Zgaszony płomień

Pod koniec życia przychodził nieraz do Aleksandra Wata, który ostrzegał: "Grozi ci kliniczna schizofrenia". Odpowiadał, że i tak nie uważa życia po Oświęcimiu za możliwe, a oszałamianie się komunizmem jest czymś w rodzaju samobójstwa.

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Tadeusz Borowski, ok. 1950 r. / fot. Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie /
Tadeusz Borowski, ok. 1950 r. / fot. Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie /

Zabija się pierwszego lipca 1951 r. Pięć dni wcześniej urodziła mu się córka. Telefon z tą wiadomością odebrał w czasie zebrania zarządu Związku Literatów Polskich. Poszedł do łazienki, nachylił się nad kranem i wsadził twarz pod strumień zimnej wody. Otrzeźwiony wrócił na salę i szepnął do siedzącego obok Jerzego Putramenta: "Dziecko mi się urodziło. Córka. Taki jestem szczęśliwy". Zaraz potem wysłał żonie kwiaty. Na załączonej karteczce napisał: "w podziękowaniu za wzorowe opracowanie pierwszego tomu dzieł zbiorowych". Następnego dnia, na plenum dotyczącym literatury dla dzieci i młodzieży, wygłosił ostatnie w swoim życiu przemówienie: "Wczoraj zostałem ojcem pięknej córy, której pierwszy krzyk był krzykiem o nową literaturę dla dzieci...". Codziennie odwiedzał żonę w szpitalu, przyspieszył starania o zamianę ich ciemnej kawalerki na wygodniejsze mieszkanie. "Euforia" - będą określać jego stan ludzie, którzy widzieli go w ostatnich dniach.

Niedzielę spędza z kochanką. Dzień jest gorący. Idą nad Wisłę, żeby poopalać się i popływać. Jedzą obiad w restauracji, zachodzą do jej mieszkania, potem długo spacerują. Tadeusz wydaje się szczęśliwy. O ósmej wieczorem się rozstają: jedzie do żony.

Tam robi się przygnębiony. Skarży się na coś niejasno. "Jestem taki dwulicowy" - narzeka. Potem staje przy oknie, patrzy na jaskrawy księżyc i mówi, że chciałby na niego uciec. Maria boi się o niego, ale nie prosi, żeby z nią został. Nie chce histeryzować. Przed wyjściem Tadeusz zmienia ton: mówi, że dostali przydział na mieszkanie, obiecuje przynieść rano pieluszki.

W mieszkaniu pracuje do późna nad felietonem. Światło w oknie pali się jeszcze przed północą - widzi je kochanka, stojąca pod kamienicą. Waha się, czy przeszkodzić mu w pracy. Nie chce wchodzić do mieszkania, w którym jest tyle śladów Marii. Wraca do siebie.

Tadeusz czyta jeszcze "Burzę" Erenburga. Potem połyka garść mocnych środków nasennych, odkręca gaz i kładzie się na tapczanie.

Po raz pierwszy postanawia umrzeć prawie 10 lat wcześniej. Grudniowy wieczór 1942 r. spędza w swoim pokoju na Skaryszewskiej. Od dwóch dni nie widział się z Marią, są pokłóceni. W samotności przeżywa krytykę swojego pierwszego tomiku, który niedawno odbił na powielaczu. Przymiotniki "zdolny" i "interesujący" nie odpowiadają jego ambicjom. O Gajcym i Baczyńskim mówi się więcej i lepiej.

Zamiast listu pożegnalnego pisze wiersz, adresowany do przyjaciela, Stanisława Marczaka-Oborskiego. Tego wieczora Maria przychodzi do niego już po godzinie policyjnej: dostaje się do budynku przeskakując płot z drutem kolczastym. Zjawia się w samą porę. Po raz pierwszy dostrzega rysę na psychice Tadeusza: stany euforyczne sąsiadują z depresyjnymi, a granica jest bardzo łatwa do przekroczenia.

