Trylogia w esemsie

Szkoła może uczyć czytania i skupienia, nie obrażając się na technologię. Mądry nauczyciel nie wyrzuci „Ferdydurke” do kosza. Raczej sprawi, że uczeń – przy użyciu nowych sposobów komunikowania – przeczyta tekst kilka razy. Z Lechosławem Hojnackim, metodykiem e-kształcenia rozmawia Przemysław Wilczyński

28.01.2013

Czyta się kilka minut

Założona w 1900 r., szkoła Bancroft wymaga dziś od uczniów i nauczycieli pracy z iPadami w środowisku iCloud. Massachusetts, USA, styczeń 2013 r / Fot. Ann Hermes / THE CHRISTIAN SCIENCE MONITOR / GETTY IMAGES / FPM
Założona w 1900 r., szkoła Bancroft wymaga dziś od uczniów i nauczycieli pracy z iPadami w środowisku iCloud. Massachusetts, USA, styczeń 2013 r / Fot. Ann Hermes / THE CHRISTIAN SCIENCE MONITOR / GETTY IMAGES / FPM

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Jestem ciekaw, co i jak Pan czyta?

LECHOSŁAW HOJNACKI:
Stanowię typowy przykład krótkowzroczności nabytej w wyniku czytania w młodym wieku masy książek. Jestem też przedstawicielem pokolenia przywiązanego do książek, papieru. Lubię literaturę piękną, naukową, czytam gazety. Jednocześnie jestem bardzo zajęty, zepchnąłem więc beletrystykę na plan dalszy. Znalazłem jednak rozwiązanie: jeżdżąc dużo samochodem, stwierdziłem, że tracę czas. I zacząłem słuchać audiobooków.

Chwyciło?

Najpierw się okazało, że jestem – znowu: jako typowy produkt poprzedniej epoki – wzrokowcem. Słuchając audiobooka albo nie pamiętałem poprzedniego zdania, albo przejeżdżałem na czerwonym świetle...

Nie Pan jeden: kilka miesięcy temu zrobiłem to samo, słuchając – w ramach eksperymentu – Krzysztofa Globisza czytającego „Ogniem i mieczem”. Szedł akurat opis jednej z bitew, kiedy zorientowałem się, że przed ułamkiem sekundy było czerwone.

Ja na początku byłem zdruzgotany: pomyślałem, że się po prostu nie nadaję. Ze zdumieniem stwierdziłem jednak, że się przystosowuję. Po paru audiobookach moja pamięć słuchowa zaczęła się poprawiać. Teraz z rozkoszą te książki czytam.

Co Pan robi?

Czytam. Bo to są dla mnie mimo wszystko książki. Choć oczywiście nadal też używam papieru. Np. wtedy, gdy zdarzy się pozycja nie do zdobycia w innej formie. Czasami kupuję też książkę, bo nie mogę się powstrzymać. I rośnie mi sterta nieprzeczytanych pozycji...

A poczucie straty? Że fotel, lampa, szelest kartek?

Już nie. Zresztą, nie przesadzajmy z tym rytuałem. Po prostu jeden rytuał zamienia się na inne.

Rujnując, jak twierdzą niektórzy, czytelnictwo. Z przeprowadzanych co dwa lata przez Bibliotekę Narodową badań wynika, że co czwarta osoba w wieku 15–19 lat nie ma przez cały rok kontaktu z książką.

Pytanie tylko, co mamy na myśli, mówiąc „książka”. Zapytałem niedawno pewną bibliotekarkę, kim jest. Odpowiedziała, że bibliotekarz to specjalista od książek. „A co to jest książka?” – zapytałem, a ona na to, że oczywiście papierowa. Ponieważ uczniowie wiedzą od nauczycieli i rodziców, że książka to produkt z masy drzewnej, na pytanie o czytelnictwo odpowiadają: „Nie czytam”.

W badaniu BN uwzględniono nowe technologie. Pytano też respondentów, czy w ciągu ostatniego miesiąca przeczytali tekst dłuższy niż trzy strony maszynopisu, zaznaczając, że chodzi również o internet. Odpowiedzi były podobne.

Nie podważam rzetelności badań. Ale upieram się, że mamy wdrukowaną w świadomość określoną definicję czytania. Poza tym pamiętajmy, że teksty dłuższe niż wspomniane trzy strony zdarzają się coraz rzadziej. Pytam więc: czy badamy czytelnictwo, czy też czytelnictwo takie, jak je tradycyjnie rozumiemy? Nawiasem mówiąc, badacze, niby uwzględniając w swoich ankietach nowe media, posłużyli się... terminologią z epoki kartek maszynopisu.

Jeśli dobrze rozumiem, według Pana z czytelnictwem wśród młodych nie jest źle?

