Z bieli do czerni

Sudańczycy to ludzie niezwykle przyjaźni; dlaczego właśnie w ich kraju doszło do ludobójstwa? Czy można to wytłumaczyć? Wkażdym konflikcie zawierają się dziesiątki innych, których zarzewiem są religia, języki, ziemia, obyczaje.

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Reportaż Konrada Piskały "Sudan. Czas bezdechu" zapewne nigdy by nie powstał, gdyby jego autor nie obejrzał słynnego zdjęcia Kevina Cartera. Jest na nim umierające z głodu dziecko i czekający na tę śmierć sęp. Fotografia stała się symbolem konfliktu w Sudanie. Carter tłumaczył, że chciał "wstrząsnąć ludźmi, którzy wszystko mają gdzieś, i rzucić im w twarz zdjęcia umierających dzieci, kiedy będą pili poranną kawę". Książka Piskały jest nie mniej poruszająca.

Sudan to największy kraj Afryki o powierzchni ośmiokrotnie większej od Polski. Konflikt między islamską Północą a chrześcijańsko-animistycznym Południem uważany jest za najdłuższą z afrykańskich wojen. Wybuchł w 1955 roku, jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości. Jego źródłem był bunt murzyńskiej ludności zamieszkującej Południe przeciw politycznemu i gospodarczemu dyktatowi Północy. Wedle bardzo ostrożnych szacunków trwająca pół wieku wojna pochłonęła blisko 2 miliony ofiar. Ponad 4,5 miliona osób musiało opuścić swoje domostwa. Jednym z najbardziej krwawych epizodów tego dramatu były wydarzenia w Darfurze, które doprowadziły do katastrofy humanitarnej i uznane zostały przez społeczność międzynarodową za ludobójstwo.

Konrad Piskała, freelancer i współpracownik "Tygodnika Powszechnego", rozpoczął swoją wędrówkę tuż po tym, jak w 2005 roku udało się podpisać porozumienie pokojowe między Północą a Południem. Zapewniło ono mieszkańcom południowego Sudanu autonomię, zniesienie prawa islamskiego, partycypację w zyskach z ropy oraz referendum niepodległościowe. Ale jest to kruchy rozejm, który może okazać się jedynie antraktem, tytułowym "wstrzymaniem oddechu", ponieważ nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się za chwilę wydarzy. Bo w Sudanie nawet w czasie pokoju - jak to ujmuje w chwili szczerości jeden z bohaterów książki, poznany w drodze do Chartumu mahdysta - "życie przypomina siedzenie na beczce prochu. Sudan to wrzący kocioł pełen bąbli".

W Afryce wojny rzadko definitywnie się kończą, jedynie na jakiś czas zamierają, aby nagle wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Cytowana w książce Urszula Świerczyńska, pracownica jednej z organizacji zajmujących się pomocą, zastanawia się, ile jeszcze lat ludzie zechcą przekazywać pieniądze na Sudan. "Przecież to wszystko już było, to się ciągle powtarza. Głód, wojna. To jest jak pożar lasu. Gasimy w jednym miejscu, wybucha w następnym. (...) To próżna praca. Lata osiemdziesiąte, lata dziewięćdziesiąte, ubiegły wiek. Sudan, Kongo, Somalia, Kongo, Sudan... wszędzie głód".

Podróż przez Sudan zaczyna autor w spokojnej arabskiej Wadi-Halfie na granicy z Egiptem, kończy na granicy z Ugandą: "To nie tylko kilometry, lecz wędrówka z islamu do chrześcijaństwa, z pustyni do lasu deszczowego, z bieli do czerni". Podkreśla, że we wszystkich relacjach podróżniczych Sudańczycy opisywani są jako ludzie niezwykle przyjaźni i życzliwi, czego sam wielokrotnie doświadczył. Jednak to właśnie w tym tak gościnnym kraju doszło do ludobójstwa na masową skalę. Czy można to racjonalnie wytłumaczyć?

Piskała próbuje rozwikłać istotę miejscowych wojen, szuka odpowiedzi w rozmowach z przedstawicielami różnych plemion i stron konfliktu. Szybko się jednak orientuje, że to daremny trud: w każdym konflikcie zawierają się dziesiątki, jeśli nie setki innych, mniejszych, których zarzewiem są religia, języki, ziemia, obyczaje. Trochę jak w matrioszce, gdzie w jednej figurce kryją się kolejne. Najprostsza linia podziału to Północ-Południe, Arabowie kontra Czarna Afryka, islam przeciw chrześcijaństwu. Jednak wedle brytyjskiego pisarza i eksperta od spraw Sudanu Alexa de Waala, opisywanie konfliktu w Darfurze jako arabsko-afrykańskiego jedynie zaciemnia obraz. Tutejsi Arabowie są bowiem tak samo rdzennymi afrykańskimi muzułmanami jak darfurscy nie-Arabowie. Wszyscy są ciemnoskórzy, mówią podobnym językiem i wyznają tę samą religię.

