Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnio wiózł mnie gaduła apodyktyczny. Rozmowę zaczął klasycznie ("wśród rządzących mamy samych idiotów"), wywód z silnym wątkiem patriotycznym ("szkoda tej Polski zmarnowanej") i ewidentną skłonnością do historiozoficznego pesymizmu ("Czy ktoś to kiedyś odkręci? Nie odkręci, nie ma takiej siły") poprowadził do filozoficznej konkluzji ("Tu się, panie, żyć już nie da. A żyć trzeba"). Mówił płynnie, nieco monotonnie, bezbarwnie, lecz literacko (to znaczy językiem, jakim napisana jest znakomita część naszej dzisiejszej literatury - co niekoniecznie jest komplementem), chwilami wpadając w rodzaj uniesienia, przez co zacząłem nawet podejrzewać, że chyba nie tylko dla mnie przeznaczona była ta przemowa. W istocie mógł wygłaszać ten monolog kilkanaście razy w ciągu wieczora, może nieznacznie go modyfikując, a może nie zmieniając go wcale, nawet wobec klientów krnąbrnych i nieskłonnych do przyjaznych pomruków. Jeżeli tak, to szacunek mogła wzbudzić pasja, z jaką to czynił. We mnie wszakże pozostała wątpliwość: czy gorycz jego monologu była wystudiowana, konwencjonalna ("gorzki to chleb jest polskość"), czy jednak autentyczna, płynąca z wnętrza, którym targał jak najbardziej realny niepokój?
Zupełnie inaczej wyglądała niedawna podróż z gadułą zgodliwym. Zgodliwy gaduła dokonuje najpierw rozpoznania (za PiS-em czy za Platformą, "Wyborcza" czy "Rzeczpospolita", katolicyzm toruński czy łagiewnicki itd.), a sądy swoje formułuje nieśmiało, tak by dać rozmówcy możliwość korektury. Zorientowawszy się, jakie są jego preferencje, rozmowę prowadzi tak, aby pasażer miał poczucie, że jest wysłuchany, a jego racje zostały wzięte pod uwagę. Nie stawia tez ostrych, posługuje się kreską cienką, subtelną, tak aby w każdej chwili móc zmazać ewentualną pomyłkę. Rozstajemy się w poczuciu zgody ufundowanej nie na wzajemnym zrozumieniu, ale na grzeczności, co jest nawet miłe, choć w przypadku dłuższej podróży (a więc bliższego poznania) zapewne byłoby przyczyną obustronnego znużenia.
Niezapomnianą podróż taksówką odbyłem właściwie tylko raz, jakieś trzy lata temu, jadąc zresztą w zbożnym celu do rzeczonych Łagiewnik. Taksówkarz należał do gadułów trzeciego typu, najrozkoszniejszych, bo apolitycznych. Miał jedną cechę nieco denerwującą, mianowicie nieustannie odwracał się do mnie, żeby sprawdzić, jakie wrażenie robi na mnie jego opowieść. To samo w sobie byłoby już denerwujące, ale w tej konkretnej sytuacji, kiedy jechaliśmy z prędkością
80-90 kilometrów na godzinę, irytowało dodatkowo. No niemniej opowieść była naprawdę zajmująca: chodziło o zbrodnię popełnioną na jednym z krakowskich osiedli. Do końca zresztą nie było wiadomo, czy była to zbrodnia, czy może samobójstwo. Wysłuchałem w każdym razie dramatycznej historii młodej kobiety, z którą taksówkarz, o ile zdążyłem się zorientować (bo jednak starałem się śledzić, co się dzieje przed nami na drodze), był jakoś spokrewniony. "I, proszę pana, kiedy weszliśmy do pokoju, zastaliśmy całe łóżko we krwi. Co to był za widok, pan sobie wyobraża?!", krzyczał, a ja wyobrażałem sobie nie takie rzeczy, bo właśnie zbliżaliśmy się pędem do ciężarówki wypełnionej kruszywem...
Raz jeszcze okazuje się, że w świecie, w którym (jak powiada poeta) "skończył się karnawał, zaczął się post/modernizm", tylko prawdziwa zbrodnia zdolna jest jeszcze poruszyć pasażera.