Wielki plac budowy

Z języka urzędników wyłania się obraz Polski i autoportret Polaków. Pieniądze unijne występują najczęściej w roli "zastrzyku", "wsparcia", "pomocy", Polska zatem jest słaba, chora i potrzebująca. Mentalnie do UE ciągle nam daleko - mówią badacze biurokratycznej nowomowy. Rozmawiali Madlena Szeliga i Jakub Sokołowski

30.11.2010

Czyta się kilka minut

Madlena Szeliga, Jakub Sokołowski: Polscy urzędnicy piszą o "cudzie Funduszy Europejskich" i "pomocnej dłoni Europy". Fundusze Europejskie to nie tylko "najbardziej obfity deszcz pieniędzy, jaki spadł na polską oświatę w jej historii", ale także "nasz św. Mikołaj", "wujek z Ameryki" i "dobra wróżka". Są nawet tacy, którzy uważają je za "najlepsze drożdże przedsiębiorstwa". Jesteście Panowie pewni, że przygotowując podręcznik "Jak pisać o Funduszach Unijnych", nie trafiliście na teksty pisane przez autorów "Trybuny Ludu"?

Tomasz Piekot: Na prośbę Ministerstwa Rozwoju Regionalnego badaliśmy język tekstów o Funduszach Europejskich. Była to duża próba: ok. pół miliona słów. W pewnym momencie rzeczywiście zaniepokoiło nas, że ich styl przypomina kontakt władzy ze społeczeństwem w okresie PRL. Znaleźliśmy sporo obrazów z propagandy sprzed 1989 r., np. "święto ludzi, którzy ciężko pracują na to, by Polska była największym placem budowy w Europie".

Trochę nas to zdziwiło. Odkryliśmy ślady nowomowy i zaczęliśmy się zastanawiać, w jakim stopniu jej użycie jest świadome. Szybko się jednak okazało, że autorzy tekstów to głównie ludzie młodzi, którzy nie mogą pamiętać tamtego sposobu komunikacji. Wygląda na to, że jako wspólnota kulturowa mamy gdzieś wdrukowany taki sposób myślenia i komunikowania.

Może brak nam alternatywnego wzorca? Nie potrafimy tworzyć takich komunikatów inaczej?

Tomasz Piekot: Właśnie po to powstał nasz poradnik, by zmienić język władzy. Kiedy wskazywaliśmy te propagandowe tendencje młodym autorom tekstów, zaczęli się dziwić, a nawet protestować. Nie mogli uwierzyć, że pisali językiem, którego za wszelką cenę chcieli uniknąć.

Dowodów nie trzeba szukać długo - ostatnia wiadomość ze strony internetowej Ministerstwa Rozwoju Regionalnego zaczyna się od słów: "Po raz drugi wyróżniliśmy bohaterów codziennej pracy z unijnymi funduszami...".

Czyli Polska znów jest wielkim placem budowy i czci przodowników pracy? Jest też wielki partner, który pomaga się rozwijać w słusznym kierunku...

Marcin Poprawa: Podobieństwa są znaczne, ale występują tylko powierzchniowo, na poziomie niektórych środków językowych. W samej treści i sposobie komunikacji z obywatelami są istotne różnice. Przede wszystkim - nie ma poddańczości. Nie jest to język władzy totalitarnej, tylko demokratycznej. A ta się krytyki nie boi, zamiast tego szuka doradztwa, wchodzi w dyskusję z ekspertami, chce lepiej mówić do obywateli. Po drugie, nie ma ważnej dla tamtej propagandy kategorii wroga, obrazowanego za pomocą przedstawicieli krajów nienależących do wspólnoty.

Jest też humor. Teksty są różne, ale w większości kreatywne i pełne polotu. Tego zdecydowanie brakowało w oficjalnym komunikacie w PRL-u. W nowym języku władzy czy urzędów widziałbym raczej pozytywistyczną ideę rozwoju społeczno-ekonomicznego. To chyba dobry postulat, a nie nakaz?

Jaki więc obraz Polski i Polaków wyłania się z przeczytanych przez Panów artykułów?

Tomasz Piekot: Niestety, najczęściej jest to obraz przygnębiający. Jesteśmy zwykle chorym pacjentem, nieszczęśliwą ofiarą albo terenem zalewowym.

Terenem zalewowym?

Tomasz Piekot: Rzecz w tym, że w sposobie pisania ukryty jest sposób myślenia. Można powiedzieć - z przymrużeniem oka - że wejście Polski do UE wywołało zmianę na mapie geograficznej Europy. Oto pojawiła się nowa rzeka. Mam tu na myśli metaforę, która jest najczęściej wykorzystywana: "Z Europy płynie do nas rzeka pieniędzy". Z jednej strony widać, że pieniędzy jest dużo i są łatwo dostępne, jednak z drugiej strony - wynika z tego, że nie jesteśmy w Europie i że UE jest dla nas ciągle czymś obcym.

