Zaniedbany front

06.07.2003

Czyta się kilka minut

Niall Ferguson, profesor historii finansów na Uniwersytecie Nowojorskim i senior research fellow w Jesus College w Oksfordzie, zaczyna swój artykuł (cytuję za „Heraldem”) tak: Sto lat temu socjolog niemiecki Max Weber opublikował sławną pracę „Etyka protestancka i duch kapitalizmu”. Twierdził w niej, że nowoczesny kapitalizm powstał z ducha chrześcijańskiego ascetyzmu w jego protestanckiej odmianie i że istnieje związek między religijnością Kościołów odłączonych a społecznymi wzorami zachowań związanymi z kapitalizmem, przede wszystkim - pracowitością.

Wielu uczonych zbudowało kariery na krytyce tezy Webera, ale doświadczenie Europy Zachodniej ostatniego ćwierćwiecza przynosi jej niespodziewane potwierdzenie. Jesteśmy tu bowiem świadkami równoczesnego upadku zarówno protestantyzmu, jak i etyki pracy.

Odwiedziwszy w 1904 roku Stany Zjednoczone, Weber utwierdził się w przekonaniu o słuszności swej tezy; zresztą i dzisiaj każdy, kto przybywa do Nowego Jorku, dostrzega te same co on zjawiska. Protestancka etyka pracy ma się tam dobrze - jej śmierć to fenomen europejski, który może mieć ponure konsekwencje dla przyszłości Unii Europejskiej w przededniu jej rozszerzenia.

Wielu badaczy - powiada Ferguson - nie dostrzegło zwycięstwa koncepcji Webera, ponieważ koncentrowali się na wskaźnikach produktywności, jak wydajność pracy na godzinę. Z tego punktu widzenia Europa Zachodnia przez ostatnie półwiecze starała się dogonić Stany Zjednoczone. Ale wskaźniki te nie pokazują dramatycznej różnicy narosłej w minionych dekadach pomiędzy czasem pracy Amerykanów i Europejczyków.

Wedle standardów amerykańskich Europa Zachodnia okazuje się zadziwiająco leniwa. Statystyki prowadzone przez Organizację dla W spółpracy Ekonomicznej i Rozwoju pokazują, że przeciętny Amerykanin pracuje 1976 godzin rocznie, przeciętny Niemiec - 1535 godzin, czyli o 22 proc. mniej, a Norwegowie i Duńczycy - jeszcze krócej. Pomiędzy rokiem 1979 i 1999 przeciętny amerykański rok pracy wydłużył się o 3 proc., niemiecki natomiast - skrócił o 12 proc. Dodajmy, że Niemcy ze wschodnich landów walczą teraz o dalsze skrócenie czasu pracy, by się zrównać z rodakami z zachodu.

Pomiędzy 1973 a 1998 rokiem populacja Amerykanów aktywnych zawodowo wzrosła z 41 do 49 proc. ludności, natomiast w Niemczech i we Francji zaszedł proces odwrotny: przeciętna spadła do 44 i 39 procent. Podsumowując, Amerykanie w ostatnich dwóch dekadach pracowali po prostu więcej. Europejczycy brali dłuższe wakacje, częściej strajkowali i wcześniej przechodzili na emeryturę.

Jak wytłumaczyć tę różnicę? Ferguson zwraca uwagę, że jest ona szczególnie zauważalna w północnoeuropejskich krajach
protestanckich, i podkreśla dziwną koincydencję pomiędzy zmniejszeniem liczby godzin pracy a zanikiem praktyk religijnych. W Holandii, Anglii, Niemczech, Szwecji i Danii mniej niż 10 proc. ludności odwiedza dziś kościół przynajmniej raz w miesiącu, co jest spadkiem prawdziwie dramatycznym w porównaniu z latami 60. W ostatnim badaniu Gallupa 49 proc. Duńczyków, 52 proc. Norwegów i 55 proc. Szwedów powiada, że Pan Bóg nie ma u nich nic do roboty, natomiast w Stanach Zjednoczonych dla 82 proc. respondentów Pan Bóg jest bardzo ważny.

A co się będzie działo, kiedy kraje Europy Środkowej wejdą do Unii? Zapewne zostaniemy częściowo zarażeni sekularyzacją, która, jak widać, dziwnie negatywnie koreluje z pracowitością. Nie podejmuję się dogłębnego wyjaśnienia tej korelacji ani nie próbuję jednoznacznie powiązać religijności z ochotą do pracy, ale danym statystycznym trudno zaprzeczyć.

