Ksiądz, kobieta i wieś

Cała parafia wiedziała, że ksiądz ma romans. Nie znalazł się żaden odważny, który powiedziałby mu prawdę prosto w oczy albo poprosił kurię o pomoc.

29.07.2008

Czyta się kilka minut

Janiki, gdzie proboszczem był ks. Wieńczysław Ł. /fot. Michał Kuźmiński /
Janiki, gdzie proboszczem był ks. Wieńczysław Ł. /fot. Michał Kuźmiński /

Gdyby poprzestać wyłącznie na tym, co do mikrofonów i kamer opowiadają mieszkańcy podczęstochowskiej wsi Janiki, sytuacja byłaby bardzo prosta: niedobry proboszcz Wieńczysław Ł., lat 45, zawrócił w głowie biednej Edycie L., lat 28. Ku zgorszeniu parafian dziewczyna zaszła w ciążę. To dlatego ksiądz oszalał i domagał się w szpitalu uśmiercenia dziecka.

Większość parafian księdza Wieńczysława proponuje taką właśnie historię. Prostą, czytelną, bez niuansów. Tymczasem jeden dzień spędzony w sielskim krajobrazie Janików, latem jakby odciętych od świata szerokim kręgiem dojrzewających zbóż, pokazuje, że jest to historia niepełna.

Pokażcie sprawiedliwego

Zanim bowiem Edyta znalazła się w szpitalu, a ksiądz zaczął opowiadać lekarzom bzdury, za które grozi mu więzienie, o ich związku wiedziały wszystkie okoliczne wioski. Parafia jest mała, ledwie 600 dusz, i nic się tutaj nie ukryje. Ks. Ł. pojawił się w wakacje 2007 r. Korpulentny, trochę rozchwiany emocjonalnie, ale - tu opinia jest zgodna - pięknie odprawiał Msze. Szybko zwrócił uwagę na Edytę. Kobieta była blisko związana z parafią, jej brat jest kościelnym, ona sprzątała plebanię. We wsi przyznają zgodnie, że lubiła wypić. Ksiądz opowiadał, iż chce wyciągnąć rękę do kobiety, by pomóc jej w walce z nałogiem. Zaczął bywać regularnie w jej domu - szarym, nieotynkowanym budynku z krzywym płotem, gdzie firanki wiszą tylko od ulicy. Ksiądz własnym samochodem woził materiały budowlane, pomagał remontować piętro, na którym mieszka kobieta. Fosforyzująco żółty talerz telewizji satelitarnej jest jedynym nowym elementem w zaniedbanym obejściu. We wsi mówią, że kupił go ksiądz, rodzina - że oni sami.

Post factum mieszkańcy opowiadają o gorszących scenach, nocnych wędrówkach księdza, o tym, że specjalnie swojego stosunku do Edyty nie ukrywał. Twierdzą, że na oczach lokalnej społeczności działo się zgorszenie.

Jak próbowali rozwiązać sytuację? Julian Ceglarz, członek rady parafialnej, przestał dawać na tacę. Ani złotówki, ostentacyjnie, to było jego votum separatum. Podobno bardziej rozeźleni parafianie przestali przyjmować komunię, a nawet chodzić do kościoła. Taca - Ceglarz, jako członek rady, to wie - spadła z 300 zł za poprzedniego proboszcza do 150 zł. Tyle reakcji.

Pytani o kontakty z kurią częstochowską, mieszkańcy wsi wzruszają ramionami. Podobno ktoś wysyłał anonimy do Częstochowy, podobno o wszystkim wiedział biskup. Nikt nie pamięta jednak szczegółów. - Coraz częściej zdarza się, że parafianie kontaktują się z nami w ten sposób. Dokładamy wszelkich starań, żeby wyjaśnić tę sprawę, ale według mojej wiedzy takich listów z Janik nie było - twierdzi jednak ks. kanonik Jerzy Kuliberda, rzecznik prasowy kurii częstochowskiej.

Na pewno nikt się nie kontaktował z kurią oficjalnie. - Jeszcze jesienią ubiegłego roku na zebraniu rady parafialnej mówiłem, że coś by trzeba było zrobić. Ja wiem co? Jakoś zainterweniować u biskupa, powiedzieć, że tu nam romans się rozwinął między osobą duchowną a parafianką - twierdzi Ceglarz. - Społeczność była przeciw, nie chcieli rozdmuchiwać sprawy. Trzeba by, żeby ogół zdecydował. A ludzie woleli się nie wychylać. Najwyżej robić tak, by sam z głodu odszedł.