Z tekstów o Funduszach Europejskich wyłania się spójny obraz Polski i autoportret Polaków. Pieniądze unijne występują najczęściej w roli "zastrzyku", "wsparcia", "pomocy" - Polska zatem jest słaba, chora i potrzebująca. Z tych metafor wynika, że mentalnie do UE ciągle nam daleko.

Spójny system metafor, czerpanie z języka propagandy, do tego charakterystyczne terminy, np. "potencjalny beneficjent". Czy można mówić o wykształceniu się odrębnego języka, tzw. eurożargonu?

Marcin Poprawa: To nie jest odrębny język, ale z pewnością nowa odmiana stylu urzędowego. Dostosowana do współczesnych realiów komunikacyjnych. Mimo że wiele jego elementów zostało zaczerpniętych z języka reklamy i komunikatów piarowskich, zachowuje także cechy komunikacyjne charakterystyczne dla klasycznego języka urzędowego, który sam w sobie jest wysoce zestandaryzowany, skonkretyzowany i bezosobowy.

Należy jednak zaznaczyć, że powoli zmienia się społeczny obraz urzędnika. W samej administracji państwowej zaczyna się walczyć ze stereotypem niegrzecznego formalisty. Pojawiły się jego nowe role komunikacyjne - ekspert, doradca, zaangażowany społecznie przewodnik, który wprowadza zagubionego obywatela w sferę działań prawnych i administracyjnych. Wszystko to powoduje, że administracja sięga po reklamę i wówczas pojawiają się emocjonalne środki wypowiedzi, które można nazwać nowym żargonem biurokratycznym.

Czy język urzędowy musi być trudny?

Marcin Poprawa: Tak, ponieważ musi być precyzyjny. Jednak dziś każdy urzędnik musi być swego rodzaju rzecznikiem prasowym, kontaktować się z mediami i skutecznie komunikować. Na ogół te przemiany stają się widoczne.

Twierdzą Panowie, że urzędnicy zaczynają coraz częściej mówić "po ludzku", tymczasem nam się wydaje, że to nadal jest duży problem. Boimy się języka potocznego w sytuacji administracyjnej. W policyjnych raportach funkcjonariusze gimnastykują się, żeby ominąć słowa brzmiące zbyt potocznie. Piszą: "towar konsumpcyjny zwany jedzeniem". Czy słowo "jedzenie" jest zbyt intymne i za mało precyzyjne?

Tomasz Piekot: Nazwałbym to "syndromem czerwonego światełka", o którym często mówi prof. Jan Miodek. Jeśli znajdujemy się w sytuacji bardzo oficjalnej, np. widzimy przed sobą włączoną kamerę lub mikrofon, to odczuwamy strach, zaczynamy zachowywać się sztucznie i nienaturalnie. Przedstawiamy wtedy żonę jako małżonkę, a dzieci jako narybek lub latorośl. Brakuje nam naturalności w sytuacjach publicznych.

Marcin Poprawa: Po zbadaniu obszernych tekstów urzędowych wiemy, jakie strategie komunikacyjne zalecać urzędnikom, aby mówili "po ludzku". Nie chodzi o same słowa - mniej czy bardziej potoczne. Chodzi o sposoby zwracania się do obywateli, do ludzi niezaznajomionych z biurokracją - dzięki wpływom choćby strategii PR-u są one coraz lepsze. Trzeba trochę czasu, aby zalecane przez językoznawców techniki komunikacyjne weszły do powszechnego użycia administracyjnego. Dlatego w naszych badaniach wykorzystaliśmy FOG - wskaźnik mglistości tekstu, pokazujący, jak tworzyć lub poprawiać teksty, by były czytelne, a więc zrozumiałe dla szerokiego grona odbiorców.

Co pokazuje ten wskaźnik?

Marek Maziarz: FOG to obiektywny indeks, który mówi, czy tekst jest zrozumiały, napisany przystępnie. Jest to jedyny znany nam wskaźnik, który jako miarę przystępności podaje wykształcenie czytelnika, tj. liczbę lat edukacji. Np. osoba z licencjatem powinna rozumieć z łatwością teksty o FOG-u niższym od 15. Osoba po szkole podstawowej - teksty o FOG-u niższym od 6 itd.

Jak obliczyć mglistość?

Marek Maziarz: Jest wzór, proszę. Wygląda strasznie?