*

Temat drugi jest krajowy. Otrzymałem bardzo szlachetną w tonie odezwę rektorów naszych szkół wyższych zgromadzonych na forum we Wrocławiu; nosi ona tytuł „Rola polskich uczelni wyższych w Europie wiedzy”. Równocześnie zaproszono mnie, bym wraz z gronem szanowanych osób wziął udział w filmie, który miał być rodzajem propagandówki dla zagranicy. Odmówiłem - moja abominacja do kłamstwa jest na tyle silna, że nie mogę opowiadać pięknych rzeczy o Polsce, kiedy ich nie widzę.

Świadomość roli nauki dla gospodarki i rozwoju państwa znajduje się dziś poza horyzontem postrzegania naszej klasy politycznej. Rozsądek każe zakładać, że procent młodych uzdolnionych ludzi, którzy mogliby z pożytkiem zająć się karierą naukową, jest spory, ale istotną rolę w ich selekcji odgrywają czynniki czysto materialne. Pensje naukowców są głodowe, niski urzędnik w MSZ zarabia tyle co profesor zwyczajny ze wszystkimi dodatkami. Uniwersytet Jagielloński chce zabronić swoim pracownikom nauczania w innych krakowskich szkołach wyższych; wiem skądinąd, że niektórzy profesorowie tej uczelni kursują po kraju, żeby związać koniec z końcem.

Kiedy się pracuje na amerykańskim uniwersytecie i posiada tak zwaną tenure, nie otrzymuje się wielkiej pensji, ale ma się stałą posadę i można na polu naukowym robić, co się chce. Można się też zatrudnić w jednym z olbrzymich molochów technologicznych i zarabiać od trzech do ośmiu razy więcej aniżeli na uniwersytecie, ale wtedy musisz robić, co każą. Wybór zależy od tego, czy ktoś bardziej kocha wolność nauki, czy pieniądze.

Przychodzą do mnie często młodzi ludzie, którzy najpierw oblewają mnie olejkiem różanym z wdzięczności za to, że poprzez swoje książki zadecydowałem o wyborze przez nich kierunku studiów (najczęściej chodzi o nauki ścisłe), po czym oświadczają, że właśnie wyjeżdżają do Bostonu albo Nowego Jorku. Trwa odpływ najzdolniejszych umysłów, ale fakt ten umyka uwadze polityków, na pierw-
szym planie sceny publicznej znajdują się natomiast takie uczone, jak pani posłanka Beger, która ma kurwiki w oczach. Przerażające jest to pchanie polskiej nauki może nie do grobu, ale ku straszliwemu zastojowi. Gdzie są, pytam, polscy nobliści w naukach przyrodniczych? Gdzie są wynalazki, które przynoszą wielkie sukcesy, także ekonomiczne? U nas zamiast zrobić wynalazek, rozsądniej napaść na jakiś kantor, więcej zysków to przyniesie.

Gdy wejdziemy do Europy i znikną bariery graniczne, także i na froncie nauki, zwłaszcza nauk stosowanych, czeka nas frontalne zderzenie. Od znajomych lekarzy - fachowców pierwszej klasy! - słyszę: jak tylko nostryfikacja dyplomu nie będzie już potrzebna, wyjeżdżamy. Niezręcznie im opowiadać o ojczyźnie i patriotyzmie, skoro ich praca w tej ojczyźnie jest tak niedoceniona. Aparaturę mamy często niezgorszą, ale pensje lekarzy i pielęgniarek - podłe.

Jednym słowem, jest to front straszliwie zaniedbany. Akcje typu: niech Kapuściński, Miłosz i Lem powiedzą coś do kamery, zrobi się z tego film i on poprawi nasz obraz za granicą, wydają mi się naiwne. Brak nam ludzi kompetentnych i polityków formatu większego niż kieszonkowy. Kiedy trumnę z prochami Słowackiego przywieziono do Polski, Piłsudski wygłosił przemówienie, w którym cytował „Beniowskiego”. Oczekiwać, że dzisiaj którykolwiek z polityków będzie cytował Słowackiego, to jakby się spodziewać, że wyrosną mu skrzydła i poleci w niebo. Zastanawiające, jak nasza tradycja rozsypała się w proch. Owszem, przeżyliśmy czterdzieści lat nieszczęścia sowieckiego, ale ono już minęło i nie można się do końca świata powoływać na to, że Sowieci nas gnębili.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2003