Wróżba jaguara

Marek Kamiński, podróżnik: Najdalszym biegunem Ziemi jest dla mnie Japonia. Jeśli jesteś cudzoziemcem, nigdy nie będziesz swój. A polską Japonią są Kaszuby.

27.07.2020

Czyta się kilka minut

 / ADAM TUCHLIŃSKI / FORUM
/ ADAM TUCHLIŃSKI / FORUM

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Pandemia to był dla Ciebie punkt zwrotny?

MAREK KAMIŃSKI: Pokrzyżowała mi plany: miałem jechać dookoła świata samochodem elektrycznym z humanoidalnym robotem NOA.

Dlaczego z robotem?

Hiroshi Ishiguro, szef Laboratorium Inteligentnej Robotyki w Osace, z wykształcenia filozof, napisał, że próba skonstruowania robota jest próbą zrozumienia człowieka.

A Ty co myślisz?

To samo. We wszystkich moich działaniach – czy zdobywałem bieguny Ziemi, czy podróżowałem po Ameryce Południowej – kluczowa była próba zrozumienia człowieka. Oraz szukanie odpowiedzi na pytanie: dlaczego jedni potrafią przezwyciężać strach, a inni się boją. Dlaczego jeden ma energię, by podejmować wyzwania, a inny nie ma siły, by wstać z łóżka? Niby coś na ten temat wiemy: bo ten miał taką przeszłość, a tamten inną. Naprawdę tajemnica tkwi dużo głębiej.

Gdzie?

Pamiętasz legendę o Golemie? W XVI w. w Pradze stworzył go rabin, który napisał na jego czole „Emet”, co w hebrajskim oznacza „prawda”. A potem, by Golema unieszkodliwić, zmazał pierwszą literę – w ten sposób powstało słowo „Met”, czyli „śmierć”. Dla mnie historia Golema jest próbą pokazania, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a jednocześnie chce stworzyć siebie samego.

W każdym razie NOA to nie jest zabawka, którą teraz będę się bawił, nie jestem zresztą jakimś szczególnym fanem technologii. W tym projekcie chodzi też o to, by wyprawa realnie wpłynęła na redukcję emisji CO2.

No, ale nie pojechałeś w tę podróż.

W tym czasie zrobiłem coś innego: napisałem książkę „Power4change” – podsumowanie doświadczeń, które dotąd zgromadziłem, pokazującą, jak przekraczać granice swoich możliwości.

I naprawdę wierzysz, że każdy może przekroczyć granicę swoich możliwości?

Tak.

Brzmi jak bajka.

Realna bajka. Wierzę, że każdy może, ale nie każdy chce, musi czy potrzebuje.

No dobrze, a ten pierwszy punkt zwrotny w Twoim życiu?

Ten, którego nie pamiętam, czyli dzień moich narodzin.

Twoja mama o nim opowiadała?

Urodziłem się 24 marca nad ranem. Mama była w potężnym stresie, ponieważ moja starsza siostra umarła kilka dni po porodzie.

Mama opowiadała, jakim byłeś dzieckiem?

Ciekawskim: zadawałem dużo pytań i chciałem sprawdzić, co jest za rogiem. Kiedyś razem z kuzynem uciekliśmy wujkowi, który nas przyprowadzał z przedszkola do domu: rozbiegliśmy się w różnych kierunkach. Wujek nie wiedział za kim gonić, więc nie gonił nikogo. A my spotkaliśmy się w miejscu wcześniej ustalonym i mieliśmy trochę czasu, by eksplorować park położony nieopodal przedszkola.

To był Twój pomysł?

Mój. Nie byłem dzieckiem, które poruszało się po koleinach wyznaczonych przez dorosłych.

A drugi punkt zwrotny?

Złamanie ręki w pięciu miejscach. Miałem pięć lat, byłem u cioci pod Łodzią i wylądowałem w tamtejszym szpitalu. Spędziłem w nim blisko pół roku. Rękę parę razy mi łamano i z powrotem składano, bo nie chciała się zrosnąć. Istniała możliwość zakażenia i amputacji. Długo musiałem sobie radzić bez rodziców.

Pamiętam z tego okresu, jak dzieci mnie straszą, że mama i tata już do mnie nie wrócą i nigdy ich nie zobaczę. I jeszcze pamiętam, że nocą, w sali szpitalnej, stoję przy oknie i patrzę na migoczące w dole światła Łodzi.