Poznali się na kompletach tajnej polonistyki jesienią 1940 r. Parą zostali dwa lata później. Maria, czyli Tuśka: szczupła brunetka o uważnym spojrzeniu dużych, ciemnych oczu. Przenikliwa, krytyczna, z silnym poczuciem odpowiedzialności wobec innych. Starsza o dwa lata. Tadeusz wydawał się przy niej niedojrzały: przykrywający niepewność głośnym śmiechem, wulgarny, gwałtowny, pośpieszny w opiniach. Wspólni znajomi nazywali go "Szczeniak".

Maria dorastała w Warszawie, w zamożnej rodzinie żydowskiej inteligencji. Tadeusz dzieciństwo spędził na porewolucyjnej Ukrainie. Rodzice (księgowy i krawcowa) na kilka lat zniknęli z jego życia, wywiezieni na Sybir. Kiedy wrócili i przeprowadzili się do Warszawy, nie było ich stać na wychowanie dwójki synów: posłali ich do franciszkańskiego internatu.

Dla Marii studia nie były niczym niezwykłym, dla Tadeusza stanowiły oszałamiający awans. Na początku wykładów studenci zastanawiali się, co robi między nimi ten rozczochrany chłopiec w za małym, wyblakłym mundurku. Szybko okazało się, że jest najlepiej przygotowany do studiów. Prawie nigdy nie opuszczał zajęć, czytał wszystkie lektury i zostawał po wykładach, by pożyczać książki od profesorów.

Mieszkał i pracował na Skaryszewskiej jako magazynier firmy budowlanej. Do spółki z właścicielem pędził bimber. Obok było biuro Arbeitsamtu, do którego naziści zwozili ludzi z łapanek, spalone we wrześniu 1939 r. domy i baraki dla bezrobotnych. Nie konspirował. Za dużo miał sceptycyzmu, żeby narażać życie dla przyszłości, o której nikt nie mógł zapewnić, że będzie lepsza niż przed wojną. Konspirowała Maria, najpierw w podziemiu komunistycznym, potem w ZWZ. Konspirowali przyjaciele: Andrzej Trzebiński i Wacław Bojarski, związani z grupą "Sztuki i Narodu". Irytował go ich entuzjazm, brzydziły nacjonalistyczne poglądy.

Następne ostre załamanie przeżywa już po wyzwoleniu, w 1946 r. "Monachium jest martwe - pisze do Marii - Niemcy są martwe. [...] Nienawidzę tego życia na trupie". Przestaje się odzywać do współlokatorów, porzuca pracę i naukę. Dnie spędza w łóżku, czytając amerykańskie czasopisma. Dolicza ten rok po wyzwoleniu do lat obozowych: tak bardzo czuje się wytrącony z własnego życia. Nie ma już siły czekać na Marię, która nie chce wracać do Polski, bo uważa, że "w jej wieku wolność jest już bardziej niż miłość potrzebna". Między Szwecją a Niemcami nie można swobodnie podróżować. Nie widzieli się od dwóch lat.

Boi się, że siedząc za granicą zmarnuje talent. Że nie będzie miał czytelników - ze względu na obcość języka i treści. Z dnia na dzień decyduje się na powrót. Zamiast wspólnego życia na emigracji, wybiera samotne życie w Polsce. Liczy na jedno: ucieczkę przed obłędem.

Marii oświadczył się zaraz przed aresztowaniem. Mogli wziąć szybki i biedny ślub okupacyjny, podobny do tych, które brali znajomi. Nie zdążyli go nawet zaplanować.

W lutym 1943 r. Maria chciała załatwić fałszywe papiery dla koleżanki, która uciekła z likwidowanego getta. Poszła po pomoc do znajomych z komunistycznego podziemia. W środku było już gestapo. Niemcy przeszukali ją, odebrali miłosne wiersze, które dostała od Tadeusza, i zawieźli na przesłuchanie.

