W prowincjonalnym małym mieście

Unijne dotacje zachęciły samorządowców do inwestycji w rynki, deptaki, a przy okazji w promocję lokalnej kultury. To botoks, który przestanie działać, gdy mecenasi zamkną sejf, czy trend, który trwale odmieni polski pejzaż?

20.02.2012

Czyta się kilka minut

W latach 90. odkrywaliśmy dziedzictwo małych ojczyzn, a dziś je konstruujemy – twierdzi prof. Roch Sulima, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Żeby się przekonać, że nie jest to tylko bon mot, wystarczy odbyć wycieczkę po wschodniej Polsce. Dawne sztetle, podupadłe po krachu komunizmu wsie i miasteczka Podlasia, Lubelszczyzny, Mazowsza, a także niedoinwestowanego Świętokrzyskiego, przechodzą urbanistyczną metamorfozę, która dotychczas byłą domeną dużych miast albo kurortów.

– O, tu nadziałem się na pokruszony krawężnik i dziurę w trylince, i urwałem miskę olejową. Tamten polonez był dla mnie wtedy jedynym źródłem utrzymania – pokazuje pan Janek, właściciel firmy przewozowej. – Musiałem oddać auto do warsztatu, straciłem ważne zlecenia i o mały włos nie zbankrutowałem. Przez 20 lat wolnej Polski nie mogli tego naprawić. No, ale teraz to mamy Europę.

Na sumę w szpilkach

Rzeczywiście, po kikutach i wyrwach, które hamowały rozwój lokalnej branży spedycyjnej na Rynku Mariackim w Węgrowie, nie ma śladu. Oddany do użytku w listopadzie plac, na którym jeszcze kilka miesięcy wcześniej straszyła wybrakowana trylinka, jest równy jak stół. Wyłożona równymi jak blat stołu płytami granitowymi kilkuhektarowa parcela w centrum 20-tysięcznego miasteczka lśni niczym przechowywane w pobliskim kościele legendarne lustro Twardowskiego, w którym ukazywała się Barbara Radziwiłłówna, zaś Napoleon zobaczył zapowiedź klęski swojej wyprawy na Moskwę. Tam, gdzie kiedyś hulał wiatr i parkowały samochody, stanęła iluminowana fontanna, stylowe lampy i ławeczki. – Nareszcie można pójść do kościoła w szpilkach – śmieje się pani Ewa z pobliskiego spożywczaka. – Gdyby jeszcze otworzyli kawiarnię, to zrobiłoby się naprawdę fajne miejsce.

Wiele wskazuje, że życzeniu sympatycznej sklepikarki stanie się zadość. Węgrowski magistrat nie zamierza poprzestać na meblowaniu rynku, lecz planuje przekształcić go w centrum życia towarzyskiego i kulturalnego miasteczka. Na razie udało się otworzyć galerię, w której rozpowszechniane będzie regionalne rękodzieło (okolica znana jest z wycinankarstwa i wyrobu tkanin dwuosnowowych). Remont i nowe oblicze placu zaktywizowały prywatną inicjatywę – do urzędu zgłosiło się kilka osób zainteresowanych prowadzeniem kafejki. Rajcy zamierzają pójść za ciosem.

– Naszym regionalnym produktem¬ kulturowo-turystycznym będzie mistrz¬ Twardowski – deklaruje wiceburmistrz Jadwiga Snopkiewicz. Magistrat chce zdyskontować popularność najsłynniejszego polskiego alchemika i jego lustra, które ściąga do Węgrowa turystów. W wyremontowanej bibliotece powstanie ośrodek opowiadania bajek i legend, zaś rynek wzbogaci się o naszpikowany elektroniką pomnik-ławeczkę z panem Twardowskim, serwującą przechodniom klechdy i gawędy z przeszłości.

Truskawkowa arystokratka

Do lokalnej tradycji odwołał się również Korycin. Miniony sylwester w liczącej pół tysiąca mieszkańców wsi obchodzono wyjątkowo hucznie. Kanonadą korków od szampana i sztucznych ogni korycinianie fetowali nie tylko Nowy Rok, lecz także otwarcie przebudowanego rynku. Oprócz posadzki z naturalnego kamienia zaniedbany plac wzbogacił się o pomnik Truskawkowej Księżniczki. Rzeźba, przedstawiająca kobietę-owoc, jest aluzją do drugiego – po słynnych serach – towaru eksportowego okolicy, będącej plantatorskim zagłębiem truskawki.

A to tylko część działań realizowanych przez gminę pod hasłem „Zabytki królewskiego Korycina” (tutejszą świątynię ufundował król Zygmunt III Waza). Kolejnymi etapami będą rewitalizacja XVIII-wiecznego parku królewskiego i renowacja zabytków neogotyckiego kościoła parafialnego. W planach jest też zagospodarowanie brzegów pobliskiego zalewu. – Chcemy pokazać, że Korycin ma oryginalną historię i nie jest tylko punktem przelotowym, miejscowością, którą się mija, jadąc autem do Augustowa – mówi wójt Mirosław Lech.

