Tłukliśmy się z bratem

Postanowiłam "zinwentaryzować nasze dzieciństwo. Pretekstem do tego był pewien drobny epizod domowy. Pewnego dnia napomknęłam w rozmowie z dziećmi, że w pierwszych latach szkoły podstawowej pisałam stalówką maczaną w kałamarzu. Gdybym powiedziała, że pisaliśmy gęsimi piórami, nie wzbudziłoby to większego zdumienia. Dzieci patrzyły na mnie z politowaniem. Uświadomiłam sobie, jak niewiele wiedzą o moim, nie tak odległym przecież dzieciństwie. I jak bardzo różnią się nasze dziecięce doświadczenia. /Joanna Olech

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Jarosław Kurski, marzec 1974 r. /
Jarosław Kurski, marzec 1974 r. /

Opowieści JAROSŁAWA KURSKIEGO wysłuchała Joanna Olech

Jedzenie

Moja mama wychowała się w majątku Koszyłowce na Ukrainie, gdzie jedzenie wychodziło z windy - parujące, smaczne... Kiedy majątek przepadł (wraz z windą), mama wyniosła z domu rzadką umiejętność palenia wody - nie było takiego czajnika, któremu nie dałaby rady.

Edukacja kulinarna mamy przebiegała długo i burzliwie. Z bratem odziedziczyliśmy po ojcu preferencje genetyczne do żarcia DUŻO I SZYBKO. Nie było istotne, czy jedzenie jest przyrządzane w sposób wyrafinowany, bo i tak wiadomo było, że "zejdzie". Przyjaciel domu przypomniał nam, swego czasu, jak przyszedł do nas po raz pierwszy i trafił na kłótnię. Awanturowaliśmy się z bratem o główkę kalafiora. Jeden z nas zarzucał drugiemu, że wziął tzw. większą połowę.

Moje gusta kulinarne kształtował stół peerelowski i instytucje zbiorowego żywienia - stołówki: szkolna, kolonijna, wczasowa... Aluminiowe łyżeczki, kult kisielu, budyniu. Kompot z nićmi rabarbaru i rozwarstwiającą się truskawką.

Koronnym przysmakiem peerelu był kurczak pieczony. Twarożek ze szczypiorkiem i rzodkiewką. Powodem ślinotoku, owocem mitycznym był banan. Pomarańcze bywały w sklepach sporadycznie - z reguły na święta - bananów nie było wcale. Kiedy w 1984 r. wyjechałem po raz pierwszy na Zachód (miałem już 21 lat), pierwsze, co zrobiłem, to rzuciłem się na stragan z bananami.

Przysmaki dzieciństwa to domena babci Wandy, matki ojca. Śniegowiec - tort mrożony z wielu warstw, babeczki z budyniem, z masą migdałową... Babcia była wirtuozem kuchni. Uprawiała dwa ogrody, między którymi jeździła na rowerze. Jej przetwory owocowe - bajka!

Gdańsk

W Gdańsku po wojnie czekało mnóstwo domów do zasiedlenia, tworzyła się politechnika - dlatego dziadek ze strony taty zdecydował się przenieść tam ze zrujnowanej Warszawy. W kamienicy z 1924 r., na 96 metrach, zamieszkali dziadkowie, ojciec, mama, ciotka, mąż ciotki i jej dzieci. Kogoś im jeszcze dokwaterowano, ale i tak uchodzili za szczęściarzy. Babcia założyła ogródek na placu przed domem, podzielonym prawem kaduka (miedze do dziś są respektowane). Kamienne schody na klatce są obtłuczone - to pamiątka po sąsiedzie, który trzymał w domu konia i codziennie go nimi prowadził. Łatwo wyobrazić sobie tę Polskę zabużańską, która zjechała do Gdańska ze specyficznym, wiejskim obyczajem. Świnie hodowane w wannie to nie anegdota.

W łazience wisiał piecyk Junkersa, który w 1980 r., po z górą pół wieku niezawodnego działania, spektakularnie wybuchł. Ojciec, niepocieszony, oglądał każdą śrubkę, cmokając nad geniuszem techniki niemieckiej - wszystko frezowane, mosiężne. Przypalanie wody w czajniku z MHD dziwnie kontrastowało z precyzją tych domowych akcesoriów. Myśmy nie rozumieli, że to całe otoczenie nie przystawało kompletnie do nas, że doskonałość techniczna tych urządzeń nie leży w naszym charakterze. Mieliśmy wszystkie wygody wedle standardów z lat 20. w Wolnym Mieście Gdańsku - przedwojenne kaloryfery nadal działają. Zawsze mnie dziwiło, że opatrzone były napisem "kalt-warm", a nie "ciepło-zimno". Zamiast "listy" - "briefe". Nikt z nas, dzieci, nie znał niemieckiego, zastanawialiśmy się, co to za szyfr. Rodzice nie chcieli o tym mówić. Zresztą mama nie przepada za Gdańskiem do dzisiaj.

