Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...O komorach gazowych nikt wtedy jeszcze nie wiedział.
Południowo-zachodnie obrzeża Wieliczki, żydowski cmentarz „na Grabówkach”, jak mawiają mieszkańcy. Między drzewami granitowy ciosany głaz z gwiazdą Dawida, kilkunastoma nazwiskami oraz napisem: „Pamięci ponad tysiąca Żydów polskich zamordowanych w Wieliczce przez oprawców hitlerowskich w latach 1939–1942”.
Za chwilę rabin rozpocznie tu modlitwę żałobną. Wśród gości jest starszy mężczyzna. Jeszcze przed chwilą wzruszonym głosem przemawiał na wielickim Górnym Rynku. To profesor Uri Shmueli, jeden z niewielu, ocalonych z wydarzeń, które rozegrały się tu pod koniec sierpnia 1942 r. Na dzisiejsze uroczystości czekał siedemdziesiąt lat. Przez ten czas pamięć o zagładzie Żydów z Wieliczki i okolic powoli zanikała, niczym niszczejące macewy w gęstych zaroślach miejscowego kirkutu. Dziś Shmueli przypomina, że historia Holokaustu to nie tylko tragiczne losy mieszkańców gett Krakowa, Warszawy czy Łodzi. W wielickiej opowieści ogniskuje się historia innych podobnych miasteczek: Krzeszowic, Bochni, Radomia, Starachowic...
„GDZIE SĄ ŻYDZI?”
Do Wieliczki niemiecki Wehrmacht wkracza już 7 września 1939 r. i szybko zaprowadza swoje porządki. Na komisarza miasta wyznaczony zostaje niejaki Frenzel. Gdy tylko Niemcy wchodzą na wielicki Rynek Górny, pytają: „gdzie są Żydzi?”. Przed wojną Wieliczkę zamieszkiwało ok. 1,5 tys. osób wyznania mojżeszowego, co stanowiło 13 proc. wszystkich obywateli. W pierwszych dniach września 1939 r. było już wiadome, jakiego losu mogą się spodziewać po kapitulacji Polski, dlatego wielu żydowskich mężczyzn pospiesznie opuściło miasto. Pozostała jedynie niewielka grupa, w większości w podeszłym wieku. Wszystkich ich – a także tłum polskich gapiów – Niemcy zapędzają na rynek. Pewni siebie żołnierze nawet nie obserwują znanej już im sceny, w której zgarbieni starcy w kapeluszach i z posiwiałymi brodami próbują nieporadnie zamiatać bruk i zbierać do kieszeni koński nawóz. Zdjęcie, na którym nieznany fotograf utrwala tę scenę, jest jednym z ostatnich, które zrobiono wielickim Żydom.
Pięć dni później, 12 września, w większości ci sami mężczyźni (łącznie 32 osoby) zostają wywiezieni i rozstrzelani w pobliskich Pawlikowicach. Po tych wydarzeniach w mieście przez chwilę panuje względny spokój. Ale to tylko pozory. Niemcy realizują kolejne rozporządzenia: powołują radę żydowską (Judenrat), do zasiadania w której zmuszają siedem kobiet, nakładają na Żydów kontrybucje i rozpoczynają grabież domostw żydowskich. Chciwość komisarza Frenzela jest tak wielka, że co bogatsze żydowskie domy łupi osobiście – aż na początku 1940 r. zostaje w końcu odwołany ze stanowiska za prywatę i łapówkarstwo.
Zastępuje go oficer SA z Drezna Hermann Rosig. Wraz z jego przybyciem sytuacja Żydów w mieście poprawia się na tyle, że zaczynają tu wracać wrześniowi uciekinierzy. Roznosi się wieść, że Wieliczka to dla Żydów miejsce stosunkowo przyjazne.
Ale Rosig nie różni się zbytnio od Frenzela – ma tylko inny styl działania. Zamiast podjeżdżać ciężarówką pod grabione domy, każe sobie potajemnie przynosić drogocenne kamienie, pieniądze i kosztowności. I tak jednak – w zderzeniu z rządzonym przez Hansa Franka Krakowem, który miał się stać „Antysemitropulis”, „najmniej zażydzonym” miastem w Generalnym Gubernatorstwie (słowa Franka) – oddalona o zaledwie 12 kilometrów Wieliczka jawi się jako miejsce stosunkowo bezpieczne. Potwierdza to dziś prof. Shmueli, który w tym okresie opuszcza Kraków i wraz z matką przeprowadza się do rodziny w Wieliczce. We wspomnieniach nazywa nawet miasteczko „rajem głupców”.