Drugie życie sztetla

Podobnych przykładów jest więcej. Niedawno nowe rynki zafundowały sobie Krasnystaw, Grójec, Klimontów, Chełm, Rejowiec Fabryczny. W Drohiczynie zbudowano mini¬amfiteatr z kamienia. Zainspirowany wierszem Brzechwy Szczebrzeszyn zafundował sobie świerszcza – odlany z brązu dwumetrowy owad, dzierżący skrzypce, „brzmi” na odnowionym głównym placu w mieście. Rewitalizacji nadrzecznych bulwarów w Chełmie też patronowała fikcja, na dodatek wywiedziona z mitu założycielskiego miasta nad Uherką: po remoncie nad rzeką stanęły kamienne posągi niedźwiedzi i ducha Bielucha, wzorowane na postaciach z miejscowych legend.

Najdalej poszedł Biłgoraj. Działająca w roztoczańskim miasteczku fundacja postawiła sobie za cel wskrzeszenie świata z książek Izaaka Baszewisa Singera, którego dziadek był wieloletnim biłgorajskim rabinem. Wielokrotne pobyty u seniora zainspirowały pisarza do sportretowania tutejszych realiów w swojej prozie. U noblisty pojawia się więc miasteczko sitarzy, które buduje Fundacja Biłgoraj XXI. Powstał też m.in. dom Singera, a w planach oprócz rekonstrukcji domów mieszkalnych i przemysłowych jest wzniesienie repliki synagogi oraz cerkwi, a także przeniesienie zabytkowego drewnianego kościoła z Tworyczowa.

Ciekawie zapowiada się projekt Supraśla, podbiałostockiego miasteczka, które nie może się pochwalić rynkiem. Włodarze chcą więc tę przestrzeń wykreować, ale w oryginalny sposób. Jedna pierzeja placu pozostanie niezabudowana – żeby nie zasłaniać rzeki. Zdaniem burmistrza Radosława Dobrowolskiego, dzięki temu supraski rynek będzie tarasem widokowym, jedyną w swoim rodzaju „portą, bramą do natury”.

Śródziemnomorze nad Wisłą

Rewitalizacyjny boom, jakiego jeszcze w Polsce gminnej i powiatowej nie było, zawdzięczamy unijnym dotacjom. Dobre chęci i środki własne wystarczyłyby samorządowcom zaledwie na kosmetyczne zmiany, a nie kompleksowe renowacje kilkuhektarowych obszarów.

– Bez funduszy europejskich nie ruszylibyśmy – przyznaje Mirosław Lech. Zarządzany przez wójta Korycin na renowację królewskiego dziedzictwa dostał wsparcie 4,5 miliona zł z 6,5 miliona wydanych na inwestycję. Jeszcze większym beneficjentem jest Węgrów, któremu do blisko 18,5-milionowego budżetu rewitalizacji prawie 15 milionów dołożyli urzędnicy UE.

Prof. Roch Sulima wiąże urbanistyczny przełom na polskiej prowincji z ekspansją rzeczywistości medialnej. – W świecie nowoczesności czymś najbardziej trwałym i dającym jakąś pewność okazało się miejsce – podkreśla. – Tożsamość miejsca ma dziś naturę już nie historyczną, lecz postać wizualną. Wizerunków miast czy wsi nie kolportuje się już w postaci pocztówek, lecz cyfrowych fotografii wykonanych telefonem komórkowym, a przede wszystkim za pomocą stron internetowych. A jak może wyglądać strona internetowa bez centralnie usytuowanego, skonstruowanego obiektu, jak wyremontowany ratusz czy rynek? Owe obiekty stanowią swoiste centrum czy też punktum tego wyobrażenia: są marką, lokalną monetą. Ta zwizualizowana tradycja, zainstalowana w postaci obiektów architektonicznych, to przejaw coraz bardziej efektywnego gospodarowania lokalnymi walorami. Liczą się już nie tradycje zastane, lecz wynalezione. Na Zachodzie od dawna eksponuje się fakt, że z daną miejscowością była związana ważna postać lub kręcono tam głośny film – to istotny element gospodarki turystycznej.

Rekonstruowanie lokalnej tradycji obywa się najczęściej poprzez kopiowanie architektury z folderów reklamujących kurorty na południu Europy. Zdaniem historyka architektury Jarosława Trybusia, remonty małomiasteczkowych rynków, budowanie deptaków i starówek wyrażają naszą tęsknotę do śródziemnomorskiego ładu i stylu życia, których u nas nigdy nie było.

