Wojny o pamięć ciąg dalszy

JOACHIM TRENKNER: - Jak ocenia Pan fakt, że ostatnio coraz więcej byłych pracowników Stasi występuje publicznie, aby, jak mówią, "korygować fałszywy obraz NRD"?

WOLFGANG TEMPLIN: - Dla mnie nie jest to zaskoczenie. Byli ubecy są nieźle zorganizowani w stowarzyszeniach czy nieformalnych sitwach i od dawna pracują nad wybielaniem swej roli. Kiedyś zajmowali się głównie podtrzymaniem kontaktów towarzyskich, obroną swych interesów socjalnych i prześladowaniem "zdrajców" z własnych szeregów, przy czym na porządku dziennym był "terror telefoniczny" i groźby utraty życia wobec tych, którzy w ich oczach "zdradzili". Teraz coraz większą rolę odgrywa historyczny rewizjonizm.

Warto przypomnieć coś, o czym mało kto wie: że po 1989 r. ze strony dawnej opozycji, byłych więźniów i przedstawicieli Kościołów podejmowane były próby rozpoczęcia rozmowy, nawet jakiegoś dialogu z ludźmi Stasi. Nic z tego nie wyszło. Oni są nieprzemakalni. Powtarzają swą mantrę, że była "zimna wojna", po zachodniej stronie też były tajne służby, i że byli, jak mówią, "normalnym wywiadem i kontrwywiadem", że pracowali "w służbie pokoju" itd. To stylizowanie się zyskuje czasem poparcie ze strony ich dawnych przeciwników z zachodnioniemieckich tajnych służb. Być może niektórym imponuje fraternizowanie się z Markusem Wolfem [przez kilkadziesiąt lat szef wywiadu NRD - red.]. W efekcie powstaje sytuacja paradoksalna: takie pojęcia jak "wina" czy "odpowiedzialność" wiązane są bardziej z donosicielami, czyli z tzw. tajnymi współpracownikami Stasi, niż z etatowymi pracownikami tej instytucji, których wina i odpowiedzialność były większe.

- Dlaczego działania byłych ubeków nasilają się akurat teraz?

- Przyczyn jest wiele. Historycy i różne inicjatywy obywatelskie, skupiające dawną opozycję, od lat starają się przekazać opinii publicznej rzeczywisty obraz tego, czym była NRD. A przy okazji różnych rocznic, jak 50 lat "powstania berlińskiego" w 1953 r. czy piętnastolecie od upadku muru, dołączają do tego media, powstają filmy itd. Z tego punktu­ widzenia eksubecy są w defensywie. Z drugiej strony widzą oni społeczne niezadowolenie we wschodniej części Niemiec i próbują przejść do ofensywy w tej "wojnie o pamięć", przedstawiając rzekomo sprawiedliwe i ludzkie państwo NRD-owskie zimnemu i nieludzkiemu Zachodowi. Tak wygląda kontekst społeczny.

Jest też kontekst inny, dotyczący tego, co w Niemczech nazywamy Geschichtspolitik [polityka wobec historii - red.]. W tym roku mijają rocznice wielu ważnych wydarzeń: 50 lat od referatu Chruszczowa, od rozpoczęcia "odwilży" w krajach komunistycznych, która ominęła wtedy NRD. W czerwcu minie 50 lat od "powstania poznańskiego", jesienią od powstania na Węgrzech. Rośnie znów zainteresowanie historią, co przekłada się na media. Dawni ubecy próbują jakoś w tym zaistnieć.

- Ukuli oni takie określenie wobec zawiadującego aktami Stasi urzędu pani Marianne Birthler, którym wcześniej kierował Joachim Gauck [odpowiednik polskiego IPN - red.]: "stowarzyszenie łowczych, polujących na obywateli dawnej NRD".

- Urząd Birthler, wcześniej zwany Urzędem Gaucka, działa od 1992 r. Powstania takiej instytucji domagali się sami obywatele NRD, którzy już w 1989 r. żądali otwarcia archiwów. Mało kto pamięta, że powstanie tego Urzędu nie było proste, a ludzie z dawnej opozycji walczyli tu nie z postkomunistami, którzy wtedy byli sparaliżowani, ale z obojętnością czy wręcz niechęcią sporej części zachodnioniemieckich elit. Potem, od stycznia 1992 r., archiwa Stasi zostały udostępnione, wedle norm prawnych, i okazało się, że nie ma żadnego "polowania na czarownice". Przeciwnie, udostępnienie archiwów poszkodowanym i uwzględnienie tej gorzkiej prawdy, jaką zawierają akta Stasi, w procesie opisywania historii NRD, raczej wzmocniły pokój społeczny, a akceptacja dla otwarcia archiwów z czasem rosła.