Tymczasem ja... "Ich bin Danziger". Uwielbiam Gdańsk z jego skrzyżowaniem miejsc, czasu, kultur, historii oraz etnicznym puzzlem: ludzie ze Lwowa, Wilna, Kaszubi, miejscowi Niemcy. Wychowałem się zresztą na górkach, chodziłem po mostach i tymi samymi rowami, ścieżkami, którymi chodził Weiser Dawidek z książki Pawła Huellego.

Pieniądze

Rodzice zarabiali tyle, ile się zarabiało w peerelu - wystarczało na skromne życie. Do rodzinnych anegdot przeszła historia ojca, który po ślubie powierzył pensję mamie. Dwa dni później nie było pensji, były za to balowe pantofelki i ojciec musiał sprzedawać butelki, żeby było co jeść. Od tej pory to on trzymał kasę. Pamiętam taki powszedni obrazek z dzieciństwa: mama idzie z dzienniczkiem do ojca i opowiada mu się z każdej kupionej pietruszki. Pula oszczędności ojca była miarą jego poczucia bezpieczeństwa, dlatego ekstrawagancją był np. telewizor, oczywiście czarno-biały, który pojawił się dopiero w 1970 r. Podczas wypadków grudniowych ojciec zabrał mnie na sankach od dziadków, była godzina milicyjna. Pierwszym obrazem, jaki zobaczyłem na ekranie naszego telewizora, była twarz towarzysza Gierka: "Pomożecie? Pomożemy!".

Babcia

U babci wszystko musiało być tip top i perfekt. W jej ogrodach rosły najczerwieńsze jabłka i najpiękniejsze róże (które wygrywały w konkursach), posługiwała się wyłącznie łacińskimi nazwami roślin. I hołdowała tradycyjnemu modelowi rodziny,  w którym kobieta podporządkowuje życie mężowi. Miała wielkie ambicje, znała języki, dużo czytała, ale uważała, że powinna uprawiać ogród, by jej mąż - Longin Kurski, profesor Politechniki Gdańskiej - miał witaminki.

Wszystko robiła trzy razy szybciej niż normalny człowiek. Hołdowała spartańskiemu stylowi życia. Spała na wąskiej, twardej kozetce, węższej niż koja na jachcie. Codziennie się gimnastykowała. Nie uznawała słabości. W jej mniemaniu okazywanie słabości nie przystoi ludziom, a słabe dzieci powinny być zrzucane ze skały. Była lodowata. Między 7-8 rokiem życia mieszkałem u niej. Mama była sędzią. Późno wracała z pracy. Po nocach ślęczała nad uzasadnieniami. Ojciec sobie z nami nie radził... Oddali mnie do babci, bo ona mnie nauczy... I rzeczywiście - miałem czerwony pasek, genialne dziecko, ale to wszystko kosztem tłuczenia po głowie, życia w permanentnym stresie, m.in. pochłaniałem wyrafinowane obiadki babci, po czym natychmiast zwracałem je w ubikacji.

Surowo oceniała moją inteligencję. Trochę ją rozumiem. Jeśli w ostatniej klasie podstawówki nadal dukam, to znaczy, że "nie mam wszystkich w domu". A ja dukałem, bo jestem dyslektykiem. Babcia, która przed wojną studiowała nowe teorie psychologiczne, miała mnie za niedorozwiniętego. Nakłoniła ojca, żeby mnie zaprowadził do psychologa. Zrobili mi test na inteligencję, wypadł ponad przeciętną. Psycholog powiedział ojcu: "Dziecko zdrowe. Proszę przyprowadzić babcię".

Natomiast dziadka obchodziły tylko święty spokój i kariera naukowa. Nie chciał zajmować się rzeczami, na które nie miał wpływu.

Nieszczęścia

Największą traumą mojego dzieciństwa był pobyt w Iwoniczu Zdrój. Miałem trzy lata i permanentne katary sienne. Wysłano mnie więc do sanatorium na kurację. Samego! Chodziliśmy gęsiego, w grupie dzieci, trzymając się długiej skakanki. Wszystko było dobrze, dopóki mama nie przyjechała w odwiedziny. To był najwspanialszy dzień mojego dzieciństwa, cudowny, ale wieczorem musiała wracać. Urządziłem potworną scenę - byłem pewien, że mama odjeżdża na zawsze. Pamiętam , że mama biegła, by skrócić moment rozstania, ale ta cholerna ulica była potwornie długa.

