Udręka i ekstaza

Przemysław Niciejewski, fotograf: Na polskiej wsi mecze rozgrywane są przeważnie w niedziele. Kibice ubierają się elegancko: marynarka i krawat. Bywa, że idą na stadion tuż po mszy. Na Zachodzie tego się nie widuje.

05.01.2017

Czyta się kilka minut

Boisko klubu LKS Starzenice, marzec 2016 r. / Fot. Przemysław Niciejewski
Boisko klubu LKS Starzenice, marzec 2016 r. / Fot. Przemysław Niciejewski

JOANNA WIŚNIOWSKA: Komu najdłużej patrzyłeś w oczy?

PRZEMYSŁAW NICIEJEWSKI: Kibicowi Borussii Mönchengladbach, który od 37 lat nie opuścił żadnego meczu. Miałem pokusę, żeby od razu zrobić mu zdjęcie, ale z założenia nie robię zdjęć pozowanych, więc odpuściłem. Zrobiłem je dopiero później, ukradkiem.

Co zobaczyłeś w jego oczach?

Pasję i cierpienie. Też kibicuję temu klubowi. Szczęśliwych chwil jest niewiele. Pomyślałem wtedy o 37 latach jego życia z klubem, gdy Borussia dwukrotnie spadła z ligi, o zawirowaniach wokół klubu. Zrobiło mi się go szkoda.

Tak, to uzależnienie. Widzę po sobie. Nie wyobrażam sobie, żeby nie pojechać na kolejny mecz. Niedawno byłem w Augsburgu, 1300 km w obie strony, choć przecież wiedziałem, że ten mecz przegramy. I tak się stało. Spędziłem cały dzień w drodze, dwie godziny na stadionie.

Cierpienie łączy wszystkich kibiców?

Zależy od zaangażowania. Nie interesuje mnie kibic sukcesu, który kocha Real, Barcelonę czy Manchester United. Prawdę staram się odnaleźć wśród tych, którzy odwiedzają niewielkie stadiony albo wiejskie boiska.

Czym ona jest, ta prawda?

To szczerość kibica, który od wielu lat przychodzi w to samo miejsce, ale nie ze względu na modę. Nie ma dla niego znaczenia, w której lidze występuje jego klub ani które zajmuje miejsce. Zawsze jest przy nim.

Żeby znaleźć tę prawdę, pojechałeś specjalnie do Kolonii, by odnaleźć jednego człowieka.

Zobaczyłem go z samochodu, ale nie miałem gdzie zaparkować, żeby zrobić mu zdjęcie. Dostrzegłem w tej postaci coś tragicznego, samotność i rodzaj uzależnienia. Pomyślałem, że musi być z nim związana jakaś większa historia, że nie stoi tam przypadkowo. Obserwował spotkanie Fortuny Köln zza płotu. Był lekko przygarbiony i smutny, miał jakieś 60 lat, a na sobie brązową ortalionową kurtkę. Od razu sprawdziłem terminarz. Dwa tygodnie później wróciłem na kolejny ligowy mecz Fortuny Köln. Zastałem go w tym samym miejscu, w tym samym stroju. Zrobiłem mu zdjęcie, a później zacząłem z nim rozmawiać. Historia, którą ułożyłem sobie w głowie, okazała się prawdziwa.

Dlaczego tam stał?

Bilet na trybunę stojącą kosztował wtedy osiem euro. Nie są to duże pieniądze, ale nie było go stać. Choć były etapy w jego życiu, gdy mógł sobie pozwolić na zakup biletu czy całosezonowego karnetu, ale nawet wtedy tego nie robił. Nie chciał opuścić tego miejsca. To był jego rytuał.

Klub się nim zainteresował?

Klub znał jego sytuację. Dlatego w tym miejscu nie zasłonięto widoku żadnym banerem reklamowym.

Co widzi z tamtego miejsca?

Boisko, ale widoczność jest fatalna. Piłkarzy od trybun oddziela bieżnia lekkoatletyczna, do tego trzeba doliczyć kilkadziesiąt metrów do miejsca, w którym on stoi. Nie widzi wiele, ale dla niego istotniejsza jest atmosfera przebywania w tym miejscu, poczucie, że to jego klub. Komfort oglądania meczu się nie liczy. Gdy z nim rozmawiałem, uderzył mnie pesymizm, który często widzę wśród kibiców mniejszych klubów. Są przyzwyczajeni do funkcjonowania w warunkach półamatorskiego futbolu, wszystko negują, nie widzą nadziei na lepsze dni – fataliści. Kwestionują poczynania klubowego zarządu, grę zespołu. Ich to po prostu nie cieszy, ale godzą się na tę samoudrękę w imię absurdalnie pojętego oddania klubowi.

