Szpiegostwo wśród przyjaciół

Sugerowanie, że USA – prowadzące wywiad elektroniczny w Europie – stały się ostoją bezprawia i głównym wrogiem wolności, trąci hipokryzją. Tajne służby krajów europejskich prowadzą taką samą działalność. Także w USA.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

Zaledwie trzy tygodnie minęły, gdy Barack Obama – oklaskiwany entuzjastycznie przez berlińczyków pod Bramą Brandenburską – zdjął ostentacyjnie marynarkę ze słowami, że będąc „wśród przyjaciół” można pozwolić sobie na ubiór mniej formalny. Dziś Niemcy i inni Europejczycy zadają sobie pytanie: czy przyjaciołom wolno szpiegować przyjaciół w sposób tak rozległy i bezwstydny, jak czynili to – i być może nadal czynią – Amerykanie?


YES, WE SCAN!


Już wtedy, kiedy Obama przemierzał ulice Berlina, na trasie jego przejazdu można było dostrzec pojedyncze symptomy protestu przeciw działalności amerykańskiej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA), dopiero co ujawnionej przez Edwarda Snowdena – jej zbiegłego ze Stanów agenta. Na jednym z plakatów widniało hasło: „Yes, we scan!” (w wolnym przekładzie: „Tak, szpiegujemy!”), parafrazujące słynny slogan wyborczy Obamy „Yes, we can!” („Tak, możemy!”).

Jednak dopiero po tym, jak Obama wrócił do Stanów ze swej europejskiej podróży, pojawiły się informacje pokazujące prawdziwe rozmiary szpiegostwa, prowadzonego przez USA w sferze telekomunikacji (telefony, internet). Od tego momentu kolejne fale oburzenia wstrząsają stolicami Unii Europejskiej. Fakty ujawnione przez Snowdena, obrazujące gigantyczną skalę inwigilacji – tylko na terenie Niemiec NSA ma „monitorować” co miesiąc pół miliarda maili oraz połączeń internetowych i telefonicznych, a zasięg tego „monitoringu” ma sięgać Urzędu Kanclerskiego i instytucji Unii Europejskiej oraz jej przedstawicielstw w świecie – siłą rzeczy budzą skojarzenia z pamiętną powieścią George’a Orwella „Rok 1984”. Już w 1949 r. ostrzegał on, że „Big Brother is watching you” („Wielki Brat patrzy na ciebie”).

Przez Europę przetacza się więc krzyk oburzenia, a obserwatorzy zastanawiają się nad politycznymi skutkami dla relacji USA–Europa. „Obama będzie mieć kłopoty z Merkel” – tytułował np. stołeczny „Berliner Zeitung”. W istocie, pani kanclerz skrytykowała amerykańskie praktyki niezwykle ostro. „Podsłuchiwanie przyjaciół to coś nie do zaakceptowania, to nie uchodzi. Nie jesteśmy w epoce zimnej wojny” – ogłosił niemiecki rząd ustami swego rzecznika. Minister spraw wewnętrznych Hans--Peter Friedrich uznał nawet, że jeśli zarzuty się potwierdzą, Waszyngton powinien przeprosić. Przewodniczący komisji spraw zagranicznych Bundestagu Ruprecht Polenz uważa, że USA i Europa powinny przyjąć umowę o ochronie danych. Wprawdzie „równowaga między zyskiem w sferze bezpieczeństwa a stratą w sferze wolności” powinna zostać zachowana – mówił Polenz, ale zaznaczył, że o tym nie powinny decydować tajne służby.


„AMERYKA = STASI”


Ostro protestował też prezydent Francji Hollande, a z unijnego centrum, z Brukseli, można było usłyszeć opinie, że tak szeroko zakrojonej akcji szpiegowskiej nie sposób wytłumaczyć potrzebą walki z terroryzmem. Unijna komisarz sprawiedliwości, chadeczka Viviane Reding, grozi nawet odsunięciem w czasie amerykańsko-unijnych rozmów o transatlantyckiej strefie wolnego handlu, które miały zacząć się w tych dniach. „Nie możemy negocjować warunków powstania tego wielkiego wspólnego rynku, jeśli istnieje choćby najmniejsze podejrzenie, że nasi partnerzy podsłuchują biura naszych negocjatorów” – mówiła Reding.