Ojciec

Był zaprogramowany przez babcię na karierę naukową i miała ona ogromny żal do mojej mamy, że za jej sprawą ojciec nie został profesorem, a jedynie docentem. Ma niesamowity łeb do matematyki. Obliczał wytrzymałości kadłubów okrętowych. Na fali okręt wpada w drgania, pojawia się rezonans, przez co trudno obliczyć naprężenia. Obliczanie wytrzymałości mostów jest przy tym banalnie proste.

Ojciec jako młody chłopiec przeżył Powstanie Warszawskie... Jednocześnie żywił coś w rodzaju fascynacji niemieckim ładem. "Ordnung must sein" - do tego nas wdrażał. Codziennie sami czyściliśmy buty. Porządek na stole, na półce, w głowie.

Zabawki

Drewniane klocki, drewniany samochód ciężarowy. Z jednego z rejsów żeglarskich przywiózł dla mnie i Jacka karabiny, które działały jak pompka do roweru - za pociągnięciem rączki sprężały powietrze i wtedy - plum! - pod ciśnieniem wyskakiwała z lufy pomarańczowa, plastikowa kulka. Fantastyczne! Waliliśmy się tymi giwerami po głowach.

Jacka zamiłowanie do hazardu znalazło wyraz w pewnej innowacji technicznej. Uwielbiał flippery i tracił na nie całe oszczędności. Kiedyś wystał w kolejce pomarańcze, a że zostało mu parę złotych, w drodze powrotnej wstąpił do budy z flipperami. Rower i siatkę z pomarańczami zostawił na zewnątrz. Ukradli mu jedno i drugie. Zrobił więc flipper własnej konstrukcji: pudło, sprężyna, kulka metalowa, tabele, punktacja... Poważna sprawa.

Najlepszą naszą zabawą były próby wyprowadzenia ojca z równowagi, tak by jego wściekłość skierować na przeciwnika. Dajmy na to - Jacek kopie mnie pod stołem podczas kolacji. Nie reaguję. Wtedy Jacek wrednie, kopiąc, woła: "Tato, on się kopie!". Ojciec daje mi w łeb. Po chwili Jacek powtarza numer, ale nie zauważa, że ojciec nie poszedł do kuchni, tylko stoi w drzwiach i widzi jego perfidię. Tym razem to on dostaje manto. Dobra nasza! Ojciec idzie do kuchni. I co wtedy robię? Wołam: "Tato, on się kopie!". Ojciec daje mi wiarę i Jacek dostaje powtórnie. Wynik: 2:1. Wygrałem!

Pokój

Własny pokój dostałem, kiedy miałem 15 lat. Wcześniej mieszkałem z bratem - bardzośmy się kochali, ale tłukliśmy się bez przerwy. W końcu zaanektowałem służbówkę o powierzchni 5-6 metrów, która zawsze kojarzyła mi się z celą więzienną. Kiedy znalazłem się w prawdziwym więzieniu i w siedmiometrowej celi siedzieliśmy we czterech-pięciu, przekonałem się, jak niesprawiedliwe było to porównanie.

Pokój to było moje królestwo: biurko, książki i... półko-tapczan - klasyczny mebel przaśnego peerelu. Trzymałem w pokoju bogoojczyźniany ład z patriotycznymi akcesoriami, co było charakterystyczne dla mojego środowiska - Ruchu Młodej Polski.

Poglądy

Należałem do Ruchu Młodej Polski. Mieliśmy po 17 lat, ale był i "stary" Ruch - koledzy starsi od nas o lat dziesięć, z naszej ówczesnej perspektywy - starcy stojący nad grobem: Olek Hall, Aram Rybicki, Darek Kobzdej, Grzesiu Grzelak, Maciek Grzywaczewski. Hołubiłem myśl radykalnie prawicową - Roman Dmowski, Ludwik Popławski, Liga Polska Narodowa, endecja, "Myśli nowoczesnego Polaka". Jackowi wzorem i natchnieniem byli Adam Michnik i Jacek Kuroń, jako ludzie bezkompromisowi i nonkonformistyczni, którzy nie oddają nawet palca... Patrzyłem z niesmakiem na jego fascynacje. Z czasem role się odwróciły.