Nie jest tak źle, jak by wskazywały badania. Powiedziałbym raczej, że dzisiaj młodzi czytają inaczej. Ale też nie ma co kryć: technologia sprawia, że żyjemy szybciej. Do tego atakuje nas nadmiar informacji. Badania pokazują np., że kiedy osoba w średnim wieku siada do papierowej książki, częściej czyta ją od deski do deski. Kiedy ta sama osoba – przecież nie przedstawiciel cyfrowego pokolenia – zabiera się do czytania w internecie, skupia się na „punktach”, nagłówkach, przeskakuje na inne teksty, przestaje czytać „liniowo”. Bo jeśli mam przed sobą papierową książkę, to wiem, że po stronie szesnastej jest siedemnasta. A jeśli siedzę przed ekranem, to gdzieś z tyłu głowy mam święte przekonanie, że za tą stroną jest miliard następnych. Niewątpliwie ten „hipertekst” nas zmienia.

Właściwie wykonał Pan robotę za mnie, wymieniając argumenty za tradycyjnym czytaniem. Ale to Pan próbuje zaszczepić nowe technologie do szkoły.

Można się na tę cyfrową rzeczywistość obrazić, tylko według mnie lepiej zająć bardziej konstruktywne stanowisko. Można biadać nad malejącym poziomem czytelnictwa, tyle że w efekcie skupiania się na „tradycyjnym czytaniu” w szkole ma miejsce zjawisko daleko smutniejsze: nasza młodzież w radzeniu sobie z nowymi mediami została zostawiona sama sobie. W cyfrowym świecie prawie nie mają oni przewodników. Większość z nas, starszych, jest nadal przekonana o wyższości wynalazku Gutenberga. I śpieszymy wspomagać młodzież w szlachetnym powrocie do tej formy czytania. Myślimy: „Za dużo oglądają, siedzą w sieci, my ich wobec tego zbawimy. Przynajmniej w szkole zapewnimy im »liniowe« czytanie”. To tak, jak byśmy stwierdzili, że ponieważ motoryzacji wokół nas jest za dużo, a sportu konnego za mało, to w ośrodkach motoryzacyjnych będziemy uczyli jazdy konnej. A ja pytam: gdzie, jeśli nie w szkole, młody człowiek ma się uczyć korzystania z nowych technologii, w tym z e-booków i audiobooków?

Można to pytanie odwrócić: kto, jeśli nie szkoła, ma iść pod prąd? Nie mówię rzecz jasna o ignorowaniu nowych technologii, ale o próbie ratowania czegoś, co uznajemy za wartość.

To stawia szkołę w pełnej opozycji do realnego świata. Szkoła nie może uznać, że sześć godzin dziennie zmuszania do „papieru” to jest remedium na „zło” elektronicznych mediów. Bo w ten sposób rezygnuje z roli instytucji, która ma uczyć, jak się zachować w świecie. Propozycja obrony starej rzeczywistości za wszelką cenę jest ponętna, ale bezsensowna. Mówimy, że młodzi nie czytają, nie rozumieją tekstu. Musimy ich tego uczyć. Ale papier nie może dominować.

Naprawdę nie uczymy ich np. czytania i szukania wiarygodnych źródeł w internecie (bo zwykle sami nie umiemy). Proszę zapytać polonisty, kto w szkole jest od poruszania się po internecie. Większość odpowie, że informatyk. A przecież to polonista ma być specjalistą od każdej formy komunikowania się, wyszukiwania i oceny jakości informacji. Nie możemy ze szkoły zrobić szpitala, w którym odpoczywa się od świata. My tego świata mamy uczyć!

Obowiązujący system edukacyjny został wymyślony w epoce industrialnej i dzisiaj się wyczerpał. A my ten model pracowicie udoskonalamy. Mamy wiele uzasadnień: że szkoła nie może się zmieniać za szybko, że wszystko należy robić z namysłem.

I z jednej strony jest to prawie prawda. Z drugiej jednak – rzeczywistość nie bierze tego pod uwagę. A my nadal mówimy: każda zmiana powinna zostać przygotowana przez fachowców, potem powinien być pilotaż, ewaluacja, korekta... To wszystko prawda, ale do wyrzucenia: przy takiej metodologii wprowadzania korekt każda zmiana paradoksalnie nas jeszcze bardziej opóźnia.

Półżartem można powiedzieć, że jesteśmy solidnie zapóźnieni i bez wprowadzania zmian.

„Cyfrowa szkoła”, czyli program wprowadzania mobilnego sprzętu komputerowego i e-podręczników, dotyczy poniżej jednego procenta uczniów oraz przygotowania ledwie kilkunastu podręczników. Ale problem jest gdzie indziej: jesteśmy zapóźnieni nie dlatego, że nie mamy tabletów, ale dlatego, że mamy złą szkołę. Coraz lepiej mierzymy, oceniamy, ale tylko to, co się łatwo mierzy. W efekcie coraz lepiej przygotowujemy do testów. Ale kształcimy roboty, zabijamy kreatywność.

