W Armenii, czyli nigdzie

Mały kraj Południowego Kaukazu mógłby być cennym partnerem dla Polski. W Warszawie brakuje jednak woli, aby zaprzyjaźnić się z Ormianami.

02.08.2015

Czyta się kilka minut

Na armeńskiej prowincji, lipiec 2015 r. / Fot. Andrzej Brzeziecki
Na armeńskiej prowincji, lipiec 2015 r. / Fot. Andrzej Brzeziecki

Już krótki spacer po rozgrzanym słońcem i hałaśliwym Erywaniu, stolicy Armenii, nie pozostawia wątpliwości: to biedny kraj. Kilka eleganckich kawiarenek na ulicy Abowiana i wokół gmachu opery, kilka luksusowych sklepów na Północnym Prospekcie – to za mało, aby zatrzeć pierwsze niedobre wrażenie. A nawet przeciwnie: przepych obok biedy tylko potwierdza przekonanie, że w Armenii dobrze żyje się jedynie nielicznej garstce uprzywilejowanych.

Armenia to faktycznie najbiedniejszy kraj Południowego Kaukazu. Daleko jej do Gruzji, rozwijającej się mimo politycznych wstrząsów, albo do handlującego surowcami Azerbejdżanu. Armenia nie ma strategicznego położenia geograficznego: omijają ją ważne trasy i rurociągi. Autorytarne rządy tzw. klanu karabachskiego – polityków wywodzących się z regionu Górskiego Karabachu, o który ponad dwie dekady temu Ormianie stoczyli zwycięską wojnę z Azerami – pozostawiają, mówiąc oględnie, wiele do życzenia (klan włada krajem już od kilkunastu lat).

A jakby tego było mało: decyzja, by nie podpisywać umowy stowarzyszeniowej z Unią – podjęta przez Erywań w 2013 r. pod naciskiem Kremla – na długie lata przystopowała proces zbliżania się kraju do Europy.

Między Baku i Moskwą
W optyce i w kalkulacjach polskich polityków Armenia zajmuje dziś odległą pozycję.
Na tyle odległą, że przedstawiciela Polski zabrakło podczas niedawnych obchodów setnej rocznicy ludobójstwa Ormian. W Erywaniu był oczywiście Władimir Putin, ale był też Francois Hollande (francuski prezydent miał motywację: we Francji żyje duża, 600-tysięczna mniejszość ormiańska). Można założyć, że Bronisław Komorowski nie miał czasu, bo był zajęty wyborczą kampanią prezydencką (choć ponoć przegrał wybory, bo się właśnie nią nie zajmował). Ale inni – np. premier, marszałkowie Sejmu i Senatu? Czy nikt tej rangi nie mógł pojechać na tę arcyważną dla Ormian ceremonię?

W Warszawie mówi się, że nieobecność była przemyślana: że podobno chciano w ten sposób „ukarać” Armenię za jej prorosyjskość. Jeśli tak, ręce opadają... Może powinniśmy ograniczyć polską politykę wschodnią do Lwowa? Bo tam z pewnością Rosji nie lubią. Jeśli zaś to podejrzenie nie jest prawdziwe – to chyba nawet gorzej, bo świadczyłoby to o ignorancji Polski.

Tak, Armenia jest prorosyjska, ale to wynik braku alternatywy. Moi ormiańscy przyjaciele przekonują, że także władze ormiańskie mają świadomość, iż ta prorosyjskość nie wychodzi krajowi na dobre. W poprzednich stuleciach Ormianie wielokrotnie pokładali nadzieje w imperium z północy, a Moskwa na koniec zawsze wystawiała ich do wiatru. Tak było np. po I wojnie światowej, gdy bolszewicy nad głowami Ormian dogadali się z Turcją Atatürka, bo liczyli, że ten roznieci w swoim kraju rewolucję. Lenin właściwie oddał za darmo Turkom ormiańskie świętości: górę Ararat i starożytne miasto Ani, które dziś leży raptem kilka kilometrów od granicy z Armenią.

Także teraz armia rosyjska stacjonuje w bazie w Giumri niby po to, aby chronić Armenię przed Azerbejdżanem – Baku nigdy nie pogodziło się bowiem z utratą Górskiego Karabachu i do dziś jest to kolejny „zamrożony” konflikt na obszarze byłego Związku Sowieckiego, do dziś co chwila na „gorącej” granicy giną ludzie.

Tymczasem, jednocześnie, Moskwa sprzedaje Azerbejdżanowi olbrzymie ilości broni. Pewnie nie tylko dlatego, że inkasuje za to miliardy dolarów. W interesie Kremla leży, by konflikt azersko-ormiański się tlił, aby Ormianie czuli się zagrożeni, i aby w efekcie szukali pomocy w Rosji.

Niewykorzystany kapitał
Ormianie są świadomi tej kremlowskiej polityki „dziel i rządź”, ale niewiele mogą zrobić. Dla nich czarę goryczy przelała bulwersująca sprawa zamordowania całej ormiańskiej rodziny przez rosyjskiego żołnierza dezertera. Moskwa długo chroniła mordercę przed armeńskim wymiarem sprawiedliwości...