Tadeusz domyślał się, dlaczego zniknęła. Postanowił pójść za nią. Gestapo aresztowało go z "Nowym wspaniałym światem" w kieszeni. Na alei Szucha zobaczył Marię. Schyliła głowę i się rozpłakała.

Po kilku miesiącach na Pawiaku Tadeusza wywieziono do Auschwitz, Marię - do Birkenau. Więźniowie pracujący w obozie kobiecym nosili jej listy od Tadeusza, które były pierwszymi fragmentami jego prozy. Ułożył z nich później opowiadanie "U nas, w Auschwitzu". Przesyłał jej też lekarstwa i maści, skradzione z obozowego szpitala. Dzięki nim wychodziła z kolejnych chorób - tyfusu, malarii, świerzbu. On sam życie zawdzięczał paczkom, które dostawał od rodziców i przyjaciół.

Żeby móc się spotkać z Marią, zgłosił się do wynoszenia z kobiecego obozu dziecięcych trupów. Zobaczył ją wychudzoną, wycieńczoną, łysą. "Nie martw się - powiedział oszołomiony - nasze dzieci nie będą łyse". Postarał się o pracę w Birkenau, żeby widywać ją regularnie. Latem 1944 r. spędzali dnie, leżąc przytuleni na jej pryczy. Mówił o tym później: "sielanka". Skończyła się razem z ewakuacją Oświęcimia. Ostatni raz widzieli się w sierpniu, później Tadeusz został wywieziony do Dachau, a Tusia do Ravensbrück.

Kiedy w maju 1945 r. wyzwolono Dachau, Borowski ważył 35 kg. Francuski żołnierz przytulił go, amerykański podzielił się z nim papierosem.

Został przewieziony do obozu dla dipisów. Szybko znienawidził Amerykanów, którzy pilnowali wyjścia z karabinami w ręku. Po pół roku udało mu się wydostać i zamieszkać w Monachium. Zatrudnił się w Czerwonym Krzyżu, żeby ułatwić sobie poszukiwania Marii.

Kiedy w styczniu 1946 r. dostał od niej pierwszą wiadomość, zasypał ją telegramami i listami. "Przez dwa dni chodziłem nieprzytomny, oszalałem najkompletniej, list Twój umiem już na pamięć. Więc będziemy razem, pomyśl tylko! Po tylu latach, po tylu obozach! I będziesz moją żoną!".

Po pół roku czekania nic nie zostało z entuzjazmu. Nie mógł patrzeć na Zachód bez wyrzutu. Kiedy przyglądał się dłoniom Niemek, wydawało mu się, że rozpoznaje na nich pierścionki i zegarki, które sortował w Oświęcimiu po rozładowaniu transportu. Byli więźniowie robili interesy na czarnym rynku, szabrowali i gwałcili żony esesmanów. On uczył się greckiego, angielskiego i historii sztuki, czytał behawiorystyczne opowiadania amerykańskie i pisał. Wydał tomik "Imiona nurtu" i razem z kolegami z obozu przygotowywał książkę wspomnieniową "Byliśmy w Oświęcimiu". Wyszła w czerwcu 1946 r. Nie był z niej zadowolony; uważał, że nowele są mniej warte niż poezja. "Napisałem dla rozmaitych celów - wyliczał w liście do przyjaciółki - raz, że można wydać, dwa - żeby pokazać (choć w nielicznych fragmentach) życie codzienne obozu i zedrzeć tzw. męczeństwo z człowieka, i wreszcie - że zło nie było udziałem jednej tylko strony".

Depresja pojawia się na nowo pod koniec lata 1946 r. Pracuje wtedy nad cyklem noweli wojennych: poprawia już wydane i pisze nowe. Siedząc przy maszynie, odtwarza sceny z Oświęcimia i Dachau. Kiedy wstaje od pracy, wychodzi na spacery po Powiślu. Brnie wśród gruzu, ogląda urwane ściany kamienic i wdycha odór gnijących kilka metrów pod jego stopami ciał.

