, zastępują działanie czy współdziałanie osób.

Pragnienie posiadania dzieci jest czymś jak najbardziej naturalnym dla ludzi, którzy założyli rodzinę, w innym jednak znaczeniu "naturalności" niż bicie naszego serca i praca układu oddechowego, czyli fizjologiczne funkcjonowanie naszego organizmu. Owo naturalne pragnienie rodziców wyraża się chęcią przekazania nie tylko życia biologicznego, ale i reprezentowanego przez rodziców świata wartości. Dzieci są przedłużeniem życia rodziców w sferze kultury i rodzinnych tradycji, są żywym znakiem ich miłości, a nie tylko zachowaniem genetycznego dziedzictwa.

Mógłby ktoś powiedzieć, że zapłodnienie pozaustrojowe wcale tego ostatniego nie wyklucza. I będzie miał rację. Mógłby dodać, że konieczny współudział rodziców w przekazaniu życia wcale nie jest konieczny, skoro może zostać zastąpiony technicznym wspomaganiem służb medycznych zaangażowanych w program in vitro. I też będzie miał rację. A jednak zamiana rodziców z pośredników w procesie powstania nowego życia w pośredników w dostarczaniu gamet w niepokojący sposób zmienia ich funkcję - niepokojący pod warunkiem, że roli człowieka w powstaniu nowego życia nie rozumiemy czysto technicznie, bo jeśli tak, to (podobnie jak w przypadku odmawiania normatywnego statusu ludzkim zarodkom) nie będziemy postrzegali w pozaustrojowym zapłodnieniu problemów natury moralnej. Człowiek poczęty w warunkach laboratoryjnych zawdzięcza swoje życie nie tylko matce naturze i naturze matki, lecz również osiągnięciom natury technicznej. Zapewne nie zmieni to zasadniczo jego przyszłego życia, zmienia jednak powoli sposób traktowania własnej cielesności.

Przestaje być ona czymś, co istnieje integralnie wraz z nami, staje się "czymś obok nas". Na własne życzenie "degradujemy" swoją wyróżnioną pozycję w otaczającej nas immanencji.

Wytęskniony cud

Powyższe refleksje nie wyczerpują tematu, nie poruszają kwestii biomedycznych, nie zawierają też - z wyjątkiem odniesień do Stwórcy - wątków natury teologicznej. Sądzę, że szukać trzeba takiej płaszczyzny dyskusji, by mogli się spotkać zarówno ci, dla których głos Kościoła jest autorytetem, jak i ci, którzy nie widzą powodów, dla jakich mieliby się z nim liczyć. Tam gdzie w grę wchodzi ochrona ludzkiego życia, jest to prostsze niż w kwestiach odnoszących się do znaczenia współżycia rodziców w procesie powstawania nowego życia. Nie uważam, żeby to ostatnie dało się łatwo wpisać w stosowne prawo, ponieważ moralność sięga głębiej niż prawo.

Stanowisko Kościoła odnośnie do metod wspomaganego rozrodu zostało wyłożone w dokumencie "Donum vitae" już 20 lat temu i - w przeciwieństwie do metod in vitro - nie uległo od tej pory żadnym modyfikacjom. Pierwsze dziecko poczęte metodą in vitro urodziło się w Polsce w roku 1987, w roku wydania wspomnianego wyżej dokumentu. Od tego czasu wiele małżeństw doczekało się dzięki metodzie in vitro swojego "wytęsknionego cudu". Mam prawo przypuszczać, że toczona dziś w mediach dyskusja nie jest dla nich łatwa... Uwikłaliśmy się w problem dodatkowych zarodków, dawców gamet, zastępczych matek. Niełatwo to teraz rozwikłać, tym bardziej że nie jest dla nikogo tajemnicą, iż metody in vitro praktykowane są w bardzo wielu krajach i cieszą się zarówno prawnym, jak i społecznym przyzwoleniem. W niczym nie zmienia to faktu, że cena, jaką płaci się za każdy taki "wytęskniony cud", jest ogromna, chociaż czasem trudno ją od razu dostrzec. ?

Siostra dr hab. BARBARA CHYROWICZ jest filozofem i etykiem, profesorem KUL, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2008