Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ślad tamtych dni uwieczniony został na zdjęciu z okładki: plac Santa Croce pokryty grubą warstwą szlamu i błota. W nocy z 3 na 4 listopada 1966 r. rzeka Arno wdarła się do Florencji, poziom wody sięgał od dwóch do sześciu metrów. Powódź, nie pierwsza w historii miasta, tym razem przyniosła zniszczenia szczególnie wielkie, także ze względu na zanieczyszczenie wody chemikaliami. Symbolem katastrofy stał się okaleczony krucyfiks Cimabuego z bazyliki Santa Croce.
Pierwszy rozdział „Historii florenckich” nosi więc tytuł „Pod znakiem katastrofy”, ale na niej się nie zatrzymuje. Po fali niszczycielskiej powodzi przyszła bowiem fala inna: międzynarodowe pospolite ruszenie pomocy dla Florencji i jej mieszkańców, którzy zresztą wykazali się wielką dzielnością. A potem: kolejne dekady pracy konserwatorów, ratowanie fresków, płaskorzeźb, ksiąg. I tu pojawia się pierwsze z wielu pytań tej książki: „Co właściwie widzimy, gdy oglądamy dzieła sprzed stuleci?”. Bo przecież nie przeniosły się do nas w kapsule czasu, a każda próba przywrócenia im stanu pierwotnego podlega dyskusji. Są świadkami historii czy raczej zwycięstwa nad nią?
Ewa Bieńkowska opowiada o dwóch, a nawet trzech Florencjach. Pierwsza to żywe miasto o etruskich korzeniach, w którym u schyłku średniowiecza dokonała się rewolucja artystyczna i ideowa, i które dziś, zapracowane, przyjmuje różnojęzyczny tłum gości. Drugą stworzyli w XIX wieku anglosascy podróżnicy, kreując mit do dzisiaj żywy i wciąż owych gości przyciągający. No i Florencja trzecia, prywatna – poznajemy ją wędrując wraz z autorką tropem jej ulubionych dzieł (nie zawsze polecanych przez bedekery) i tropem postaci, które ją fascynują. Postaci, a ściślej – twarzy. „To nic nadzwyczajnego portretować papieży albo dożów. Twarze Medyceuszy, Sassettich, Tornabuonich to inna sprawa. Jest w ich wizerunkach coś obywatelskiego czy kumoterskiego”. Poznajemy miasto malarstwa quattrocenta widzianego przez pryzmat rozmaitych ujęć „Ostatniej wieczerzy”, miasto Medyceuszy, Marsilia Ficina, Savonaroli i Machiavellego, ale też Browninga, Burckhardta i Berensona. Florencja jawi się w tej książce jako laboratorium nowoczesności, kuźnia nowej myśli i nowej sztuki, a równocześnie miejsce przyjazne, przepojone obywatelskim duchem. „Zachwycają mnie idee, mity, obrazy wysnuwane wokół podstawowych węzłów cywilizacji, przenikające całą społeczną strukturę, organizujące mentalność ludzką i rozkwitające w twórczości” – wyznaje autorka. To kolejna jej książka dająca temu świadectwo. ©℗
EWA BIEŃKOWSKA, HISTORIE FLORENCKIE, Zeszyty Literackie, seria „Podróże”, Warszawa 2015, ss. 202