Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Napisałem już dlaczego nie można motywów "niekonwencjonalnego" zachowania proboszcza z Janików tłumaczyć dobrą wolą pomocy matce dziecka, w taki sposób, że usprawiedliwia się argumentację proporcjonalistyczną ( "Sprawa ks. Wieńczysława - proporcjonalizm po polsku" ). Sam jednak stawiam sobie pytanie jak można zrozumieć to, co się wydarzyło w częstochowskim szpitalu? Mówiąc wprost, czy możliwe jest, aby ksiądz Wieńczysław działał z premedytacją na szkodę dziecka? Sprawę bada prokuratura i to ona wyda wyrok na który również czeka sąd biskupi.
Mnie zastanawia w jakim amoku był częstochowski duchowny, kiedy myślał, że lekarze mogą uśmiercić dziecko? Postępowanie gremium medycznego szpitala wskazuje na to, że zachowanie księdza Wieńczysława budziło ich niepokój bo nie był ani wsparciem dla matki ani jej dziecka. Najpierw trzeba wykazać, że świadomie działał na szkodę Edyty L. i nienarodzonego jeszcze dziecka co - nawet gdyby miało miejsce - nie jest równoznaczne z orzeczeniem, że domagał się od lekarzy uśmiercenia noworodka. Jego słowa, choć wyrażają taką myśl, będą dowodem przestępstwa jeśli udowodni się, że nie działał w afekcie, pod wpływem silnego stresu, tylko w pełnej świadomości. Patrząc na jego zachowanie w szpitalu można powiedzieć, że "stracił głowę", bo nawet jeśli wolał, aby dziecko się nie narodziło, to bardziej bał się o siebie niż jego dobro i to abstrahując od kwestii potencjalnego ojcostwa. Nie wierzę jednak, że na serio myślał, że jakiś lekarz może uśmiercić noworodka. Wydaje mi się, że działał jak człowiek w amoku, któremu się sypie grunt pod nogami, ponieważ dociera do niego, że coś nieodwracalnego stało się w jego życiu. To chyba z tym nie umiał się pogodzić ksiądz Wieńczysław, a ponieważ nie mógł już kontrolować sytuacji, wyprojektował swoją agresję na dziecko, życząc mu śmierci.
Jeśli nas to bulwersuje to pamiętajmy, że rzeczywistość psychiczna zdominowana przez konflikt nie poddaje się łatwo ani tak zwanym "wymogom rzeczywistości" ani normom moralnym - i bycie księdzem w cale nie musi tu być pomocą. Inaczej trzeba przyjąć, że proboszcz z Janik to psychopata w koloratce, który szukał każdej okazji do uśmiercenia dziecka. Gdyby jednak chciał rzeczywiście uśmiercić dziecko, podejmowałby takie próby wcześniej a o nich nic nam nie wiadomo. Również nie przystawił nikomu pistoletu do głowy, ani nie groził żadnemu lekarzowi wtedy, kiedy dziecko przyszło już na świat. A decyzja gremium lekarskiego jego samego uchroniła przed snuciem dalszych niepotrzebnych i niebezpiecznych fantazji, chociaż nie takiego spodziewał się finału.
Ja jednak wierzę, że ma sumienie na swoim miejscu, nawet jeśli się w życiu pogubił, i kiedy skonfrontuje się z paniką jakiej doświadczył i ze swoimi nieuporządkowanymi pragnieniami, to weźmie odpowiedzialność za to, co się stało ale jako "upadły ksiądz" a nie niedoszły morderca.
Jeśli się mylę, to pozostaje nam doświadczenie misterium iniquitatis.