Tomasz Piekot: Kolega jest z Politechniki Wrocławskiej, ale jest także humanistą - językoznawcą. To nowy model badań w Polsce - prawdziwa interdyscyplinarność. Potrzebujemy inżynierów, informatyków, z którymi stworzymy programy pozwalające mierzyć mglistość i trudność tekstu automatycznie.

Marek Maziarz: Aby wyliczyć FOG, trzeba sprawdzić trzy rzeczy w tekście: liczbę zdań, liczbę słów i liczbę słów trudnych. Wyrazy trudne to takie, które składają się z czterech lub więcej sylab. Wystarczy te trzy elementy poskładać w całość, a w wyniku otrzymamy magiczną liczbę lat edukacji typowego czytelnika. FOG może pomóc naszym urzędnikom sprawdzić trudność tekstu, zanim skierują go do społeczeństwa. Jest to pomoc nieoceniona.

Zgodziliśmy się już, że przez ponad sto lat nie powstał w Polsce dobry wzorzec języka urzędowego. My próbujemy taki model prostego języka stworzyć.

A urzędnicy? Zgodzą się na to? Nauczą się nowego języka, będą sprawdzać w programach, czy ich teksty nie są zbyt mgliste? Politycy szybko nauczyli się mówić do wyborców niskim FOG-iem, ale urzędnik nie pochodzi z wyboru i na zrozumieniu może mu zależeć mniej.

Tomasz Piekot: Nie tylko politycy potrafią mówić prosto. Przeciętny Polak rozumie tekst o wskaźniku FOG 10. To poziom pierwszej klasy szkoły średniej. Co ciekawe, okazuje się, że na poziomie 10 lat edukacji pisane są bestsellery. Trochę niższą mglistość znajdziemy w tabloidach.

Marek Maziarz: Obliczyliśmy mglistość "Tygodnika Powszechnego" - FOG wynosi 14. Jest dość wysoki. Wasz modelowy czytelnik ma ukończone przynajmniej dwa lata studiów.

Tomasz Piekot: Urzędnicy nadal tworzą teksty niezrozumiałe. Na szczęście, wszyscy chcą nad tym pracować. Celem naszych badań i szkoleń jest zmniejszenie mglistości komunikatów urzędowych w Polsce do 10-12. To trudne zadanie. Opracowujemy właśnie standard komunikacji zwany "prostym językiem". Będzie to nowa, użytkowa odmiana polszczyzny - takie esperanto na potrzeby komunikacji publicznej.

Może to trochę idealistyczne, może trochę utopijne, ale wierzymy, że się uda.

Nadlatują Anioły Biznesu

Język Funduszy Europejskich skrzy się od bardziej i mniej udanych metafor. Użyte raz, na stałe wchodzą do unijnego żargonu, są eksploatowane, rozwijane, zmieniane i łączone z kolejnymi. Jak daleko można zajść na drodze do absurdu, pokazują losy "Aniołów Biznesu".

Nazwa ta, przetłumaczona dosłownie z angielskiego (Business Angels), oznacza prywatnych inwestorów wspierających własnymi środkami młodych przedsiębiorców. Na portalach o finansach czytamy tymczasem: "Anioły Biznesu to szczególne osoby w gospodarce. Mogą być światełkiem w tunelu lub szansą na mlekiem i miodem płynące Eldorado". Kolejne teksty kuszą: "Zawsze możesz dostać wparcie od tych z góry... od Aniołów Biznesu!". A nawet więcej: "Anioły biznesu - zbawienie dla młodych firm". Z firmami wspieranymi przez Anioły Biznesu zaczynają się jednak dziać dziwne rzeczy: "Dzięki zastrzykowi kapitałowemu [firmy - red.] mogą szybko rozwinąć skrzydła". Czy także stają się aniołami?

DR TOMASZ PIEKOT jest językoznawcą i komunikologiem, pracownikiem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, autorem książek "Dyskurs polskich wiadomości prasowych" i "Język w grupie społecznej" oraz współautorem poradnika tworzenia tekstów użytkowych "Sztuka pisania". Badacz języka mediów i komunikacji wizualnej, edukator antydyskryminacyjny

DR MAREK MAZIARZ jest językoznawcą, pracownikiem naukowym Zakładu Sztucznej Inteligencji Politechniki Wrocławskiej. Koordynator zespołu lingwistów pracujących nad relacyjnym elektronicznym słownikiem polszczyzny. Studiował fizykę teoretyczną i filozofię.

MARCIN POPRAWA jest językoznawcą, nauczycielem akademickim w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się językiem polityki i mass mediów, propagandą i manipulacją w różnych obszarach komunikacji społecznej. Jest autorem książki "Telewizyjne debaty polityków jako przykład dyskursu publicznego" i współredaktorem serii "Oblicza komunikacji".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2010