Z Workuty do Poznania

W Wigilię roku 1960 ukazał się historyczny wymiar obyczaju, tak przestrzeganego w Polsce wieków XIX i XX: aby przy stole zostawiać wolne miejsce. Z myślą także o kimś, kto mógłby nagle wrócić.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Gułag w Workucie,  ok. 1945 r. / LASKII DIFFUSION / EAST NEWS
Gułag w Workucie, ok. 1945 r. / LASKII DIFFUSION / EAST NEWS

Zwyczaj ten kultywowano również w moim domu rodzinnym i tak jest do dziś. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że w ten wieczór zbratania i miłości zrządzeniem Opatrzności dane nam będzie gościć kogoś, o kim tak pisał Wincenty Pol:

Bóg się w ziemi rodzi,
Więc powraca znów otucha,
Że więźniowi drzwi otworzą,
Że wygnaniec przetrwa mękę
I że tułacz z wolą Bożą
Poda jeszcze wszystkim rękę...

Był rok 1960. W kamienicy przy ul. Niegolewskich w Poznaniu mieliśmy zasiąść do wigilii jak zwykle tuż po szesnastej, gdy pojawi się pierwsza gwiazda.

Dochodziła czternasta, mama z babcią czyniły przygotowania do wieczerzy, gdy rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Pospieszyłem otworzyć. Ujrzałem człowieka wynędzniałego, w postrzępionym płaszczu. Jego twarz była niezwykła (pamiętam to do dziś): zaczerwienione, zapadłe policzki, nieco zarośnięte, były pomarszczone i wysuszone; spod czapki wystawały kosmyki siwych włosów. Wyglądał na 50-60 lat. Pomyślałem, że to pewnie żebrak, którego sylwetka i twarz świadczą, że często głodował.

Ciszę, która zapadła, przerwało jego nieśmiałe pytanie: o sąsiadkę mieszkającą na wysokim parterze. Nie umiałem odpowiedzieć i poprosiłem do drzwi mamę, która mogła być bardziej zorientowana. Gdy odpowiedziała przybyszowi, że także nie wie, ten po chwili milczenia zapytał cichym głosem: „Czy pani mnie poznaje?”.

Mama milczała, przyglądając się bacznie, po czym powiedziała: „Pan wybaczy, ale chyba pana nie znam”. Wówczas przybysz rzekł, nadal cicho: „Nazywam się Tadeusz Hebel. Może mnie pani sobie przypomni; jako student mieszkałem u sąsiadki na parterze”.

GDY PODAŁ NAZWISKO, już wiedziałem, kto stoi w drzwiach. Mama zawołała: „O Boże! Poznaję! Pan żyje! Proszę wejść!”.

O tym człowieku w naszej kamienicy mówiło się często, bo kilkanaście lat wcześniej, w 1947 r., nagle ślad po nim zaginął – po prostu przepadł bez wieści. Mieszkał u sąsiadki na parterze, z której dwoma synami i córką zaczął studia na Wydziale Rolniczo-Leśnym Uniwersytetu Poznańskiego. W trakcie studiów wstąpił do Polskiego Stronnictwa Ludowego, którym kierował Stanisław Mikołajczyk.

Po ucieczce premiera na Zachód w październiku 1947 r. Urząd Bezpieczeństwa aresztował wielu działaczy ludowych – był wśród nich Tadeusz Hebel. Dotarła do nas tylko wieść, że został aresztowany, lecz jego dalszy los był nieznany. Ktoś wspominał, że idąc przez hol dworca kolejowego we Wrocławiu zauważył jego sylwetkę, lecz gdy podszedł do niego i powiedział „Cześć, Tadzik, co tu robisz?”, nagle zjawiło się dwóch tajemniczych osobników, którzy nakazali, by się oddalił. Byli to zapewne funkcjonariusze bezpieki. To był ostatni ślad po tym człowieku.

MIJAŁY LATA. W kamienicy sąsiedzi nieraz się zastanawiali, co się stało z sympatycznym studentem, którego matka i siostra mieszkały w Świebodzinie. Nagle w 1958 lub 1959 r. ktoś przyniósł wieść, że Radio Wolna Europa podaje nazwiska Polaków przebywających w łagrach sowieckich, przesłane na Zachód przez jednego z tych, którym udało się wrócić. Wśród nich miał być Tadeusz Hebel. Jednak nikt nie przypuszczał, że kiedyś powróci. Tymczasem była Gwiazdka 1960 r. i oto stał w naszych drzwiach, wyniszczony i najwyraźniej chory.

