Śmierć w raju głupców

„Niech się los spełnia, niech się potwór nażre” – powiedział jeden z rabinów. Wielu Żydów, choć przypuszczało, że jadą na stracenie, do końca miało nadzieję na lepszą przyszłość na Wschodzie, który mieli zasiedlać...

28.08.2012

Czyta się kilka minut

Żydzi zmuszeni przez niemieckich żołnierzy do pracy przy sprzątaniu rynku. Wieliczka, jesień 1939 r. / Fot. Z archiwum Tomasza Wiśniewskiego / FORUM
Żydzi zmuszeni przez niemieckich żołnierzy do pracy przy sprzątaniu rynku. Wieliczka, jesień 1939 r. / Fot. Z archiwum Tomasza Wiśniewskiego / FORUM

...O komorach gazowych nikt wtedy jeszcze nie wiedział.

Południowo-zachodnie obrzeża Wieliczki, żydowski cmentarz „na Grabówkach”, jak mawiają mieszkańcy. Między drzewami granitowy ciosany głaz z gwiazdą Dawida, kilkunastoma nazwiskami oraz napisem: „Pamięci ponad tysiąca Żydów polskich zamordowanych w Wieliczce przez oprawców hitlerowskich w latach 1939–1942”.

Za chwilę rabin rozpocznie tu modlitwę żałobną. Wśród gości jest starszy mężczyzna. Jeszcze przed chwilą wzruszonym głosem przemawiał na wielickim Górnym Rynku. To profesor Uri Shmueli, jeden z niewielu, ocalonych z wydarzeń, które rozegrały się tu pod koniec sierpnia 1942 r. Na dzisiejsze uroczystości czekał siedemdziesiąt lat. Przez ten czas pamięć o zagładzie Żydów z Wieliczki i okolic powoli zanikała, niczym niszczejące macewy w gęstych zaroślach miejscowego kirkutu. Dziś Shmueli przypomina, że historia Holokaustu to nie tylko tragiczne losy mieszkańców gett Krakowa, Warszawy czy Łodzi. W wielickiej opowieści ogniskuje się historia innych podobnych miasteczek: Krzeszowic, Bochni, Radomia, Starachowic...

„GDZIE SĄ ŻYDZI?”

Do Wieliczki niemiecki Wehrmacht wkracza już 7 września 1939 r. i szybko zaprowadza swoje porządki. Na komisarza miasta wyznaczony zostaje niejaki Frenzel. Gdy tylko Niemcy wchodzą na wielicki Rynek Górny, pytają: „gdzie są Żydzi?”. Przed wojną Wieliczkę zamieszkiwało ok. 1,5 tys. osób wyznania mojżeszowego, co stanowiło 13 proc. wszystkich obywateli. W pierwszych dniach września 1939 r. było już wiadome, jakiego losu mogą się spodziewać po kapitulacji Polski, dlatego wielu żydowskich mężczyzn pospiesznie opuściło miasto. Pozostała jedynie niewielka grupa, w większości w podeszłym wieku. Wszystkich ich – a także tłum polskich gapiów – Niemcy zapędzają na rynek. Pewni siebie żołnierze nawet nie obserwują znanej już im sceny, w której zgarbieni starcy w kapeluszach i z posiwiałymi brodami próbują nieporadnie zamiatać bruk i zbierać do kieszeni koński nawóz. Zdjęcie, na którym nieznany fotograf utrwala tę scenę, jest jednym z ostatnich, które zrobiono wielickim Żydom.

Pięć dni później, 12 września, w większości ci sami mężczyźni (łącznie 32 osoby) zostają wywiezieni i rozstrzelani w pobliskich Pawlikowicach. Po tych wydarzeniach w mieście przez chwilę panuje względny spokój. Ale to tylko pozory. Niemcy realizują kolejne rozporządzenia: powołują radę żydowską (Judenrat), do zasiadania w której zmuszają siedem kobiet, nakładają na Żydów kontrybucje i rozpoczynają grabież domostw żydowskich. Chciwość komisarza Frenzela jest tak wielka, że co bogatsze żydowskie domy łupi osobiście – aż na początku 1940 r. zostaje w końcu odwołany ze stanowiska za prywatę i łapówkarstwo.

Zastępuje go oficer SA z Drezna Hermann Rosig. Wraz z jego przybyciem sytuacja Żydów w mieście poprawia się na tyle, że zaczynają tu wracać wrześniowi uciekinierzy. Roznosi się wieść, że Wieliczka to dla Żydów miejsce stosunkowo przyjazne.

