Sławomir Broniarz: Nie czuję się przegrany

Sławomir Broniarz, prezes ZNP: Ten protest to wybór między domaganiem się przestrzegania swoich praw a płaczem, że dyrektor znowu kazał przygotować szkolną uroczystość.

18.11.2019

Czyta się kilka minut

Sławomir Broniarz na demonstracji poparcia dla nauczycieli, Warszawa, kwiecień 2019 r. / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM
Sławomir Broniarz na demonstracji poparcia dla nauczycieli, Warszawa, kwiecień 2019 r. / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Czy protest w oświacie już się rozpoczął?

SŁAWOMIR BRONIARZ: Rozumiem ironię, ale uspokoję pana. Nie tylko się rozpoczął, ale jest moim zdaniem początkiem czegoś bardzo ważnego.

Czego?

Chcemy sami siebie i innych nauczyć czegoś, co jest w Polsce, a zwłaszcza w oświacie lekceważone: przestrzegania prawa. Chociażby tego, że nauczyciel ma 40-godzinny czas pracy. Bo zdarza się, że spędza w szkole nawet 70 godzin, np. przygotowując uroczystość szkolną, a dyrektor uznał, że to normalne.

Nauczyciele, którzy przystąpili do protestu, wykonują wyłącznie te czynności, do których są zobowiązani. Chcemy wszystkim pedagogom powiedzieć: pewnych rzeczy robić nie musicie, a jeśli je wykonujecie, należy się wam dodatkowe wynagrodzenie!

Jakie to czynności?

Tu przechodzimy do drugiego wymiaru protestu. Chcemy uświadomić osobom odpowiedzialnym za zarządzanie oświatą – od dyrektora, przez wójta, po ministra – że nauczyciel to nie jest pochyłe drzewo, na które może wejść każda koza. Że nie można traktować bibliotekarki czy pedagożki jak zapchajdziury, która w sytuacji kryzysowej – np. choroby nauczyciela – weźmie każde zastępstwo, nie upominając się o zapłatę. Nie chodzi więc tylko o eksponowane w mediach szkolne wycieczki, choć i ich organizacja stanowi często pogwałcenie prawa pracy.

Krytyka tego protestu to nie krytyka idei, o których Pan opowiada. Chodzi o skuteczność: to jest na razie protest-widmo.

Przypomnę, że ta forma protestu wynika z ankiet, jakie przeprowadziliśmy wśród ponad 227 tys. nauczycieli. Większość opowiedziała się właśnie za strajkiem włoskim.

A co do siły oddziaływania, nie prowadzimy statystyk, bo też ta akurat akcja nie jest sformalizowana. Nie ma flag, nikt nie nosi plakietek: „strajkuję”. To protest, ale i proces. Proces uświadamiania ludzi, że np. szkoła – jak powiedziała mi nauczycielka z Jędrzejowa, której praca polegała w dużej mierze na organizacji wycieczek i zielonych szkół – to placówka edukacyjna, a nie biuro podróży.


STRAJK NAUCZYCIELI – ZOBACZ SERWIS SPECJALNY >>>


Może Pan podać przykłady miast i szkół, które włączyły się do protestu?

Bilanse będziemy robić w przyszłym roku. Na tym etapie nie podajemy takich informacji. Nie chcą tego sami nauczyciele, bojąc się, że – po raz kolejny – staną się ofiarami hejtu.

„Akcja bezobjawowa” – mówił nie bez satysfakcji minister Piontkowski.

Każdy ma prawo do swojej opinii. Rozmawiając z okręgowymi prezesami ZNP – z Małopolski, Śląska, Pomorza – odniosłem inne wrażenie. Wszyscy powtarzają, że ten protest już zaczyna skutkować, np. na radach pedagogicznych odbywają się dyskusje na temat szkolnych statutów i prawa pracy.

W Gdańsku zastępca prezydenta Piotr Kowalczuk mówił lokalnej „Gazecie Wyborczej”: „Nie mamy sygnałów o proteście”. Z Krakowa mam podobne informacje: do magistratu dotarły tylko pojedyncze przypadki odwoływania wyjazdów. Niektórzy nauczyciele protestują, ale nie słychać o tym w mediach. Inni albo o akcji niewiele wiedzą, albo nie chcą brać w niej udziału. Niektórzy strajkowali w kwietniu, ale poczuli się zdradzeni zawieszeniem akcji. A obecną formę protestu uważają – jak cytowany przez „GW” nauczyciel z Wybrzeża – za akcję narażającą ZNP i nauczycieli na śmieszność.

Powtarzam: każdy ma prawo do własnych opinii, ale na taką formę protestu wskazali ankietowani. Dodam tylko, gwoli ścisłości: decyzja o zawieszeniu strajku w kwietniu nie była jednoosobowa. Podjęło ją prezydium Zarządu Głównego.

I jeszcze jedno: wielu z tych, którzy mówią dziś, że byli gotowi protestować do samego końca, równocześnie narzeka, że nie otrzymali rekompensat za utracone wynagrodzenie.

Dziwi Pana ta frustracja?

Nie dziwi, ale w przypadku strajku „do skutku” trzeba pogodzić się też z konsekwencjami.

To Wy obiecywaliście fundusz na rzecz rekompensat.

Obiecywaliśmy, i jest on wykorzystywany – zostało do rozdysponowania ok. 4 mln zł. Ale od początku inicjatorzy funduszu mówili, że to pieniądze dla tych, którzy nie są członkami ZNP. My ze swoich środków pomagamy naszym członkom. Ale żaden związek nie jest w stanie pokryć strat 600 tys. strajkujących przez wiele dni.