W liście do Tusi relacjonuje: "dominującym wrażeniem jest chyba wrażenie ogromnego zmęczenia sobą i apatii. Chciałoby się już od siebie odejść". Maria jest przestraszona tymi niedomówieniami. Znowu musi się zjawić, żeby odciągnąć go od samobójstwa. Boi się, że nie znajdą dawnego porozumienia, że są na to zbyt zmienieni. Na gorsze. Wraca zrezygnowana.

Początkowo po przyjeździe do Polski Tadeusz miał wrażenie, że wyleczył się z depresyjnych stanów. Odnalazł rodzinę i kilku przyjaciół. Nieoczekiwanie spełniły się jego ambicje: był uważany za literata, co więcej - ważnego literata. "Twórczość" ogłosiła już jego opowiadania obozowe: "Dzień na Harmenzach" i "Proszę państwa do gazu". Wybuchł skandal. Przychylni krytycy wyrażali swój entuzjazm ostrożnie, nieprzychylni - atakowali na oślep. W recenzjach zastanawiali się, w jakim stopniu spaczona jest jego psychika. Pierwszoosobowa narracja i imię bohatera posłużyły za dowód na tożsamość autora i narratora. W kilka miesięcy później Borowski zyskał już miano kapo, a nawet opinię pisarza faszyzującego.

Gdy osobiście zaczął brać udział w dyskusjach, rachunek przestał się zgadzać. Nie wyglądał na nihilistę: niski, pucołowaty i rumiany, z uśmiechem tak szczerym, że aż dziwnym u dorosłego.

Redaktorzy nowych tygodników starali się go pozyskać. Dla każdego był uprzejmy, ale żadnemu nic nie obiecywał. Marzył o własnym piśmie literackim, które byłoby kontynuacją konspiracyjnej "Drogi" - lewicowym, ale nie komunistycznym, prezentującym literaturę ze względu na artystyczną, a nie polityczną wartość.

Życie w nowej Polsce wydawało mu się nie tylko możliwe, ale fascynujące. "Nie wierz temu, co piszą o Polsce - przestrzegał Tusię - jest w tym dużo histerii i niezdrowego niepokoju, zupełnie niepotrzebnego. W każdym razie frazes o odbudowie nie jest tylko frazesem [...] Jest na literaturę koniunktura jak nigdy jeszcze".

Próbuje się otruć zaraz po skończeniu pracy nad "Pożegnaniem z Marią", późną wiosną 1947 r. Boi się, że nic ważnego już nie napisze. Że wyczerpał swoje możliwości. A zapowiadał, że jeśli nie będzie pisał, nie będzie żył. Bierze ogromną dawkę leków. Znajduje go Maria. Udaje jej się go odratować bez niczyjej pomocy.

Namawia go na wizytę u psychiatry. Jadą do Tworek, gdzie Borowskiego przyjmuje sławny profesor Handelsman. Nie stwierdza choroby. Pacjent jest w świetnej formie umysłowej, wykazuje poczucie humoru i zapał do nowych przedsięwzięć. Potrzebny mu jest tylko spokój.

Ślub z Marią wzięli w grudniu 1946 r. Bez zapowiedzi, zaproszeń, wesela.

Dwa tygodnie wcześniej Borowski był na naradzie młodych pisarzy w hotelu sejmowym. Dowiedział się, że pismo młodych "Pokolenie", z którym współpracował, ma przekonać młodzież AK-owską do przejścia na stronę władzy. Usłyszał też, że Wiktor Woroszylski wyśmiewa środowisko Konfederacji Narodu za tendencje faszystowskie. Wstał z zaciśniętymi pięściami i zaczął krzyczeć, że nie można kpić z ludzi, którzy tak młodo umarli za Polskę i dlatego nie mogą się bronić. Że demokracji też trzeba patrzeć na palce, bo pod jej przykrywką zrobiono niejedno świństwo. Woroszylski był zawstydzony. Kiedy schodził z trybuny, z kieszeni wypadł mu pistolet. Nosił go dla obrony przed partyzantami.

