Unia znaczy kompromis

W słowniku polskiej polityki integracja europejska to tyle, co rozszerzenie UE. Tymczasem integracja jest pogłębieniem istniejącej wspólnoty, a nie przyjęciem do niej nowych członków. Polacy - odwrotnie niż inni Europejczycy - uważają, że wystarczy do Unii wejść, a jej wewnętrzne spajanie to już nie ich interes.

28.03.2004

Czyta się kilka minut

Konsekwencją takiego nastawienia był grudniowy szczyt w Brukseli. Czyli klęska. Ciekawe, że niemal wszyscy w Polsce byli z niej dumni. Minęło trochę czasu i ta zgoda narodowa zaczęła się kruszyć. Potwierdza to przebieg niedawnej konferencji “Silna Polska w silnej Europie", zwołanej pod auspicjami prezydenta. I znowu, jak to już bywało w czasach narodowego oszołomienia, dał się słyszeć trzeźwy głos Tadeusza Mazowieckiego - jednej z nielicznych osób publicznych, które w amoku zachowały zdrowy rozsądek.

Wspólne wartości, czyli nic

My Polacy, lubimy w dyskusjach o prawie ględzić o wartościach. “Ględzić", bo nie o rzetelne podejście do norm prawnych chodzi, tylko o ukrywanie problemów w gadaniu pozbawionym treści, a szermującym odświętną formą.

Zapytajcie przeciętnego polskiego polityka, co sądzi o zaproponowanym przez Konwent podziale kompetencji między Unię a państwa członkowskie, albo, jakie jest jego zdanie na temat przydatności łączenia w jednej osobie funkcji szefa europejskiej dyplomacji i wiceprzewodniczącego Komisji. Polski polityk zrobi zatroskaną minę i powie: “Tak, kompetencje oczywiście są ważne, ale uważamy, że Europa jest przede wszystkim gmachem wspólnych wartości. Rozumie pan, filozofia grecka, prawo rzymskie, religia chrześcijańska, a właściwie to korzeń judeochrześcijański, no i drugie płuco, prawda, jak przypomina Ojciec Święty, no i trzeba pamiętać też o Jałcie i Murze Berlińskim. My w Polsce uważamy, że bez tego rozmowa o kompetencjach, to trochę jak budowanie domu na piasku, prawda?". Karykatura? Nie tak bardzo. Ów wyimaginowany polityk mówi o aksjologii, bo nie ma nic do powiedzenia o instytucjach.

W UE ważne są formy, a nie tylko treść polityki. Chodzi o sposób komunikowania się z partnerami, zakładający ich dobrą wolę i gotowość do kompromisu. Kto z góry go wyklucza, manifestuje brak szacunku dla partnerów. Metodą dochodzenia do kompromisu jest consensus: w Unii mało się głosuje, a dużo wzajemnie przekonuje. Tak długo, aż wyklaruje się większość popierająca jakieś stanowisko. Tak pracował Konwent.

Pieniądze - tak, zmiany - nie

Obserwując polską politykę europejską, można odnieść wrażenie, że nasze dążenie do Unii polega na gigantycznym nieporozumieniu. Po co tam właściwie wchodzimy, skoro uporczywie sprzeciwiamy się europejskiemu sposobowi bycia w świecie?

Specyficznie europejskie jest podejście do wojny jako metody rozwiązywania konfliktów - Europa idzie na wojnę, kiedy wyczerpią się inne możliwości; europejskie jest rozumienie ładu międzynarodowego jako układu wielobiegunowego - Europa oburza się na świat jednobiegunowy, także wtedy, gdy ów jedyny biegun stanowią bliskie jej skądinąd Stany Zjednoczone; europejskie jest poczucie solidarności społecznej; europejski jest wspomniany już consensus, jako metoda dochodzenia do porozumienia - Europa nie lubi dyskutantów walących pięścią w stół. W tych sprawach polski rząd i polska opozycja są proamerykańskie, co w tym wypadku znaczy: anty-europejskie.