Jesteś jak fotograf przyrody, potrafisz czekać w skupieniu dwie godziny, żeby złapać jedno ujęcie.

Pojechałem do Bristolu, żeby zrobić zdjęcie muralu Banksy’ego. Przedstawia ukrzyżowanego Chrystusa w koszulce Bristol City FC. Dwie godziny czekałem, żeby obok przeszedł kibic w tym trykocie lub szaliku.

Rafał Stec na okładce Twojej książki „Going to the Match”, która niedawno ukazała się na naszym rynku, pisze: „ten album to podróż przez Europę, tę bogatą i biedną, spektakularną i prowincjonalną”.

Fotografia, piłka nożna i podróże. W jednym miejscu spotkały się trzy moje pasje. W Appeldorn w Holandii, na stadionie niewielkiego klubu stoi drewniana trybuna, która pamięta przedwojenne czasy. Wyłączono ją z użytku ze względów bezpieczeństwa, ale ponieważ jest wpisana do rejestru zabytków, nie można jej wyburzyć. W Nottingham w Anglii, kilkaset metrów od stadionu Forest, starszy pan prowadzi największy sklep z archiwalnymi programami meczowymi, jaki kiedykolwiek widziałem. To, w jaki sposób opowiadał o lokalnych legendach, wpłynęło na to, co tego dnia fotografowałem. Pokazał mi miejsca, w których przesiadują kibice, czy chodnik, na którym rozmawiał z Brianem Cloughem, legendarnym piłkarzem i trenerem. Anglik podczas ich rozmowy palił papierosa, gdy skończył, rzucił go na chodnik, a właściciel sklepu podniósł i zabrał ze sobą.

Podczas podróży po Europie widać lokalną specyfikę. W Polsce bardzo dobrze widoczny jest radykalizm prawicowy na trybunach czy kwestie związane z religią. Nie spotkałem czegoś takiego w innych krajach, poza szeroko rozumianą Europą Wschodnią.

Jak ubiera się polski kibic?

Na najwyższym poziomie rozgrywek dominują „ultras”. Oni noszą marki takie jak Lonsdale, Fred Perry czy Stone Island. W Niemczech czy Anglii fani ubierali się tak kilkanaście lat temu. Na polskiej wsi mecze rozgrywane są przeważnie w niedziele. Kibice ubrani są elegancko: marynarka i krawat. Bywa, że idą na stadion tuż po mszy. Na Zachodzie tego nie widuję. Gdybym odpowiednio ustylizował te zdjęcia, wyglądałyby jak z lat 50. XX wieku w Wielkiej Brytanii.

Podróż przez piłkę to podróż przez zmieniający się świat?

Tak. Trybuny odzwierciedlają emocje, które targają ludźmi w danym kraju. Kryzys ekonomiczny zawsze odbija się na frekwencji stadionowej, nie dotyczy to jednak trybun stojących, tych dla najbardziej zaangażowanych w życie klubu fanów. Kryzys związany z uchodźcami również wpłynął na zachowanie ludzi. Z jednej strony otwartość i tolerancja, widoczne w Niemczech. Z drugiej mowa nienawiści w Polsce.

Stadiony w Wielkiej Brytanii stały się enklawami klasy średniej; klasa robotnicza została wyrugowana dramatycznym skokiem cen biletów. Zwiększyła się kontrola wokół i na stadionach, podobnie jak zwiększyło się poczucie zagrożenia we współczesnym świecie.

W Niemczech na wielu stadionach, nawet w najniższych ligach, widziałem flagi, które miały zachęcić uchodźców do przybycia. To kwestia wrażliwości społecznej. Tam kibice starają się być apolityczni. Obowiązują kodeksy, w których kibice próbują się odżegnać od polityki. Odwrotnie jest w Polsce czy Rosji.

Czego chcesz się dowiedzieć, gdy robisz zdjęcia?