Skoro tak, to nie wystarczy rozdać uczniom i nauczycielom gadżety.

Nie wystarczy. Zwłaszcza że badania pokazują ciekawy paradoks: nauczyciel, sięgając po nowe dla siebie narzędzie, cofa się w swoim rozwoju pedagogicznym. Np. dostając projektor, zaczyna robić dla uczniów prezentacje, czyli przywraca metodę wykładu – czego nigdy wcześniej by nie zrobił. Słabo poznane narzędzie absorbuje go i przestaje być kreatywny. Poza tym programy polegające na rozdawaniu gadżetów tracą powoli sens: za chwilę niemal każdego będzie stać na tablet. Choć w takim programie widziałbym jeden walor: promocji nowych technologii. Bo nauczyciele są nadal przekonani, że tablet to zabawka, a e-podręcznik to fanaberia. To oni powinni go dostać.

Szkoła ma się pogodzić z tym, że młody człowiek ma coraz większe kłopoty ze skupieniem, namysłem, czytaniem dłuższych tekstów?

Oczywiście, że nie musi tego robić. Możemy przecież – nie biadoląc na nowe technologie – uczyć czytania i skupienia. Tylko zaczynać trzeba od tego, co rozumieją i stosują. A rozumieją tekst o długości esemesa. Młodym nauczycielom, których szkolę, mówię: „Masz 160 znaków, by zachęcić uczniów do przeczytania Trylogii”. Uczmy ich najpierw chodzić, a potem tańczyć! W efekcie przedawkowania komunikacji kojarzącej się uczniom tylko z przeszłością pogłębiamy ich przekonanie, że szkoła jest gdzieś obok rzeczywistości.

Oczywiście, alienacja szkoły ma swoje przyczyny zewnętrzne: ona przestała być głównym źródłem wiedzy. Ale są też wewnętrzne. Uczeń rozumuje: „Jeśli nauczyciel mówi, że książka jest podstawą wiedzy, a w internecie są same bzdury, to bredzi. A skoro bredzi, to odrzucam jego ofertę”.

Nowe technologie mogą promować czytelnictwo?

One mają ogromną moc. Jeśli wiemy, że teraz każdy uczeń jest się w stanie skontaktować z autorem z górnej półki, z kompozytorem, być całym niemal duchem i ciałem świadkiem każdego wydarzenia, to po co go zmuszać, by recytował wierszyk tylko przed klasą? Dla nich ważna jest interakcja, szybka recenzja: „lajk”, kciuk w górze. Mądry nauczyciel nie wyrzuci „Ferdydurke” do kosza. Za to sprawi, że uczniowie – chociażby przy użyciu nowych technologii – przeczytają tę książkę kilka razy.

Jedna z nauczycielek uczy swoich gimnazjalistów – dodajmy: płci męskiej, a więc jak najdalszych od tego rodzaju zamiłowań – lirycznych wierszy. Tyle że robi to za pomocą muzycznych remiksów. Żeby coś takiego stworzyć, muszą ten wiersz przeczytać głośno wiele razy. A gdyby im kazać wykuć i wyrecytować taki wiersz przed klasą? Obciach.

Sceptycy podają także inny argument: klasowy tablet będzie jeszcze bardziej rozpraszał uwagę młodzieży.

Jeśli młody człowiek będzie się w szkole nudzić, to znajdzie sto powodów, by się rozproszyć. Np. będzie się komunikował za pomocą smartfona z kolegą. Wie pan, że oni to robią bezwzrokowo, pisząc esemesa z ręką w kieszeni? Nawiasem mówiąc, za moich czasów robiliśmy to samo, tylko przy użyciu karteczek. A za pana?

Też załapałem się na karteczki.

Czy ktoś z tego powodu zabraniał panu używania papieru? Nie? To może lepiej i im pozwolić powyciągać telefony. Zwłaszcza że np. smartfon to najlepsze narzędzie edukacyjne w historii cywilizacji! Zawsze pod ręką, ze wszystkimi funkcjami, informacjami, jeszcze mobilniejszy od tableta.

Zapewne wielu uważa, że kiedyś to był piękny świat: „Kolega czekał na kolegę przed blokiem, i przez te pięć minut czytał książkę”. Gdyby dzisiaj szkoła nie obrażała się na audiobooki, być może syn tego ucznia sprzed lat trzydziestu faktycznie posłuchałby na smartfonie szkolnej lektury? Jeśli my, dorośli, tę możliwość zlekceważymy, to biada nam.


LECHOSŁAW HOJNACKI jest wykładowcą i nauczycielem. Prowadzi projekty edukacyjne oparte na serwisach społecznościowych. Pracuje w Kolegium Nauczycielskim w Bielsku Białej, przygotowuje pracę doktorską na temat e-kształcenia nauczycieli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2013