Wejście do Unii nie może - rzecz jasna - oznaczać braku swobody formułowania ocen czy samodzielności w polityce zagranicznej. Wielka Brytania ma inną niż Francja i Niemcy wizję świata, roli Europy w świecie, a także kształtu instytucjonalnego Unii. Podobnie jak Polska opowiedziała się za interwencją w Iraku. Ale nie uprawia dywersji w stosunku do planów zreformowania Unii. Brytyjczycy dyskutują, Polacy sabotują.

Widać to na przykładzie dyskusji o projekcie obrony europejskiej. Amerykanie byli temu projektowi przeciwni i naciskali, by go pogrzebać albo maksymalnie rozwodnić. A jednak Europa buduje siłę militarną. Eurokorpus (tworzą go Francja, Niemcy, Hiszpania, Belgia i Luksemburg) prawdopodobnie od lata tego roku przejmie kierowanie operacjami NATO w Afganistanie. Poza tym Wielka Brytania, Francja i Niemcy ogłosiły w lutym pomysł utworzenia europejskich sił szybkiego reagowania i, co najważniejsze, powstanie europejska “komórka planowania" operacji wojskowych (czyli sztab generalny) europejskiej obrony, niezależny od NATO. Idea europejskiej obrony nabiera więc kształtu.

Przez cały czas - od luksemburskiego spotkania Francji, Niemiec, Belgii i Luksemburga (29 kwietnia 2003 r.) po berlińskie spotkanie Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii (20 września 2003 r.) - Brytyjczycy próbowali współpracować z największymi entuzjastami tej idei, Francuzami i Niemcami. Polaków stać było tylko na powtarzanie za Amerykanami, że europejska obrona nie może osłabiać NATO. Byliśmy w ariergardzie tego pomysłu. Nie dziwmy się, jeśli teraz nie będziemy doń dopuszczeni. Wytłumaczą to naszym zapóźnieniem technologicznym, ale tak naprawdę nie będzie woli politycznej współpracy, bo nie będzie zaufania do Polaków, jako przekonanych Europejczyków.

“Polski sabotaż" jeszcze wyraźniej widać na przykładzie sporu o zasady nicejskie. Polska uzyskuje, wedle projektu Konstytucji, niemal taki sam wpływ na decyzje Rady Ministrów, jaki miała wedle zasad nicejskich. Nie dość, że ich obrona osłabia zdolności decyzyjne Unii, to jeszcze tracimy prestiż dużego państwa i wpływ na blokowanie decyzji. Upór Polski pokazuje, że poza egoizmem narodowym, co jest zrozumiałe i do wybaczenia, mamy też do czynienia z niechęcią do instytucjonalnej przebudowy Unii, pozwalającej jej funkcjonować jako wspólnocie dwudziestu pięciu podmiotów.

Według Konstytucji, system głosowania daje silną pozycję największym, ale straszenie ich dyktatem jest przesadą. Chodzi wszak o podwójną większość: większość 3/5 ludności Unii i większość państw, czyli: oprócz demonizowanego duetu Paryż-Berlin jeszcze jedenastu innych stolic. Obrona Nicei wydaje się przedsięwzięciem mało sensownym ze względu na polski interes, a bezsensownym ze względu na interes Unii. Chcemy czy nie, hipoteza Polski jako amerykańskiego konia trojańskiego w Unii, znajduje wymowne potwierdzenie.

Wszystko to pokazuje, że polskie dążenie do Unii jest zabiegiem do bólu pragmatycznym: dajcie pieniądze, ale nie ważcie się na zmiany instytucjonalne w kierunku federacji. Można i tak. Tyle tylko, że prowadząc taką politykę nie mówmy, że opowiadamy się za silną Unią. Nie liczmy też na hojność największych płatników netto do unijnego budżetu, bo akurat oni chcą zmian.

