Szczęśliwa nienowoczesność

Wznowienie po ponad 300 latach oryginalnej formy "Mieszczanina szlachcicem", którego Molier napisał z królewskim kompozytorem Lullym, to mistrzowskie odtworzenie barokowego teatru: jego aktorstwa, kolorystyki, a nawet oświetlenia.

09.06.2009

Czyta się kilka minut

W rozmowie, która wkrótce ukaże się w "Tygodniku", Christopher Hogwood nie bez żalu stwierdził, że do realizacji dawnych dzieł "mamy historyczne instrumenty, historyczne edycje utworów i techniki gry, mamy historycznych tancerzy, ale nie mamy historycznego teatru".

Klawesynista i dyrygent Hogwood, jedna z najbardziej zasłużonych postaci nurtu ożywiania muzyki dawnej przez rekonstruowanie jej autentycznego brzmienia, oczywiście nie jest i nie będzie autorytetem dla wyznających diametralnie odmienne zasady "postępowych" reżyserów. Dla Hogwooda, jak i w ogóle dla muzyków, najważniejsze jest dzieło, jego kształt zaprojektowany przez twórców i zaklęty w pozostałym po nich zapisie. Interpretacja to wydobycie sensów z tak zachowanego utworu, odczytanie ich słowo po słowie, nuta po nucie oraz - patrząc wnikliwie - kontekst po kontekście. Podejście takie zakłada coś, co współczesnym realizatorom zdaje się być obce: wyjście od dogłębnych studiów nad dziełem, nad tym, co zawarli w nim twórcy i co widziała ich publiczność, a nie nad tym, co chciałoby się tam zobaczyć samemu.

Czy należy zatem dziwić się, że wznowienie po ponad 300 latach oryginalnej formy "Mieszczanina szlachcicem", którego Molier napisał wszak z królewskim kompozytorem Lullym, nie wyszło z instytucji teatralnej, nie było pomysłem reżysera, lecz dyrygenta, kierownika zespołu instrumentów dawnych, Vincenta Dumestre’a? Oraz - choć powstały w ten sposób spektakl jest przede wszystkim dziełem teatralnym, gdyż muzyka wypełnia tylko jego część - że należy on do repertuaru zespołu muzycznego (Le Po?me harmonique) i można go ujrzeć raczej na scenie muzycznej, a nie dramatycznej? W Krakowie "Mieszczanin szlachcicem" pojawił się w cyklu "Opera rara", choć przecież "comédie-ballet" duetu Moli?re-Lully z operą wiele wspólnego nie ma.

Rozlokowanie we właściwych punktach brawurowo, tanecznie zagranej muzyki Lully’ego, to tylko pierwszy krok. Zasadniczym zadaniem stało się odtworzenie barokowego teatru: poczynając od oświetlenia (świece!), wynikających z niego ciepłych, spatynowanych brązów dekoracji, przez odpowiednio ustawiony balet i aktorstwo (operujące wystudiowaną i skonwencjonalizowaną gestykulacją, przerysowane i zwrócone twarzą do widza - całkowita umowność, ale potrzeba ledwie paru minut, by dać się wciągnąć w grę), do szczegółów wymowy (jak miło usłyszeć końcówki francuskich słów!). Z pewnością "nienowocześnie", ale każdy element umieszczony na swoim miejscu gra znakomicie i wreszcie można zrozumieć główne role, jakie odgrywają tu balet i muzyka - nie jako komiczny środek, ale jako naturalna przyczyna akcji.

To jednak byłoby zbyt mało, by wyrwać spektakl z muzealnych ram. Świetny tekst Moliera nadaje się do ukazywania w różnym świetle i znamy dość kostiumów, w których pyszni się niemal farsowym dowcipem. Nie brak i dowcipu w wersji "autentycznej", a wybuchający co rusz na widowni śmiech powinien wielu wyznawcom konieczności "zbliżania dzieła do percepcji widza" uświadomić, że widzowie to mimo wszystko ludzie rozgarnięci. Trzeba jednak było historycyzmu, by pokazać jak ostrą satyrą jest ta sztuka na wszystkie stany, cały feudalny porządek - satyrą tym wyrazistszą, że pokazaną na podzielonej na stany scenie. Dopiero tu mogłem odczuć znaczenie przerysowania gestu - gdy pojawiał się on na tle gestu właściwego. Tutaj też wreszcie czarowały balety i olśniewająco objawił się sens commedii dell’arte, gdy właściwa jej przewidywalność historii okazała się narzędziem do pokazu scenicznego żywiołu.

Sam pan Jourdain śmieszy, ale i rozczula - i to nie tylko jako naiwny poczciwiec, ale także jako snob, jakiego w dzisiejszym społeczeństwie już nie ma (wbrew temu, co się zwykło o nim mówić). Otóż Jourdain nie tylko chce, by uważano go za szlachcica, ale chce też sprostać tej fantazmatycznej dlań randze. Jego wzdychanie do edukacji, której nie otrzymał, i gorąca chęć nadrobienia braków, budzą nie tylko wesołość, ale i sentyment - w czasach, gdy ignorancja jest tytułem do chwały dla ludzi na dowolnie eksponowanych stanowiskach. I - niestety, niestety! - by wyglądały prawdopodobnie, potrzeba nierealistycznej, barokowej sceny.

Lully/Moliere, Le Bourgeois gentilhomme ("Mieszczanin szlachcicem") - dyr. art. Vincent Dumestre, reż. Benjamin Lazar, Le Po?me harmonique, dyryg. Vincent Dumestre, przedstawienia w Krakowie w ramach cyklu "Opera rara", organizowanego przez Krakowskie Biuro Festiwalowe, 6 i 7 czerwca 2009 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009