Wojna o własność, wojna o wolność

Wikipedia ogłosiła 24-godzinny strajk; stroniący od polityki Google zasłonił logo czarną opaską; Facebook i Twitter zachęcały do podpisywania petycji... W światowym internecie wybuchł pierwszy na taką skalę konflikt o granice wolności internautów.

23.01.2012

Czyta się kilka minut

Przedmiotem protestów, w których uczestniczyło w minioną środę ponad 115 tys. witryn, były dwa projekty ustaw – amerykańskich, ale dotykających internautów niebędących obywatelami USA. Ustaw mających chronić własność intelektualną przed zakusami piratów i hakerów: to dyskutowany w niższej izbie Kongresu SOPA (Stop Online Piracy Act) oraz proponowany przez Senat PIPA (Protect Intellectual Property Act).

Projekty – popierane przez Hollywood, koncerny fonograficzne i wydawnicze oraz Amerykańską Izbę Handlową – przewidywały wprowadzenie restrykcji uderzających w tych, którzy naruszają prawa autorskie w internecie, a pozostają poza amerykańską jurysdykcją.

Gdyby weszły w życie, prokuratorzy z USA mogliby bez procesu sądowego nakazywać zarówno dostawcom internetu, jak i portalom, wyszukiwarkom czy serwisom społecznościowym blokowanie dostępu do stron, które „ułatwiają” piracki proceder albo/i na nim zarabiają. Strony te nadal istniałyby w sieci (posiadałyby składający się z szeregu cyfr adres), znikałaby jednak ich domena, tj. nazwa, którą posługują się normalni użytkownicy i wyszukiwarki. Odcinano by im także możliwość pobierania płatności za pomocą kart kredytowych, systemu PayPal czy wpływów z reklam.

Zrzeszające twórców filmowych Motion Pictures of America szacuje, że straty, jakie ponosi ten jeden z najważniejszych sektorów amerykańskiej gospodarki z powodu działalności piratów – przede wszystkim tych spoza USA – wynoszą ponad 100 miliardów (sic!) dolarów rocznie.

Zamach na wolność słowa, cenzura rodem z Chin, zagrożenie dla kreatywności, strzelanie z armat do komarów... – zagrzmieli miłośnicy wolnego internetu. Podpisywali elektroniczne petycje, wysyłali maile, dzwonili do kongresmenów (ci ostatni w ciągu zaledwie kilku dni mieli otrzymać ponad 14 mln listów, telefonów, faksów i maili). Do protestu przyłączył się milczący zwykle Mark Zuckerberg, założyciel Facebooka, którego w ciągu godziny poparło ponad 200 tys. użytkowników tego serwisu.

Protestujący inwestorzy z Krzemowej Doliny, „dotkomowi” przedsiębiorcy, programiści i blogerzy przekonywali, że proponowane ustawy to kaganiec, który w znikomym stopniu zaszkodzi hakerom i piratom (bo ci bez większych trudności przepisy obejdą), uderzy za to w zwykłych użytkowników.

Szczególnie zaniepokojeni byli właściciele serwisów społecznościowych, na których nowe przepisy nakładałyby obowiązek monitorowania i ponoszenia odpowiedzialności za wszystko, co publikują ich użytkownicy, pod sankcją zamknięcia ich własnych serwisów. Obecnie są zobowiązani – na wniosek zainteresowanych stron – tylko do usuwania materiałów opublikowanych z naruszeniem praw autorskich (Google twierdzi, że w uzasadnionych przypadkach czyni to w ciągu 6 godzin). Twierdzą, że nowe przepisy praktycznie stanowiłyby dla nich wyrok śmierci.

Clay Shirky, profesor New York University, który zajmuje się wpływem nowych technologii na kulturę, przekonywał, że spór wokół kontrowersyjnych ustaw to jeden z przejawów konfliktu między tradycyjnymi i nowymi mediami. Te pierwsze potrzebują siedzących bezczynnie na kanapie konsumentów, te drugie aktywnych odbiorców. „Największym zagrożeniem, jakie niosą PIPA i SOPA, jest uniemożliwienie nam swobodnej wymiany” – twierdził Shirky w wykładzie opublikowanym przez Ted.com.

Ale wielu jego słuchaczy miało wątpliwości. Zauważali, że w wirtualnym świecie granica między „wymianą” a zawłaszczaniem czy wręcz kradzieżą własności intelektualnej bywa trudna do określenia. Pytali, czy w jakimś stopniu to właśnie owa kultura „dzielenia się” – krzewione m.in. przez założycieli firmy Google przekonanie, że „informacja chce być wolna” (w angielskim to samo słowo oznacza „darmowa”) – nie sprawia, że wielu fotografów, plastyków czy muzyków dziś coraz częściej nie jest w stanie utrzymać się ze swojej pracy, gdyż owoce ich pracy są przedmiotem takiej „wymiany”, czytaj: kradzieży?

Tymczasem zaledwie w dzień – zbieg okoliczności? – po globalnym internetowym proteście policja z Nowej Zelandii, działając w porozumieniu z FBI, aresztowała czterech właścicieli strony Megaupload – jednego z największych na świecie serwisów umożliwiających pobieranie często de facto pirackich plików z filmami i muzyką. Zarejestrowana w 2005 r. w Hongkongu witryna, którą odwiedzało codziennie 50 mln osób, a której działalność, według szacunków Departamentu Sprawiedliwości USA, naraziła twórców, wydawców i dystrybutorów na straty w wysokości miliarda dolarów, została zamknięta.

Reakcja nastąpiła szybko: niespełna godzinę później grupa hakerska „Anonymous” sparaliżowała serwery FBI, Departamentu Sprawiedliwości i kilku koncernów muzycznych. Komentatorzy zwracali uwagę na łatwość, z jaką dokonano odwetu (przeprowadzenie skoordynowanych ataków umożliwił rozsyłany mailem link, na który klikali nieświadomi użytkownicy sieci), i na fakt, że likwidacji Megaupload – choć strona nie była zarejestrowana w USA – dokonano na podstawie przepisów istniejących już dziś.

Uczestnicy internetowego protestu mogli więc zacierać ręce – tym bardziej że amerykański Kongres zrezygnował na razie z dalszych prac nad projektami SOPA i PIPA. Ich autorzy zapowiadają, że będą szukać lepszych rozwiązań. Ale czy internetowy Dziki Zachód w ogóle da się jakoś okiełznać? Na razie brak pomysłów, jak tego dokonać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2012