Od dzieciństwa podobały mi się organizacje paramilitarne, jako 15-latek jeździłem nawet na obozy przysposobienia obronnego. Przemawiała do mnie idea legionowa: że trzeba uczyć się od zaborców, by potem obrócić nabyte umiejętności przeciwko nim. Ale też: czyścić broń, rozbierać karabin z zamkniętymi oczami. W 1978 r. ojciec zorganizował mi wyjazd na obóz żeglarski. De facto był to obóz harcerstwa antykomunistycznego, pod szyldem ZHP, z instruktorami zaangażowanymi w działalność opozycyjną. Harcerstwo stało się dla mnie odpowiednikiem takich formacji, jak Sokół czy Eleusis sprzed I wojny światowej, z których narodziły się Legiony. Myślałem: "Bawimy się w harcerstwo, a jak będzie trzeba, rozdamy karabiny...". Nosiłem w sobie bunt. A poza tym wychowano mnie w bezkrytycznym kulcie Powstania Warszawskiego. Mama miała wówczas 15 lat i podczas Powstania była na Mokotowie na Kazimierzowskiej, u sióstr Niepokalanek. Nosiła kotły z zupą pod ostrzałem, opatrywała powstańców. Mama nauczyła mnie wiersza powstańczego:

Czekamy ciebie, czerwona zarazo,

Byś wybawiła nas od czarnej śmierci,

Choć kraj nasz przedtem rozdarłaś na ćwierci,

Będziesz zbawieniem witanym z odrazą. (...)

Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu

Morderco krwawy tylu naszych braci...

Czekamy ciebie, nie żeby odpłacić.

Lecz chlebem witać na rodzinnym progu. (...)

(Józef Szczepański "Ziutek")

Pamiętam - szykowaliśmy obiad, obrabialiśmy kurczaka zdobytego w "komercyjnym", a mama recytowała i płakała w ścierę...

Ojciec był antykomunistą, ale niezaangażowanym - słuchał Wolnej Europy, Głosu Ameryki i złorzeczył na komunę. To on obliczył wytrzymałość pomnika Grudnia ?70, tzw. trzech gdańskich krzyży, i nakazał je ze sobą spiąć.

Wychowanie

Rodzice oboje pracowali, w wychowaniu nas pomagały kolejne niańki (rotacja była duża). Wreszcie mama poznała panią Michalską - pochodzącą z Gór Świętokrzyskich, emerytowaną robotnicę stoczni. Niezwykle dobra, samotna, o wrażliwej duszy. Zaczęło się od tego, że rodzice wyjechali na urlop i zostawili nas pod opieką pani Michalskiej. Potem mówiła o Jacku: "Dziecko było zapuszczone. Gruby był, bo poprzednie niańki dawały mu tylko chleb, żeby nie beczał". Gotowała, prała, prasowała, zajmowała się nami. Szybko stała się domownikiem. Żyliśmy w wielkiej przyjaźni.

Nie pamiętam spektakularnych nagród w naszym domu. Ojciec był fundatorem "pensji" - za Gierka miałem 60 złotych kieszonkowego miesięcznie. Najpierw wydawałem na głupstwa, a jak trochę zmądrzałem - na książki.

Szkoła

W piątej klasie koleżanka, która miała odczytać z kartki tekst, wypchnęła mnie podczas apelu na scenę z prośbą, żebym ją zastąpił. Zacząłem dukać. Czułem się potwornie upokorzony - na oczach całej szkoły wydało się, że nie umiem czytać. Miałem ochotę zapaść się w szczelinę między klepkami podłogi. To jedno z najbardziej dotkliwych wspomnień szkolnych.

Miałem potworną matematycę. Trzy czwarte lekcji poświęcała na naigrywanie się z uczniów - mówiła, że im nogi śmierdzą, bąki puszczają, są bandą baranów... Ostatnie 10 minut poświęcała matematyce. I - o dziwo - tak tłumaczyła, że wszystko rozumiałem. Pod koniec podstawówki miałem - wspólnym wysiłkiem ojca i pani Ch. - czwórkę z matematyki. Naciąganą, zgoda, ale czwórkę.

Ojciec mówił nam, żeby się nie wychylać, a myśmy się w ogóle tym nie przejmowali. Poszedłem do III Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku-Wrzeszczu tylko dlatego, że miało ono legendę "opozycyjnego". Na lekcjach wychowawczych był obowiązek przygotowywania "prasówek" - wyboru artykułów z "Trybuny Ludu", "Głosu Wybrzeża", "Dziennika Bałtyckiego". Przygotowałem "radiówkę" - skrót informacji z Radia Wolna Europa, BBC, "Głosu Ameryki". Pierwszym aktem nieposłuszeństwa była gazetka zrobiona z okazji wyboru Karola Wojtyły na papieża. 16 października 1978 r. mama była w Rzymie z wycieczką. Trwało konklawe i - bingo! - trafiła na takie wydarzenie. Przywiozła "L'Osservatore Romano", na podstawie którego zredagowałem gazetkę szkolną. Powiesiłem ją na korytarzu. Nie przetrwała nawet pięciu minut - zerwała ją rusycystka, którą następnej niedzieli zobaczyłem w kościele.

