Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na twarzy Johna Bermana – bądź co bądź doświadczonego amerykańskiego dziennikarza – widać było rosnące zdziwienie. 9 marca 2022 r. w prowadzonym przez niego w CNN programie „New Day” gościł ukraiński restaurator, youtuber i muzyk Misza Katsurin. Przez dłuższy czas po wybuchu wojny – opowiadał łączący się wprost z Kijowa gość – jego mieszkający w Rosji ojciec w ogóle się z nim nie kontaktował. Żadnego telefonu z pytaniem, czy wszystko w porządku, żadnego smsa – choć przecież dookoła spadały bomby i przemieszczały się obce wojska. Wreszcie Katsurin sam postanowił do ojca zadzwonić. I wtedy usłyszał, że to… nieprawda. Nie masz racji, synu – mówił ojciec. Jakie znowu bomby? Jaka znowu inwazja? Rosja rozpoczęła pokojową operację w Ukrainie, żeby was uratować od nazistowskiego reżimu. I tyle. Żadnych argumentów ojciec nie przyjmował, nie udawało się go przekonać, że jest inaczej. „On żyje w innym świecie” – podsumował syn w rozmowie ze zdziwionym Bermanem. A wcześniej opisał to w niezwykle popularnym poście na Instagramie, za sprawą którego otrzymał zaproszenie do CNN.
Ale co to właściwie znaczy, że ojciec Miszy Katsurina „żyje w innym świecie”? Czy tę diagnozę – powtarzającą się zresztą w licznych komentarzach i diagnozach dotyczących współczesnej Rosji – należy rozumieć dosłownie, czy raczej metaforycznie? Czy jest to po prostu ujęcie w efektownie brzmiącą przenośnię cokolwiek banalnej konstatacji, że każda totalitarna władza potrzebuje skutecznej propagandy? Istotą totalitaryzmu jest przecież rewolta przeciw rzeczywistości, przeciw autentycznym ludzkim potrzebom, przeciw ludzkiej i nieludzkiej naturze, wreszcie przeciw dobrostanowi społeczeństwa i jednostki. A warunkiem koniecznym do utrzymania takiej kontrfaktycznej ofensywy jest staranne jej zakłamanie.
Czy o to chodziło Miszy Katsurinowi? A może miał on na myśli osławiony russki mir, osobną cywilizację kierującą się swoistym systemem wartości? Świat rządzony logiką różną od tej opartej na prawie wyłączonego środka i dlatego dla obcych niemożliwy do pełnego objęcia rozumem. Skądinąd wielu przenikliwych znawców spraw geopolitycznych i militarnych w ten właśnie sposób tłumaczyło swoją długotrwałą pewność, że Putin tej wojny nie rozpocznie. Bo przecież w żadnym razie mu się to nie opłacało, a poza tym, jeśli ktoś faktycznie chciałby dokonywać zbrojnej inwazji, to wszak najpierw przez kilka miesięcy nie gromadziłby demonstracyjnie wojsk pod granicą. To logiczne: ktokolwiek naprawdę chce zaatakować, ten do ostatniej chwili udaje, że atak to ostatnie, co mu chodzi po głowie. No ale Putin – tak się tłumaczyli analitycy – „kieruje się inną logiką”. Jaką? W każdym razie taką, której zachodni umysł nie jest w stanie zrekonstruować.
Ale może chodzi tu o zjawisko sięgające jeszcze głębiej? Niesłusznie dziś zapomniany, znany już tylko w wąskich kręgach badaczy, XX-wieczny włoski antropolog Ernesto de Martino twierdził, że rzeczywistość nie istnieje sama w sobie, lecz powstaje przy wydatnej współpracy naszych aparatów poznawczych. Badając fenomen zjawisk magicznych w społecznościach pierwotnych, de Martino stawiał – tyleż efektowną, co, przyznajmy, karkołomną – tezę, że magia… naprawdę działa tam, gdzie ludzie powszechnie w nią wierzą. Przy czym działanie należy tu rozumieć literalnie – jako „obiektywne” występowanie określonych zjawisk, nie zaś jako, dajmy na to, zbiorową halucynację. Być może więc – niewykluczone, że tak by to widział de Martino – ojciec Miszy Katsurina naprawdę żyje w innym świecie, w którym sprawy mają się odmiennie niż w naszym?
Niezależnie jednak od tego, którą przyjmiemy interpretację – banalną, racjonalną czy karkołomną – jedno wydaje się oczywiste. Nie ma wspólnoty bez wspólnego świata i nie ma wspólnego świata bez narzędzi, z pomocą których da się do niego dotrzeć, oraz języka, z pomocą którego da się o tym rozmawiać. Ludzki umysł – a wiemy to m.in. dzięki literaturze, sztuce, filozofii, psychologii, biologii i neuronaukom – nie jest wcale aż tak bardzo zainteresowany poznaniem świata i siebie. Wręcz przeciwnie. Prawda – zwłaszcza taka, która rozbija komfort, zmusza do rewizji już powziętych przekonań, stawia pod znakiem zapytania wszelkie oczywistości – to coś, przed czym nader często starannie się chronimy. Docieranie do prawdy wymaga wysiłku, bywa mozolnym trudem przebijania się przez kolejne warstwy fałszu.
Kim się jednak stajemy bez tego wysiłku, bez gotowości do jego podjęcia?
Zapytałbym o to chętnie ojca Miszy Katsurina, ale nie sądzę, by chciał podjąć rozmowę. ©