Słuchaj znaczy zamilknij

Wszyscy nosimy w sobie stacje zagłuszające i tylko wszechmoc Boża potrafi sprawić, że coś mimo to czasem dosłyszymy.

27.01.2014

Czyta się kilka minut

Pokutuje w nas myślenie, że powołanie dotyczy jedynie życia zakonnego i kapłańskiego. Tymczasem Bóg powołuje także do życia w małżeństwie czy samotności. Obchodzony w Kościele 2 lutego Dzień Życia Konsekrowanego można wykorzystać jako okazję do zastanowienia się nad własnym powołaniem. O tym, jak je rozpoznawać, pisze s. Małgorzata Borkowska, benedyktynka z klasztoru w Staniątkach koło Krakowa, znawczyni historii życia zakonnego, tłumaczka i pisarka. Artykuł jest skróconym zapisem konferencji wygłoszonej w listopadzie ub. roku do oblatów tynieckich.

O co nam właściwie chodzi? Jaki mamy cel w życiu? Dzisiaj jest modna formułka: zrealizować siebie. A jednak nam nie chodzi o to, żeby zrealizować siebie, ale żeby zrealizować swoje powołanie; a powołanie zakłada istnienie dwóch osób, wołającej i wołanej, i dlatego nie można się koncentrować tylko na jednej z nich, i z niej robić cel życia i działania: z jej samozadowolenia, mówiąc prosto. Jak w takim razie przedstawia się nasza rozmowa z Bogiem?
Cel naszej modlitwy jest odbiciem naszego celu życiowego. Czy żyjemy po to, żeby siebie zrealizować, a Pan Bóg może nam być najwyżej do tego przydatny – czy też żyjemy po to, żeby siebie oddać Bogu? W pierwszym wypadku do nas należy inicjatywa, mamy prawo gadać pierwsi, gadać jedyni, gadać przez cały czas, a inni (wśród nich Bóg) niech nas słuchają, ewentualnie odpowiadają, ale tylko wtedy, kiedy my tego chcemy. W drugim wypadku, jeśli nasze powołanie jest oddaniem Bogu siebie, to Jemu trzeba pozostawić możliwość mówienia, a my musimy zamilknąć. Inaczej zagłuszymy Boga.
Kto jeszcze pamięta peerelowskie stacje zagłuszające? Ktoś nastawiał radio na Wolną Europę, a z odbiornika oprócz ledwo słyszalnego głosu spikera leciały straszliwe trzaski, żeby przypadkiem obywatele PRL nie dowiedzieli się, co się mówi po tamtej stronie żelaznej kurtyny. Otóż wszyscy nosimy w sobie takie stacje zagłuszające i tylko wszechmoc Boża potrafi sprawić, że coś jednak mimo to czasem dosłyszymy.
Nasza prywatna stacja zagłuszająca składa się z tego, co mówimy, i z tego, o czym myślimy. Najpierw należy spróbować wyłączyć nasze lęki.