Ciekawi mnie, dlaczego kibic idzie na stadion. Jest tyle innych sposobów na spędzenie sobotniego popołudnia.

Dlaczego więc idzie?

Dlaczego więc idę ja? Gdybym nie poszedł na spotkanie mojej ukochanej drużyny, zwłaszcza rozgrywane u siebie, miałbym poczucie straty. A jeśli przeoczyłbym coś ważnego? Z drugiej strony, gdy klub gra beznadziejnie, mam wrażenie, że go zostawiam w takiej sytuacji, że zachowuję się niegodziwie. To jest trochę jak w relacji między ojcem a synem. Tata nie odwraca się od dziecka tylko dlatego, że nie spełnia ono oczekiwań czy sprawia kłopoty. Tak rozumuje większość kibiców i czasami mam wrażenie, że są kluby, które oparły na tym swoją egzystencję. Na przykład Schalke, które po II wojnie światowej nie wygrało mistrzostwa, a podsyca w kibicach tę możliwość. Fani wykupują co sezon karnety, wierzą, że wreszcie klub zostanie mistrzem Niemiec, chociaż nie ma na to szans.

Znaczenie ma też siła tradycji. Człowiek przywiązuje się do pewnych rytuałów.

Łatwiej jest być kibicem Manchesteru United?

Tak, drużyna wygrywa większość spotkań, skazana jest na wygrywanie. W Manchesterze są dwa wielkie kluby, City i United, w pobliżu jest Oldham Athletic. Kibicowanie tej drużynie to wyzwanie.

Kto wybiera Oldham?

Najczęściej to skutek rodzinnej tradycji, gdzie wspiera się ten zespół z pokolenia na pokolenie. Do tego dochodzi silna tożsamość lokalna. Kluby brytyjskie często angażują się w miejscową działalność. Coś tych ludzi trzyma przy ich klubie. Głupio byłoby im spojrzeć w oczy brata lub ojca przy niedzielnym stole, gdyby zaczęli wspierać większy klub. Wstydliwa łatwizna.

Jakie stadiony wybierasz najchętniej?

Te, których zaraz nie będzie. Znikają stadiony z czerwonej cegły, jak w Oldham. Przeraża mnie myśl, że nie zdążę ich sfotografować.

A prowincjonalne stadiony, na których bywa garstka kibiców, czasem tylko jeden. Co Cię tam ciągnie?

Odpowiedź na pytanie, dlaczego ten jeden, dwóch czy pięciu kibiców przyszło na mecz. Dla mnie 61 tys. ludzi na stadionie Schalke to anonimowa masa. Wejście z nimi w interakcję jest niemożliwe, albo bardzo utrudnione. Tam nie dowiem się ogólnej prawdy, dlaczego przyszli.

Na stadionie gdzieś na prowincji łatwiej wejść w tę interakcję. To, że kibic pojawia się na meczu Bayernu, nie jest dla mnie niespodzianką. Ale to, że ktoś przyjdzie na mecz Piasta Ruda, koło Wielunia, już takie oczywiste nie jest. Niestety zainteresowanie tym wiejskim futbolem spada. Ostatnio byłem na meczu w Siemkowicach, w województwie łódzkim. Drużyna przyjezdna wystawiła ośmioosobowy skład, bo nie miała więcej zawodników.

Rozmawiałem tam ze starszym kibicem, opartym o rower. Zapytałem, dlaczego tu przyszedł.

Co odpowiedział?

„Przychodzę tu od czterdziestu lat”. Zapytałem, na którym miejscu w poprzednim sezonie była jego drużyna. Nie wiedział. Bo mecz to kwestia przyzwyczajenia.

Omijasz nowoczesne stadiony, bo czegoś im brakuje?

Duszy. To świątynie skierowane do kibica-klienta, który ma przyjść i zostawić pieniądze. Wszystko jest temu podporządkowane, od wejścia na stadion, poprzez strefy na jedzenie czy sklepiki z pamiątkami. Mnie takie miejsca odpychają. Zaczęło się to w Wielkiej Brytanii, dzieje się w Niemczech, wkrótce będzie w Polsce.