Samotność w czystej postaci.

By to wszystko przetrwać, musiałem nauczyć się liczyć wyłącznie na siebie. Stąd we mnie umiejętność radzenia sobie w krytycznych sytuacjach. Np. wtedy, kiedy byłem sam na Oceanie Arktycznym. Ta sytuacja mnie nie paraliżowała, traktowałem ją w kategoriach zadania, które musiałem wykonać w innych okolicznościach niż zazwyczaj.

Sądzę, że doświadczenia z dzieciństwa kształtują nasze zachowania, charakter, schematy postępowania. Dlatego punkty zwrotne im wcześniej się zdarzają, tym mają większy wpływ na nasze życie.

Gdy przygotowywałeś się do wyprawy z Jankiem Melą, nastolatkiem, pierwszym niepełnosprawnym, który w roku 2004 zdobył biegun północny i południowy, przypomniałeś sobie, że jako chłopiec sam mogłeś stracić rękę.

Wspomnienie pobytów w sanatorium wróciło, gdy z Jankiem pojechaliśmy do Ciechocinka. To naturalny mechanizm: traumy się w nas ukrywają, bo inaczej trudno byłoby nam żyć.

A trzeci punkt zwrotny?

Jako piętnastolatek sam, bez rodziców, popłynąłem w rejs do Afryki. Przeżyłem sztorm w Zatoce Biskajskiej. Był rok 1979 – wtedy odbyły się najtragiczniejsze regaty w historii Wielkiej Brytanii, zatonęło wiele ludzi i jachtów. Wszystko działo się niedaleko nas – z kabiny radiooficera śledziłem akcję ratowniczą. Nabrałem wtedy pokory wobec natury.

Jak to możliwe, że nastolatek sam płynie do Afryki?

Byłem u wujka w Szczecinie, zobaczyłem ogłoszenie o rejsie i pomyślałem: dlaczego miałbym nie popłynąć?

A co na to rodzice?

Nie wierzyli, że to możliwe, i tylko dlatego wyrazili zgodę. Krok po kroku udało mi się pokonać wszystkie trudności i zaokrętowałem się na statek.

Zaraz, a te trudności?

Największym wyzwaniem był paszport. By go dostać, trzeba było mieć wyrobiony tymczasowy dowód osobisty. W urzędzie miejskim nikt nie słyszał o takim dokumencie – więc co obciąłem jedną głowę smokowi, wyrastało siedem innych. Dla piętnastolatka abstrakcją jest zgoda notarialna rodziców na to, że może popłynąć sam.

Musiałem też zarobić pieniądze – pracowałem na stacji benzynowej, zbierałem truskawki i maliny. Na paszport czekało się dwa miesiące – to mnie nauczyło cierpliwości. I planowania. A marynarze dali mi sterować statkiem po ogromnych wodach Oceanu Atlantyckiego.

Jakie to uczucie?

Że wszystko jest możliwe, tylko trzeba chcieć i starać się.

Tylko?

I mieć odwagę zapytać. Tak jak ja: zapytałem, czy mogę posterować statkiem. Dla sternika to było odciążenie, chętnie podzielił się swoją pracą z kimś młodszym. Ten rejs to były noce spędzone w maszynowni statku i na mostku z marynarzami.

Kogo najbardziej zapamiętałeś?

Córkę drugiego oficera, bo się w niej zakochałem. Zapamiętałem też kapitana, który mówił, że nie warto być marynarzem, lepiej zostać dziennikarzem albo pisarzem, bo w ten sposób lepiej poznaje się świat. Z kolei drugi oficer marzył o tym, by objechać świat kamperem volkswagenem – zresztą w tym tkwią korzenie mojego pomysłu podróży samochodem elektrycznym do Japonii. Był jeszcze marynarz, który mówił, że najlepszymi kobietami na świecie są Indianki – w jednej zakochał się w trakcie rejsu do Stanów. To też mi zostało w tyle głowy, że Indianki są niesamowicie wrażliwymi kobietami.

Są?

Kasia…

Pytam, bo podróżowałeś po Ameryce Południowej.

