Reklama

Ładowanie...

Wrzucone w dorosłość

Wrzucone w dorosłość

11.05.2010
Czyta się kilka minut
Z Lynne Taylor rozmawiał Łukasz Ziółkowski
Ł

Łukasz Ziółkowski: Poznała Pani "sieroty z Tengeru"?

Lynne Taylor: Udało mi się dotrzeć do większego grona, ale na rozmowy zdecydowało się tylko czternaście osób. Przyznawali, że potrzebowali później kilku dni, aby dojść do siebie. Wracały wspomnienia. Moi rozmówcy trafili z Polski do ZSRR, tam stracili rodziców. Każdy, z kim rozmawiałam, pamiętał zesłanie, np. na Syberii. Warunki życia sprawiły, że ich wspomnienia są bardzo ostre. Często to detale, migawki, plastyczne obrazy. Jak śmierć rodziców.

Po podpisaniu układu Sikorski-Majski uznano, że sieroty będą ewakuowane z ZSRR w pierwszej kolejności. Co by się z nimi stało, gdyby nie zostały ewakuowane?

W najlepszym razie trafiłyby do sowieckiego ośrodka dla sierot, wtedy miałyby przynajmniej co jeść. Jeśli zostałyby w obozach lub wioskach, w których przebywały na zesłaniu, nikt by się nimi nie zajął i pewnie umarłyby z głodu i chorób. Zresztą zdarzało się, że rodzice oddawali dzieci do sierocińców, żeby tylko umożliwić im ucieczkę z ZSRR - jeśli wiedzieli, że całej rodzinie może się to nie udać, bo w ośrodkach dla uchodźców nie było dość miejsc. A z ZSRR chcieli uciec wszyscy, którzy ocaleli. To był eksodus, dziesiątki tysięcy osób, wiedzionych desperacką nadzieją, że uda im się wydostać.

Dlaczego dla sierot wybrano Tengeru w Afryce?

Z praktycznych powodów. Był to sprawnie działający, duży obóz dla uchodźców. Ludzie mogli w nim samodzielnie się wyżywić, bo Tengeru prowadziło farmy. Zamykano małe, drogie w utrzymaniu albo źle zlokalizowane obozy i przenoszono dzieci do Tengeru.

Pisze Pani: "Gdy rozmawia się z tymi dziećmi - dziś już ludźmi dorosłymi - o doświadczeniach sprzed lat, żadne nie potrafi wskazać dorosłego mieszkańca obozu, który stanowiłby dla nich namiastkę rodzica".

Początkowo myślałam, że dorośli zajmowali się nimi. Ale tak nie było. Zwykle najstarsze z rodzeństwa stawało się dla pozostałych zastępczym rodzicem. 10-letnie dzieci doświadczające śmierci rodziców w jednej chwili stawały się dorosłe. Jak Stanisław Paluch, którego matka zostawiła z siostrą, a sama poszła do szpitala odwiedzić ich brata i już nie wróciła.

Takie doświadczenia były trudniejsze dla młodszych czy starszych?

Przeżywały to równie mocno, choć inaczej. Starsi musieli przejąć odpowiedzialność za młodszych, a młodsi stawali się bardzo przywiązani do rodzeństwa.

Czy mimo wszystko były chwile, gdy dzieci czuły się szczęśliwe?

Każdy z moich rozmówców określał Tengeru jako raj na ziemi. Jeśli ten obóz porównać z Syberią czy Kazachstanem, to trafiły do miejsca ciepłego, gdzie dostały ubrania i jedzenie. Obóz miał ustalony plan dnia, więc dzieci zaznały stabilizacji. Miały jezioro, w którym mogły pływać, i dżunglę, gdzie się bawiły. Mogły, jak Michał Bortkiewicz, nazywany przez pozostałych "Tarzanem", wspinać się na drzewa i zrywać owoce. Dlatego wielu mówi, że pobyt w Tengeru był najlepszym okresem w ich życiu.

Czy gdyby nie upór arcybiskupa Montrealu Josepha Charbonneau, który obiecał pomóc w utrzymaniu dzieci w Kanadzie, oddano by je komunistycznej PRL?

Szanse na to były niewielkie. Zapewne któryś z rządów europejskich zainteresowałby się nimi. Międzynarodowa Organizacja ds. Uchodźców (International Refugees Organization; IRO), która była odpowiedzialna za dzieci, miała dwa cele: ułatwić powrót do Polski tym, którzy chcieli wracać, a tym, którzy wracać nie chcieli, pomóc w osiedleniu się gdzie indziej, np. w Kanadzie czy USA. Pracownicy IRO wiedzieli, że dzieci są bardzo wrogo nastawione do komunizmu i nie chcą jechać do PRL, nie zamierzali ich zmuszać. Latem 1945 r. IRO obserwowała powrót cywilów i byłych jeńców repatriowanych do ZSRR z Zachodu i wiedziała, jak okropnie byli traktowani po powrocie. IRO i kraje zachodnie postanowiły więc, że nie będzie więcej przymusowych repatriacji. Przykładem siostry Morawskie, które dostały list od matki i zdecydowały się na powrót do Polski. Po rozmowie z przedstawicielami komunistycznej ambasady przestraszyły się i zrezygnowały, a IRO zaakceptowała ich wybór.

Władze PRL zabiegały o ich powrót - dlaczego?

One tak naprawdę nie chciały tych dzieci. Chciały mieć argument propagandowy przeciw Zachodowi. Komuniści pokazywali IRO jako organizację, której celem jest rekrutacja taniej siły roboczej. W prasie w Polsce ukazało się wiele artykułów o tym, że zachodnie kraje porwały polskie dzieci.

Co się stało z dziećmi po przybyciu do Kanady w 1949 r.?

Młodsze podzielono na dwu- lub trzyosobowe grupki i rozesłano po szkołach z internatem, a gdy je ukończyły, musiały się same utrzymać. Starszych chłopców przyjęto do pracy na budowach, nastoletnie dziewczęta znalazły zatrudnienie w fabrykach lub jako pomoc domowa. Prawie wszyscy zostali w Kanadzie, tylko kilkoro przeniosło się do USA. To niesamowite, ale wszyscy poradzili sobie w dorosłym życiu.

Lynne Taylor jest profesorem Wydziału Historii Uniwersytetu Waterloo w Kanadzie. Jej badania koncentrują się na historii społecznej drugiej wojny światowej oraz lat powojennych.

Napisz do nas

Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.

Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!

Newsletter

© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]