W sieci strachu

Beata Zadumińska, psycholog: Rodzina przemocowa to rodzina ludzi nieśpiących, będących w ciągłej, maskowanej rozpaczy. Doprowadza to nierzadko do kompletnego wyczerpania – jak u ocaleńców z wojny.

11.03.2019

Czyta się kilka minut

 / IL. BARBARA NIEWIADOMSKA
/ IL. BARBARA NIEWIADOMSKA

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Dlaczego polski system przeciwdziałania przemocy w rodzinie nie jest skuteczny?

BEATA ZADUMIŃSKA: W sądzie na tego rodzaju sprawy mówi się ,,znęty” – bo przeciążają sądy, prokuratury i policję. Jest ich tak dużo, że traktowane są fatalnie, marginalnie, po macoszemu.

W słowie „znęty” słychać wyłącznie pogardę.

To istota wtórnej wiktymizacji. Niektórzy myślą, że to „obyczajówka”, że dwójka ludzi w ten sposób układa swoje relacje. Do tego dochodzi przekonanie, że „ona to lubi”, czy bardziej elegancko: „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Niektórzy dodają nawet, że związki przemocowe to idealne pary sadomasochistyczne.

Unieważnia się cierpienie ofiary?

Podam przykład: pod koniec lat 90. razem z czterema prawniczkami założyłam nieformalną grupę, której celem było zbadanie sytuacji ofiar zgwałcenia w postępowaniu przygotowawczym. Jeździłyśmy po komisariatach, rozmawiałyśmy z policją i prokuraturą. Powstał raport obnażający proceduralną słabość w traktowaniu ofiar przemocy seksualnej; de facto nikt nic na ten temat nie wiedział, kierowano się intuicją. Ofiary słuchano, gdy była wiarygodna.

Czyli jaka?

Zamężna, trzeźwa, chodziła raczej do kina niż siedziała w barze, z nieposzlakowaną opinią. Słowem: moralnie „nieskalana”.

A niewiarygodna?

To taka, która ma za sobą np. historię uzależnienia. Wtedy dla systemu stawała się niewidzialna. Ona i jej krzywda.

Co było w tym raporcie?

Zaproponowałyśmy wytyczne dotyczące traktowania ofiar – działania konieczne podczas pierwszego kontaktu ofiary z policją i prokuraturą. I ku naszemu zdumieniu udało nam się ten raport przeforsować: w 2001 r. podpisał go prokurator generalny Lech Kaczyński. Ale w 2006 r. jeszcze raz przeprowadziłyśmy wywiady dotyczące traktowania ofiar zgwałcenia w postępowaniu przygotowawczym. Okazało się, że wytyczne „zniknęły”. Resort sprawiedliwości nie przeznaczył żadnych pieniędzy na ich wdrożenie.

Teraz regularnie, co kilka lat, dostaję zaproszenia na konferencje, podczas których nowe ekipy rządowe tryumfalnie, w błyskach fleszy, ogłaszają wprowadzenie – istniejących już od nieomal dwóch dekad – wytycznych z naszego raportu.

Najchętniej decydenci ogłaszają to tuż przed wyborami.

Mechanizm marginalizowania ustawy o przeciwdziałaniu przemocy pokazuje jej nowelizacja z roku 2010. Chodzi o to, że wszystkie procedury ,,niebieskiej karty” wcześniej prowadziła policja – w ciągu tygodnia musiała podjąć czynności. Nowelizacja ustawy doprowadziła do tego, że te czynności przejęła opieka społeczna.

To symboliczne.

Na początku lat 90., kiedy zaczęła się pierwsza kampania antyprzemocowa, wśród urzędników i służb panowało przekonanie o tym, że „niewiele wiemy, ale sprawą trzeba się zająć”, bo to poważne zjawisko. To był czas, kiedy wierzyło się w wypracowane na Zachodzie modele wsparcia ofiar pokrzywdzenia. Uczyć się pracy w telefonie zaufania dla kobiet jeździłam do Niemiec.