Ale Rosig nie różni się zbytnio od Frenzela – ma tylko inny styl działania. Zamiast podjeżdżać ciężarówką pod grabione domy, każe sobie potajemnie przynosić drogocenne kamienie, pieniądze i kosztowności. I tak jednak – w zderzeniu z rządzonym przez Hansa Franka Krakowem, który miał się stać „Antysemitropulis”, „najmniej zażydzonym” miastem w Generalnym Gubernatorstwie (słowa Franka) – oddalona o zaledwie 12 kilometrów Wieliczka jawi się jako miejsce stosunkowo bezpieczne. Potwierdza to dziś prof. Shmueli, który w tym okresie opuszcza Kraków i wraz z matką przeprowadza się do rodziny w Wieliczce. We wspomnieniach nazywa nawet miasteczko „rajem głupców”.

Uchodźcy żydowscy przybywają tu falami. Najpierw po 25 maja 1940 r., gdy gubernator Frank decyduje o „odżydzeniu” stolicy GG. Potem tuż po utworzeniu w Podgórzu tzw. żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej. Latem 1941 r. w Wieliczce jest już około 4 tys. Żydów. Taki przyrost niepokoi władze okupacyjne, które postanawiają administracyjnie ograniczyć dopuszczalną liczbę ludności żydowskiej do 5 tys. By dostać się do Wieliczki, Żydzi płacą Niemcom brylantami i innymi kosztownościami.

DNI PRZED WYSIEDLENIEM

Najtragiczniejsze wydarzenia w okupowanej Wieliczce rozgrywają się latem 1942 r. Wtedy to rozpoczynają się przymusowe przesiedlenia Żydów z Niepołomic, Gdowa, Dobczyc i innych okolicznych miejscowości. Niemcy rozpuszczają pogłoskę, że w Wieliczce powstanie getto na wzór krakowskiego. Ma to uspokoić nastroje i zapewnić w miarę sprawne przeprowadzenie akcji. Spokój nie trwa długo, bo wielicki Judenrat otrzymuje wezwanie do zebrania olbrzymiej kontrybucji w wysokości 500 tys. złotych. Wszyscy wiedzą, że to oznacza wysiedlenie. – Żydzi musieli z góry zapłacić za tzw. przesiedlenie do nowej placówki pracy, którą, jak się okazało, były piece gazowe i krematoria w Bełżcu i Treblince. Perfidia, jakiej świat nie widział – mówi Menasche Hollander, jeden z ocalonych. Inni, bardziej świadomi, mówią o kontrybucji: „gwóźdź do trumny”.

Kolejnym przykładem niemieckiego cynizmu jest utworzenie tzw. szpitala żydowskiego przy ul. Szpunara 8, w budynku, gdzie wcześniej znajdowały się cheder i dom ubogich. W połowie sierpnia 1942 r. SS-Hauptscharführer Wilhelm Kunde nakazuje utworzenie w tym miejscu szpitala na 250 łóżek. Do dziś trudno zrozumieć, jaki był cel tego polecenia, skoro szpital miał pełnić swoją funkcję zaledwie dwa dni. Wiadomo jednak, że lekarze i pielęgniarki, których wśród inteligencji żydowskiej nie brakowało, musieli płacić za możliwość pracy w tym miejscu. Płacili też chorzy, łudząc się, że uratuje to ich przed wysiedleniem. Niemcy nie tylko wyłudzili pieniądze, ale też bez specjalnej selekcji w jednym miejscu zgromadzili najbardziej chorych. 26 sierpnia chorych i personel – łącznie ok. 130 osób – załadowano na ciężarówki i wywieziono na rozstrzelanie do Puszczy Niepołomickiej. Listę tylko kilkunastu nazwisk ofiar odtworzył po wojnie Mieczysław Skulimowski.

NIKT NIE BŁAGA

Pomiędzy 20 a 27 sierpnia 1942 r. liczebność Żydów w Wieliczce wzrasta z 5 do ok. 11 tysięcy. W niektórych wspomnieniach mowa jest nawet o 13 tysiącach. Prawie dla wszystkich przybycie do Wieliczki oznacza drogę w jedną stronę. Miasto jest obstawione przez patrole SS, żandarmerię, wspomagane przez granatową policję, Ukraińców i Łotyszy. Można się stąd wydostać tylko z przepustką lub przez pola, ryzykując rozstrzelanie na miejscu. „Żydzi chodzą jak obłąkani – wszyscy płaczą. Sąd ostateczny zbliża się. Głodni, niewypoczęci, przepracowani, znękali, zmarniali, chodzą jak lunatycy i pijani” – notuje w swoim dzienniku Maria Bill-Bajorkowa, mieszkanka Wieliczki, świadek wydarzeń. Akcją wysiedleńczą dowodzi znany w Krakowie duet morderców: wspomniany już Kunde, kierownik referatu żydowskiego przy dowództwie Policji Bezpieczeństwa i SD w Krakowie, oraz SS-Oberscharführer Herman Hubert Heinrich, kierownik referatu żydowskiego w tamtejszym gestapo. Obaj zasłynęli brutalnością i bezwzględnością podczas wysiedleń w Krakowie. Do Wieliczki przyjeżdżają z Bochni, gdzie przed egzekucjami kazali Żydom zapłacić 10 tys. złotych za kule zużyte na rozstrzelania. W 1963 r. obaj staną przed sądem w Kilonii, jednak ze względu na stan zdrowia nie dostaną nawet wyroków w zawieszeniu.

