Z operą i kościołem

Chiny przeżywają rewolucję cywilizacyjną. Przez ostatnie dwie dekady zrobiły to, co Europie zajęło 200 lat. Największe zmiany dotykają wsi - i mają swoją cenę.

22.04.2008

Czyta się kilka minut

Chińska wioska może być biedna jak w Afryce. Ale może też mieć anteny satelitarne na każdym dachu. Jeśli ktoś powie, że zna chińską wieś, nie wierzcie mu. Bo to niemożliwe: to największa wieś świata, dwie Unie Europejskie, 900 mln mieszkańców. Setki tysięcy miejscowości, od tropików po Himalaje, tysiące narzeczy, mozaika kultur.

Co je łączy? Książeczka meldunkowa, hukou. Kto się urodził chłopskim synem, zapewne nim zostanie. System meldunkowy to pomysł sowiecki, a w Chinach, które go zaadoptowały w latach 50., nabrał cech feudalnych. Są dwa rodzaje meldunku, wiejski i miejski. Jakby w jednym kraju żyły dwa narody. Prawie miliard Chińczyków ma hukou wiejskie, gorsze. Można mieć meldunek wiejski i mieszkać w mieście, jak można nie mieć obywatelstwa amerykańskiego i mieszkać całe życie w Stanach.

Teraz mówi się, że trzeba zreformować lub znieść hukou. Jednak socjolog z Chińskiej Akademii Nauk, z którym rozmawiałam w Pekinie, mówił o oporach w partii, gdzie wielu boi się rezygnować z tego narzędzia kontroli ruchu ludności w czasie masowej migracji ze wsi. Bo w najbliższej dekadzie do miast ma się przenieść 200-300 mln ludzi. W 2020 r. Chiny ogłoszą, że są zurbanizowane: ponad połowa ludności zamieszka w miastach.

Wzorem Eisenhowera

Dzieje się to w kraju komunistycznym z nazwy, gdzie 70 mln mieszkańców należy do partii, która działa jak wielka sieć protekcji i napędzania wzrostu. Ale to nie partia zmienia Chiny, a sami Chińczycy. Już nie siedzą w miejscu, lecz wsiadają do pociągów i autokarów i szukają lepszego życia na własną rękę.

Zacofanie mierzy się w kilometrach. Tam, gdzie doszła droga, młodzi pakują się i jadą do miast. Gdzie droga nie dochodzi, ludzie siedzą w chałupach z niepalonej cegły, wodę czerpiąc ze studni. Ale wiedzą, że przyjdzie na nich kolej.

Wieś, do której jadę, ma dobrą lokalizację: na skrzyżowaniu nowej drogi ekspresowej między siedmiomilionowym Zhengzhou, a dziewięciomilionowym Xian. Jedziemy nową szosą. Ziemia jest żółta, tego samego koloru są domy z cegieł lub suszonego błota. To kraj Żółtej Rzeki, która wysycha w połowie i nie dopływa do morza. Ale sucha gleba, jeśli ją podlać, rodzi; dookoła ciągną się pola. Nie widać maszyn, ziemia jest uprawiana jak ogródek: po horyzont błyszczą tunele foliowe.

Jeszcze niedawno tej drogi nie było. Podobnie jak 40 tys. km dróg ekspresowych z setkami tuneli i mostów zbudowanych przez ostatnie 20 lat. W cieniu polityki i sporu o olimpiadę Chiny przeżywają rewolucję cywilizacyjną, a raczej kilka rewolucji naraz. Przez dwie dekady zrobiły to, co Europie zajęło 200 lat. Po raz pierwszy w historii stają się jednym krajem nie tylko z nazwy: na wzór Ameryki i jej sieci dróg międzystanowych (pomysłu prezydenta Eisenhowera) budują sieć dróg, która przełamie izolację prowincji w głębi kontynentu.

Nanchengzi, do której zmierzamy, to wieś bogata. Ale jedzie się do niej przez straszne miejsca, o których cudzoziemcy nie mają pojęcia. Są stłoczone, czarne i lepkie od brudu ludzkiego i przemysłowego. Tak żyje większość Chińczyków.

Siódma fabryka

Wioska ma 4 tys. mieszkańców, ale trzy czwarte tu nie mieszka. Wyjechali pracować do miast. Zostali starzy i dzieci. Miasto zabiera dzieciom ojców i matki, starszych pozbawia pomocy. Dochód na głowę mieszkańca jest tu trzykrotnie niższy niż w mieście.

Co widać, gdy dojeżdża się do Nanchengzi? Niewiele, bo okrywa je pył. Między polami wyrasta sześć fabryk: chemiczne, maszynowe i elektrociepłownia. Pył z kominów leci na kapustę. Za to światło jest za darmo, więc wychodząc z domu nie gasi się go.

Powietrze zatrute, liście szare. Ale wieś walczy o jeszcze jedną, siódmą fabrykę. Ludzie mają pretensje do szefa wioski, że nie załatwia zgody.