Miasto prywatne

Świadczy o tym przypadek podsandomierskiego Klimontowa. W 1911 r. ks. Wawrzyniec Kukliński zanotował („Miasto prywatne Klimontów”): „Rynek kwadratowy, dotąd jeszcze nie brukowany, na nim największe błoto, w którem po uszy uwalane konie i bydło chłopskie podczas jarmarku, na przemian budzą śmiech i politowanie patrzących. Cały zaś ruch jarmarczny koncentruje się na wysoko wzniesionych chodnikach, ale i na tych w porach wilgotnych błoto nie do przebycia. (...) Wykończenia tego obrazu dopełniają kozy, krowy i ryjące stworzenia, które bez żadnej kontroli, samopas, włóczą się po rynku w największej zgodzie z jarmarkowiczami, powiększając wrzask i hałas jarmarczny”.

W ubiegłym roku rynek miasteczka zamienił się w elegancki deptak. Nie handluje się tu inwentarzem, lecz spaceruje po kamiennych płytach, a stukotowi obcasów wtóruje szmer wody z fontanny z obrotową kulą.

Klimontowski rynek nie ma już nic ze sztetla, którym był przez dwa stulecia – prozaik Piotr Siemion dostrzega więc w pędzie do rewitalizacji próbę wypełnienia pustki po tamtej epoce, a w wielomilionowych inwestycjach – przejaw naszej narodowej wielkopańskiej rozrzutności. „Polak lubi sobie popałacować” – podsumowuje.

Zdekomunizować skwer

W pewnej mierze jest to też próba zabliźnienia ran, które w urbanistyce zadał komunizm. Jak wspomina Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku, miejscowy rynek obsadzono topolami i obsiano trawnikami w ramach bitwy o handel. Tam, gdzie była zieleń, nie wolno było rozstawiać straganów, a tego, kto łamał zakaz, milicja karała dotkliwymi mandatami. Podobną taktykę ludowa władza stosowała także w innych miastach.

Nie wszędzie włodarzom udaje się właściwie wykorzystać walory okolicy. Żal do magistratu ma Mariusz Kargul, poeta i animator kultury z Krasnegostawu. – Pogrzebano (dosłownie) być może jedną z największych atrakcji regionu, czyli słynne podziemia krasnostawskie – mówi. – Dzisiaj leży kostka za kilkanaście milionów, a tej nikt nie da ot tak sobie, dla jakiejś fanaberii, zerwać. Kolejny przykład pogrzebanej szansy – genialny poeta-samouk spod Krasnegostawu Stanisław Bojarczuk (w „TP” nr 1/12 pisał o nim Andrzej Stasiuk). No czysty brylant i gotowy „produkt marketingowy”, ale władzy to „nie żre”. Mieszkańcy interesują się dorobkiem i tradycjami dzięki regionalistom i lokalnym animatorom, tudzież pismom. Dzieje się to poprzez działania oddolne, a nie tony piachu i kostki brukowej.

Polak oswoił Portugalczyka

Idąc tropem zaproponowanej przez prof. Sulimę koncepcji, można powiedzieć, że samorządowcy nie wpadli jeszcze na to, iż piwnice i wiersze można zwizualizować. Bez dwóch zdań: rynek w Krasnymstawie (tak jak w wielu innych miasteczkach, które zamieniły trylinkę na granitową kostkę, a zdezelowany hydrant na fontannę) wygląda lepiej. Estetyzacja urbanistyki miasteczek i wsi dokonuje się na skalę bez precedensu. Place przestają być parkingami, zaś budynki stelażami dla szyldów i reklam. – Miejsce staje się polem gier kulturowych. Powróciła agora, choć co prawda na razie według wzorca folderowego i internetowego. To jeszcze nie jest przemiana stylu życia, ale zauważalna gra wzorcami – podsumowuje prof. Sulima.

Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, co będzie, jeśli brukselscy mecenasi zakręcą kurek z euro? Czy zastrzyki gotówki podziałają jak aplikowany miejscowo botoks, zaś nasze miasteczka pozostaną urbanistycznymi obwarzankami – z estetycznym i funkcjonalnym układem w centrach oraz chaosem na obrzeżach? A może Kowalscy i Nowakowie przekonali się, że na jakość życia ma wpływ także sensownie zaprojektowana architektura i racjonalna urbanistyka?

Za ostatnią konkluzją optuje Jorgé Pereira, socjolog z Bragi: – Poziom znośnej lekkości życia na prowincji oceniam tym, czy w centralnym punkcie miasteczka cudzoziemiec może się czuć swobodnie i czy da się tam napić dobrej kawy. Kiedy w 2001 r. odwiedziłem Szczebrzeszyn, dwóch wyrostków zwyzywało mnie od czarnuchów, a w knajpie podali mi obrzydliwą lurę w szklance. Zacytowałem sobie wtedy fragment wiersza waszego Andrzeja Bursy, „mam w d... małe miasteczka”, i obiecałem sobie, że nigdy więcej nie przekroczę Wisły. Ale zakochałem się w dziewczynie z Rzeszowa, więc zacząłem często podróżować po ścianie wschodniej. Przemiany idą w dobrym kierunku. W Szczebrzeszynie oliwkowa cera nikogo już nie bulwersuje, a kawę podają z ekspresu ciśnieniowego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2012