Interwencji więc nie było. Można to zaniechanie zrozumieć - w społecznościach wiejskich ksiądz zajmuje pozycję centralną. Choć głośne krytykowanie księdza to coraz częściej norma, otwarte wystąpienie przeciwko duchownemu oznacza poważne kłopoty. Przecież są chrzciny, komunie, bierzmowania, zapowiedzi, wesela i pogrzeby. Jest autorytet, z którym należy się liczyć.

- Teraz wieszają na księdzu psy i pozują na sprawiedliwych, bo sprawa poszła w świat - opowiada kobieta z położonego koło Janików Aleksandrowa. - Wcześniej nie znalazł się żaden odważny, coby powiedział księdzu prawdę w oczy albo poprosił kurię o pomoc.

Wtedy uciekły

W ciągu tego roku zdarzyła się jedna interwencja, niezwiązana jednak ze sprawą Edyty. Dotyczyła drugiego wątku, który pokazuje w szczególnym świetle postać księdza. Pod remizą strażacką, na oczach mieszkańców, ksiądz Wieńczysław dostał od ojca jednej z jego uczennic w twarz.

Poszło o zachowanie duchownego na lekcjach religii. Według relacji rodziny 12-letniej uczennicy K., kapłan miał upatrzyć ją sobie jako winną swych niepowodzeń wychowawczych. Nie potrafił zdyscyplinować dzieci, a gdy te rozrabiały, winą obarczał tę jedną.

Małgorzata Wiewiórowska-Kluba, dyrektorka podstawówki w Aleksandrowie, mieszka przy szkole. Twierdzi, że o kłopotach księdza i Edyty nic nie wiedziała. Może dzieci rozmawiały o tym między sobą, przynosząc plotki z domów, ale jej nic nie mówiły.

- Zupełnie nie radził sobie z dziećmi. Szkoła jest mała, rodzinna, klasy mają zaledwie po 10-12 uczniów, a on nie umiał ich opanować - przyznaje jednak. - W sprawie K. interweniowała matka, ksiądz dziewczynkę przeprosił, sprawa została załatwiona, rodzice zwolnili ją na piśmie z religii.

Ojcu dziewczyny to jednak nie wystarczyło, dlatego uderzył księdza. Teraz wśród wielu ludzi z wioski uchodzi za bohatera.

We wsi gadają więcej: że Ł. miał mówić dorastającym dziewczynom, by nie wstydziły się swojego ciała. Jednej - żeby jej mama kupiła biustonosz, bo on lubi, jak piersi sterczą. Jedna z młodszych mieszkanek Aleksandrowa opowiada, że podczas szkolnej dyskoteki dziewczyny uciekały przed nim do łazienki. Ksiądz je gonił, a nauczycielki miały uspokajać, iż on tylko tak żartuje.

Tę sytuację dyrektorka przedstawia zupełnie inaczej: - Dzieci były nieprzyzwyczajone, że ksiądz przychodzi na dyskotekę. Tańczyły w kółku, on wszedł w środek, wtedy uciekły.

Ksiądz był dziwny - powtarzają teraz wszyscy. Wydarzenia, które nikogo nie niepokoiły, teraz zaczynają obrastać podejrzeniami i plotką.

Ks. Jerzy Kuliberda nie chce rozstrzygać o winie bądź jej braku. Ale namawia, by pamiętać, że po fakcie łatwiej interpretować wydarzenia na niekorzyść oskarżonego.

Stanisław Wiewiórowski, ojciec dyrektorki i poprzedni dyrektor tej szkoły, dodaje, że gdy wieś zaczęła plotkować o dziwnych zachowaniach księdza, jego córka próbowała rozmawiać z rodzicami. Nikt nie chciał.

Rozmawiała za to kilka razy z księdzem na temat słownictwa, jakiego używał. Szczegółów również nie pamięta. - Mówiłam mu, że nam, nauczycielom, nie wypada się przy dzieciach wyrażać - waha się Wiewiórowska - potocznie.

Wyrażał się, potwierdzają we wsi, tak jak księdzu nie przystoi.