W tym czasie Borowski wyśmiał książkę Jana Dobraczyńskiego o powstaniu. W styczniu 1947 r. dostał list z gratulacjami od naczelnego "Kuźnicy", Stefana Żółkiewskiego. Zalecał mu "dalsze konsekwentne wykańczanie pisarzy katolickich". Borowski uprzedził to życzenie. Kilka dni wcześniej opublikował w pierwszym numerze "Pokolenia" atak na Zofię Kossak-Szczucką. Jej wspomnienia z Birkenau były kwintesencją tego, czego w literaturze obozowej nie znosił: odgradzania dobra od zła, unikania brutalnych szczegółów, mętnej historiozofii. Recenzję zatytułował "Alicja w krainie czarów".

Na początku wiosny 1951 r. Borowski próbuje się zaczadzić. Siedzi w domu razem z Marią, która jest w szóstym miesiącu ciąży. Mówi do niej: "Pokażę ci, jak się popełnia samobójstwo". Zatyka wentylator i odkręca gaz. Mocno przyciska do siebie żonę, tłumacząc: "Jeśli nie chcesz, żebym zostawił cię samą, musisz to zrobić razem ze mną". Maria wyrywa się z uścisku i zakręca kurki. Tadeusz obraca sytuację w żart.

Przez cztery lata, jakie minęły od ostatniej próby, Borowski zmienił się, dla niektórych nie do poznania. Nawet z wierzchu. Nie ma jeszcze trzydziestki, a wygląda na mężczyznę w średnim wieku. Zawsze w krawacie, w dobrych marynarkach, w wyczyszczonych butach. Grubszy, z twarzą opuchniętą, zmęczoną. Ze spojrzeniem mniej przejrzystym i z uśmiechem już nie takim głupim. "Tłusta stonoga" - pisze o nim Dąbrowska w dzienniku.

Najbardziej zmieniły się jego poglądy. Nie od razu przekonał się do komunizmu. O sfałszowanych wyborach 1947 r. pisał z ironią do brata: "Sam akt państwotwórczy upłynął u nas spokojnie i z godnością. Kto miał mandat zdobyć, ten zdobył". Od udziału w przedwyborczym wiecu wymówił się bólem gardła.

Kiedy zamknięto "Pokolenie", próbował rozkręcić miesięcznik "Nurt" - mniej agresywny, ze staranniej dobraną treścią, w tym przekładami z literatury zachodniej: Sartre’a, Steinbecka, Aragona. Wyszły dwa numery. Najpierw redakcji zabrano lokal, potem prawo do druku. Stefan Żółkiewski szybko zaproponował Borowskiemu przejście do ortodoksyjnej "Kuźnicy". Borowski posłał do redakcji nowele z przygotowywanego do druku "Kamiennego świata". Odesłano je z powrotem. Książka wyszła w 1948 r. Mówiono o niej mniej i gorzej niż o wydanym rok wcześniej "Pożegnaniu z Marią".

W lutym został przyjęty do partii. Tego roku w notatniku zapisał: "Codziennie czuję, że wpadam, wsiąkam coraz głębiej jak w lotny piasek".

Legitymacja nie uchroniła go przed napaściami na zjeździe szczecińskim w 1949 r., na którym wprowadzono pojęcie "realizmu socjalistycznego". Był sekretarzem, notował więc w milczeniu, jak mówiono o jego prozie: "zjawisko niebezpieczne, czasem nawet wręcz szkodliwe". W stołówce podszedł do niego jeden z oponentów i pocieszył: "Nic się nie przejmujcie tym, co mówię oficjalnie, i tak lubię was czytać". Borowski warknął: "Odpierdolcie się, towarzyszu". Zjazd zrelacjonował w liście do Różewicza: "Stefan Żółkiewski wystawiał nam wszystkim cenzurki. Co do mnie, wycofał się z poprzednich, wieloletnich pochwał. Uznał moją twórczość za młodzieńczą, wytknął i napiętnował immoralizm [...] na razie niczego się nie boję, choć brzmi to jak zapewnienia dziecka z ciemnego pokoju. W końcu nikt za mnie tego, co ja mam zrobić, nie zrobi, a czasu mam dość, na razie nie umieram. Moja żona natomiast ma kompleksy i jak ktoś stuka po jedenastej - dostaje palpitacji serca".