Mama wprowadziła go do pokoju. Wigilijny stół był już gotowy, tradycyjnie z jednym nakryciem więcej. Pośrodku stołu leżał talerzyk z opłatkiem, a między oknami stała przybrana już choinka. Usiedliśmy wszyscy przy stole i zaczęła się długa rozmowa o minionych latach.

Gość opowiedział swoją historię. Jak się okazało, przed 1939 r. mieszkał w Grodnie, tuż nad Niemnem. Idąc codziennie do szkoły, przechodził obok więzienia i przez głowę mu nie przeszło, że kiedyś spędzi w jego murach najstraszliwsze chwile swego życia. Podczas niemieckiej okupacji wstąpił do Armii Krajowej, walczył, a gdy na te tereny wkroczyła Armia Czerwona, nie złożył broni. Po pewnym czasie udało mu się wraz z rodziną zabrać się transportem przesiedlanych Polaków – i tak trafił do Świebodzina.

Potem, jak już wiedzieliśmy, zaczął studia w Poznaniu i wstąpił do PSL. Ale Urząd Bezpieczeństwa aresztował go także za to, że walczył w AK przeciw Związkowi Sowieckiemu. Od dawna był na liście i tylko czekano na odpowiedni moment, by go aresztować.

Wywieziony z Poznania do Wrocławia, stamtąd po pewnym czasie w transporcie więźniów trafił do Grodna, gdzie osadzono go w więzieniu. Niebawem odbył się proces: został oskarżony o walkę zbrojną przeciw władzy sowieckiej i skazany na śmierć. Miał jednak szczęście: wyrok zamieniono na 25 lat ciężkich robót w łagrach.

Tak zaczęła się jego tułaczka po północno-zachodnich krańcach Rosji, w dorzeczu rzeki Peczory, w rejonie między Workutą a półwyspem Jamał, gdzie są kopalnie węgla.

BEZNAMIĘTNYM GŁOSEM opowiadał o tym: o potwornych warunkach panujących w obozach, gdzie więzieni byli Polacy, Rosjanie, Niemcy, Węgrzy, Włosi, Czesi... Wielu zmarło, niedożywionych i wycieńczonych nieludzką pracą po 12 godzin dziennie. Tak mijały lata, bez kontaktu z rodziną i krajem.

Nieoczekiwanie z początkiem 1956 r. przeniesiono go do innego obozu, o złagodzonym nieco reżimie, informując, że niebawem zostanie zwolniony i otrzyma zgodę na wyjazd do Polski. Ale w połowie roku zmieniono decyzję, bez podania przyczyn, oznajmiając, że będzie musiał jeszcze pewien czas zostać w obozie.

Czekał kolejne cztery lata, nie wiedząc, dlaczego opóźniono jego uwolnienie. Dopiero od mojej matki dowiedział się o możliwych przyczynach zatrzymania w łagrze: rodzice opowiedzieli mu, co zdarzyło się pamiętnego roku 1956, o krwawym poznańskim Czerwcu, a potem o polskim Październiku i stłumionym przez wojska sowieckie powstaniu na Węgrzech. Słuchał z przejęciem.

Mama nie miała odwagi przekazać mu w ten wigilijny dzień wiadomości, że jego matka zmarła niemal rok wcześniej, nie doczekawszy powrotu syna.

Słuchałem jego historii, jednej z wielu, o których w ówczesnej Polsce nie wolno było głośno mówić ani tym bardziej ich opisywać. Dla mojej rodziny (która niemiecką okupację przeżyła w Poznaniu) i dla mnie, wówczas 20-letniego chłopaka, była to przerażająca lekcja nieznanej dotąd historii.

DLACZEGO TADEUSZ HEBEL zjawił się w naszej kamienicy zaraz po przybyciu do Polski? Okazało się, że bilet wystawiono mu jedynie do Poznania. Chciał więc pożyczyć pieniądze na podróż do oddalonego o sto kilometrów Świebodzina. A że nie zastał sąsiadki, zastukał do nas, gdyż pamiętał, że przed laty wynajmował u nas pokój jego kolega ze studiów (odwiedzając wtedy naszego sublokatora, poznał też moich rodziców).

Chciał jeszcze w ten wieczór ruszyć w dalszą drogę, do swej rodziny do Świebodzina. Mama zorganizowała więc szybko wieczerzę wigilijną. Najbardziej wzruszającym momentem tego spotkania była chwila, gdy mama podała opłatek, by przełamał się z nami. Wówczas w oczach naszego gościa pojawiły się łzy. Ten opłatek był znakiem, że jest w kraju, wśród swoich.

A jaki był dalszy los Tadeusza Hebla? Jak mi wiadomo, dawni koledzy pomogli mu w powrocie na uczelnię. Wkrótce ukończył studia rolnicze.

Dalsze koleje jego życia nie są mi znane. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018