Wieść o rzeczywistości

Dowiaduję się, że Marek Piasecki kończy 70 lat. Naturalnie jestem zaskoczony, jak zwykle bywa, kiedy ktoś wraca na orbitę naszej pamięci po długiej nieobecności. Zapamiętałem go jako bardzo chudego młodego człowieka o szlachetnym profilu i wstrzemięźliwym uśmiechu, mówiącego powoli i trochę tajemniczo, nadzwyczaj skrupulatnie, niemal pedantycznie wykonującego swoją fotograficzną robotę.
 /
/

Ale to, co zdecydowało, że zawarłem z nim umowę (pod nieobecność Jerzego Turowicza, który przebywał wówczas za granicą), umowę na dostarczanie pewnej ilości fotografii miesięcznie, to było przekonanie, że mam do czynienia z jednym z wybitniejszych polskich fotografików.

Piasecki oglądał świat jak nikt inny: jego fotografie zmuszały widza do skupionej uwagi. Dostrzegał ledwo uchwytne relacje między dwojgiem ludzi albo między człowiekiem i jego otoczeniem, bez żadnych wydziwiań posługując się obiektywem i kadrowaniem, ale przede wszystkim finezyjną obserwacją, potrafił wydobyć niespodziewany liryzm owych sytuacji, ich cichy komizm albo smutek, umiał spojrzeć ironicznie lub refleksyjnie. Zwyczajne z pozoru zdjęcie stawało się przy pobudzonej uwadze widza jakby “wieścią o rzeczywistości, której nie da się wyrazić inaczej", czyli małym dziełem sztuki; niekiedy aforyzmem fotograficznym, może fotograficznym epigramatem, także wtedy, kiedy współbrzmiało z tekstami dwóch książek: Romana Tomczyka i Tadeusza Żychiewicza.

Późniejszej twórczości Piaseckiego nie znam dobrze - to, co widziałem z jego lalkowych “aranżacji" i “asamblaży", mniej mnie interesowało niż owe dawne już czasy rozważnych i wymownych improwizacji fotograficznych dla “Tygodnika".

Jacek Woźniakowski

***

---ramka 347720|prawo|1---Był to chyba rok 1960. “W trzech pokojach z kuchnią", jak opisywałem wtedy w felietonach lokal redakcyjny “TP", pojawiać się zaczęła postać wysoka i chuda z aparatem fotograficznym w ręku. Tą postacią był Marek Piasecki, otoczony wśród młodych nimbem plastyka awangardowego. Był też fotografikiem, ale jego głównym odkryciem artystycznym były kompozycje celuloidowych lalek dziecinnych oprawionych - o ile dobrze pamiętam - w pudełka i szkatułki. Te lalki były jakieś kalekie, można powiedzieć skrzywdzone, przypominały martwe albo chore dzieci. Na ich widok robiło mi się straszno, bo jeszcze pamiętałem skrzywdzone dzieci z czasów wojennych. Sam poniekąd byłem kiedyś takim dzieckiem i dlatego lalkowe nekropolis Marka robiło na mnie wrażenie. Bo na plastyce i wtedy, i dzisiaj znam się miernie.

Pewnego dnia Marek zapytał, czy nie pojechałbym z nim na reportaż do Wrocławia. Działał tam mieszkający dzisiaj w Wiedniu ks. Stanisław Kluz, duszpasterz akademicki i jednocześnie współpracownik “Tygodnika" (Jerzy Turowicz ukuł wtedy powiedzenie, że współpracuje z nami Kuc-Kluz-Klan, bo wśród autorów “TP" był też ks. Leszek Kuc). Księża z “Tygodnikiem" związani, jak Kuc i Kluz, nie byli nigdy w pełni aprobowani przez otoczenie, ale Kluza bardzo cenił ówczesny ordynariusz wrocławski arcybiskup Bolesław Kominek.

Z chęcią zgodziłem się na reporterską wyprawę z Piaseckim, bo przypadł mi do gustu i chyba ja wtedy jemu też. Miałem opisać sytuację mieszkaniową młodych małżeństw studenckich, do Marka należała oprawa zdjęciowa. Zapamiętałem te kilka dni spędzonych kilkadziesiąt lat temu w potężnie wtedy jeszcze zrujnowanym mieście wyjątkowo dobrze; odwiedziny kilku biednych studenckich par wtłoczonych z małymi dziećmi do jakichś sublokatorskich dziur w starych kamienicach robiły przygnębiające wrażenie. Ciekawych odsyłam do ówczesnego reportażu ozdobionego fotografiami Piaseckiego. Jedna z nich ukazuje brudnawy kąt rodzinnego pokoju któregoś z rzędu małżeństwa z pralką typu “Frania" (w wolnej sprzedaży ich nie było, ja kupiłem taką pralkę po urodzeniu się trzeciego dziecka na kupon otrzymany z ówczesnego magistratu, czyli Prezydium Rady Narodowej miasta Krakowa...). Kochany ksiądz Kluz przeżywał nasze wizyty u studenckich owieczek tak silnie, że w pewnym momencie omdlał i razem z gospodarzami musieliśmy go cucić.

Piasecki kilka razy odwiedzał potem nasz dom w Krakowie, robił zdjęcia naszym dzieciom. Pomnę, że drukowałem notatkę (a może felieton Spodka) o jego tragicznych lalkach. Gdy go teraz wspominam, dziwię się, że i on, i ja żyjemy jeszcze. Żyje też ksiądz Kluz i kilka jeszcze osób z ówczesnych “trzech pokoi z kuchnią", ale większość jest już w niebie po przejściu Bożej lustracji.

Marek Skwarnicki

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2005