A wracając do obecnej akcji, to wybór między domaganiem się przestrzegania swoich praw a płaczem w sobotę w pokoju nauczycielskim, bo dyrektor znowu kazał przygotować szkolną uroczystość.

Choć dodam: nie dziwimy się nauczycielom, którzy wolą nie protestować. Warto zdać sobie sprawę z różnicy między sytuacją wtapiającego się w tłum nauczyciela z miasta a np. pedagogiem wiejskim. Funkcjonuje on niejednokrotnie w otoczeniu społecznym i politycznym, w którym decyzja o proteście byłaby odwagą graniczącą z heroizmem. Po kwietniowym strajku miałem informacje z Lubelszczyzny, że kilku proboszczów... modliło się za mnie podczas mszy.

Na pewno się Pan ucieszył.

Pewnie bym się ucieszył, gdyby nie kontekst: jeden z nich modlił się, bym zmądrzał. Wczujmy się teraz w nauczyciela, który funkcjonuje w podobnym otoczeniu...

Nawiasem mówiąc, proszę tego źle nie odebrać, ale najbardziej rozczarowani brakiem powtórki z kwietnia wydają się być dziennikarze.

Ależ to Pan kilka miesięcy temu grzmiał, że nauczyciele powinni „ładować akumulatory” na jesień. „Panie Premierze Morawiecki, dajemy Panu czas do września” – to też cytat z Pana. Zapowiadał Pan również strajk solidarnościowy.

Powtórzę, ZNP nie działa na podstawie jednoosobowych decyzji. A co do wspólnej akcji, choćby z lekarzami rezydentami, to odpowiem krótko: do tanga trzeba dwojga. Rozmawialiśmy z przedstawicielami tych grup. Mieli inne spojrzenie na protest.

Czuje się Pan zlekceważony przez ugrupowania opozycyjne, które uważano za Waszych sojuszników? W kampanii o edukacji była cisza.

Niestety, podzielam pana pogląd. Edukacja została podczas tej kampanii zmarginalizowana. Choć z tymi „sojusznikami” to bym nie przesadzał – związek ma wieczne interesy, a sojuszników tylko miewa. Ja zresztą byłem podczas strajku obrzucany błotem, że chodzę „na pasku Schetyny”, co było nieprawdą.

Ale tak, czułem się zawiedziony. I to wcale nie najbardziej postawą partii – bardziej samorządowców, którzy w czasie strajku pozytywnie odnosili się do postulatów nauczycieli, a gdy przyszło co do czego, zmieniali zdanie. W Olsztynie przy kilkunastu kamerach padały stwierdzenia w rodzaju: „Nie damy wam zrobić krzywdy”. A potem słyszeliśmy: „Przepraszamy, nie ma pieniędzy”.

Czuje się Pan przegrany?

Nie, kwietniowy strajk był wydarzeniem bez precedensu. Prof. Jacek Raciborski mówił o sukcesie nauczycieli i o niepowtarzalnym wydarzeniu: emocjonalnym, politycznym, socjologicznym. Owszem, ludzie wyszli ze strajku z różnymi bagażami, ale nie sądzę, by większość upatrywała źródeł takiego zakończenia w osobie lidera.

Lider jest nie tylko od słuchania. Może też wpływać na opinie, porywać tłum.

To prawda, ale nie czuję, bym poniósł porażkę. Nie słyszę gremialnego okrzyku: „Mamy Broniarza dość!”. Gdybym słyszał, musiałbym odejść.

Pan tymczasem zamierza zostać prezesem na kolejną kadencję.

Kandydaci będą zgłaszani na zjeździe, 21 listopada. Jeśli zostanę zgłoszony, wystartuję. Nie jest też tak, że we władzach Związku nic się nie zmienia: wymieniono w ostatnim czasie ok. 30 proc. związkowców, i to wśród prezesów zakładowych, czyli tych najważniejszych.

Tyle że strajk został wtedy poparty. A teraz nauczyciele wypowiedzieli się przeciw radykalnym formom protestu. Przecież we wrześniowej ankiecie „Co dalej z protestem?” wzięło udział ponad 220 tys. nauczycieli. Zarząd musiał te opinie uszanować.

Załóżmy, że gdy ten numer „TP” trafi do Czytelników, będzie Pan nowym-starym prezesem ZNP. Co dalej?

Po dramatycznych przeżyciach z kwietnia trzeba ochłonąć, by znów zdecydować się na radykalny krok. Dlatego obecny protest ma inną logikę: jest mniej spektakularny, za to będzie długofalowy. Robimy swoje, stawiamy na pracę u podstaw. Mamy rozbudowany program „Szkoły na szóstkę”, o który chcemy powalczyć razem z rodzicami.

Dla mnie jakimś punktem odniesienia jest coś, co powiedział mi jeden z dziennikarzy pamiętający czasy PRL-u. Patrzy na to, co się dzieje z protestem nauczycieli jak na ewolucję od 1980 do 1989 r. – oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji.

Karkołomna analogia, nawet „przy zachowaniu wszelkich proporcji”.

Analogia nie moja, ale coś jest na rzeczy. Zmiana jest procesem rozłożonym w czasie.

Jeśli dziś mówimy, że brakuje pieniędzy nawet na wypłaty, a średnia wieku nauczyciela ociera się o 50 lat, przy niewielkiej liczbie osób przychodzących do zawodu, to taka sytuacja na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Przesilenie dojrzewa, nawet jeśli na razie mało kto je dostrzega. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2019

W druku ukazał się pod tytułem: Nie czuję się przegrany