Uchodźcy żydowscy przybywają tu falami. Najpierw po 25 maja 1940 r., gdy gubernator Frank decyduje o „odżydzeniu” stolicy GG. Potem tuż po utworzeniu w Podgórzu tzw. żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej. Latem 1941 r. w Wieliczce jest już około 4 tys. Żydów. Taki przyrost niepokoi władze okupacyjne, które postanawiają administracyjnie ograniczyć dopuszczalną liczbę ludności żydowskiej do 5 tys. By dostać się do Wieliczki, Żydzi płacą Niemcom brylantami i innymi kosztownościami.
DNI PRZED WYSIEDLENIEM
Najtragiczniejsze wydarzenia w okupowanej Wieliczce rozgrywają się latem 1942 r. Wtedy to rozpoczynają się przymusowe przesiedlenia Żydów z Niepołomic, Gdowa, Dobczyc i innych okolicznych miejscowości. Niemcy rozpuszczają pogłoskę, że w Wieliczce powstanie getto na wzór krakowskiego. Ma to uspokoić nastroje i zapewnić w miarę sprawne przeprowadzenie akcji. Spokój nie trwa długo, bo wielicki Judenrat otrzymuje wezwanie do zebrania olbrzymiej kontrybucji w wysokości 500 tys. złotych. Wszyscy wiedzą, że to oznacza wysiedlenie. – Żydzi musieli z góry zapłacić za tzw. przesiedlenie do nowej placówki pracy, którą, jak się okazało, były piece gazowe i krematoria w Bełżcu i Treblince. Perfidia, jakiej świat nie widział – mówi Menasche Hollander, jeden z ocalonych. Inni, bardziej świadomi, mówią o kontrybucji: „gwóźdź do trumny”.
Kolejnym przykładem niemieckiego cynizmu jest utworzenie tzw. szpitala żydowskiego przy ul. Szpunara 8, w budynku, gdzie wcześniej znajdowały się cheder i dom ubogich. W połowie sierpnia 1942 r. SS-Hauptscharführer Wilhelm Kunde nakazuje utworzenie w tym miejscu szpitala na 250 łóżek. Do dziś trudno zrozumieć, jaki był cel tego polecenia, skoro szpital miał pełnić swoją funkcję zaledwie dwa dni. Wiadomo jednak, że lekarze i pielęgniarki, których wśród inteligencji żydowskiej nie brakowało, musieli płacić za możliwość pracy w tym miejscu. Płacili też chorzy, łudząc się, że uratuje to ich przed wysiedleniem. Niemcy nie tylko wyłudzili pieniądze, ale też bez specjalnej selekcji w jednym miejscu zgromadzili najbardziej chorych. 26 sierpnia chorych i personel – łącznie ok. 130 osób – załadowano na ciężarówki i wywieziono na rozstrzelanie do Puszczy Niepołomickiej. Listę tylko kilkunastu nazwisk ofiar odtworzył po wojnie Mieczysław Skulimowski.
NIKT NIE BŁAGA
Pomiędzy 20 a 27 sierpnia 1942 r. liczebność Żydów w Wieliczce wzrasta z 5 do ok. 11 tysięcy. W niektórych wspomnieniach mowa jest nawet o 13 tysiącach. Prawie dla wszystkich przybycie do Wieliczki oznacza drogę w jedną stronę. Miasto jest obstawione przez patrole SS, żandarmerię, wspomagane przez granatową policję, Ukraińców i Łotyszy. Można się stąd wydostać tylko z przepustką lub przez pola, ryzykując rozstrzelanie na miejscu. „Żydzi chodzą jak obłąkani – wszyscy płaczą. Sąd ostateczny zbliża się. Głodni, niewypoczęci, przepracowani, znękali, zmarniali, chodzą jak lunatycy i pijani” – notuje w swoim dzienniku Maria Bill-Bajorkowa, mieszkanka Wieliczki, świadek wydarzeń. Akcją wysiedleńczą dowodzi znany w Krakowie duet morderców: wspomniany już Kunde, kierownik referatu żydowskiego przy dowództwie Policji Bezpieczeństwa i SD w Krakowie, oraz SS-Oberscharführer Herman Hubert Heinrich, kierownik referatu żydowskiego w tamtejszym gestapo. Obaj zasłynęli brutalnością i bezwzględnością podczas wysiedleń w Krakowie. Do Wieliczki przyjeżdżają z Bochni, gdzie przed egzekucjami kazali Żydom zapłacić 10 tys. złotych za kule zużyte na rozstrzelania. W 1963 r. obaj staną przed sądem w Kilonii, jednak ze względu na stan zdrowia nie dostaną nawet wyroków w zawieszeniu.
