Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdy przeczytałam zawarte w artykule Marianny Durczok pytanie: „Czy należy mówić chorym prawdę?”, byłam przekonana, że to pytanie retoryczne albo jedno z serii: „Czy ten, kto kradnie bogatym i rozdaje biednym, to złodziej?”. Jednak czytam dalej: „I jaka powinna to być prawda?”. Słyszałam, owszem, o trzech rodzajach prawdy od Tischnera („Święta prawda, też prawda i gówno prawda”), ale w kontekście relacji lekarz–-pacjent jakie mogłyby to być gatunki? Prawda wygodna i niewygodna? Trudna prawda? Przykra prawda? A może nawet półprawda?
Ale to nie koniec! „Gdzie leży granica między prawdą a dobrem chorego?” No proszę! To człowiek naiwnie sądził większą część dorosłego życia, że prawda, dobro i piękno stoją po jednej stronie, a tu jednak okazuje się, że nie. Że jest jakaś granica między prawdą a dobrem... Niesłychane!
Na mój i mam nadzieję, że nie tylko na mój rozum istnieją pewne podstawy moralne. Pewne absolutne normy i aksjomaty etyczne, za których stałość i niezmienność tak cenię etykę katolicką. Wśród nich dwa podstawowe zdania: Prawda jest dobra. Kłamstwo jest złe.
Używanie argumentów, że oś symetrii między dobrem a złem jest tu nieuchwytna, że „to nie takie proste”, to według mnie wyłącznie wygodna metoda uciszania sumienia w sytuacjach, w których zabrakło odwagi na wybór dobra, jakim jest prawda. Trudna, niewygodna, przykra, ale prawda. Będąca zawsze w tym samym szeregu co dobro. To kłamstwo leży po przeciwnej osi symetrii. A kłamstwo medyczne to nadal kłamstwo.
W środowisku lekarskim powszechne przyznanie sobie prawa do decydowania o tym, czy decyzja drugiej osoby o poddaniu się lub walce jest słuszna, jest wyrazem paternalizmu, który dotyka szeroko pojętej wolności. Już Kant powiedział, że paternalizm jest największym despotyzmem, jaki można sobie wyobrazić. Jest gorszy od brutalnej tyranii, ponieważ lekceważy autonomię i godność osoby (mimo że, paradoksalnie, wyrasta z próby jej ochrony), i jest obrazą dla koncepcji samego siebie jako człowieka, który postanowił żyć zgodnie ze swoimi, niekoniecznie racjonalnymi, celami.
Jak poza tym stosować zasadę proporcjonalności środków, która zakłada rzetelne poinformowanie pacjenta o jego stanie i ścisłą współpracę lekarza i pacjenta, gdy się od tej współpracy i partnerskiej relacji ucieka?
Kilka lat temu na raka zachorował mój ojciec. Przedtem nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu przez wiele lat. Odwiedzałam go w szpitalu i zdawało mi się, na mój rozum laika, że jego stan jest bardzo ciężki. Nie wstawał wcale, nie jadł, majaczył, ciągle spał. Lekarze nie tłumaczyli nic, a w końcu wypisali do domu z zapasem leków przeciwbólowych i opieką pielęgniarki. Przeczuwałam, że to ostatni moment na rozmowę, wyjaśnienie wielu lat milczenia, przebaczenie, zrozumienie, pojednanie. Przygotowałam się, pojechałam. W drzwiach przywitała mnie uśmiechnięta pielęgniarka i lekarka opieki paliatywnej z radosnym komunikatem, że „tacie się poprawiło”. I faktycznie, zastałam ojca umytego, samodzielnie jedzącego, komunikatywnego i planującego spacer nazajutrz. Rozmowy nie zaczęliśmy, pomyślałam, że jeszcze zdążę. Nie zdążyłam. Nikt nam nie powiedział, że taka gwałtowna poprawa stanu zdrowia w stanie terminalnym to charakterystyczny symptom nadchodzącej śmierci.