Nie mam takiego doświadczenia jak ten marynarz. Ale potrafię zrozumieć, że ludzie z innych kultur szukają osób do siebie niepodobnych. Dla mnie Japonia jest najdalszym biegunem Ziemi – tam wszystko jest zupełnie inne, szczególnie relacje międzyludzkie. Niektórzy Japonię kochają, inni, po jednej podróży, mówią, że nigdy więcej tam nie wrócą.

Ty wracasz.

Na stałe bym tam raczej nie mógł mieszkać – choć znam wielu Polaków, którzy tam osiedli, więc muszą darzyć Japonię głębokim uczuciem. Ale jeśli jesteś cudzoziemcem, w Japonii nigdy nie będziesz swój. Identycznie jest na Kaszubach: gdy nie jesteś Kaszubem, nigdy nie będziesz stamtąd, choćbyś nie wiem ile lat tam mieszkał. Polską Japonią są Kaszuby. Istnieją ludzie, którzy żywią przekonanie, że gdy świetnie nauczą się języka i zamieszkają w Japonii, to wtopią się w nową rzeczywistość. A dla Japończyków im lepiej cudzoziemiec mówi po japońsku, tym bardziej jest podejrzany.

A te relacje?

Japończycy są dla siebie bardzo grzeczni. Może to nie do końca szczere, ale wzajemna życzliwość jest tam wyjątkowa. Kiedy na stacji metra pytałem kogoś o miejsce, którego szukałem, to ta osoba cierpliwie tłumaczyła, którędy mam iść, a nawet mnie tam prowadziła. Gdy po kilkumiesięcznym pobycie w Japonii wysiadłem na lotnisku w Monachium, przeżyłem szok: w Europie ludzie nie zwracają na siebie uwagi. W Japonii ta wyostrzona uważność częściowo wynika z buddyzmu – nikt nie zlekceważy tego, że jesteś w potrzebie.

A kolejny punkt zwrotny?

Kiedy jako dwudziestolatek znalazłem się w Meksyku. Jeśli rejs do Afryki był otwarciem na świat, to do Meksyku – na cały kosmos. Zobaczyłem, że świat jest jednym z wariantów istnienia we wszechświecie. Zetknąłem się z kulturą Azteków i Majów, spałem w piramidach, podziwiałem sztukę Fridy Kahlo i Diega Rivery.

Meksyk przejechałem od granic Gwatemali do Tijuany.

Kwintesencją Meksyku było spotkanie w dżungli, wśród ruin, dwóch jaguarów.

I?

Bałem się, że mnie zjedzą. Jaguary zabijają ludzi wbijając kły od góry w czaszkę. Kiedy je zobaczyłem, zacząłem się zastanawiać, gdzie podziali się Indianie, z którymi szedłem. Z jednej strony bałem się, że jaguary mnie rozszarpią, ale z drugiej strony byłem spokojny…

Serio?

Może dlatego, że jako dziecko bawiłem się z siedmioma kotami… I jaguary wyczuły, że jestem dobry dla kotów. Popatrzyły mi w oczy, ja popatrzyłem w oczy jaguarów i jak bezszelestnie się pojawiły, tak bezszelestnie zniknęły. Potem spotkałem Indiankę, która powiedziała, że według Majów spotkanie jaguarów oznacza, że człowieka spotka w życiu coś ważnego. Prawie codziennie myślę o tej sytuacji.

Bo myślisz, że Cię dziś coś ważnego spotka?

Bo zastanawiam się, dlaczego mnie wtedy oszczędziły.

Może dlatego, żebyś jednak mógł studiować filozofię.

To kolejny punkt zwrotny. Przez całe liceum myślałem o tym, by zostać kapitanem, planowałem zdawać do Wyższej Szkoły Morskiej. A tu nagle, w czwartej klasie, zacząłem czytać Stachurę, Witkacego, Gombrowicza, Wojaczka, Bursę. I wszystko mi się odmieniło.

Nie zapomnę, jak omawialiśmy ,,Obcego” Alberta Camusa, a potem była próbna matura z polskiego, w której napisałem, „że życie to taka kurewska zupka, tutaj groszek, tam marchewka”. To był rok 1982, stan wojenny, wszystko śmiertelnie poważne, można było za byle co nie zostać dopuszczonym do matury, a nawet wylecieć za szkoły. A nauczycielka oddała mi pracę mówiąc, że nie można takich słów używać i żebym raz jeszcze tę pracę napisał w domu. W ogóle w liceum zrobiłem skok w niezależnym myśleniu – a jak coś mówiłem o Katyniu czy miałem wpięty w sweter czerwony opornik, dzięki mądrym i życzliwym nauczycielom mogłem cztery lata przetrwać bez większych konsekwencji.