Tylko w Londynie eurosceptyczny rząd Davida Camerona trzymał się maksymy Hamleta, iż „reszta jest milczeniem”. Nic dziwnego, skoro także w tych dniach pojawiły się informacje, że również brytyjskie tajne służby podsłuchiwały międzynarodową aktywność telekomunikacyjną, i to może – tak twierdzą niektórzy – na jeszcze większą skalę niż Amerykanie.

Jeśli idzie o krytykę Ameryki, w krajach Unii nie przebiera się więc w słowach. Zwłaszcza w przypadku Niemców używany tu język szybko staje się nieproporcjonalny. I tak, słynny z wybuchowego temperamentu przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz (niemiecki socjaldemokrata) obwieścił, iż „wstrząsem” była dla niego świadomość, że „Stany Zjednoczone najwyraźniej traktują swych najbliższych przyjaciół tak jak wrogie mocarstwa. (...) Do czegoś takiego byliśmy kiedyś przyzwyczajeni ze strony KGB”. A kilku posłów do Bundestagu z szeregów Zielonych i Partii Lewicy porównało nawet amerykańską NSA do Stasi, ponurej policji politycznej komunistycznych Niemiec Wschodnich.

Przesadna retoryka tego rodzaju – sugerująca, jakoby USA stały się ostoją bezprawia i głównym wrogiem wolności w świecie – to absurd. Zresztą, absurd trącący hipokryzją, gdyż wiadomo, że również inne tajne służby krajów europejskich, w tym niemiecki wywiad BND, prowadzą elektroniczne szpiegostwo w innych krajach, także w USA. A jeśli jego skala nie jest taka jak w przypadku NSA, wynika to raczej, jak się zdaje, z ograniczeń natury techniczno-finansowej. Zaś niemieckie urzędy skarbowe nie mają w ogóle żadnych skrupułów moralnych, gdy skupują dane o klientach szwajcarskich banków – pozyskane przecież nielegalnie – aby następnie dopaść oszustów podatkowych.


KŁOPOT DLA ZACHODU


W centrum działań NSA na terenie Europy mają być Niemcy. Są ku temu powody. Fakt, że niektórzy z zamachowców z 11 września 2001 r. mieszkali i spiskowali w Niemczech, nadwyrężył zaufanie Amerykanów do niemieckiego wywiadu. Poza tym Niemcy uchodzą za telekomunikacyjne centrum Unii; Frankfurt nad Menem to jeden z węzłowych punktów na mapie globalnego internetu.

Informacje o amerykańskich podsłuchach niepokoją zwłaszcza niemiecką gospodarkę. Obawia się ona, że zagrożona może być jej pozycja globalnego lidera w produkcji maszyn, aut czy nowoczesnego uzbrojenia (Niemcy są w czołówce eksporterów broni). Szpiegostwo przemysłowe zarzucano dotąd zwłaszcza Chińczykom i Rosjanom – dziś trudno nie czynić podobnego zarzutu Amerykanom. W tym kontekście nie powinno dziwić, że stawką w grze staje się umowa o wolnym handlu między USA a Europą, dwoma najbardziej nowoczesnymi ośrodkami gospodarczymi świata.

Teraz, aby zachować wiarygodność i ochronić transatlantyckie partnerstwo, Waszyngton powinien powiedzieć otwarcie, jakie dane gromadził i w jakim celu. W rozmowie telefonicznej Merkel z Obamą ustalono, że sprawę trzeba wyjaśnić. Jeśli tak się nie stanie, planowana strefa wolnego handlu może być zagrożona – tak w każdym razie widzi to wpływowa Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa. Straciłyby na tym i USA, i Unia.  

Tak czy inaczej, blamaż dla demokratycznego Zachodu i jego moralnej legitymizacji już się dokonał. Trudniej będzie napominać autorytarnych konkurentów, Chińczyków i Rosjan, by ograniczyli swoje szpiegostwo – prowadzone bynajmniej nie wśród przyjaciół.


PRZEŁOŻYŁ WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013