Później rozpętała się burzliwa dyskusja przy okazji konwencji o przeciwdziałaniu przemocy z 2010 r., którą podpisał pełniący wtedy obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski.


CZYTAJ TAKŻE:

TWARZE PRZEMOCY: Z przemocą domową da się skończyć. Tyle że sukces nie wynika zwykle z dobrego prawa i systemu, ale z pracy tych, którzy ponad ten system wyrastają.


Według tej ustawy stosowanie kar cielesnych wobec małoletniego dziecka może skutkować postępowaniem sądowym.

Bezwzględny zakaz bicia dzieci okazał się punktem zapalnym w zasadzie we wszystkich warstwach i grupach społecznych. Odczytano go jako podważanie władzy rodziców nad dziećmi. To, przyznaję, było dla mnie zaskoczeniem, o ile bowiem dorosłych-ofiary skrzywdzenia chętnie wikłamy we współwinę, a nierzadko nawet w sprawstwo, to krzywdzone dzieci uruchamiają raczej pokłady empatii i profesjonalizmu.

Konwencja o przeciwdziałaniu przemocy stanowiła obligatoryjny dla wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej dokument – odczytano go jako podważanie władzy rodziców nad dziećmi.

To na ile system przeciwdziałania przemocy rzeczywiście chroni ofiary?

Codzienna praktyka specjalnych interdyscyplinarnych zespołów organizowanych przez pomoc społeczną wygląda tak: to mozolna, biurokratyczna machina do gromadzenia kompletnej dokumentacji. Jak w świecie Kafki.

Są też proste triki sugerowane przez adwokatów reprezentujących sprawców – sprowadzające się np. do tego, by sprawca postarał się o obdukcję lekarską i wystąpił o status ofiary – blokujące całą procedurę.

Chce Pani powiedzieć, że adwokat sugeruje sprawcy przemocy, by zmistyfikował swoje pobicie?

Tak się zdarza. Same grupy robocze, tj. posiedzenia przedstawicieli różnych instytucji mających pomóc ofierze, stanowią często dla ofiar bolesne doświadczenie. Ofiara ma opowiedzieć o intymnych zdarzeniach ze swojego życia przed obcymi ludźmi, którzy często nawet nie zostali jej przedstawieni.

Znam kobietę w średnim wieku, wykładowczynię akademicką, która zdecydowała się założyć mężowi ­„niebieską kartę”. Była poruszona tym, że komisji przewodniczył bardzo młody mężczyzna, który nie był w stanie spojrzeć jej w oczy, powtarzał wyuczone formułki i nie reagował na to, co ona mówi.

W latach 90. system wydawał się bardziej ludzki: spotykało się doświadczonych pracowników, którzy chcieli i potrafili pomóc. Ale empatyczne relacje są dziś uznawane za nieprofesjonalne, procedur zaś nie ma.

Można liczyć na profesjonalizm komercyjnych usług – prywatne gabinety psychoterapeutyczne i adwokaci świadczą oczywiście dobre usługi zgodnie z literą prawa, tyle że trzeba mieć na nie środki. Brawura prawników i plastyczność prywatnych opinii psychologów-biegłych sądowych może zmienić rzeczywistość w taki sposób, że ofiara staje się sprawcą i odwrotnie.

Druzgocące.

Tak. I trzeba powtarzać, że przemoc jest bardzo poważnym przestępstwem, które doprowadza do erozji psychiki. To dotyczy wszystkich: ofiary, domowników i sprawcy. W tym przestępstwie jest coś hipnotycznego.


CZYTAJ TAKŻE:

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Historię, którą mi opowiedział, można streścić w kilku zdaniach. Był alkoholikiem. W domu urządzał awantury, aż któregoś dnia – powiada – żona i córki wyrzuciły go z domu..


Bo?

Bo wielu ludzi traci ostrość widzenia i oceny faktów. Następuje tzw. obstrukcja nienawiści. Polega to na tym, że poziom lęku ofiary przed sprawcą jest na tyle wielki, że jedyne, co ofiara może uczynić, to spróbować się zbliżyć do niego na jego prawach.