26 sierpnia zarządza się, że wszyscy Żydzi mają opuścić domy poza śródmieściem i przybyć do centrum Wieliczki. Potem kolejna wiadomość: następnego dnia o siódmej rano należy się stawić na Rynku Górnym. Stąd Ordnungsdienst (policja żydowska) kieruje wszystkich na położone niedaleko linii kolejowej łąki bogucickie. Od 7.30 do akcji wkraczają żandarmi i granatowa policja. Na ulicach polują na tych, którzy nie posłuchali rozkazu – ginie ok. 500 osób. „Trupy – wszędzie trupy” – notuje Bill-Bajorkowa. Ci, którzy docierają na łąki w pobliżu dworca towarowego w Wieliczce, sadzani są setkami, by łatwiej było ich liczyć. Tłum narasta z każdą chwilą.
Urszula Żyznowska i Anna Krzeczkowska, redaktorki wydanego niedawno tomu „Żydzi Wieliczki i Klasna 1872–2012” nie kryją, że czytając relacje świadków, nie mogły zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi nie sprzeciwiło się garstce oprawców, dlaczego nikt nie rzucił się na esesmanów – choćby w geście sprzeciwu. „Nigdzie lament ani krzyk. Nikt nie błaga, nikt nie prosi. Masa milczy” – pisze Menasche Hollander. Na bierność Żydów zwraca również uwagę Bill-Bajorkowa, która tłumaczy taką postawę poleceniami rabinatu, by nie przeciwstawiać się Niemcom. „Niech się los spełnia, niech się potwór nażre” – powiedział jeden z rabinów. Wielu Żydów, choć przypuszczało, że jadą na stracenie, do końca miało nadzieję na lepszą przyszłość na Wschodzie, który mieli zasiedlać. O obozach zagłady i komorach gazowych nikt wtedy jeszcze nie wiedział.
CISZA PO EGZEKUCJACH
Pod nadzorem Kundego i Heinricha na bogucickiej łące przeprowadzona zostaje selekcja. Najpierw wybierają najstarszych i chorych. Potem podjeżdżają ciężarówki, które wywożą ich, podobnie jak dzień wcześniej pacjentów szpitala, na tzw. Kozią Górkę w Puszczy Niepołomickiej. Tam skazańcy – w sumie ok. 700 osób – są zmuszani do rozebrania się do naga, po czym zabija się ich strzałem w tył głowy. Następnie dochodzi do selekcji zdrowych i zdolnych do pracy – to kolejne 700 osób. Ci zostają odprowadzeni do baraku w dzielnicy Zadory, a potem wywiezieni do obozów pracy w Płaszowie i Stalowej Woli, skąd trafią do kolejnych lagrów. Do końca wojny doczekają tylko nieliczni.
Ci, których nie wyselekcjonowano, od ok. godziny 16 są zapędzani do stojącego na bocznicy pociągu z pięćdziesięcioma dwoma bydlęcymi wagonami. Kolejarze oznaczają je kartkami z literą „B” – jak Bełżec. W pociągu może zmieścić się ok. 8 tys. osób, po 150 w każdym wagonie, lecz Żydów, których zmusza się do ostatniej podróży, jest więcej. Do Bełżca i jego komór gazowych jadą kilka dni. Wielu z nich umiera po drodze z wycieńczenia.
Dni po 27 sierpnia należą bodaj do najsmutniejszych w historii Wieliczki. W pełnym dotąd gwaru i życia mieście panuje złowroga cisza, przerywana jedynie okrzykami esesmanów i strzałami z broni maszynowej. Trwa Judenjagd – polowanie na Żydów. Po wysiedleniu Niemcy wraz z pomocnikami przeszukują dom za domem, na miejscu rozstrzeliwując ukrywających się Żydów – m.in. 14 osób, które znajdują schronienie na strychu na rogu Rynku Górnego i ul. Kościelnej. Inni odkrywani są w kartofliskach, piwnicach i innych kryjówkach. Ciała zabitych Niemcy przewożą na żydowski cmentarz w Grabówkach. Trwa wciąż grabież resztek majątku żydowskiego: ciężarówki z meblami i sprzętem domowym wyjeżdżają w kierunku Krakowa i Rzeszy.