Straszak super-państwa

Polityka zagraniczna (i obronna) należy do tych obszarów, w których Europie najtrudniej jest wypracować wspólne stanowisko. Dlatego polityki zagranicznej nie zaliczono w projekcie Konstytucji do wyłącznych kompetencji Unii, a decyzje w tym obszarze podejmowane są na zasadzie jednomyślności. Polska nie musi się zatem bać, że zostanie przegłosowana.

Polityka zagraniczna Unii jest możliwa tam, gdzie interesy 25 członków są wspólne. Jest zatem do wyobrażenia (a i faktem w Unii 15 członków) europejska polityka wobec kwestii bałkańskiej czy bliskowschodniej. Można i trzeba próbować budować wspólną linię wobec innych problemów światowych. Trzeba bowiem widzieć Unię i świat w perspektywie aktualnych tendencji rozwojowych, a te mówią, że jeszcze w pierwszej połowie XXI wieku nawet najmocniejsze dziś kraje europejskie przestaną się liczyć w międzynarodowej rywalizacji. Pojawią się nowe potęgi: Chiny, Indie, Brazylia. Dziś europejska polityka zagraniczna jest prawie niemożliwa, ale jutro będzie konieczna. Z tą perspektywą warto pracować nad federalistyczną reformą Unii.

Polityka zagraniczna pozostaje w sferze uzgodnień międzyrządowych. Ustanowienie funkcji ministra nic tu nie zmieni, bo nie jest w jego mocy zarządzenie głosowania większością. Owemu ministrowi konstytucja daje uprawnienia do inicjowania, uzgadniania, koordynowania itp., żeby przez koordynację polityki poszczególnych stolic unikać dolewania oliwy do ognia tam, gdzie i tak pozostanie rozbieżność zdań, oraz sprzyjać wypracowaniu wspólnego stanowiska w sytuacjach, w których pozycje wyjściowe nie są odległe. Minister nie zapobiegłby kryzysowi w Unii w związku z wojną iracką, ale mógłby sprawić, że w sporze padłoby mniej inwektyw. To niebagatelne: pod rządem unijnej Konstytucji Polska i tak poszłaby na wojnę, bo chciała, a Niemcy nie poszłyby, bo iść nie chciały. Dlatego straszenie Polaków wizją europejskiego super-państwa, gdzie silni narzucają politykę zagraniczną słabszym, jest bezpodstawne.

Samotni obrońcy Nicei?

Za to obecny kryzys w Unii jest poważny. Nie unikniemy podziału na Europę wielu prędkości. Jedyną szansą jest nadzieja, że nie będzie to podział na dwa kręgi, typu: “Europa właściwa" i “reszta Europy", lecz będą to różne konfiguracje i do niektórych z nich może nas przyjmą. Wymaga to jednak, po pierwsze, zerwania z pozą umierania za Niceę; po drugie, woli działania w dziedzinach “wzmocnionej współpracy", w których mamy szanse na zaistnienie.

Europejskie klimaty polityczne tego przedwiośnia - kiedy dominował sceptycyzm, co do szans ruszenia z martwego punktu w procesie konstytucyjnym - przerwały zamachy terrorystyczne w Madrycie. Zwycięstwo wyborcze hiszpańskich socjalistów zdaje się zapowiadać poważne zmiany w polityce międzynarodowej (zapowiedź wycofania hiszpańskiego kontyngentu z Iraku) i w sprawie unijnej Konstytucji. Jeśli tak by się stało, zostalibyśmy z naszą “obroną Nicei" sami. Zresztą, nawet gdyby Hiszpania utrzymała w tej sprawie kurs rządu Aznara, “umieranie za Niceę" nie byłoby rozumne.

Konieczna będzie zmiana polskiego wizerunku w polityce europejskiej. Z punktu widzenia nieodległego, być może, przejęcia odpowiedzialności za państwo przez opozycję, wymagałoby to formuły “mniej Rokity, więcej Olechowskiego". Czy Platforma Obywatelska, a szczególnie PO z Prawem i Sprawiedliwością są do tego zdolne?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2004