Skąd filozofia?

Studia wybrałem metodą podwójnej negacji: o ile wiedziałem, że nie chcę być wojskowym, inżynierem czy ekonomistą, to nie potrafiłem powiedzieć sobie, że nie chcę zostać filozofem. I to był jedyny powód, dla którego zdecydowałem się studiować filozofię. Podkreślam raz jeszcze: to był absolutnie jeden z najbardziej zwrotnych punktów w moim życiu.

Dlaczego?

Dlatego, że filozofia zajmuje się pytaniem, które właśnie postawiłaś: „dlaczego?” A jej historia jest przeglądem ludzkiego podejścia do poznawania świata. Filozofia nauczyła mnie precyzyjnie myśleć, a sztuka precyzyjnego myślenia jest kluczowa w zdobywaniu biegunów.

A nauczyciele?

Znakomici: Klemens Szaniawski, Marian Przełęcki, Bogusław Wolniewicz, Barbara Stanosz, spadkobiercy Ajdukiewicza, Myślickiego, Tatarkiewicza. Równolegle studiowałem fizykę, ale ukończyłem tylko filozofię. Gdybym jednak jej nie skończył, nic by to nie zmieniło.

W sensie?

Skończyłem ją dlatego, że wszyscy pytali, dlaczego jeszcze nie skończyłem. Łatwiej mi było skończyć, niż tłumaczyć.

Nie trzeba kończyć tego, co się zaczęło?

Gdy przerwałem studia filozoficzne, to też w konkretnym celu: nie chciałem chodzić na obowiązkowe wtedy studium wojskowe. Początkowo myślałem, że czegoś się tam dowiem. Pomyliłem się: jakiś trep powiedział, że on mnie oduczy zadawania pytań, i wtedy stwierdziłem, że szkoda mi czasu, by poświęcić na studium nawet jeden dzień w tygodniu. Ale naprawdę powodem było to, że czułem, że już się wszystkiego na studiach nauczyłem, i fakt, że dostanę dyplom, nic nie zmieni. I rzeczywiście, już w latach dwutysięcznych napisałem pracę magisterską, obroniłem ją i kwita. To było tylko potwierdzenie, że warto podążać za intuicją… Lepiej było rzucić te studia i zająć się rejsem dookoła świata.

Rejsem, który się nie odbył.

Chciałem płynąć ,,Władimirem Wysockim”, tak nazwałem jacht, który remontowałem z kolegą, Jurkiem Andrzejukiem. Sami wykonywaliśmy prace stolarskie, ciesielskie, szlifowanie, malowanie etc. Skąd nazwa? W stanie wojennym na okrągło słuchałem „Nie lubię” i „Bani”, piosenki Wysockiego dodawały mi siły. Plany opłynięcia świata pokrzyżował kapitan bezpieki, który próbował namówić mnie do kolaboracji. Nie zgodziłem się. A on powiedział, że jacht nigdy z Polski nie wypłynie. Cały plan legł w gruzach.

Klęska!

W maju miałem płynąć dookoła świata, a w czerwcu jako emigrant znalazłem się w Hamburgu, bez grosza, bez pracy, bez studiów. Ale już w październiku zacząłem studiować filozofię na uniwersytecie hamburskim. Znalazłem pracę jako ogrodnik.

Potem w porcie dwudziestotonową ciężarówką woziłem piach. Dalej – zapisałem się do spółdzielni studenckiej. Im wcześniej rano przyszedłeś, tym miałeś niższy numerek, o ósmej ogłaszano, jakie prace są do wzięcia. Jeśli miało się niski numerek, można było dostać pracę na dwa, trzy dni. Byłem wtedy taksówkarzem, myłem gary w kuchni, pracowałem w biurowcach. Przez dwa lata wykonywałem około 50 zawodów. Najciekawsze było rozwożenie pizzy: stawka wynosiła jedną markę, a właściciel restauracji zapewniał, że wszyscy dają napiwki i to jest bonus tej pracy. Okazało się jednak, że klienci mieli odliczone pieniądze i napiwków nie dawali. Dziś jak zamawiam pizzę, zawsze daję napiwek…

Pobyt w Hamburgu dużo mnie nauczył. Dzięki temu, że podejmowałem różne rodzaje pracy, zdobyłem doświadczenie, które przełożyło się na to, że po zmianie ustroju byłem w stanie założyć w Polsce firmę i skutecznie zarządzać. Czyli jednak klęska okazała się sukcesem. Gdybym wtedy popłynął w rejs dookoła świata, wróciłbym z doświadczeniem podróżniczym, ale być może później nie zdobyłbym biegunów i nie prowadziłbym biznesu.