26 sierpnia zarządza się, że wszyscy Żydzi mają opuścić domy poza śródmieściem i przybyć do centrum Wieliczki. Potem kolejna wiadomość: następnego dnia o siódmej rano należy się stawić na Rynku Górnym. Stąd Ordnungsdienst (policja żydowska) kieruje wszystkich na położone niedaleko linii kolejowej łąki bogucickie. Od 7.30 do akcji wkraczają żandarmi i granatowa policja. Na ulicach polują na tych, którzy nie posłuchali rozkazu – ginie ok. 500 osób. „Trupy – wszędzie trupy” – notuje Bill-Bajorkowa. Ci, którzy docierają na łąki w pobliżu dworca towarowego w Wieliczce, sadzani są setkami, by łatwiej było ich liczyć. Tłum narasta z każdą chwilą.

Urszula Żyznowska i Anna Krzeczkowska, redaktorki wydanego niedawno tomu „Żydzi Wieliczki i Klasna 1872–2012” nie kryją, że czytając relacje świadków, nie mogły zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi nie sprzeciwiło się garstce oprawców, dlaczego nikt nie rzucił się na esesmanów – choćby w geście sprzeciwu. „Nigdzie lament ani krzyk. Nikt nie błaga, nikt nie prosi. Masa milczy” – pisze Menasche Hollander. Na bierność Żydów zwraca również uwagę Bill-Bajorkowa, która tłumaczy taką postawę poleceniami rabinatu, by nie przeciwstawiać się Niemcom. „Niech się los spełnia, niech się potwór nażre” – powiedział jeden z rabinów. Wielu Żydów, choć przypuszczało, że jadą na stracenie, do końca miało nadzieję na lepszą przyszłość na Wschodzie, który mieli zasiedlać. O obozach zagłady i komorach gazowych nikt wtedy jeszcze nie wiedział.

CISZA PO EGZEKUCJACH

Pod nadzorem Kundego i Heinricha na bogucickiej łące przeprowadzona zostaje selekcja. Najpierw wybierają najstarszych i chorych. Potem podjeżdżają ciężarówki, które wywożą ich, podobnie jak dzień wcześniej pacjentów szpitala, na tzw. Kozią Górkę w Puszczy Niepołomickiej. Tam skazańcy – w sumie ok. 700 osób – są zmuszani do rozebrania się do naga, po czym zabija się ich strzałem w tył głowy. Następnie dochodzi do selekcji zdrowych i zdolnych do pracy – to kolejne 700 osób. Ci zostają odprowadzeni do baraku w dzielnicy Zadory, a potem wywiezieni do obozów pracy w Płaszowie i Stalowej Woli, skąd trafią do kolejnych lagrów. Do końca wojny doczekają tylko nieliczni.

Ci, których nie wyselekcjonowano, od ok. godziny 16 są zapędzani do stojącego na bocznicy pociągu z pięćdziesięcioma dwoma bydlęcymi wagonami. Kolejarze oznaczają je kartkami z literą „B” – jak Bełżec. W pociągu może zmieścić się ok. 8 tys. osób, po 150 w każdym wagonie, lecz Żydów, których zmusza się do ostatniej podróży, jest więcej. Do Bełżca i jego komór gazowych jadą kilka dni. Wielu z nich umiera po drodze z wycieńczenia.

Dni po 27 sierpnia należą bodaj do najsmutniejszych w historii Wieliczki. W pełnym dotąd gwaru i życia mieście panuje złowroga cisza, przerywana jedynie okrzykami esesmanów i strzałami z broni maszynowej. Trwa Judenjagd – polowanie na Żydów. Po wysiedleniu Niemcy wraz z pomocnikami przeszukują dom za domem, na miejscu rozstrzeliwując ukrywających się Żydów – m.in. 14 osób, które znajdują schronienie na strychu na rogu Rynku Górnego i ul. Kościelnej. Inni odkrywani są w kartofliskach, piwnicach i innych kryjówkach. Ciała zabitych Niemcy przewożą na żydowski cmentarz w Grabówkach. Trwa wciąż grabież resztek majątku żydowskiego: ciężarówki z meblami i sprzętem domowym wyjeżdżają w kierunku Krakowa i Rzeszy.