POTRZEBA SILNIEJSZA OD ROZSĄDKU
Ten najbardziej zewnętrzny jest przed bliźnimi. Na przykład: jeśli coś puszczę mimo uszu – nie sprostuję błędu, nie wyjaśnię pomyłki – to ta druga osoba będzie na pewno myśleć, że jej przyznaję rację, albo że mnie przekonała itd. Potrzeba natychmiastowego prostowania błędu (znaczy: tego, co za błąd uważamy) bywa w człowieku silniejsza od wszelkich względów miłosierdzia czy rozsądku.
Pamiętam takiego księdza, który chwalił się (nie przed zakonnicami oczywiście), że w każdym klasztorze potrafi, bez zadawania żadnych pytań, od razu dowiedzieć się o wszystkich wewnętrznych konfliktach wspólnoty. Zamiast pytań używał po prostu twierdzeń. Mówił na przykład do siostry podającej mu śniadanie: „O ile wiem, to u was z obsadzeniem takiego a takiego urzędu nie będzie kłopotu; macie przecież siostrę X, znakomicie do tego przygotowaną” – i natychmiast dostawał odpowiedź w rodzaju: „O, to tylko tak z zewnątrz wygląda, my ją znamy za dobrze...”. I natychmiast leciała cała historia ostatnich dwudziestu lat; w wersji tej siostry, oczywiście, ale zawsze to już coś na początek... W ogóle do głowy nie przyszło takiej siostrze, że popełnia niedyskrecję, obmowę czy coś takiego: ona po prostu musiała wyprowadzić gościa z błędu.
Więc żeby zamilknąć, trzeba wyłączyć w sobie nauczyciela, który ma obowiązek wszystkich o wszystkim pouczać. Ojcowie pustyni mówili, że mnich nie powinien podejmować dyskusji; ale jeśli brat mądrze mówi, powinien odpowiedzieć: „Słusznie”; a jeśli głupio, powinien odpowiedzieć: „Sam wiesz, co mówisz”.
Ale my mamy tyle do powiedzenia! Tyle nowego! Ale nowe zawsze było. Na długo przed wszelką globalizacją i informatyką podrwiwał sobie biblijny mędrzec z takich, którzy kiedy tylko się czegoś dowiedzieli, natychmiast musieli to przekazać. „Usłyszałeś słowo? Niechaj umrze z tobą! Nie obawiaj się: nie rozsadzi ciebie. Głupi z powodu słowa usłyszanego czuć będzie boleści jak rodząca z powodu dziecięcia” (Syr 19, 10-11). Musi, prawda, na świat je wydać. A dlaczego? Bo głupi.
Mądrego (co św. Benedykt cytuje z upodobaniem) można poznać po tym, że gada krótko. A są i tematy, które mądrze jest w ogóle omijać. Żyła w X wieku w Bagdadzie niewolnica imieniem Rabija, muzułmanka oczywiście; prowadziła życie głębokiej modlitwy i miała krąg uczniów, którzy chcieli się tego od niej nauczyć. Kiedyś spytali ją, jak zdobyć cnotę cierpliwości; i spodziewali się jakiejś bardzo wzniosłej nauki, a ona odpowiedziała coś w rodzaju: „Tym razem nie poskarż się”.


OTCHŁAŃ BOŻEJ LITOŚCI
Nasza stacja zagłuszająca działa jednak głębiej niż mowa; mowa może być tylko jej przejawem. I nie wystarczy zamknąć usta, żeby zamknąć tę stację; to tylko pierwszy krok i pierwszy lęk uśmierzony. A jest jeszcze lęków niemało. Boimy się przecież także siebie samych. Gadaniem i wszelkim innym hałasem, dźwiękowym i myślowym, zagłuszamy świadomość swoich win niedoskonałości.
Żeby zamilknąć, trzeba więc spróbować jakoś wyłączyć w sobie sędziego, który bezustannie feruje wyroki, a w dodatku, pragnąc, żeby jak najpóźniej doszła kolejka jego własnej sprawy, najpierw zajmuje się procesami wszystkich bliźnich. To zajęcie jest jeszcze bardziej absorbujące niż zajęcie nauczyciela, bo pouczanego (albo zanudzanego) bliźniego musimy mieć przed sobą, więc tylko wtedy możemy pouczać, kiedy ma kto słuchać; a wyroki ferujemy równie dobrze zaocznie. Nawet przy najprostszych domowych czynnościach można myśleć o cudzych wadach i układać mowy prokuratorskie i sędziowskie...
Wielkie to utrapienie i pogoń za wiatrem, by użyć słów Koheleta. A jeśli przypadkiem naszym podsądnym jesteśmy my sami, co się ostatecznie także zdarza, to hałas jest nam szczególnie potrzebny, właśnie po to, żeby prokuratora i sędziego zagłuszyć. Ale Ojcowie pustyni nauczali: Nie myśl o przeszłości, bo ona się już nie zmieni, po prostu wrzuć ją w otchłań Bożej litości; i nie myśl bez koniecznej potrzeby o przyszłości, bo ona jest w ręku Boga; trwaj w teraźniejszości, w pokoju, przed Bogiem.