W roku 1989 od razu poczułeś przypływ wolności?

W tę noc, kiedy upadł mur berliński, wracałem z Hamburga do Gdańska. Moja droga była czarna i pusta. A po drugiej stronie, na trzech pasach sunęła rzeka samochodów z Berlina Wschodniego do Hamburga.

Ale czy wierzyłeś, że komuna się skończy?

Jest taki filmik na YouTubie, jak w czasie demonstracji rzucam w stronę ZOMO kamieniem. Gdybym nie wierzył, tobym nie rzucał. Pamiętam strach i to, co kazało mi jednak ten strach przemóc.

Ty i strach?

Nie rzucam na co dzień kamieniami w ludzi. Dodam jeszcze, że za komuny czułem się wolnym człowiekiem.

Opowiedz.

Każdy system polityczny niesie z sobą zagrożenia. Na pewno system demokratyczny daje wolność, ale trzeba umieć ją wykorzystać. Natomiast PRL-owski system był bardziej opiekuńczy, myślał za obywateli i można w nim było żyć w miarę szczęśliwie, niespecjalnie się starając. Ale każdy system działa za pomocą dwóch głównych bodźców: kar i nagród. Wolność masz taką, jaką jesteś w stanie sam sobie zapewnić. Żaden system ci jej nie zagwarantuje, wolność jest sprawą wewnętrzną. Od czasów komuny pod tym względem nic się nie zmieniło.

Zmieniło się to, że granice są otwarte i nie musisz mieć nawet paszportu, by je przekraczać.

Punktem zwrotnym było w 1993 r. przejście z Wojtkiem Moskalem Grenlandii. Wojtek przez 15 lat gromadził wiedzę na temat zdobycia bieguna i przekazał mi ją w czasie jednej wyprawy. To skróciło okres przygotowań do moich kolejnych wypraw. A sama wyprawa na Grenlandię była trudna. Czy chodziło mi po głowie, by z niej zrezygnować? Jasne! Człowiek, gdy jest ciężko, często myśli, by z czegoś zrezygnować. Ale właśnie wyprawy nauczyły mnie tego, że jeśli się o czymś myśli, to ta myśl nie jest mną.

To znaczy?

Że nie trzeba się myśli poddawać. Na każdej wyprawie zdarzają się momenty, kiedy życie wisi na włosku.

A te momenty najtrudniejsze?

Najtrudniejszy może był moment, kiedy z Wojtkiem znaleźliśmy się na środku lądolodu, a ja zatrułem się od prymusa. Miałem zawroty głowy i myślałem, że pęknie mi serce. I wtedy pomogło mi liczenie do tysiąca – to też ważny moment, bo nauczyłem się, by poprzez medytację panować nad emocjami.

Na biegunie północnym wiele razy wpadłem do wody, a dno było cztery kilometry pode mną. Wojtek wszedł na wielotonową krę, która obróciła się do góry nogami. Uratowało go to, że skoczył na drugą krę… Dodam, że kry poruszały się z taką prędkością, że ledwo co mogliśmy przeskakiwać z jednej na drugą. A w tym wszystkim odgłosy i świeże ślady białych niedźwiedzi.

A na biegunie południowym zagrożenie stanowiły szczeliny, które miały po dwieście metrów głębokości, zginęło w nich wiele wypraw. Kiedyś rozbiłem namiot na szczelinie… W każdym razie z trudnościami trzeba było sobie radzić głównie przy pomocy spokoju umysłu.

I liczenie do tysiąca właśnie w takich sytuacjach pomaga?

To jest jedna z technik, nie jedyna. Można się też modlić. I trzeba mieć zaufanie do siebie samego – nie ulegać strachowi.

A założenie rodziny to punkt zwrotny?

Moje życie bez tego nie byłoby pełne.