Udostępnienie archiwów konkretnym osobom i prace historyków dowiodły zresztą, że problem nie dotyczy tylko dawnej NRD. Wiele tysięcy obywateli Niemiec Zachodnich służyło Stasi z chęci zysku, z ideologicznego zaślepienia czy z innych powodów. Byli nie tylko donosicielami, ale też agentami wpływu, działającymi na Zachodzie. Bez otwarcia archiwów faktyczny przebieg różnych wydarzeń pozostałby nieznany.

- Jak ocenia Pan prawie 15-letnią działalność Urzędu Birthler? Niektórzy twierdzą, że spełnił już swoją rolę i powinien zostać zamknięty.

- Zadanie, które kilkanaście lat temu postawiono przed tym urzędem długo jeszcze nie będzie zakończone. Ciągle napływają wnioski od zwykłych ludzi czy od historyków o wgląd do akt, a ci, którzy takowe złożyli dawno, co chwila dowiadują się, że odnaleziono jakieś nowe dokumenty. Dotyczy to także osób publicznych (z mocy ustawy Urząd zajmuje się sprawdzaniem ich przeszłości). Wreszcie, zadaniem tej instytucji jest również prowadzenie badań historycznych i upowszechnianie wiedzy o systemie enerdowskim w społeczeństwie, nie tylko na poziomie centralnym, ale również regionalnym, przez sieć kilkunastu delegatur.

Od kilku miesięcy trwa dyskusja, czy nie należy znowelizować ustawy, która reguluje pracę Urzędu Birthler. Uważam, że taka nowelizacja byłaby uzasadniona w jednym punkcie: otóż aby dać zadość obawom tych, którzy twierdzili, iż pewne delikatne informacje z akt Stasi mogą być nadużywane, Urząd stosuje dość restrykcyjne przepisy, jeśli chodzi o udostępnianie niektórych danych. Moim zdaniem zbyt restrykcyjnie, to niesłychanie utrudnia pracę historyków. Sam należę do grona osób, które wyraziły zgodę na to, by historycy mieli nieograniczony dostęp do naszych akt.

- Jak Pan ocenia całościowy proces rozliczeń, czy też, jak to mówimy my, Niemcy, "przepracowywania" historii NRD?

- Odpowiedź zależy od punktu widzenia, tu "szklanka" może być albo do połowy pełna, albo w połowie pusta. Ja należę do, nazwijmy to, długofalowych optymistów. Punkt wyjścia w roku 1989 był taki, że my, opozycjoniści, mając poparcie części obywateli NRD, którzy wtedy wychodzili na ulice, zawarliśmy jakby nieformalny sojusz z niektórymi dziennikarzami czy osobami życia publicznego z Niemiec Zachodnich: i oni, i my byliśmy zainteresowani takim rozliczeniem historii NRD, które nie będzie prowadzić ani do banalizacji tamtego systemu, ani nie popadnie w demonizowanie czy skandalizowanie. Wtedy, na początku, często spotykaliśmy się z obojętnością i niechęcią.

- W 1990 r. politycy z Zachodnich Niemiec chcieli przewieźć archiwa Stasi do zachodnioniemieckiego archiwum państwowego. Także kanclerz Kohl był przeciwny otwieraniu archiwów, bardziej odpowiadał mu chyba model, jaki zastosowano w RFN po II wojnie światowej: budowania nowego państwa, ale bez rzeczywistych rozliczeń z poprzednim systemem.

- Rzeczywiście, po 1989 r. i po zjednoczeniu Niemiec sytuacja wyglądała tak, że my, ludzie z dawnej opozycji, musieliśmy pokonywać różne przeszkody biurokratyczne i opory polityczne, aby np. powstały muzea czy miejsca pamięci na terenie dawnej centrali Stasi czy w więzieniu w Hohenschönhausen. Z biegiem lat udało się zbudować swego rodzaju "infrastrukturę pamięci": otwarto archiwa, powstały inicjatywy oddolne, obywatelskie; potem specjalna komisja w Bundestagu, która przez dwie kadencje zajmowała się historią dyktatury w NRD. Kiedy zakończyła pracę, utworzono federalną fundację, której celem jest nie tylko wspieranie badań historycznych, ale też udzielanie pomocy ludziom, którym komunizm złamał życie. Dziś można powiedzieć, że jest "sieć" miejsc i instytucji.

- Po zjednoczeniu Niemiec dawna opozycja rozleciała się, a ludzie ją tworzący odnaleźli się w różnych partiach. Ale gdy jesienią 2004 r. na Ukrainie ruszyła Pomarańczowa Rewolucja, potrafiliście w ciągu jednego dnia wystosować wspólny apel, domagając się, by rząd Niemiec i Unia Europejska wsparły Ukraińców. Była to jednorazowa inicjatywa, czy coś z tego zostało?