W 1979 r. w RMP monitorowaliśmy wybory parlamentarne  (wiosna ?80) - liczyliśmy, ile osób przyszło do lokali wyborczych. Wcześniej wzywaliśmy do bojkotu. Potem był karnawał i Ruch Młodzieży Szkolnej, i stan wojenny. Spiskował ze mną m. in. Piotrek Semka. Dyrektor szkoły, Czesław Krawczyk, wezwał jego ojca: "Pański syn rozklejał ulotki: »Solidarność zwycięży!«. Może i zwycięży, ale po co ryzykować?". W gruncie rzeczy dyrektor był jednak kochanym człowiekiem: lubił nas, imponowaliśmy mu brawurą, werwą, milczącymi przerwami, śpiewaniem hymnu narodowego czy "Roty". Oczywiście go wylali, bo sobie z nami nie radził.

Bracia

Rodzice stale nas porównywali, a my wchodziliśmy w to jak w masło. Zasiali ziarno rywalizacji, które w pewnym momencie zaczęło psuć nasze braterstwo.

Ojciec wiązał z Jackiem wielkie nadzieje, ja z kolei chciałem zasłużyć na akceptację ojca. Lubiłem jego pasje i kontynuuję je do dzisiaj: lotnictwo (jestem pilotem szybowcowym), żeglarstwo, latam na bojerach. Wszystko jak ojciec. Łaknąłem tej akceptacji i ciężko na nią pracowałem. Jacek miał ją za darmo. Był typem, jaki się ojcu podobał - rubaszny, "metaboliczny" - jak on. Miał zamiłowanie do ryzyka, lubił dobrze zjeść i potrafił zdobywać pieniądze: kupić, sprzedać, wyjechać do Niemiec, zarobić, wrócić samochodem... A przede wszystkim posiadał talenty, które ojcu imponowały, wróżące, że Jacek przejmie po nim pałeczkę. Ma świetną głowę matematyczną. Gdyby rozwijał ten talent - z pewnością daleko by zaszedł. Jest bystry i ma "ścisły", precyzyjny rodzaj inteligencji.

Mnie z matematyki ojciec musiał dokształcać, ale im więcej mnie dokształcał, tym większym byłem dla niego rozczarowaniem, bo okazywałem się matematycznym głupkiem. Ojciec wiedział za dużo - to tak, jakby Einsteina zrobić nauczycielem w wiejskiej szkole; dla studentów jeszcze znajdował cierpliwość, dla mnie - zero. Byłem dzieciakiem refleksyjnym, zamkniętym w sobie, choć jednocześnie miałem talent przywódczy i prowadziłem drużynę harcerską. Byłem humanistą, a on humanistów uważał za hochsztaplerów. Niech obliczą wytrzymałość mostu, udary, siły skręcające... To jest ważne, a nie jakieś humanistyczne bzdury! Próbowaliśmy się mu obaj przypodobać. Jackowi to wychodziło, mnie nie zawsze. Jacek był dzieckiem niezwykle radosnym, synkiem i mamy, i taty. Ja miałem swoje egzystencjalne smutki i nie byłem łatwym zawodnikiem do rozmowy.

W dzieciństwie tłukliśmy się bezustannie, ale była między nami przyjaźń. Dziś przyjaźni nie ma. Jest miłość braterska. Jacek kocha być w świetle reflektorów. Ja nie znoszę.

JAROSŁAW KURSKI (ur. 1963) jest pierwszym zastępcą redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej". Należał do Ruchu Młodej Polski, publikował w prasie podziemnej. Był rzecznikiem Lecha Wałęsy w latach 1989-90. Autor biografii Wałęsy "Wódz" (1991, 2008), Jana Nowaka Jeziorańskiego (2005) i Raymonda Arona (2005).

W cyklu "Między magią a owsianką" opublikowaliśmy dotychczas opowieści: Teresy Boguckiej (48/06), Henryka Wujca (52/06), Krzysztofa Krauzego (8/07), Jerzego Szackiego (17/07), Mai Ostaszewskiej (22/07) i  Kota Przybory (50/07) .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008