Autor jest powściągliwy, dyskretny, pozostaje w cieniu opowiadanej historii. Dzieli się swoimi przeżyciami i refleksjami w sposób oszczędny, tylko na tyle, na ile jest to niezbędne. Taką strategią wpisuje się w nurt nowego pokolenia polskiego reportażu, do którego należą Wojciech Jagielski, Wojciech Tochman, Mariusz Szczygieł czy Jacek Hugo-Bader. Umie słuchać swoich bohaterów, darzy ich sympatią, stara się zrozumieć, nawet jeśli zaznacza dystans. "Sudan..." jest książką wyważoną, napisaną z dużą dozą wrażliwości i tego, co nazwać można ludzkim wyczuciem. Nie szantażuje emocjonalnie czytelnika, nie epatuje opisami niewyobrażalnego cierpienia.

Do wyjątków należy wstrząsająca relacja siostry Roszkowskiej z sudańskiego szpitala: "W środku panował obrzydliwy odór. Siostra nigdy nie słyszała takich odgłosów cierpienia jak tam. Wiedziała już, że umieranie w tym kraju nie jest powolnym, łagodnym odchodzeniem, lecz potwornym bólem. Tutaj przechodzenie na drugą stronę to przeprawa, ogromnie bolesna przeprawa. Wycie za wyciszonymi drzwiami, za kotarą, którą musiały odsłonić, aby wpadło trochę światła, nie pochodziło z tej ziemi. Nagle w rogu pokoju Roszkowska zobaczyła wpatrzone w nią oczy. Dziewczynka miała może dziesięć lat. Była dłuższa niż łóżko, ale cała tkwiła w tej dziurze na fekalia i jęczała. Dogorywała". Pracownicy organizacji humanitarnych dziwili się, dlaczego dzieci w Sudanie karmi się na końcu. Lekarze, którzy pracowali tu dłużej, tłumaczyli, że afrykański obyczaj każe karmić przede wszystkim tych, którzy mają szansę przeżyć...

Książka Piskały zawiera katalog patologii dręczących afrykański kontynent, znany już z innych relacji. Wszechobecna korupcja i niewydolny system pomocy humanitarnej sprawiają, że rebelianci często żyją z darów. Fundusze pomocowe zazwyczaj najpierw trafiają do miejscowych watażków, a dopiero potem do potrzebujących. Sama obecność organizacji charytatywnych uzależniona jest od korzyści, jakie osiągają władze lub buntownicy. Jeden z sudańskich intelektualistów, Nsamba Baker, uważa, że to neokolonializm jest winien wojen, drenażu mózgów, powstania bogatej, egoistycznej klasy średniej. Stawia bowiem Afrykę w sytuacji permanentnego żebraka.

Piskała niczym easy rider przemierza bezkresne przestrzenie, robiąc przy okazji świetne czarno-białe zdjęcia, które stanowią dodatkowy walor książki. Znalezienie noclegu jest w Sudanie nie lada wyzwaniem. Hotele, jeśli w ogóle są, przypominają bardziej wieloosobowe noclegownie o rozpaczliwym standardzie, za które trzeba wszakże słono płacić (za osobny pokój nawet sto dolarów, ceny są tu na ogół wyższe niż w Europie, przy wielokrotnie niższych dochodach). Nie ma jednak lepszego miejsca na spotkanie z drugim człowiekiem niż nocleg, łóżko w łóżko, w sudańskim hotelu.

"Podróż po Czarnej Afryce to ciągłe, nieustanne słuchanie, jak ludzie uprawiają miłość. Seksem zabija się biedę i głód. Jedyne, czego tu jest w bród, to rozkosze ciała. Nocą Czarna Afryka nie śpi. Afryka się pieprzy". Rola kobiet jest w Sudanie sprowadzona do rodzenia dzieci. Reguły są bezwzględne. Jeśli żona w ciągu dwóch lat od ślubu nie urodzi dziecka, mężczyzna ma prawo się z nią rozwieść. Pozbawiona środków do życia kobieta skazana jest na prostytucję. Mężczyźni, oprócz prowadzenia wojen czy wypasania bydła, zajmują się głównie piciem piwa pod drzewami. Prawdziwym bogactwem są tu krowy, o których układa się wiersze i pieśni, a dzieciom nadaje się pochodzące od nich imiona. Kobiety przelicza się na krowy, jedna warta jest tyle, co dziesięć krów.

Wiele miejsca w książce zajmuje opis warunków, w jakich pracują organizacje humanitarne oraz misje prowadzone z narażeniem życia przez siostry zakonne i księży. Siostra Roszkowska tłumaczy, na czym polega różnica pomiędzy szkołami muzułmańskimi a katolickimi, do których niektóre islamskie rodziny też przyprowadzają swoje dzieci: "Jak przychodzą, to wyjaśniamy im zasady. Mamy krzesełka. Nie liczymy: jeden meczet, dwa meczety, trzy meczety. Tylko normalnie: jedno jabłko, dwa jabłka, trzy jabłka. Nie rysujemy zakapturzonych kobiet, ale samochody i domy".

Kiedy podróżujemy - powiada autor - odmienne kultury traktujemy jak lustro, szukając w nich odbicia własnej. Afryka, którą obserwuje, nie jest sentymentalna ani romantyczna, nie ma wielkich marzeń, nie cierpi z powodu utraty i rzadko kocha. Tutaj nie płacze się po zmarłych. Piskała nazywa Afrykę największym zakładem karnym na naszym globie, gdzie człowiek zmierzyć się musi z inną skalą bólu. Lektura tej książki nie przynosi ukojenia.

Konrad Piskała, Sudan. Czas bezdechu, Warszawa 2010, Wydawnictwo W.A.B.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 4 (20/2010)