ADWOKAT
Przy okazji dobrze by było wyłączyć także naszego adwokata. To ten, który nam każe wciąż powtarzać argumenty wykazujące, że mieliśmy rację, że postąpiliśmy słusznie, że każdy na naszym miejscu... I tak dalej. Uczy nas tych argumentów na pamięć i co chwila sprawdza, czy aby którego nie zapomnieliśmy. Ojcowie pustyni bardzo dużo mówią o tym adwokacie; wypreparowali go spośród swoich myśli już na samym początku życia monastycznego i dali mu greckie imię dikaioma – usprawiedliwianie. Oczywiście, siebie. I to też jest wielkie utrapienie i pogoń za wiatrem, bo nikt na całym świecie nie jest tak gadatliwy jak on, a póki gada, póki mu pozwalamy gadać, nikogo innego słuchać się nie da. Paradoks polega na tym, że najmujemy sobie tego adwokata, myśląc, że on nas wyzwala, a jest wręcz przeciwnie: on nam odbiera całą wolność, cały pokój, całą modlitwę. I jest tylko jeden sposób, żeby tamto wszystko odzyskać, a jego wyłączyć przynajmniej na chwilę: wziąć na siebie swoją część winy.
Bo zauważmy: ten nasz adwokat odzywa się tylko wtedy, kiedy rzeczywiście jesteśmy przynajmniej częściowo winni. Jeśli jesteśmy niewinni zupełnie, tak jak ofiara napadnięta na ulicy przez bandziora, to on nie ma nic do powiedzenia; najchętniej wtedy ustępuje miejsca na mównicy prokuratorowi oskarżającemu Boga. Nasza niewinność nie wymaga dowodzenia. Więc gdy jednak jakieś dowodzenie w nas się odbywa, jakieś zbieranie argumentów i powtarzanie ich w kółko – to już samo przez się dowodzi, że jakaś przynajmniej część naszej winy była. I nasz adwokat wewnętrzny nie wyłączy się, póki się do tej własnej części winy nie przyznamy, a tej cudzej części nie przebaczymy.
Pan Jezus mówi wyraźnie: Gdy stajecie do modlitwy, najpierw przebaczcie, co macie przeciw komuś. Najpierw przebaczcie! Bo inaczej zamiast kontaktu z Bogiem odbędzie się po prostu kolejna sesja naszego wewnętrznego trybunału.


NASZ STRACH NAJWIĘKSZY
Po tym wszystkim, co tu już powiedziano, czy nie przyznamy racji abbie Agatonowi, który mówił, że modlitwa jest największym trudem pod słońcem? Bo kiedy wyłączyliśmy już to wszystko, czego się boimy, i co swoim gadaniem zagłusza w nas modlitwę, pozostaje jeszcze nasz strach największy. Powiedzmy sobie otwarcie: najbardziej boimy się Boga. (Było takie powiedzonko: „Bój się Boga, Mazurkiewicz!” – i ono właściwie znaczyło „zastanów się, co robisz!”). Ale boimy się Go nie w tych wszystkich biblijnych i teologicznych sensach, które mistrzowie duchowni tak ładnie tłumaczą i rozróżniają, tylko boimy się, żeby przypadkiem nie wszedł w nasze życie i czegoś nie zażądał. Czegoś innego, niż myśmy postanowili Mu dać. Albo czegoś jeszcze więcej.
Mówi się, że Boga ucieszyć łatwo, ale zadowolić trudno; a także, że jeśli mu dać palec, zażąda całej ręki. A naprawdę to On żąda nas całych, i wszystkiego razem z nami, i nie odstanie, póki nie dostanie. No więc uciekamy i staramy się z bezpiecznego miejsca (łudząc się, że jest takie) coś jednak dla siebie utargować. Wielkie to utrapienie i pogoń za wiatrem; a jedyna pociecha jest w tym, że Ten, który nas goni, jest i tak od nas szybszy, i w dodatku goni nas nie po to, żeby nas pożreć, ale żeby nas Sobą nasycić.
Boimy się więc, żeby Bóg nie przemówił, bo mógłby powiedzieć nie to, co chcemy usłyszeć. Ale boimy się także, żeby nie milczał. Jakże trudno jest pogodzić się z milczeniem Boga, znieść je, przyjąć. Całymi latami nie daje nam żadnego znaku swojej obecności, żadnego rozwiązania naszych trwających problemów. Chociaż może to nie On milczy, tylko my nie dorośliśmy jeszcze do tego, żeby dosłyszeć, żeby zrozumieć? A On czeka cierpliwie, hoduje nas jak cenny kwiat, aż powoli wreszcie nasze serce rozkwitnie i będziemy zdolni słyszeć. Dlatego milczenia Bożego trzeba słuchać tak samo, jak i mowy. Z tą samą pokorą, uwielbieniem, wdzięcznością. Nie zagłuszać go własnym gadaniem: ani gadaniem do ludzi, ani gadaniem do siebie.
Więc jasne, że „słuchaj” znaczy najpierw „zamilknij”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2014