To idealne przyleganie ma w zamyśle ukoić agresora, a paradoksalnie wzmacnia jego deprawację i brak wyrzutów sumienia.

To coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego?

Jakby jego chroniczna forma. Na początku 2000 r. przeprowadzałam badania rozmawiając w więzieniach z kobietami, które zabiły swojego męża. 98 proc. z nich to były osoby, które w rozpaczliwym akcie desperacji uczyniły coś, czego nie pamiętają. Mówiły o swojej winie, że popełniłyby samobójstwo, gdyby nie dzieci... Jakby były w szoku, nieświadome.

Pamiętam panią mieszkającą na wsi, ciężko pracującą na roli. Reprezentowała modelowy profil ofiary przemocy: pochodziła z rodziny wielodzietnej, doświadczała agresji w domu, była wykorzystywana jako siła robocza. W pewnym momencie pojawił się młody mężczyzna. W rozmowie ze mną powtarzała w zasadzie jeden romantyczny obraz z wczesnego narzeczeństwa: raz się ładnie ubrał i zaprosił ją do kawiarni w nieodległym mieście.

Jako mąż szybko okazał się agresorem. Na każdym poziomie: ekonomicznym, psychicznym, fizycznym i seksualnym. Bywało, że kobieta uciekała z dziećmi przez okno; pomagała jej sąsiadka lub matka. Potem, już po powrocie do męża, mówiła zawstydzona: „Wiesz co, jednak chyba wrócę do domu, coś próbuje tłumaczyć, może zrozumie”. Po pewnym czasie już nikt z otoczenia nie był skłonny do udzielenia jej jakiejkolwiek pomocy. Ofiara utraciła wiarygodność...

To chyba częste, że ofiarę opuszcza otoczenie.

Albo inna historia: ona młodsza od niego o dwadzieścia parę lat, on – sadysta. Robił okropne rzeczy, m.in. sukcesywnie odcinał jej palec, kawałek po kawałku. Kobieta była wychowanką domu dziecka, pozbawiona wsparcia, nierozumiejąca rzeczywistości, więc bardzo podatna na jego opowieść. On od czasu do czasu namawiał ją do uległości, np. prosił, by zrobić mu herbatę. Te nieliczne gesty przychylności utrwaliły się w umyśle kobiety jako przekonanie, że mąż to dobry człowiek, że ona zachowuje się w sposób nie do przyjęcia...

Same drastyczne przykłady.

Każdy z nas mógłby się znaleźć w tej sytuacji. Naiwnością jest myślenie, że wykształcenie, doświadczenie życiowe, pochodzenie z tzw. dobrej rodziny czy ekonomiczna stabilność przed tym ochronią. Przemocą domową rządzą mechanizmy podobne do tych przy uzależnieniu psychologicznym.

Sprawcy nierzadko borykają się z pustką i niemożliwym do uświadomienia sobie lękiem. Sprowadza się to do postępującego braku dobrych wrażeń i uczuć. Ich miejsce wypełnia chroniczne, narastające napięcie. Zaczyna drażnić pies, który za głośno szczeka, i przysłowiowa zupa, która jest za słona. W domu tężeje atmosfera – cała rodzina, włącznie ze zwierzętami, wie, że coś się stanie. Dzieci siedzą cicho, kobieta stara się sprzątać, nie dać pretekstu... Ale to jest niemożliwe, to nie o to chodzi.

A o co?

O to, że sprawca musi wyzwolić się z rozczarowania sobą i światem. Wybuch, jako nagłe rozbicie tej wewnętrznej bolesnej bańki odrębności i przykrych uczuć, potrzebuje alibi. Gorsza ocena synka, zgubione kieszonkowe. Atak sprawca początkowo tłumaczy mniej czy bardziej racjonalnymi powodami. Najważniejszym jest jednak nałogowe regulowanie uczuć. Atak powoduje spadek napięcia, swoiste ­katharsis. Początkowo sprawca jest równie zszokowany jak ofiara; ma poczucie winy.

Winy?