„POSZEDŁEM I ŻYJĘ”

Ocaleli nieliczni. Izaak Birnbaum wraz z rodziną przekupił Niemców i ukrył się w swojej garbarni na wielickiej Klaśnie. Kryjówkę wykopali im polscy robotnicy. Przez tydzień przebywało w niej ok. 15 osób. Następnie Birnbaumowie zostali potajemnie przewiezieni do krakowskiego getta. Niektórzy załatwili sobie amerykańskie dokumenty i wyjechali do Stanów Zjednoczonych – wtedy było to jeszcze dozwolone. Izaak takich papierów nie miał, trafił więc do obozu w Bieżanowie. Tam od niechybnej śmierci uratował go Polak Rudolf Przetaczek, który wraz z żoną do końca wojny ukrywał Birnbauma i innych Żydów: Frydę Katz wraz ze znajomym w specjalnie wykopanym bunkrze w Lednicy Górnej. „Rudolf nie pytał o pieniądze, nic nie żądał, a ja mu najpierw nic nie dałem, bo nic nie miałem” – podkreśla Birnbaum. Za uratowanie Izaaka, Frydy Katz i Alstera małżeństwo Przetaczków uhonorowano w 1983 r. tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

Inna droga wiodła do ocalenia Uriego Shmueli. Jest on jednym z tych niewielu świadków, którzy przeżyli selekcję. Ocalał dzięki mądrości i instynktowi jego rodziców. W sierpniu 1942 r. miał czternaście lat. Esesman „wybrał tatę, a tata wziął mnie za rękę. Wahałem się trochę, ale mama powiedziała po hebrajsku: »Idź z tatą«. Poszedłem i żyję” – relacjonuje Shmueli. Po selekcji wraz z ojcem znalazł się w obozie pracy w Płaszowie, następnie w krakowskim getcie i w Mauthausen, gdzie ojca i syna ostatecznie rozdzielono. Tata Uriego nie doczekał wyzwolenia. Syn po wojnie osiadł w Palestynie i brał udział w tworzeniu państwa Izrael. Dziś jest emerytowanym profesorem chemii.

27 sierpnia 2012 r. przemawiał w imieniu ocalonych na wielickim Rynku Górnym podczas odsłonięcia tablicy upamiętniającej zagładę jego współtowarzyszy. – Przyjechałbym tutaj, żeby tę tablicę zobaczyć, nawet gdyby nie było żadnej uroczystości – podkreśla. Do dziś, jak mówi, żyje około dziesięciu ocalonych. Większość z nich nie mogła przyjechać do Wieliczki ze względów zdrowotnych.

Na kilka tygodni przed uroczystościami rocznicowymi uporządkowano żydowski cmentarz. Teraz dopiero widać, jak jest duży – a także to, jak wielki był przez lata rozmiar ludzkiej niepamięci. – Gdy stanąłem w tym miejscu przed dwoma miesiącami, zrobiło mi się wstyd, że nie udało nam się do tej pory lepiej zadbać o ten teren. Wspólnie z gminą żydowską wyjaśnialiśmy kwestie prawne związane z zabytkami pożydowskimi, ale teraz konieczne są bardziej energiczne działania. – mówi Artur Kozioł, burmistrz Wieliczki. I dodaje: – Dziś potomkowie wysiedlonych i pomordowanych Żydów chodziliby po mieście, współtworząc jego kulturę i klimat. To byliby też moi wieliczanie.

Miasto chce otoczyć opieką żydowskie zabytki. Rozmawia z krakowską gminą żydowską o możliwości odrestaurowania cmentarza oraz Dużej Synagogi przy ul. Wiejskiej

Prof. Shmueli mówi podczas swojej wizyty w Wieliczce: – Odsłonięcie tablicy ma znaczenie symboliczne. Jej istnienie nieopodal miejsca, w którym rozpoczęła się zagłada żydowskiego społeczeństwa, to pomnik i przesłanie, które powinno przypomnieć widzom, że takie okropności muszą należeć do przeszłości. Never again, nigdy więcej. Także niepamięci.   


Korzystałem m.in. z książki „Żydzi Wieliczki i Klasna 1872–2012. Teksty i fotografie”, oprac. Urszula Żyznowska, Anna Krzeczkowska, Siercza 2012


PAWEŁ ZARYCHTA jest literaturoznawcą, pracuje jako adiunkt w Instytucie Filologii Germańskiej UJ. Mieszka w Wieliczce, uczestniczył w organizacji obchodów 70. rocznicy zagłady Żydów wielickich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2012