Byłem ostatnio w Oss, w Holandii. Od podstaw wyremontowano tam jedną trybunę. Spotkałem człowieka, który na każdy mecz przynosi kamień, który wyrwał ze starej trybuny, żeby mieć fragment miejsca, gdzie spędził 25 lat. Zachowała się tam brama wejściowa z kasą z lat 60., już wyłączona z użytku. Ludzie zostawiają tam kwiaty i znicze. To dla nich jedyny element, który wiąże się z minionym czasem.

Jak sobie radzą kibice, którzy przenoszeni są na nowe stadiony?

To tak, jakbym przeprowadził się z rodzinnego domu do miejsca, którego nie akceptuję. Ale kibic jest lojalny, przyjdzie na stadion bez względu na okoliczności.

Pamiętam historię stadionu Bökelberg, na którym Borussia Mönchengladbach zdobyła pięć mistrzostw Niemiec. W 2005 r. przeniesiono klub na nowy stadion. Wtedy 95 kibiców w ramach protestu nie przedłużyło karnetów i do teraz nie chodzą na nowy stadion. Uważają, że nie jest ich domem. Choć jeżdżą na każdy mecz wyjazdowy, to od dziesięciu lat nie byli na spotkaniu Borussii w ich mieście.

Zanim pojedziesz w jakieś miejsce, przygotowujesz się? Jakich informacji szukasz?

Tomasz Tomaszewski powiedział, że dobrą fotografię można zrobić tylko wtedy, jeśli czyta się książki. Zanim więc gdzieś pojadę, dużo czytam o tym miejscu. Staram się odnaleźć ścieżki, którymi kibic idzie na mecz, puby, w których przesiaduje, starego sprzedawcę programów meczowych czy hamburgerów, jak w Wielkiej Brytanii. Zdjęcie ma wtedy większy kontekst.

Starasz się wtopić w tłum?

Gdyby wiedzieli, że jestem fotografem, tworzyliby pewne pozy, starali się wypaść jak najlepiej przed obiektywem. Udaję średnio zainteresowanego turystę. Kamizelkę reporterską zakładam tylko wtedy, kiedy jestem na płycie stadionu i muszę to zrobić.

Jonathan Wilson pisze, że przywołujesz w książce cotygodniowy piłkarski rytuał. Jaki?

Ludzie starają się trzymać rytuałów. Ten sam szalik, ta sama koszulka, to samo piwo, ta sama droga czy program meczowy kupiony od tego samego sprzedawcy. To wiara w przesądy i zabobony.

Kibice są przesądni?

Bardzo, zwłaszcza ci z trybuny stojącej to fenomen wykraczający daleko poza sam stadion. To wieloletnie przyjaźnie, relacje, które często przenoszone są na większość sfer życia. Kilka lat temu jeden z kibiców Gladbach próbował złożyć wniosek o wpisanie trybuny na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jeśli kibic uważa, że jakieś miejsce przynosi mu szczęście, to stoi tam zawsze. I nie zmienia go, choćby mógł. Choć większość z nich się do tego nie przyzna.

Koszulka, szalik, piwo, co jeszcze?

Sterczałem kiedyś na przystanku w Rotterdamie, jechałem na mecz Sparty. Ze mną stał kibic, którego wcześniej pytałem, jak dojechać na stadion. Podjechał tramwaj, bodaj piętnastka. Wchodzę, pytam kibica, dlaczego nie wsiada. On czekał na siedemnastkę. Robi tak od wielu lat i to przynosi mu szczęście.

Jak kibice reagują na kibiców-konsumentów, zwabionych sukcesem, czyli traktujących futbol jak kolejną atrakcję?

Z politowaniem i poczuciem wyższości. Z tego powodu nie lubię stadionu Allianz Arena w Monachium. Gdy przychodzi nowy sezon, większość kibiców kupuje nowe koszulki za 85 euro. Na stadionach w Dortmundzie czy Gladbach widać kibiców w starych koszulkach. Kibic-konsument przychodzi na stadion dla rozrywki. Jeśli klub przestaje mu jej dostarczać, bo przegrywa mecze, to on przestaje się pojawiać. Frekwencja spada też na meczach, gdy jest beznadziejna pogoda. Okropność!

Jeśli ktoś chodzi na mecze od wielu lat, ma poczucie, że klub jest jego własnością. To wkracza także w sferę języka. Sam mówię, że „kupiliśmy” lub „przegraliśmy” albo „klub to ja”. To łączy wszystkich kibiców, bez względu na położenie geograficzne czy sympatie klubowe.