Po co kolejna fabryka, skoro i tak trudno oddychać? Bo istniejące należą do zewnętrznych spółek i dają pracę swoim, a dla ludzi ze wsi nic nie ma - tłumaczy gospodarz, pan Zhen. Trzeba postawić własną. Co by produkowała? Nieważne, przy taniej sile roboczej zawsze coś się znajdzie. Fabryka to pomysł na ratowanie Nagchenqzi - rodzice, którzy wyjechali za pracą do innych prowincji, wrócą i zajmą się dziećmi, rozbite rodziny się połączą.

Inaczej kto pomoże? Chyba tylko Bóg. Tak mówi gospodyni, która zabiera nas w niedzielę do kościoła. Bo w tym zapomnianym zakątku jest kościół, jedyna świątynia we wsi. Skąd się wziął? Oficjalnie ateistyczne Chiny, gdzie rewolucja kulturalna zostawiła pustkę, są terenem misyjnym dla amerykańskich ewangelizatorów. Ci ostatni twierdzą, że może już tu być 100 mln chrześcijan. Na wsi, gdzie oko partii nie sięga, buduje się kościoły za jej cichą zgodą - lub bez niej.

Zhen się nie dorobił

Gospodarze to dobrzy ludzie, ledwo przyjechałam, słyszę: "jedz"; mantou (pierogi na parze), wieprzowina z kapustą i chili, marynowana wołowina.

68-letni pan Zhen był żołnierzem, dyrektorem szkoły i urzędnikiem. Zna go cała okolica. Jako były urzędnik jest jedynym emerytem we wsi, a to czyni z niego rodzaj arystokraty, bo na chińskiej wsi nie ma systemu emerytalnego.

W domu, w malutkim pokoju o nieotynkowanych ścianach, ledwo mieści się stół, stary telewizor i zamrażalnik (podarunek syna). Dla ocieplenia ściany wytapetowano gazetami, u sufitu żarówka. Zza drzwi zagląda 11-letni wnuk, którego rodzice podrzucili na wychowanie. - Mam trzech synów, wszyscy wyjechali - mówi pan Zhen. Jeden jest

biznesmenem w Szanghaju, dwaj to robotnicy. Syn z Szanghaju po raz ostatni pokazał się trzy lata temu.

Gdy Zhen ukończył 50 lat (był wtedy dyrektorem szkoły), został członkiem miejscowego rządu, stał na jego czele. Czy bardziej lubił być nauczycielem, czy urzędnikiem? Zdecydowanie to drugie. Wśród urzędników kwitnie korupcja, ale widać, że on się nie dorobił.

O nauczycielu świadczą jego uczniowie. Pan Zhen ma powody do dumy, bo wysoko zaszli. Jeden jest członkiem Komisji Partyjno-Wojskowej w Pekinie i zna Hu Jintao, przywódcę kraju. Zhen uczył też członka rządu jednego z powiatów, komendanta policji, sędziego. Czy pamiętają o nauczycielu? Jakby mieli zapomnieć? Gdy przyjadą, to odwiedzą. Ale nie mają czasu. Pan Zhen ich rozumie. Inny ważny uczeń to pan Wang, esperantysta z Xi’an. W Chinach jest 300 esperantystów. W mieszkaniu Wanga na honorowym miejscu wisi portret dr. Ludwika Zamenhoffa, twórcy esperanto, Żyda z Białegostoku.

Nanchengzi jest stara, ma 1000, może 2000 lat. Kto by dociekał? Za ostatniej dynastii mandżurskiej miała bramy i świątynie, po których nic nie zostało. Nie przypomina wsi w Europie. Nie widać krów i kur, z braku miejsca nie ma podwórek. Domy z piaskowca (tradycyjne, z wygiętymi dachówkami) stoją przy ulicy, z której wiatr zwiewa pył. Do drewnianych bram prowadzą strome stopnie, czasem przesiadują tu dziadkowie i dzieci.

Niektóre domy są nowe, większe, z fasadą z drobnych kafelków. Należą do tych, którzy tu nie mieszkają, lecz przysyłali pieniądze. Stoją puste, czekając na ich przyjazd. Na próżno.

Aurora ruszyła na zachód

Wieczorem żona gospodarza przynosi naręcze ksiąg. Wytarte okładki, sczytane strony: chińskie Biblie i śpiewniki. Obracamy strony, gęsto zaznaczane ołówkiem. - Bóg uzdrowił mnie w chorobie. Gdyby nie Bóg, jak byśmy znieśli to, co wyrabia starszy syn? - pani Zhen zaczyna płakać. - Czemu dziś synowie nie szanują rodziców? Zaręczał się 12 razy, trzy razy żenił i trzy razy rozwodził. Na posag dla tej gromadki wydaliśmy oszczędności, bo na wsi jest zwyczaj, że narzeczony daje posag, a dziewczyna go zatrzymuje, nawet jak nie dochodzi do ożenku. Czy byliśmy złymi rodzicami?

