Władcy sieci

Każdym kliknięciem karmimy olbrzyma. I chociaż olbrzym wydaje się poczciwy, użyteczny i życzliwy – to nie wiemy, jaki jeszcze użytek zrobi ze swojej potęgi.

09.04.2012

Czyta się kilka minut

 /
/

To najmilszy moment mojej pracy – zapewniał dyrektor Google Polska, przedstawiając platformę Art Project. Rzeczywiście: chociaż określenie „globalna edycja platformy internetowej” brzmi odpychająco, to kryje się pod nim coś fantastycznego: możliwość wirtualnego zwiedzania najlepszych światowych muzeów malarstwa, rzeźby czy designu.

Projekt powstał rok temu (pisaliśmy o nim w „TP” 13/2011 r.). Początkowo obejmował zaledwie kilkanaście sławnych kolekcji. W nowej edycji bierze udział już ponad 150 placówek z 40 krajów – wśród nich Muzeum Pałacu w Wilanowie i Muzeum Sztuki w Łodzi.

KTO SIĘ BOI WYSZUKIWARKI?

Wygląda na to, że potentaci z Google chcą przenieść cały dorobek ludzkości do internetu. Kolejne sukcesy na tej drodze znaczone są konfliktami i pozwami. Trwają batalie z obrońcami wolnej konkurencji, z wydawcami książek i gazet, z autorami, z producentami filmów i muzyki.

Raz po raz przetaczają się fale obaw dotyczących naszej prywatności. Żeby było zabawniej, podobne lęki często znajdują wyraz na Facebooku, co już zakrawa na paradoks. Cieszymy się, widząc swoją ulicę, samochód, redaktora naczelnego i skrzynkę na listy w Google Street View... – ale coraz częściej pytamy, czy władcy internetu nie wiedzą już o nas zbyt wiele.

Wyszukiwane informacje. Odwiedzane strony. Ulubione filmy na YouTube. Konto pocztowe Gmail. Zdjęcia z wakacji w programie Picasa. Przeglądarka Chrome w komputerze. System Android w telefonie. A teraz media donoszą o inteligentnych okularach, które sprawią, że będziemy patrzeć na świat oczami Google’a w sensie dosłownym.

Wygląda na to, że każdym kliknięciem karmimy olbrzyma i chociaż olbrzym wydaje się poczciwy, użyteczny i życzliwy – to przecież nie wiemy, jaki jeszcze użytek zrobi ze swojej potęgi.

Nowa polityka prywatności (co to za język, swoją drogą!) pozwala internaucie podejrzeć i zablokować swój profil – skompletowany specjalnie na użytek reklamodawców. Bywa to zaskakujące doświadczenie: Mój znajomy odkrył, że Google sklasyfikował go jako 50-letnią kobietę o zainteresowaniach religijnych. Pochopny wniosek wysnuty z faktu, że kolega często słucha Vivaldiego.

SPACERU NIE BĘDZIE

Podczas uroczystej inauguracji Art Project kolejni mówcy przekonywali, że bezpośrednie obcowanie z dziełem sztuki nie może zostać zastąpione przez technologię. Udostępnianie zbiorów w internecie służy promocji („kulturą możemy się szczycić”) i nie odbierze rzeczywistym galeriom prawdziwych gości.

Małgorzata Ludwisiak, dyrektorka Muzeum Sztuki w Łodzi, przytoczyła nawet historię o Paulo Coelho, który najnowszą książkę udostępnił w internecie, a mimo to – a może właśnie dlatego – sprzedał jakąś zawrotną liczbę papierowych egzemplarzy...

Gorliwość tych zapewnień trochę mnie zaniepokoiła. Na pewno muzea mniej ryzykują w starciu z internetem niż – powiedzmy – prasa papierowa. Ale czy rzeczywiście nie muszą się obawiać?

Ciekawe, że dyrektor Pałacu w Wilanowie, Paweł Jaskanis, nie chce google’owskiego wirtualnego spaceru po swoich wnętrzach. – Każde muzeum ma własną strategię komunikacji – wyjaśnił, nie pozostawiając wątpliwości, że ta forma prezentacji zbiorów nie mieści się w strategii Wilanowa.

Mogę to zrozumieć, ale jako internauta trochę żałuję. Ekranowe wędrówki są nie tylko zabawą – dają nam coś więcej. Sposób rozmieszczenia dzieł sztuki również bywa dziełem sztuki. Możemy z nim dyskutować, łamać kierunek zwiedzania, ale pozbawieni przestrzennej organizacji dostajemy coś, co nie jest już muzeum. Raczej klaserem czy witryną reklamową.