Oczywiście, Polska nie rozwiąże za Armenię jej dylematów. Ale Warszawa mogłaby podjąć jakieś zabiegi, aby zdobyć sympatię Ormian – choćby w połowie równą tej, jaką darzą nas Gruzini. Po Tbilisi aż miło spacerować: kelnerzy, drobni sprzedawcy, zwykli ludzie uśmiechają się, gdy słyszą język polski. Polak w Gruzji może faktycznie czuć się u siebie. Sądząc zresztą po rosnącej liczbie polskich turystów w tym kraju – tak właśnie się tam czujemy.
Tymczasem także w Erywaniu przybysze z Lehastanu są mile podejmowani – i warto byłoby ten kapitał wykorzystać. Tutaj jednak rzadko słyszy się polski język – spotkać można tylko pojedynczych przybyszów, wręcz zapaleńców.

A przecież oba narody żyły kiedyś blisko siebie. Przedrozbiorowa Rzeczpospolita Wielu Narodów przez wieki gościła tysiące Ormian. Także w ostatnim ćwierćwieczu o Polskę zahaczyło wielu z nich – pracowali tu, a przynajmniej jechali przez Polskę np. do Niemiec po auto (dziś bardziej opłaca się im sprowadzać auta z Gruzji). Byłem w Armenii wiele razy i z wieloma ludźmi rozmawiałem, a nigdy nie spotkałem się ze złą opinią o Polsce.

Polska jednak nie rozwija, ale zwija współpracę z tym kaukaskim krajem. Przykład: w tym roku, w ramach konkursu „Polska Pomoc Rozwojowa”, ministerstwo spraw zagranicznych nie udzieliło wsparcia żadnym projektom związanym z Armenią (podczas gdy wsparcie takie pójdzie m.in. do Burundi czy Tanzanii).

W cieniu Iranu
Armenia tymczasem może być ważnym sojusznikiem. Tym bardziej że to właściwie jedyny chrześcijański kraj, który ma dobre relacje z Iranem, położonym po sąsiedzku. Dziś, gdy następuje pierwsze ocieplenie na linii Iran–Zachód, taki pośrednik jak Armenia mógłby być bardzo na miejscu. Ormianie cenią Persów – w przeszłości szachowie na ogół odnosili się do Ormian życzliwie, a ci mają w życzliwej pamięci lata 90. XX wieku, gdy ich kraj znalazł się niemal w całkowitej blokadzie w wyniku wojny z Azerbejdżanem – Turcja zamknęła granice, w Gruzji trwała wojna domowa. Wówczas to droga łącząca Armenię z Iranem była dosłownie drogą życia: tędy do Armenii trafiała żywność. Dziś na ulicach armeńskich miast można spotkać auta irańskiej produkcji, można spotkać też samych Irańczyków. I znów: nie mam z tych spotkań złych wspomnień. Armenia jako miejsce spotkania Europy z Iranem? Czemu nie?

Polska z kolei mogłaby być dobrym pośrednikiem między Armenią a Turcją.

Na Ormian nie warto się obrażać – trzeba zrozumieć ich położenie geostrategiczne i mimo wszystko budować dobre relacje z Erywaniem. Dziś akcje Armenii stoją nisko, stosunkowo więc łatwo pozyskać ten kraj. Armenia także kupuje broń od Rosjan – niedawno dostała z Moskwy na to pożyczkę w wysokości 200 mln dolarów. Czemu by nie miała kupować broni w Polsce? Szlaki są nawet przetarte – spółka Lubawa, która produkuje sprzęt ochronny i maskujący, otworzyła filię w Armenii. Mowa co prawda o setkach tysięcy, a nie milionach dolarów – ale liczy się i to. Warto wiedzieć, że Armenia zajmuje stosunkowo wysoką pozycję w rankingu otwartości na inwestycje „Doing Businnes”: w 2014 r. zajęła 37. miejsce, w tym 45. na 189 państw (np. Ukraina znalazła się na 96. miejscu, Polska na 32.).

Hajastan
Armenia – ta kolebka cywilizacji, Hajastan, jak sami Ormianie nazywają swój kraj – może być wreszcie świetnym miejscem na podróże turystyczne Polaków, którzy nie chcą co roku jeździć na egipskie plaże. Jest bezpieczna, co w tym regionie nie jest oczywiste. Może się pochwalić dwustoma słonecznymi dniami w roku, które można spędzić także aktywnie, zwiedzając np. piękne ormiańskie kościoły czy wędrując po monumentalnych górach.

Sam Erywań może nie poraża pięknem – ale w Armenii nie brak atrakcji. Choćby zapierający dech w piersiach górski klasztor Tatew. Razem z sąsiednią nadmorską Gruzją, Armenia może stanowić niezły pakiet wakacyjny.

Politykę nieraz robi się małymi krokami. Takim małym krokiem może być ożywienie relacji z Armenią. Polska nie jest mocarstwem, aby miała dbać tylko o relacje z wielkimi tego świata. ©

Autor jest redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia” i publicystą „Tygodnika”. Wraz z Małgorzatą Nocuń przygotowuje książkę o Armenii, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2015