Trybuna piłkarska to ostatni bastion antykonsumeryzmu?

W Niemczech, ale również w innych krajach, trybuny stojące nie przyjmują pieniędzy od sponsorów. Po tym, jak zlikwidowano trybuny stojące w Wielkiej Brytanii, na stadionach pojawiła się klasa średnia, niezainteresowana tworzeniem atmosfery podczas meczu.

Co takiego jest w trybunie stojącej?

Większe poczucie wspólnoty, są tam ludzie, którzy znają się od lat, przychodzą kolejne pokolenia fanów. Ci ludzie zrzeszają się, podejmują inicjatywy, na przykład przeciwko działaniom klubu. W Niemczech widać to najbardziej. Tam trybuny stojące mają dużo do powiedzenia. Jeżeli ludzie z niej opowiedzą się przeciwko podwyżce biletów, to klub raczej tego nie zrobi. Władze prowadzą z nimi dialog. Trybuny stojące to właściwie mieszanka fan klubów, których przedstawiciele mają mniejszy bądź większy wpływ na funkcjonowanie klubów: dystrybucję biletów na mecze wyjazdowe czy sprzedaż własnych gadżetów na stadionie.

Pieniądz niszczy piłkę nożną?

To sztuczna bańka, która kiedyś pęknie. Kluby mają coraz większe wydatki, co odbije się na kibicach. Na przykład Liverpool w ciągu 20 lat podwyższył ceny biletów o 900 proc. Klub musi generować zyski, żeby pokryć gażę piłkarzy. W lidze angielskiej trzy czwarte budżetu klubu to pieniądze na wypłaty dla zawodników.

W Europie, zwłaszcza Zachodniej, powstają kluby zakładane przez kibiców.

Najsilniej widać ten ruch w Wielkiej Brytanii, tam jest w końcu największy proces komercjalizacji piłki nożnej. Portsmouth, Exeter City, Wimbledon czy United of Manchester to kluby, gdzie decyzje podejmuje się po rozmowach z kibicami.

Te zespoły funkcjonują na obrzeżach wielkiej piłki. Ale to daje kibicom okazję do współuczestniczenia w tym cotygodniowym rytuale. Kibic jest podmiotem klubu, nie konsumentem.

Jest różnica między kibicami z zachodu Europy a tymi z Europy Środkowej czy Wschodniej, jeśli chodzi o bezpieczeństwo?

Zdecydowanie. W Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii czy Belgii nigdy nie miałem żadnego problemu, nawet na trybunach ultrasowskich. Każdy zdaje sobie tam sprawę, że jest uczestnikiem zbiorowego wydarzenia i prawo pozwala mi na fotografowanie ich.

W Polsce widziałem przykłady agresji w wielu miastach, w Łodzi, Gdańsku czy Szczecinie. Buczenie na czarnoskórego piłkarza, przyśpiewki antysemickie, bójki. Nie mógłbym zrobić takiego albumu jak „Going to the Match” tylko na polskich stadionach. Nawet gdy miałem przy sobie jednego z członków tej grupy, nie czułem się bezpiecznie.

Twoje zdjęcia publikują najlepsze magazyny w Europie. Co je ciekawi w prowincjonalnym futbolu, który często dokumentujesz?

To, czego na Zachodzie już nie ma. Tam wszystko jest wymuskane, wycięte jak z modelu. Ten wschodnioeuropejski rozgardiasz, nieuporządkowanie, stadiony pamiętające minioną epokę. To ten cały okołostadionowy pejzaż, tak odmienny od tego, co możemy znaleźć w zachodniej Europie. Tam dynamicznie rozwija się ruch groundhopperski. To ludzie, którzy odwiedzają stadiony w całej Europie. Jadą do Serbii, Rosji czy Polski i tam szukają odmienności. Znudzeni skomercjalizowanym futbolem, starają się odnaleźć to, co kiedyś przyciągnęło ich do piłki. Takich ludzi będzie coraz więcej. ©


​PRZEMYSŁAW NICIEJEWSKI jest fotografem kultury kibicowskiej. Współpracuje m.in. z magazynami „11 Freunde”, „The Blizzard”, „Revista Libero”. Autor albumu „Going to the Match”, który właśnie ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Magnus.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017