Zaczął starania o wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Nie wyrażono na to zgody; w zamian zaproponowano mu posadę referenta kulturalnego przy polskim Biurze Informacji Prasowej w Berlinie. Zgodził się bez zastanowienia. Przed wyjazdem zgłosili się do niego funkcjonariusze z ofertą współpracy z wywiadem wojskowym. Praca w zasadzie dorywcza: rozglądanie się po środowisku i spotkania z funkcjonariuszami od czasu do czasu. Też się zgodził. Wyjechał na początku lata 1949 r.

Początkowo w Berlinie czuł się fatalnie: był ciągle senny i zmęczony, nudziła go praca, denerwowała niemiecka mentalność. Zagroził, że wróci do Polski, jeśli władze nie pozwolą na przyjazd Marii. Dołączyła do niego po dwóch miesiącach. Chodzili do teatru, kupowali książki. Rozmawiali o różnicy między stalinizmem a hitleryzmem. Zgadzali się, że prześladowania za poglądy są mniej straszne od prześladowań za rasę.

Z Berlina Borowski przysyłał artykuły. Coraz ściślej przylegające do stalinowskiej linii, coraz sprawniej posługujące się oficjalną retoryką. Niedługo przed powrotem dostał list od Wiktora Woroszylskiego z prośbą o napisanie forsującego socrealizm artykułu dla "Odrodzenia". W lutym w gmachu Rady Państwa odbyła się rządowa narada z literatami. Na krzesłach i pulpitach leżał nowy numer "Odrodzenia" z tekstem Borowskiego pt. "Rozmowy". Zebrani czytali: "Mój antyfaszyzm wywodził się z chęci moralizowania, z urażonego protestu mieszczańskiego, podobny był do wyrzekań sklepikarza, któremu puściła się córka. Nie widziałem klasowego oblicza faszyzmu; odkrywali mi go później moi towarzysze partyjni. [...] Miałem ambicje pokazania prawdy, a skończyłem na obiektywnym przymierzu z ideologią faszystowską". Adolf Rudnicki, podawany w artykule za negatywny przykład, pozbierał numery pisma, wyrwał niektórym zaczytanym z rąk, podszedł do okna i wyrzucił na ulicę.

Borowskiemu było to na rękę: nie chciał, by "Rozmowy" były czytane. Pisał wcześniej do redagującego "Odrodzenie" Bratnego: "gdybyś miał zastrzeżenia i uważał, że to nie bardzo warto drukować - nie rób mi przykrości i nie drukuj". A jednak na najbliższym zjeździe literatów z trybuny powtórzył samokrytykę.

Po powrocie do Polski dostał nowe zlecenie od wywiadu, tym razem w USA. Nie mógł się zdecydować. "Chcesz dalej pisać czy pracować w wywiadzie? - spytała Maria. - Bo tych dwóch rzeczy pogodzić się nie da". Został.

Kierował wyjazdami pisarzy w teren. Sam odwiedził traktorzystki w Środzie Śląskiej, kopalnię w Sosnowcu i spółdzielnię produkcyjną pod Szczecinem. Objął dział publicystyki w "Nowej Kulturze". Na ostatniej stronie co tydzień ukazywał się jego felieton. Ociężały od nowomowy, wskazujący coraz to nowych wrogów klasowych, imperialistów i faszystów.

