Zadania językowe

W poniedziałek 12 stycznia miałem ochotę wysłuchać czegoś w Pałacu Kazimierzowskim na Uniwersytecie Warszawskim o godzinie czwartej po południu. O pół do czwartej znaleźliśmy się z żoną na placu Trzech Krzyży. Mogliśmy więc spokojnie dojść na miejsce pieszo. Parocentymetrowa warstwa topniejącego śniegu, na którym ślizgaliśmy się niemal co krok, skłoniła nas, by przebyć tę drogę autobusem, który rzeczywiście nadjechał.

25.01.2004

Czyta się kilka minut

Do ulicy Foksal jazda odbywała się mniej więcej normalnie. Potem autobus ruszał i stawał, ruszał i stawał. Przebycie przestrzeni od jednego do drugiego okna wystawowego zajmowało kilka minut. Wreszcie kierowca ulegając prośbom i żądaniom pasażerów wypuścił nas w połowie przystanku. Na zatłoczonym chodniku i my poruszaliśmy się dość wolno. Aby przejść jezdnię ulicy Świętokrzyskiej, staliśmy w kolejce, gdyż między ściśniętymi i unieruchomionymi autami można się było przecisnąć tylko pojedynczo. Na Uniwersytet dotarliśmy koło piątej.

Pomyślałem o uczonych, którzy bywają często profesorami wielu różnych uczelni równocześnie. Jak mogą wyglądać ich codzienne warszawskie przygody? Wieczorem rozłożyłem na stole plan miasta, biorąc równocześnie do ręki najnowsze wydanie “Informatora Nauki Polskiej".

Profesor Uniwersytetu Gdańskiego Longin Pastusiak, promotor 12 prac doktorskich, wykłada też w Warszawie w Wyższej Szkole Społeczno-Ekonomicznej, która mieści się na ulicy Kasprzaka 29/31.

Profesor, starszy ode mnie o osiem dni, jest osobą dość pracowitą. Między trzydziestym drugim a sześćdziesiątym piątym rokiem życia wydał sześćdziesiąt książek. Prawdopodobnie wyrzuca sobie, że były w jego życiu takie lata, kiedy nie wydał nawet dwóch książek rocznie. Jako wykładowca staranniej wykorzystuje czas.

Kolejnym miejscem, gdzie prowadzi zajęcia, jest Wyższa Szkoła Komunikowania i Mediów Społecznych. Działa wśród jej personelu tylko dwóch profesorów doktorów habilitowanych, Ryszard Frelek i Longin Pastusiak. Przy okazji z “Informatora" za rok 2003 dowiaduję się, że placówka ta nie tylko zmiemiła adres, przenosząc się z ulicy Kiwerskiej na Rydygiera, ale i wzbogaciła swą nazwę. Obecnie jest to Wyższa Szkoła Komunikowania i Mediów Społecznych imienia Jerzego Giedroycia. Ryszard Frelek i Longin Pastusiak profesorami Szkoły im. Jerzego Giedroycia!

W pierwszej chwili w akcie naturalnego wzburzenia tą jaskrawą zniewagą pamięci Redaktora pomyślałem, że tekst w “Tygodniku" o tym musi nosić tytuł “Bezwstyd". Mamy jednak do czynienia z osobami, którym obce jest pojęcie wstydu. Można by ich nazwać kłamcami. Kłamcą jest oczywiście każdy bodaj raz przyłapany na kłamstwie. Nie byłoby to zatem określenie wystarczająco ścisłe wobec takich, którzy z kłamstwa czynią dyscyplinę wiedzy, uprawiając ją praktycznie i teoretycznie. To, że uczelnia profesora Frelka nosi imię Jerzego Giedroycia, a nie Zenona Kliszki, jest zarazem kłamstwem i nim nie jest. Wśród opłacających tam czesne są oczywiście naiwni, którzy nie wiedzą, u kogo studiują. Są jednak z pewnością i tacy, dla których samo zestawienie nazwisk Frelka i Giedroycia jest gwarancją, że będą mogli zawsze, poczynając od dziś, korzystać z wielostronnych doświadczeń sekretarza Kliszki, docenta z marca, kierownika wydziału KC, członka delegacji do ONZ, członka sekretariatu KC, scenarzysty filmowego i telewizyjnego.

W porównaniu z Frelkiem generacja dzisiejszego przywództwa partii-spadkobierczyni to samorodne talenty bez głębszego zaplecza intelektualnego. Ryszard Frelek to także autor powieści. Gdy się ona ukazała, ówczesny dwutygodnik “Nowe Książki" twierdził, że autor wykorzystuje doświadczenia narracyjne Grahama Greene’a i Liona Feuchtwangera, Franza Kafki i Alberta Moravii, André Malraux i André Maurois, Borysa Pilniaka i Michela Butora. Oto jacy specjaliści nauczają dziś komunikowania się ze społeczeństwem i korzystania z mediów.

W tej sytuacji najgorzej byłoby ulec emocjom i ograniczyć się do obelg. Rozważałem kolejno użycie kilkunastu możliwych. Każda z nich miała zakres szerszy lub węższy niż proceder, który rozważam. Wciąż nie znajduję jednego właściwego słowa.

Wypada zastanawiać się nad każdym słowem, którego sami używamy i które słyszymy. Jest oczywiste, że rządząca dziś partia ma prawo istnienia i działania w demokratycznym społeczeństwie. Dlaczego jednak mamy się godzić na nazwę Lewicy Demokratycznej? Gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej oddaje hołd tak wybitnemu przedstawicielowi lewicy niedemokratycznej jak generał Jaruzelski, to na czym miałyby polegać między nimi różnice? Z nazbyt wielkim spokojem przyjmujemy przywłaszczenie samego pojęcia: lewica.

Ja sam gdzieś w środku tego tekstu z rozpędu omal nie użyłem trzech literek: SLD. Powtarzając je w każdym wydaniu, przyzwoite pisma i gazety utrwalają nawyk przyzwolenia na polszczyznę zdeprawowaną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, publicysta i były felietonista “TP". Wydał zbiory tekstów: “Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" (Puls 1993) oraz “Generał w bibliotece" (WL 2001). Zagrał w “Rejsie" Marka Piwowskiego. Od lat mieszka w Paryżu, gdzie prowadzi księgarnię.

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2004