Słowo Europejczyka

To nie w Madrycie terror islamski wypowiedział wojnę Europie, ale na ulicach Stambułu. W listopadzie 2003 r. wybuchły tam bomby. Większość ofiar stanowili Turcy, muzułmanie. Dla zamachowców byli Europejczykami. Podczas gdy wielu z nas kwestionuje europejskość Turcji, islamski fundamentalizm nie ma z tym kłopotu.

06.02.2005

Czyta się kilka minut

Problem Turcji leży dziś w centrum europejskiej polityki. Po dekadzie trudnych reform Ankara niemal spełnia tzw. kryteria kopenhaskie, dotyczące członkostwa w Unii. A od czterech dekad, odkąd w 1963 r. podpisano układ o stowarzyszeniu Turcji z ówczesną EWG, Europa powtarzała Turcji, że jeśli spełni kryteria, zostanie dopuszczona do negocjacji.

Jest dziś jednak w Europie głośna mniejszość, która chciałaby zmienić słowo dane Turcji - i kontestuje grudniową decyzję przywódców 25 państw o rozpoczęciu negocjacji w 2005 r. Niektórzy politycy mówią, że nie mogą być zobowiązani decyzjami poprzednich generacji; że Turcja nie jest krajem europejskim; wreszcie, że świat nie jest już taki sam, a islamski terroryzm zmienił postrzeganie społeczeństw muzułmańskich przez wielu Europejczyków.

Niemniej kwestia zobowiązań Unii wobec Turcji jest ważna i powinna być rozwiązana. Owszem, Europa mogłaby powiedzieć, że światowa geopolityka się zmieniła: podczas “zimnej wojny" było w jej interesie posiadanie bezpiecznego sojusznika na południowo-zachodniej granicy ZSRR. Teraz, gdy mur berliński i ZSRR upadły, możemy wyobrazić sobie inną Unię, opartą na społeczeństwach Europy Środkowej i Bałtyku. Ale takie stanowisko jest nie do utrzymania w praktyce. Skoro Turcja broniła wartości europejskich przez 50 lat jako członek NATO, czy możemy teraz twierdzić, że nie ma dla niej miejsca w Europie? Czy naprawdę chcemy przekonywać, że zobowiązanie podjęte przez Europę w czasach “zimnej wojny" nie było niczym więcej, jak tylko elementem cynicznej realpolitik?

Co bowiem może oznaczać mówienie, że Turcja nie jest krajem europejskim, gdy weźmiemy pod uwagę, iż jeszcze w połowie XX w. żaden Europejczyk nie miał wątpliwości, że Turcja jest europejską potęgą? Geograficznie kraj ten siedzi okrakiem między Europą a Azją, ale jego historyczna rola pokazuje, że jest zorientowany na Zachód. Nie można tego powiedzieć o społeczeństwach Maghrebu czy Bliskiego Wschodu. Największe skupiska ludzi i punkt ciężkości Turcji leżą na zachód od Cypru, wschodniego “cypla" Unii. Dlatego Europa obejmująca Turcję może być wciąż geograficznie spójna.

Dla większości krytyków tureckiego członkostwa odległość tego kraju od Europy nie jest jednak kwestią geografii, lecz kultury. Stąd twierdzenie, że państwo liczące 68 mln muzułmanów nie przystaje do Europy i jej chrześcijańskiego dziedzictwa. Jednak taka definicja cofa nas pod mury Wiednia. A to zubożała wizja europejskiej jedności. Bo gdzie jest w niej miejsce dla milionów Europejczyków tureckiego pochodzenia i dla milionów muzułmanów, którzy są Europejczykami? Jak mają odnaleźć się w niej ci, którzy postrzegają europejską kulturę jako dynamiczną, a nie skostniałą?

Europa jest w większym stopniu wspólnotą wartości niż cywilizacją. Te wartości są wpisane w kryteria kopenhaskie. Są tam miary świeckości państwa, wolności politycznych i obywatelskich, szacunku dla rządów prawa i otwartości gospodarczej. Nie jest to katechizm kulturowy. W tych kryteriach nie ma niczego, co wyłączałoby kraj w większości muzułmański, jeśli tylko je spełnia.

Otwarcie negocjacji członkowskich w 2005 r. nie jest jeszcze gwarancją akcesji, ale przenosi 40-letni proces westernizacji Turcji na następny poziom i oddaje sprawiedliwość staraniom tureckich reformatorów. Turcja stoi w obliczu dekady dalszych reform i jeśli ulegną one spowolnieniu, oferta członkostwa może zostać wycofana. Negocjacje raczej wzmocnią presję na dalsze reformy, niż ją usuną. Traktując turecką kandydaturę obiektywnie, Europa może obalić główny argument wojowniczego i fundamentalistycznego islamu, że między tą religią a zachodnią demokracją trwa ciągła wojna. Europa ma szansę pokazać, jak wspierać otwarty i demokratyczny islam. Odwrócenie się od Turcji, gdy zrobiła to, czego od niej wymagano, mogłoby zostać odebrane przez bliskowschodnich i europejskich muzułmanów jako postrzeganie muzułmańskiej demokracji przez Europę za “demokrację drugiej kategorii". Na przekór deklaracjom o unikaniu zderzenia cywilizacji Unia postąpiłaby dokładnie tak, jakby postrzegała świat w tych kategoriach.

Jeśli szukać wiarygodnych argumentów przeciw tureckiemu członkostwu, to nie na polu kulturowym, lecz praktycznym. Dotyczą one bowiem instytucjonalnego kształtu Unii. Jeśli Wspólnota nie zreformuje procedur podejmowania decyzji, będzie nieprzygotowana do przyjęcia kraju wielkości Turcji. Już teraz Unia ma problemy, by działać zgodnie i szybko. Z drugiej strony, perspektywa tureckiego członkostwa może zachęcić Europę do ratyfikowania gotowego zestawu reform: unijnej Konstytucji.

Europa powinna przyjąć perspektywę zdrowej tureckiej demokracji w Unii. Silna demokracja w rejonie wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego rozszerzy wpływy Europy w tym regionie i wzmocni jej granicę z Bliskim Wschodem i Azją Środkową. Członkostwo w Unii może pomóc Turkom odejść od rządów autorytarnych, jak to miało miejsce w Portugalii, Hiszpanii i Grecji. Turcja to demokracja i otwarty rynek ekonomiczny. Bierze na serio świecki charakter państwa: obok Francji Turcja jest jedynym europejskim krajem, który nie zezwala na noszenie religijnych symboli w szkole. Jest tam jeszcze sporo do zreformowania, szczególnie w sferze prawa i jego wcielania w życie. Ale Turcja wykazuje wolę zmian.

Perspektywa członkostwa w Unii inspirowała dwa pokolenia tureckich reformatorów. Była katalizatorem przejścia z autorytaryzmu do pluralizmu i demokracji. Europejska umowa z Turcją nie powinna być kwestionowana tylko dlatego, że obecne pokolenie europejskich polityków woli żywić się nieufnością wobec islamu, niż zwalczać ten strach. Dziś trzy czwarte Turków popiera integrację, ale zarazem większość jest zdania, że Unia nigdy nie zgodzi się na przyjęcie ich kraju. To wynik trudnej lekcji wyniesionej po zamachu w Beyoglu: dla jednych Turcja jest zbyt europejska, a dla innych za mało. Ten kraj zasługuje jednak, by Unia traktowała go lepiej.

Przełożył AB

GRAHAM WATSON jest przewodniczącym grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim. Artykuł napisał specjalnie dla “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2005