Syn wyjechał, robił interesy. - Łatwo wpadał w gniew i krzyczał na nas - mówi pani Zhen. - Czy kiedykolwiek dzieci podnosiły głos na rodziców? Gdybym nie wierzyła w Boga, umarłabym ze zgryzoty.

Tak, jest tu kościół. Już trzy lata stoi. Wiernych może 200, młodzi i starzy. - Mogę wierzyć, ale jako urzędnik nie chodzę do kościoła - mówi gospodarz. Należy do partii, w czasie nabożeństwa wchodzi więc do świątyni, by przekazać żonie klucze. To niedziela i po Mszy jest szkółka niedzielna: w niej 26-letnia ochotniczka Aurora uczy dzieci angielskiego.

Aurora ma jednocześnie entuzjazm misjonarzy i socjalistycznych pionierów. Absolwentka uczelni w Szanghaju, rok temu posłuchała apelu partii do młodzieży, by "jechać na zachód". Bo w Chinach bogata jest część wschodnia (nad morzem), a biedna zachodnia, w głębi lądu.

Aurora pracowała z dziećmi w Mongolii Wewnętrznej i Syczuanie. Chce im dać wiarę w siebie. Rozmawia z ich rodzicami, próbuje przekonać, by nie bili dzieci i dbali o środowisko. Jest nie tylko patriotką i chrześcijanką, ale i ekologiem. Pomaga samotnym matkom. Z pokrowca wyjmuje własne pałeczki; to jej skromny protest przeciw używaniu pałeczek jednorazowych, na które w Chinach idą lasy.

- Dorośli mi nie wierzą, dla nich zniszczenie środowiska to koszt rozwoju - mówi. Liczy więc na dzieci. Skąd bierze siły? - Modlę się - mówi. Nawróciła się sama, w liceum. W chrześcijaństwie podoba jej się duch miłości i sprawiedliwości. - To, że jesteśmy równi wobec Boga - mówi. Coraz więcej młodych nawraca się. Aurora:

- W moim przypadku nie było to łatwe. Mama jest buddystką. Mnie przeszkadzało, że Jezus nie jest Azjatą.

Opera dla ludu

Dwa lata temu Nanchangzi zdobyła pierwsze miejsce w konkursie tradycyjnej opery Shaanxi: ma najlepszą wiejską operę w powiecie.

W świecie znana jest opera pekińska, ale kto wie o operze Shaanxi? Tymczasem w każdym zakątku Chin miejscowi mają własne. Inaczej niż w Europie, gdzie opera to sztuka wysoka, w Chinach to kultura ludu: połączenie tańca, śpiewu, gry i akrobacji. Mandaryni mieli księgi, a lud miał operę, która była skarbnicą kultury; z niej się uczył.

Dziś we wsi próba. Pan Zhen zagra na erhu, starych trzystrunowych skrzypkach. Spotykamy się wieczorem w parterowym budynku, gdzie w sali z podłogą z betonu załatwia się za dnia sprawy urzędowe, policyjne i weterynaryjne. Zebrała się spora orkiestra starych instrumentów: jednostrunowych erhu, cytr, gongów, bębnów; jest też klarnet.

Przedstawienie zaczyna się nie wiadomo kiedy i tak samo się kończy. Na zmianę występują pojedynczy aktorzy, duety, trójki. Grają, recytują, śpiewają. - Opera Shaanxi jest inna od opery pekińskiej - mówi Li, nauczyciel ze Xi’an, który ze mną przyjechał. Dziwi go mój zachwyt nad umiejętnościami aktorów. - W Shaanxi połowa ludzi tak potrafi - podkreśla.

Po kolei, bez wyraźnego scenariusza i reżysera, każdy gra dla innych i siebie. Bez kostiumów. Niektórzy przyszli w ubraniach roboczych, inni prezentują miejski szyk. Kobiety uczesały się i umalowały, włożyły buty na obcasikach. Neonówka wyostrza rysy starych ludzi, które nie mają w sobie nic z wiejskiego prostactwa.

Pytam Li, jak nauczyli się tak grać. - Nic trudnego, na bazarze jest pełno kaset - odpowiada zdawkowo. Nie wierzę. A kto reżyserował? Jak przechowała się sztuka opery, która podczas rewolucji kulturalnej (1966-76) była zakazana? Przecież wykonywano wtedy tylko osiem rewolucyjnych oper firmowanych przez żonę Mao, a kostiumy i maski spalono. Jak przetrwała tradycyjna opera, jej reżyserzy?

Bo jednego z tych ostatnich, czołowego reżysera z Lanzhou (stolicy prowincji Gansu), zesłano właśnie do tej wioski. Ale to nie Li mi o tym powiedział. On uważa, że cudzoziemcom nie należy mówić nic negatywnego o Chinach.

Mój gospodarz był wtedy chłopcem. Razem z kolegą chodzili na lekcje gry na erhu do reżysera z Lanzhou. Po śmierci Mao artysta wyjechał. O wiosce nie zapomniał. - Co jakiś czas przyjeżdża i ćwiczy z nami - mówi gospodarz.

Ile jeszcze tajemnic kryje Nanchengzi?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2008