Komunikat o błędzie

Could not retrieve the oEmbed resource.

Standardy naszej społeczności

Wszyscy o wszystkich mogą już powiedzieć wszystko. I co? I nic.

18.09.2016

Czyta się kilka minut

Poseł Piotr Pyzik (PiS) w Sejmie, 21 lipca 2016 r. / Fot. Domena publiczna
Poseł Piotr Pyzik (PiS) w Sejmie, 21 lipca 2016 r. / Fot. Domena publiczna

13 sierpnia ks. Jacek Międlar opublikował na Facebooku link do filmiku ze swojego kanału na YouTubie. Mówił tam m.in.: „Największymi wrogami Kościoła, największymi wrogami całego świata są żydowscy imperialiści oraz masoneria. Zarówno jedni, jak i drudzy najczęściej wspólnie działają, co więcej, najwyżej postawionymi masonami są najczęściej Żydzi. Zarówno jedni, jak i drudzy są wrogami Chrystusa. Nienawidzą go tak samo, jak również nienawidzą nas, chrześcijan”.

16 sierpnia reporter Wojciech Tochman zaapelował: zgłaszajmy profil do usunięcia. Wiele osób zareagowało. Portal odpowiedział: „Strona nie narusza standardów społeczności”.

Jakie to standardy? Na stronie serwisu czytamy: „Facebook usuwa treści propagujące nienawiść, bezpośrednio atakujące użytkowników z powodu ich: rasy, przynależności etnicznej, narodowości, przynależności religijnej, orientacji seksualnej, płci, tożsamości płciowej lub poważnej niepełnosprawności lub choroby. Nie zezwala się na obecność na Facebooku organizacjom i osobom propagującym nienawiść w stosunku do grup objętych ochroną”.

„Standardy społeczności” to tylko wewnętrzny dokument komercyjnego serwisu społecznościowego, nie ma rangi kodeksu etycznego. Gdyby jednak miał, cóż z tego, skoro kodeksy etyczne, zbiory zasad regulujących to, jak powinniśmy się zachowywać względem siebie w przestrzeni publicznej, coraz rzadziej są punktem odniesienia.

Powszednienie

Zmieniły się. Nie wczoraj ani przedwczoraj. Debata publiczna psuła się od lat. Przyczyniali się do tego nie tylko Stefan Niesiołowski czy Janusz Palikot, nie tylko dziennikarze i dziennikarki zapraszający ich do ustawek nazywanych wywiadami. Nie tylko publicyści ostrzeliwujący się z okopów macierzystych redakcji, które prześcigały się dramatyzmem nagłówków, zamiast próbować rozbierać na czynniki pierwsze istotę frustracji. Narastała ona z jednej strony, a dla drugiej pozostawała zupełnie niezrozumiała, bo nie była jej udziałem. To tutaj pękło.

10 kwietnia – czyli katastrofa i wszystko, co symbolizuje ta data – przyspieszył proces zanikania zasad. Wygodniej byłoby „nam” myśleć, że to zrobili jacyś „oni”, przykleić dzielącą etykietkę „sekty smoleńskiej pod januszowymi sztandarami”, skleić z uprzedzeń nowego „chama wiodącego lud na barykady głupoty i ignorancji”. Tyle że to nieprawda.

Daleko mi jednak do symetryzmu, który zmiękcza fakty, żeby móc dalej trwać w ułudzie równych win obu stron, i przekreśla szansę na spojrzenie prawdzie w oczy. O ile bowiem psucie języka polskiej debaty publicznej było solidarnie wspólne, o tyle ostatnie miesiące (a właściwie czas od początku kampanii prezydenckiej) pokazują, że na prawej części sceny politycznej granice przesunięto tak daleko, że w zasadzie nikt już nie pamięta, po co je w ogóle nakreślono. Straciły użyteczność, skoro przestaliśmy uznawać za wartość dialog nastawiony na znalezienie porozumienia, a argumenty merytoryczne zastąpiliśmy interpretacjami, które z natury są płynne. Powiedzieć można już właściwie wszystko – i to słowa, które, wydawałoby się, zostały z debaty skutecznie wyrugowane robiąc miejsce jazgotowi i wykrzyknikom. To jest nowy standard, do którego powoli, zbyt łatwo pozwalamy sobie przywyknąć.

Może dlatego gdzieś umknął opinii publicznej wywiad, którego 29 lipca wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki udzielił youtubowemu programowi „Masakracja”. Mówi m.in. o kulturze islamu: „Islam to jest całkowicie co innego niż nasza kultura chrześcijańska, która uczy, żeby nadstawić drugi policzek, zrobić krok do tytułu, a religia islamska to jest religia zero-jedynkowa. Panie redaktorze, z czego się bierze taka dzika kultura? Wykonywanie tych wyroków śmierci, odcinanie głów, ukrzyżowanie ludzi?”. Oraz: „My mamy też w Europie przestępców absolutnie zdegenerowanych, ale czy nasi przestępcy zachowują się w ten sposób? Regularnie odcinają głowy, wieszają gdzieś na płotach? Nie. To jest dzika kultura”.