CONTENT W ZŁOTEJ RAMIE

Jednak, jak podkreślali przedstawiciele Google’a, wybór strategii należy do muzeów. Jedne chcą pokazywać więcej, drugie mniej. Digitalizacja zbiorów, wybór obiektów, przygotowanie opisów – wszystkie te zadania leżą po stronie muzealników. Podobnie jak kwestie prawne. W muzeach, które udostępniają panoramiczny widok swoich sal, niektóre obrazy zostały zamazane jak twarz przestępcy. Czytelny sygnał, że muzeum nie dysponuje prawami autorskimi do danego eksponatu. Na szczęście zdarza się to dość rzadko i z natury rzeczy nie dotyczy starszych dzieł.

Korzystając z uroczystej okazji, Igor Ostrowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, zrobił to, czego oczekujemy od przedstawicieli rządu: zapewnił, że trwają już prace nad specjalną ustawą.

Ma ona dotyczyć publicznego dostępu do zasobów wiedzy, zgromadzonych w bibliotekach, archiwach, muzeach. Jest to, jak powiedział, problem „wolnościowy” i zarazem klucz do społecznego, gospodarczego i kulturalnego rozwoju. Jeszcze w tym miesiącu ruszą dyskusje i warsztaty, których uczestnicy będą szukali sprawiedliwej równowagi między prawami twórców, pośredników i odbiorców.

– Wciąż istnieje zbyt dużo barier, które utrudniają nam cieszenie się tymi zasobami. Google jako firma udostępniająca content wiele może na ten temat powiedzieć – kontynuował Ostrowski.

Mówił to wszystko w pałacowej sali, w której content patrzył na niego malowanymi oczami ze złoconych ram.

KLUCZ DO PLANETY

W Art Project pomiędzy publicznymi zasobami a ich odbiorcą znajduje się firma Google. Czy to dobrze?

Koncern nie zarządza treścią. Dostarcza informatycznej ramy, platformy. Innymi słowy: wagony należą do instytucji kultury, zaś tory i lokomotywa – do korporacji. Można się w tym dopatrzeć kolejnego zagrożenia. Albo przeciwnie – uznać, że biznes pomaga w udostępnianiu narodowego dziedzictwa, robiąc to sprawniej i lepiej niż jakakolwiek instytucja publiczna; wcielając w życie swoje sławne motto „Don’t be evil”. Nie bierze pieniędzy... Co z tego ma?

Solą serwisu są jego funkcje społeczne. Każdy użytkownik może zostać kuratorem osobistej kolekcji. Zgromadzić ulubione obrazy z różnych muzeów, ułożyć własną galerię, rozesłać do przyjaciół. Wystarczy się zalogować, czyli podać nazwisko i wpisać hasło do usług Google... Jak to? Ktoś jeszcze nie ma takiego hasła? Ktoś jeszcze nie założył swojego konta? To chyba niemożliwe.

W ten sposób dostajemy nowe, atrakcyjne możliwości, a w zamian oddajemy jeszcze odrobinę informacji na swój temat. Pleciemy kolejną nitkę, która łączy nas z planetą Google.

Przy czym nie ma tu mowy o monopolu. Od 2005 r. istnieje np. projekt Europeana, wirtualna biblioteka gromadząca miliony dokumentów z europejskich zbiorów, od Leonarda da Vinci do Isaaca Newtona. Wobec tego przedsięwzięcia Art Project, z 30 tysiącami obiektów, to liliput.

Jednak dzięki swojej działalności Google ma gigantyczny atut. Trzyma klucz do internetu. Stare przysłowie powiada: „Gdzie najlepiej ukryć trupa? Na drugiej stronie wyników wyszukiwania”. Kiedy pytamy o coś Google’a, dostrzegamy zazwyczaj tylko te odpowiedzi, które algorytm umieścił na szczycie listy. Reszta przepada w wirtualnych odmętach.

Nic dziwnego, że dyrektor Wilanowa podkreślał, iż dzięki Art Project muzealne strony są dobrze pozycjonowane, czyli dające się łatwo wyszukać. To z pewnością dodatkowy (i silny) bodziec do rozwijania współpracy.

***

Google jest już nie tylko mapą lub drogowskazem. To cała planeta. Art Project wydaje się najmniej kontrowersyjnym z przedsięwzięć kalifornijskiej megafirmy, ale nawet tu widzimy, jakie problemy i wątpliwości powstaną przy przenoszeniu naszego świata do internetu.

Tekst został napisany w aplikacji Google Docs, z pomocą przeglądarki Google Chrome i wysłany z konta pocztowego Gmail.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2012