Znajomi zadawali sobie pytanie: "Co mu się stało w tym Berlinie?". Niektórzy próbowali go otrzeźwić. Przyjaciele niepokoili się, że poświęcił prozę dla publicystyki. Witoldowi Wirpszy odpowiadał: "Robota musi być zrobiona - i ja ją będę robił". Wciąż pisał opowiadania, ale rzadziej i inaczej niż dawniej. Już nie o wojnie, a o nieuczciwym prezesie spółdzielni, który dostał uczciwą karę śmierci; o księdzu, który pożyczył partyzantom pistolet, żeby zabili mającego na nich donieść chłopca. Zaczął powieść. O Feliksie Dzierżyńskim. Tematu nie wybrał sam - dostał zlecenie na 25-lecie śmierci bohatera. Początkowo się opierał, później zaczął przygotowania w archiwach. Wybrał tytuł: "Czerwony maj".

Czasem wieczorem przychodził na rozmowę do Aleksandra Wata. "Grozi ci kliniczna schizofrenia" - ostrzegał Wat. Tego akurat Borowski bał się od lat - psychicznie chorował jego starszy brat. Odpowiadał, że i tak nie uważa życia po Oświęcimiu za możliwe, a oszałamianie się komunizmem jest dla niego czymś w rodzaju samobójstwa.

Jesienią 1950 r. Maria zaszła w ciążę, a Tadeusz się zakochał. Tak mocno, że znajomi mówili: "oszalał". Dziewczyna była reakcjonistką. Przekonywała go, żeby przestał pisać felietony. W dzień samobójstwa zapewnił ją, że pisze ostatni.

Kiedy Maria dowiedziała się o romansie, powiedziała Tadeuszowi, że może odejść. Nie chciał.

Gosposia, która w poniedziałkowy poranek przychodzi spóźniona do mieszkania Borowskich, od wejścia czuje gaz. Znajduje na tapczanie nieprzytomnego Tadeusza. Dzwoni po jego przyjaciół. Przewożą go do kliniki Ministerstwa Zdrowia. Robią mu transfuzję krwi, podają leki. Nie odzyskuje przytomności. Umiera trzeciego lipca o 18.53.

Na Krakowskim Przedmieściu trwa zebranie ZLP. Po wstępnym przemówieniu ktoś przychodzi z wiadomością. Pisarze wstają w minucie ciszy, konferencja zostaje skończona. Gorliwi komuniści nie powinni popełniać samobójstw - argumentuje Jerzy Putrament, zgłaszając wniosek o wykreślenie nazwiska Borowskiego z nazwy nagrody dla młodych pisarzy. Powtarza się wersję o wypadku: wrócił do domu pijany, postawił wodę na herbatę i zasnął. Woda wykipiała i zgasiła płomień, a on się już nie obudził.

Pogrzeb odbywa się w piątek. Brakuje Marii. Nikt jej jeszcze nie powiedział. W poniedziałek zamiast Borowskiego z pieluszkami odwiedził ją Woroszylski. Wymyślił, że Tadeusz pojechał w delegację. Trumna jest przykryta kwiatami, żeby nie było widać wyrzeźbionego krzyża. Młodzi pisarze z trudem donoszą ją do grobu. Orkiestra gra Międzynarodówkę.

Następny numer "Nowej Kultury" wypełniają pożegnania. Wszyscy piszą o śmierci bezsensownej, bezmyślnej, przypadkowej. Jarosław Iwaszkiewicz apeluje: "Ferwor jego wyrzeczeń i sądów powinien być przykładem dla całego młodego pokolenia naszych pisarzy, których największym, moim zdaniem, grzechem jest, jeżeli są letni, ledwie ogrzani olbrzymim oddechem naszej epoki. A Tadeusz Borowski pałał".

Korzystałam m.in. z książek: "Lawina i kamienie" Anny Bikont i Joanny Szczęsnej, "Niedyskrecje pocztowe. Korespondencja Tadeusza Borowskiego" (oprac. Tadeusz Drewnowski) oraz "Ucieczka z kamiennego świata" Tadeusza Drewnowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011