„POSZEDŁEM I ŻYJĘ”
Ocaleli nieliczni. Izaak Birnbaum wraz z rodziną przekupił Niemców i ukrył się w swojej garbarni na wielickiej Klaśnie. Kryjówkę wykopali im polscy robotnicy. Przez tydzień przebywało w niej ok. 15 osób. Następnie Birnbaumowie zostali potajemnie przewiezieni do krakowskiego getta. Niektórzy załatwili sobie amerykańskie dokumenty i wyjechali do Stanów Zjednoczonych – wtedy było to jeszcze dozwolone. Izaak takich papierów nie miał, trafił więc do obozu w Bieżanowie. Tam od niechybnej śmierci uratował go Polak Rudolf Przetaczek, który wraz z żoną do końca wojny ukrywał Birnbauma i innych Żydów: Frydę Katz wraz ze znajomym w specjalnie wykopanym bunkrze w Lednicy Górnej. „Rudolf nie pytał o pieniądze, nic nie żądał, a ja mu najpierw nic nie dałem, bo nic nie miałem” – podkreśla Birnbaum. Za uratowanie Izaaka, Frydy Katz i Alstera małżeństwo Przetaczków uhonorowano w 1983 r. tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Inna droga wiodła do ocalenia Uriego Shmueli. Jest on jednym z tych niewielu świadków, którzy przeżyli selekcję. Ocalał dzięki mądrości i instynktowi jego rodziców. W sierpniu 1942 r. miał czternaście lat. Esesman „wybrał tatę, a tata wziął mnie za rękę. Wahałem się trochę, ale mama powiedziała po hebrajsku: »Idź z tatą«. Poszedłem i żyję” – relacjonuje Shmueli. Po selekcji wraz z ojcem znalazł się w obozie pracy w Płaszowie, następnie w krakowskim getcie i w Mauthausen, gdzie ojca i syna ostatecznie rozdzielono. Tata Uriego nie doczekał wyzwolenia. Syn po wojnie osiadł w Palestynie i brał udział w tworzeniu państwa Izrael. Dziś jest emerytowanym profesorem chemii.
27 sierpnia 2012 r. przemawiał w imieniu ocalonych na wielickim Rynku Górnym podczas odsłonięcia tablicy upamiętniającej zagładę jego współtowarzyszy. – Przyjechałbym tutaj, żeby tę tablicę zobaczyć, nawet gdyby nie było żadnej uroczystości – podkreśla. Do dziś, jak mówi, żyje około dziesięciu ocalonych. Większość z nich nie mogła przyjechać do Wieliczki ze względów zdrowotnych.
Na kilka tygodni przed uroczystościami rocznicowymi uporządkowano żydowski cmentarz. Teraz dopiero widać, jak jest duży – a także to, jak wielki był przez lata rozmiar ludzkiej niepamięci. – Gdy stanąłem w tym miejscu przed dwoma miesiącami, zrobiło mi się wstyd, że nie udało nam się do tej pory lepiej zadbać o ten teren. Wspólnie z gminą żydowską wyjaśnialiśmy kwestie prawne związane z zabytkami pożydowskimi, ale teraz konieczne są bardziej energiczne działania. – mówi Artur Kozioł, burmistrz Wieliczki. I dodaje: – Dziś potomkowie wysiedlonych i pomordowanych Żydów chodziliby po mieście, współtworząc jego kulturę i klimat. To byliby też moi wieliczanie.
Miasto chce otoczyć opieką żydowskie zabytki. Rozmawia z krakowską gminą żydowską o możliwości odrestaurowania cmentarza oraz Dużej Synagogi przy ul. Wiejskiej
Prof. Shmueli mówi podczas swojej wizyty w Wieliczce: – Odsłonięcie tablicy ma znaczenie symboliczne. Jej istnienie nieopodal miejsca, w którym rozpoczęła się zagłada żydowskiego społeczeństwa, to pomnik i przesłanie, które powinno przypomnieć widzom, że takie okropności muszą należeć do przeszłości. Never again, nigdy więcej. Także niepamięci.
Korzystałem m.in. z książki „Żydzi Wieliczki i Klasna 1872–2012. Teksty i fotografie”, oprac. Urszula Żyznowska, Anna Krzeczkowska, Siercza 2012
PAWEŁ ZARYCHTA jest literaturoznawcą, pracuje jako adiunkt w Instytucie Filologii Germańskiej UJ. Mieszka w Wieliczce, uczestniczył w organizacji obchodów 70. rocznicy zagłady Żydów wielickich.