Tyle że posiadanie rodziny koliduje z życiem podróżnika.

Koliduje. Ale gorzej dla rodziny jest wówczas, gdy mówisz: tego czy tamtego nie robię, bo się dla was poświęcam. W życiu wiele rzeczy ze sobą koliduje, ważne, by znaleźć równowagę.

Oboje wiemy, że teoria jest łatwiejsza od praktyki.

Oboje też wiemy, jak ważne jest to, by w życiu nie stracić siebie. Trzeba mieć odwagę, by być nielubianym i robić coś, co się komuś nie spodoba. Jeśli będziesz żyć w ten sposób, by zaspokoić wszystkich na świecie, stanie się to kosztem ciebie. Znam wiele małżeństw nieszczęśliwych, które bez reszty poświęcają się dla dzieci. A potem dzieci dorośleją, zapominają o rodzicach i na koniec wszyscy są nieszczęśliwi.

Po założeniu rodziny zrobiłem tylko jedną ekstremalną wyprawę na biegun, właśnie tę z Jankiem Melą. Ale ona nie była samotna, tylko grupowa. Wypraw samotnych nie podejmowałem świadomie – by nie zginąć, by moje dzieci miały ojca.

Wyprawy nie zastąpią rodziny, rodzina nie zastąpi wypraw, to są różne rzeczywistości.

Chyba nawet bardzo.

Sporo wypraw zrobiłem z moimi dziećmi. Razem pojechaliśmy do Maroka, miesiąc w podróży. Powtórzyliśmy de facto trasę, którą zrobiłem jako piętnastolatek… Zatrzymaliśmy się w tym samym porcie w Safi, z którego 40 lat temu przywiozłem czarodziejską skrzynię.

A jeszcze jakiś punkt zwrotny?

Te, które popchnęły mnie w całkiem innym kierunku. Bo ze zdobywania świata przeszedłem do pisania książek. Powróciłem do filozofii i refleksji nad kondycją ludzką – zrobiłem to we wspomnianej książce ,,Power4change”. Teraz dzielę się moim doświadczeniem z innymi.

By ich uszczęśliwiać?

By wskazywać możliwości.

Wiesz, ja dopiero na wyprawie z Jaśkiem Melą pojąłem, że człowiek jest tym, co daje innym. Wcześniej nie wiedziałem, dlaczego decydowałem się na wyprawy na bieguny. Byłem pewny tylko jednego: że chcę je zdobyć i że to będzie dopiero początek. Oprócz pisania książek prowadzę teraz webinary, czyli warsztaty odbywające się przez internet. Robimy to co dwa tygodnie z Asią Heidtman, psycholożką biznesu z Krakowa. Rozmawiamy na różne tematy, także o samotności i nadużywaniu prochów. Jedna ze słuchaczek napisała do nas, że wysłuchanie nas uchroniło ją przed samobójstwem. Dla mnie to ogromna motywacja – człowiek mówi i pisze, a Pan Bóg słowa nosi i nigdy nie wiadomo, w którym momencie i na kogo one trafią… Nawet jeśli miałbym robić to dla jednej osoby, to naprawdę warto. ©

MAREK KAMIŃSKI (ur. 1964 r.) jest podróżnikiem, polarnikiem, pisarzem i przedsiębiorcą. Pierwszy i jedyny człowiek na świecie, który zdobył oba bieguny Ziemi w ciągu jednego roku bez pomocy z zewnątrz: 23 maja 1995 r. wraz z Wojciechem Moskalem dotarł na biegun północny (770 km w 72 dni), 27 grudnia 1995 r. zdobył samotnie biegun południowy (1400 km w 53 dni). W 2004 r. dotarł na obydwa bieguny z niepełnosprawnym chłopcem – Jaśkiem Melą. Ekspert w dziedzinie motywacji i przywództwa. Założyciel Instytutu Marka Kamińskiego – firmy szkoleniowej. Obecnie przygotowuje się do wyprawy dookoła świata elektrycznym autem z czujnikami do mierzenia jakości powietrza i w towarzystwie humanoidalnego robota. na zdjęciu: Z mieszkańcami Trójmiasta w drodze po pasie nadmorskim z Gdańska-Brzeźna do Gdyni, 17 kwietnia 2011 r.

Rozmowa z Markiem Kamińskim także w Podkaście Powszechnym. Weź, słuchaj! 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2020