- Nie użyłbym określenia, że po 1990 r. opozycja się rozleciała. Zresztą zawsze przestrzegałem przez idealizowaniem naszej opozycji i powiększaniem jej roli.

A proces, który nastąpił po 1989 r., uważam za najzupełniej normalny: zawsze się różniliśmy, także przed 1989 r., a po roku 1989, owszem, rozeszliśmy się po różnych miejscach, ale nie zniknęliśmy całkiem.

Ubolewam natomiast, że gdy u nas zapanowała wolność, to zajęliśmy się jedynie własną przeszłością. Że skoncentrowaliśmy się jedynie na - skądinąd koniecznym - procesie rozliczeń z NRD, zapominając, że choć ZSRR przestał istnieć, to nie przestało istnieć rosyjskie imperium kolonialne jako spadkobierca Sowietów. I że to imperium do dziś podejmuje próby odzyskania wpływów.

Dla mnie apel z jesieni 2004 r. był ważny także dlatego, gdyż przy tej okazji spotkaliśmy się na nowo - my, ludzie, z których wielu po 1989 r. zaangażowało się w różne inicjatywy polsko-niemieckie czy czesko-niemieckie. Dużo rozmawialiśmy, w gronie starych przyjaciół, i doszliśmy do wniosku, że w nowej sytuacji, jaka powstała za Bugiem dzięki "kolorowym rewolucjom", powinniśmy coś zrobić, pomóc. Żeby proces budowania demokracji na Ukrainie nie utknął w miejscu, żeby coś w końcu zmieniło się na Białorusi. Postanowiliśmy, na miarę możliwości, wspierać procesy emancypacyjne na całym obszarze byłego ZSRR. I to robimy.

- Jak w tym kontekście ocenia Pan obecną politykę Niemiec wobec Rosji? Wywołuje ona coraz większe obawy w Polsce i na Litwie.

- Musimy zbudować wspólną politykę wschodnią całej Unii Europejskiej. Decydująca rola w jej tworzeniu przypada siłą rzeczy takim krajom, jak Polska i Niemcy. Polityka kanclerza Schrödera była w tej mierze mało produktywna, delikatnie mówiąc. A mniej delikatnie: destrukcyjna. Gesty mające świadczyć o woli budowania partnerstwa z Polską kolidowały z taką polityką Schrödera wobec Rosji, która sprowadzała się do padnięcia na kolana przed neoimperialnymi ambicjami Putina. Zapatrzenie w niemieckie interesy gospodarcze i kompletne niezrozumienie historii Europy Środkowej doprowadziły do tego, że wielu niemieckich polityków zaczęło idealizować nowe rosyjskie elity władzy, których liderem jest Putin, traktując je jako gwaranta stabilności Rosji. Nie dostrzegano zupełnie, że nie wszyscy Rosjanie miłują Putina, i że także w Rosji są siły domagające się demokracji.

Przyszła unijna Ostpolitik powinna opierać się na doświadczeniach historycznych ostatniego stulecia oraz na wspólnych wartościach, takich jak prawa człowieka, demokracja, państwo prawa. W kontaktach z autorytarnymi reżimami czy dyktaturami, w Rosji, Chinach czy gdziekolwiek w świecie, najważniejszymi partnerami powinna być demokratyczna opozycja i struktury społeczeństwa obywatelskiego w tych krajach, a nie rządzący. A takie państwa jak Ukraina, które wyzwalają się z postsowieckiego dziedzictwa i zależności, powinny mieć otwarte drzwi do Unii Europejskiej.

Przełożył WP

WOLFGANG TEMPLIN - ur. 1948 r. w Jenie, od 1971 r. studiował filozofię w Berlinie Wschodnim. Początkowo marksista, w czasie studiów został zwerbowany do współpracy przez Stasi.­ Współpracę tę wkrótce zerwał; odtąd był przez Stasi represjonowany. Studiując w Polsce w latach 1976-77 (w tym celu nauczył się polskiego), nawiązał kontakty z polską opozycją; wspominał potem, że pobyt ten był ważny dla rozwoju jego poglądów politycznych. Od końca lat 70. organizował grupy opozycyjne w NRD. Zwolniony z pracy w 1983 r. (pracował w Akademii Nauk NRD), otrzymał zakaz wykonywania zawodu. W 1985 r. współtworzył organizację opozycyjną "Inicjatywa na rzecz Pokoju i Praw Człowieka", która wydawała podziemne pismo "Grenzfall". W 1988 r. aresztowany i przymusowo wydalony do Niemiec Zachodnich, do NRD wrócił po upadku muru berlińskiego. Współpracował z partią Zielonych, która wchłonęła większość NRD-owskiej opozycji, ale wkrótce odszedł z polityki. Obecnie jest publicystą i działaczem społecznym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2006