Trudno im zrozumieć siebie, mówią i wierzą w to, że źle się stało, że „coś w nich wstąpiło”. Sprawca przeprasza wtedy ofiarę, stara się naprawić krzywdy. I to jest moment krytyczny.

Zarówno dla ofiary, w przypadku, gdy mimo krzywd zdecyduje bez interwencji profesjonalistów stanąć po jego stronie – jak też dla samego sprawcy: w przypadku powtarzającej się agresji i idącej za tym bezkarności zatraca on empatię.


IL. BARBARA NIEWIADOMSKA

PODKAST POWSZECHNY:

Pół miliona. Przynajmniej tyle Polek pada rocznie ofiarą przemocy domowej. Czy da się z tym skończyć? Jak sprawdzają się polskie prawo i system? Jak działa mechanizm przemocy w rodzinie? I skąd obojętność otoczenia? W najnowszym odcinku Podkastu Powszechnego rozmawiamy o tym z dziennikarzami „Tygodnika Powszechnego” Katarzyną Kubisiowską i Przemysławem Wilczyńskim, autorami bloku tekstów pt. „Twarze przemocy” >>>.


Czyli ludzkie gesty mogą czasem pociągnąć na samo dno?

Tak. Po epizodzie bestialskiej agresji następuje czas ukojenia. W tym okresie, nazywanym przez psychologów miesiącem miodowym, sprawca staje się przychylny, dostępny, wyrozumiały. Jednak z czasem napięcie ponownie rośnie, i dochodzi do wybuchu. Im więcej tych cykli, tym więcej jest brutalności i wyrachowania. Pogłębia się deprawacja sprawcy, potrzebuje on coraz większej amplitudy bodźców – taka jest właśnie natura uzależnienia.

Z kolei ofiara przemocy w kolejnych cyklach przeżywa narastający wstyd i osamotnienie; zaczyna wierzyć w to, że nikogo nie interesuje los jej i dzieci. Przestaje rozumieć siebie. Jej umysł koncentruje się już tylko na przetrwaniu. Do jutra. Do wypłaty. Do 15. urodzin starszego syna. Takie magiczne punkty, od których można będzie coś poważnego przedsięwziąć. Ale jeszcze nie teraz.

Czasem pewnie nigdy.

Ofiary precyzyjnie identyfikują stany psychiczne, zwyczaje, nawyki sprawców – np. to, jak on wchodzi po schodach, w jaki sposób otwiera drzwi, gdzie kładzie klucze. Chroniczny alert, hiperobecność. Rodzina przemocowa to rodzina ludzi nieśpiących, będących w ciągłej, maskowanej rozpaczy. Trwanie w takim świecie doprowadza nierzadko do kompletnego wyczerpania, często zresztą z takich powodów układ nerwowy jest tak wyeksploatowany, że efektem jest trudny do przezwyciężenia rodzaj otępienia. Ofiary są wyczerpane tak jak ocaleńcy z wojny.

Narastający wstyd, krzywda, osamotnienie powodują takie pomieszanie w umyśle, że nagle pozostanie ze sprawcą zaczyna się wydawać wyborem pragmatycznym. Tak działa ludzki umysł: musimy nadawać sens wszystkiemu, co robimy.

To nadawanie sensu krzywdzie.

Najsmutniejsze jest to, że ofiary przemocy przestają być traktowane po ludzku również przez otoczenie. Ono zaczyna je surowo rozliczać. „Dlaczego pani została ze sprawcą, kiedy to się wydarzyło? Dlaczego pani ryzykuje bezpieczeństwem swoich dzieci?”. Na ofiarę spada cała odpowiedzialność i odium. Wśród przyjaciół, w rodzinie, na policji i w społecznych instytucjach.

A co się dzieje ze sprawcą?

Wszelkie oddziaływania korekcyjno­-terapeutyczne wobec sprawców powinny być poprzedzone postępowaniem prokuratorsko-sądowym i adekwatnym do czynu wyrokiem. To jednoznaczny komunikat nie tylko dla ofiar, ich dzieci i bliskich, lecz w ogóle dla społeczeństwa.