Zapytałam go, czy wiceministrowi sprawiedliwości przystoi „porównywanie” metod działania przestępców i nobilitowanie osób europejskiego czy polskiego – w każdym razie „nieislamskiego” – pochodzenia, które dokonały przestępstwa, wobec morderców z innych kręgów kulturowych? Czy chce przez to powiedzieć, upraszczając, że standardy naszej społeczności nawet w kwestii zabijania są wyższe?

W odpowiedzi przeczytałam: „Nigdy nie powiedziałem, że w Polsce przestępcy nie popełniają tak brutalnych przestępstw. Jednak trudno kwestionować skalę barbarzyństwa przestępców motywowanych wiarą w islam w porównaniu do liczby przestępstw tego typu w naszym kręgu kulturowym. O ile w naszej kulturze zabijanie ludzi poprzez odcinanie głowy ma charakter incydentalny, o tyle w kulturze islamskiej takie przypadki zdarzają się o wiele częściej. Nasza kultura co do zasady jest nastawiona na ekumenizm i dialog, natomiast wiele nurtów islamskich ma charakter radykalny i zero-jedynkowy”.

Egzekucje ze strony m.in. skrajnie radykalnych wojowników tzw. Państwa Islamskiego (bo, jak rozumiem, do tego odnosił się wiceminister) mają miejsce. Ich ofiary zasługują na największe współczucie, kaci – na potępienie i karę. Słowa wiceministra nie mają jednak nic wspólnego z ekumenizmem i dialogiem, na który sam się powołuje. Są przykładem uogólnienia, które wzmaga strach, podsyca wrogość.

Film ze słowami wiceministra ma ponad 16 tys. wyświetleń. Internauci w komentarzach pod nim wyrażają poparcie dla jego słów, bo „wreszcie nazywa rzeczy po imieniu” i dla niego. Tego samego, który kilka tygodni później na własnym procesie cywilnym groził prowadzącej go sędzi postępowaniem dyscyplinarnym.

Puszczone prawe oko

Nowym standardem jest też otwarte, bezwstydne wchodzenie w sojusze, również te symboliczne, z ludźmi głoszącymi otwarcie antydemokratyczne hasła, używającymi przemocy. Bo czym, jeśli nie puszczaniem do nich oka, było wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego z 2 maja 2016 r., w którym powiedział: „Nie przyjmiemy żadnych ustaw o mowie nienawiści zmierzających do tego, by wolność słowa wyeliminować”? Czym, jeśli nie przyzwoleniem dla tych środowisk, które mowę nienawiści stosują („nazywają rzeczy po imieniu”)? A prezydent Duda, kiedy dziękował za patriotyczną postawę środowiskom kibicowskim podczas uroczystości pogrzebowych „Inki” i „Zagończyka”, czyż nie dokonał ich nobilitacji? Mówił o kibicach w ogóle, zapewne nieświadomy choćby ostatnich zajść w Łodzi, kiedy to sympatyzujący z Widzewem chuligani wywiesili antysemicki transparent i podpalili pod nim kukły; w niepamięć puścił transparent ze stadionu Legii w maju, wieszczący szubienice dla Tomasza Lisa, „Wyborczej”, Moniki Olejnik, KOD-u czy polityków Nowoczesnej. Prezydent ma na swoim koncie również reklamowanie na swojej stronie marszu ONR poświęconego Romualdowi Rajsowi ps. „Bury”. Banery patronackie po głosach oburzenia organizatorzy zdjęli a prezydent odmówił udziału w wydarzeniu; na Twitterze jego kancelarii wciąż jednak wiszą zdjęcia, na których prezydent stoi na tle oenerowskich flag w Gdańsku. Trudno uwierzyć, że te gesty (podobnie jak m.in. wycofanie przez ministra podręcznika szkoleniowego dla policji, który uwrażliwiał na symbole skrajnie prawicowych organizacji, czy decyzja radnych PiS w Białymstoku, którzy nie poparli uchwały potępiającej marsz ONR w tamtym mieście) nie są wyrazem cichej aprobaty dla – jak powiedziała o członkach ONR Elżbieta Witek, szefowa gabinetu politycznego premier Szydło – patriotów.

Nowym standardem jest też nagła, wymowna cisza, która zapada, gdy powinien podnieść się mocny, wyraźny głos sprzeciwu. Nie usłyszeliśmy go po pobiciu w warszawskim tramwaju profesora UW, zaatakowanego, bo komuś nie spodobało się, że mówi po niemiecku. Podobnych wydarzeń w ostatnich miesiącach było wiele, ze strony najwyższych władz państwowych nie było jednak słów potępienia, ubolewania. Ani deklaracji, że w naszym kraju miejsca na przemoc, ksenofobię, antysemityzm, rasizm nie ma. Po kilku dniach od zdarzenia w Warszawie minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak, w odpowiedzi na głosy opozycji domagającej się zajęcia stanowiska, powiedział: „Nie ma żadnych nadzwyczajnych działań, bo to nie jest zjawisko powszechne”.

Bezgłos wsparło więc zaklinanie rzeczywistości (także część prawicowych publicystów niezmordowanie przekonuje, że to „tylko chuligańskie wybryki”, „histeria”). Nie jest to jednak cisza absolutna. Z tego milczenia płynie komunikat: możecie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2016