Powodów do interwencji w kurii Wiewiórowska jednak nie widziała. - Katechetów deleguje biskup, a biskupowi trzeba ufać - mówi.

Dziwak i człowiek duchowy

Zanim ksiądz Ł. trafił na probostwo do Janików, był m.in. przez osiem lat wikarym w Krzemieniewicach nieopodal Piotrkowa Trybunalskiego. To zagubiona w polach miejscowość z małym kościołem, filią parafii Gorzkowice. Wszystkiego 350 mieszkańców. Księdza Wieńczysława zapamiętali świetnie, bo jak na standardy małych społeczności zachowywał się niekonwencjonalnie. Grube słownictwo, podarte spodnie na udach, straszliwy bałagan na plebanii i w obejściu.

Z opowieści parafian w Krzemieniewicach i Janikach wyłania się zagmatwany portret. Z jednej strony Ł. pomagał ubogim - właśnie tak tłumaczył swoje częste odwiedziny w domu Edyty. W Krzemieniewicach do dziś pamiętają, że jednej z biedniejszych rodzin kupił telewizor. O pieniądze zbytnio nie dbał. Za posługę brał zawsze mniej niż inni wikarzy. Dyrektor Wiewiórowska dodaje, że trzymał się z boku, zamiast w pokoju nauczycielskim wolał siedzieć na korytarzu.

Wytykano go za wygląd, język, nieporadność w kontaktach. Za to, że je grzyby na surowo, że hoduje kaczki, a nie zna się na gospodarce, że klatki z królikami ustawił w słońcu i zwierzęta pozdychały. I za teksty rodem z pornograficznych dowcipów.

Wyłania się z tych historii człowiek nieposkładany życiowo, dobroduszny i arogancki, autor pięknych kazań i jednocześnie dziwak w sutannie, niedojrzały do zadania, jakie przyszło mu wypełniać. Nie wiadomo, czy jego opowieści o pomocy Edycie były parawanem dla ich związku, czy też naprawdę w nie wierzył.

Od dziwactwa i romansu do próby zabójstwa jednak bardzo daleko. Dlatego w Krzemieniewicach ludziom nie mieści się w głowie, że ksiądz mógłby nalegać na zabicie dziecka. - On ma niewyparzony język, nie panuje nad tym, co mówi, czasem wstyd było słuchać. Ale żeby tak? - dziwi się miejscowa nauczycielka.

Ona też wspomina, że ksiądz nie radził sobie z dziećmi. - Przyjechał nawet wizytator z kurii, bo katecheci nie podlegają kuratorium - tłumaczy. - Podobno mieli go odwoływać, ale dyrekcja się za nim wstawiła.

Rzecznik częstochowskiej kurii sprawdza, że ostatnia wizytacja w Krzemieniewicach odbyła się w 2004 r. Tamten ksiądz wizytator niestety już nie żyje. Wieńczysławowi Ł. wystawił wtedy ocenę dobrą.

Informacja kosztuje

Ksiądz Wieńczysław Ł. został zawieszony w czynnościach proboszcza i zniknął z Janików. - Jest pod opieką i do dyspozycji kurii - uspokaja rzecznik.

Dziewczynka będzie miała na imię Karolina. Chociaż mała, urodziła się zdrowa. Razem z mamą jest już w domu.

Edyta macha zza firanki, ale z dziennikarzami nie porozmawia. Dlatego nie usłyszymy, jak wyobraża sobie przyszłość dziecka za kilka lat, gdy dziewczynka pójdzie do szkoły, gdy będzie dorastać we wsi z etykietką "księdzowego".

Dyrektor Wiewiórowska będzie już wtedy na emeryturze. - Dzieciątko będzie żyło pod wielką presją - przypuszcza.

Z domu wychodzi brat Edyty. Wyraźnie pod wpływem. Rano był po siostrę i jej dziec­ko w szpitalu w Częstochowie. - Dziennikarzy było od ch... - krzywi się.

Powie tyle, że dziecko będzie dorastać tu, w Janikach. Wychowają, i już. Żadnym gadaniem przejmować się nie będą.

Tyle rozmowy. Bo choć wozów transmisyjnych w Janikach już nie ma, to rodzina Edyty wyniosła z całej tej sytuacji ważną lekcję.

- Informacja kosztuje - uśmiecha się jej brat przy płocie. - Za pieniądze dowiecie się wszystkiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2008