Terapia sprawców przemocy daje szansę wyleczenia, ale wymaga uważnej selekcji. Dobór do grupy terapeutycznej zakłada m.in. identyfikację z problemem – badana jest zarówno świadomość bycia agresorem, jak i uznanie winy po swojej stronie. Zdolność sprawcy do rekonstrukcji faktów przemocy zawartych w akcie oskarżenia, jak i jego zgoda na wyrok jako formę odkupienia winy stanowią więc oś terapii.

Wciąż nie mogę pojąć istoty więzi ofiary ze sprawcą.

Przemocowy mężczyzna często kolonizuje kobietę. Pragnie zniesienia rozróżnienia pomiędzy „ja” i „ty”. Optymalne byłoby „my” – ale na prawach „ja”. Początkowo namawia ją, żeby opowiedziała całe życie: „Kochasz mnie, opowiedz mi wszystko”. I np. ona mówi, że gospodarkę po rodzicach przejął jej ukochany brat, bo był do tego bardziej zdatny. A w pewnym momencie ten mężczyzna zaczyna wprowadzać swoją narrację: „Twój brat chyba zabrał cały majątek rodzinny”.

Tak jego opowieść zatacza coraz szersze kręgi. Rodzina i koleżanki partnerki są jakby unieważnione, bo „opowiadają głupoty”. Sprawca próbuje związać ofiarę ze sobą w symbiotycznej więzi i podważa jej relacje z resztą świata. Pokazuje, że tylko oni są dla siebie i jedynie z nim możliwe jest bezpieczeństwo. Ten rodzaj bliskości jest na początku fundamentem związku, ale z czasem zaczyna stanowić zagrożenie. Bo symbioza jest szalenie niebezpieczna – ona zabiera nam „ja”. Zwykle sprawcy postrzegają kobiety jako mocniejsze i zdrowsze psychicznie. Przemoc domowa jest próbą samoleczenia sprawcy.

Czy przemoc domowa ewoluuje w nowe formy?

Przemoc otwarcie agresywna zmienia się w bardziej wyrafinowaną i ukrytą. Dziś ludzie są często zbyt kulturalni i mają za dużo autokontroli, by dokonywać otwartych ekscesów. Mamy do czynienia z pasywną formą agresji.

Oto przykład: nierozmawianie z kimś przez trzy tygodnie. Albo unieważnianie polegające na tym, że przychodzą goście, jest sympatycznie, a rozmawia się ze wszystkimi całkowicie pomijając przy tym żonę. Najtrudniejszy w tych sytuacjach jest moment, w którym żona tego nie wytrzymuje i chce sprawdzać, co się dzieje. Mówi: „Wiesz, ja się czuję jak zero, jak nikt”. On: „Ależ kochanie, przecież nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku”. Czyli to, co ona czuje, pragnie, jak siebie przeżywa, jest anulowane lub odkształcane. Przy czym nikt nikomu złego słowa nie powiedział.

Tutaj wracamy do mechanizmu erozji umysłu. Zatracamy kontakt ze sobą – nie potrafimy określić, co jest prawdą, co zaś subiektywnym rojeniem. Łatwiej odejść od sprawcy jednoznacznie wrogiego czy impulsywnego. Najtrudniejsza bywa emocjonalna ambiwalencja i pustka ukryta w elegancji. Zawieszenie w sprzecznościach niszczy szacunek ofiar do siebie, wciąga w poszukiwanie winy w sobie. Czasem dzieje się to w gabinecie terapeutycznym. To ofiara poszukuje powodów przemocy, której doświadcza, w procesie analizy swojej osobowości. Tylko przytomność terapeuty może wtedy ustalić przyczynę i skutki przemocy. ©

FOT. GRAŻYNA MAKARA

BEATA ZADUMIŃSKA jest psychologiem i psychoterapeutą, trenerem w Towarzystwie Interwencji Kryzysowej. Pracuje z osobami doświadczającymi traum, w tym zaburzeń na tle przemocy seksualnej. Posiada kwalifikacje biegłego sądowego i mediatora sądowego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2019