Saloonowe początki rodzinnej fortuny

120 lat temu trwała ostatnia w historii USA gorączka złota. Wśród nielicznych, którzy zbili na niej fortunę, był dziadek Donalda Trumpa: właściciel knajp oferujących poszukiwaczom namiastkę luksusu.

14.08.2017

Czyta się kilka minut

Friedrich (Fred) Trump z żoną Elizabeth i dziećmi. Pierwszy z lewej to Fred junior, przyszły ojciec Donalda. Zdjęcie z ok. 1915 r. / ANCESTRY.COM
Friedrich (Fred) Trump z żoną Elizabeth i dziećmi. Pierwszy z lewej to Fred junior, przyszły ojciec Donalda. Zdjęcie z ok. 1915 r. / ANCESTRY.COM

Friedrich Trump przybył do Stanów Zjednoczonych z Niemiec – na świat przyszedł w 1869 r., w nadreńskim Kall­stadt. Wedle lokalnych przekazów był zbyt słabowity, by pracować w rodzinnej winnicy, więc matka wysłała go na praktykę fryzjerską. Aspirował jednak, aby być kimś więcej niż małomiasteczkowym golibrodą-cyrulikiem.

Jest rok 1885, gdy 16-letni młodzieniec wchodzi w Bremie na trap parowca „Eider”. Tak zaczyna się klasyczna wtedy imigrancka historia: jedna walizka, przepełniony statek, miejsce pod pokładem, kolejka do rejestracji przybyszów w manhattańskim Castle Garden, kolejne klitki w czynszówkach zamieszkanych przez niemiecką diasporę... W Nowym Jorku pracuje w wyuczonym zawodzie, uczy się języka i rozgląda za swoim „amerykańskim snem”.

Dla przyjaciół Fred

Pieniądze może nie kryły się za rogiem, bo na drugim krańcu kontynentu, ale żeby po nie sięgnąć, wystarczyło mieć oczy otwarte. W przypadku Friedricha – czytać gazety. Seattle, miasto młode, bo 40-letnie, odradza się na nowo po pożarze z 1889 r. Już rok później reporter dziennika „New York Times” nie może nadziwić się tempu odbudowy, dokonanej przez „odważne serca i silne ręce”. W tymże roku Waszyngton (nie mylić ze stolicą USA o tej samej nazwie) staje się 42. stanem Unii – położonym w najdalszym, północno-zachodnim narożniku kraju.

To tu w 1891 r. Trump postanowił się przebranżowić. Odkupuje od niejakiego Spira Bizassa restaurację o wdzięcznej nazwie Poodle Dog (Pudelek). W okolicy wiele jest podejrzanych biznesów: palarni opium i domów publicznych.

Nie ma pewnych źródeł uwiarygodniających tezę (podchwyconą dziś przez antytrumpową prasę), że Pudelek był przykrywką dla stręczycielstwa. Świadczyć o tym miałyby dwuznaczne ogłoszenia, reklamujące „prywatne pokoje dla pań”. Jedni autorzy – jak Gwenda Blair, autorka biografii familii Trumpów – twierdzą, że było to eufemistyczne określenie na prostytucję. Inni, że chodziło o zapewnienie bezpiecznej przestrzeni dla samotnie podróżujących kobiet poza okupowaną przez mężczyzn częścią barową – wszak dama wchodząca do saloonu narażała na szwank reputację.

Zgodnie z prawdą czy nie, wkrótce dwóch mężczyzn świadczy przed sądem o nieskazitelnej moralności Friedricha. Zbliżają się wybory prezydenckie, w których po raz pierwszy mogą głosować mieszkańcy stanu Waszyngton i Trump ustawia się w kolejce chętnych, by zostać obywatelem USA. Friedrich staje się Frederickiem. Dla znajomych Fredem.

Jest na bieżąco z biznesowymi nowinami. Dowiaduje się o planach wydobycia srebra i złota w Monte Cristo, oddalonym o 100 km od Seattle (tak, nazwa tej miejscowości pochodzi od bohatera powieści Dumasa). Inwestuje tam ponoć sam John D. Rockefeller. Trump sprzedaje Pudelka i rusza wydobywać dolary z kieszeni górników. Stawia budowlaną samowolkę, będącą fuzją zajazdu i szulerni.

Gastronomiczna bonanza

Latem 1896 r. czworo traperów – Skoo­kum Jim, jego siostra Kate, jej mąż ­George Carmack i kuzyn rodzeństwa Charlie Dawson – znajduje złoto w potoku Rabbit Creek, dopływie rzeki Klondike w regionie Jukon. To teren Kanady, sąsiadujący z Alaską. Ale przynależność państwowa nie jest barierą dla wędrowców. Szczęśliwi traperzy przez całą jesień i zimę wydobywają w tajemnicy kruszec.

Następnego lata parowce z samorodkami docierają także do portu w Seattle. Poruszenie w mieście wywołuje pierwsza strona gazety „Seattle Post-Inteligencer”. Nagłówek woła: „Złoto! Złoto! Złoto!”. Tłumy zbierają się na nabrzeżu, by zobaczyć odkrywców. Tymczasem sytuacja w Stanach jest trudna: paniki giełdowe z 1893 i 1896 r. spowodowały recesję, kolejne banki i firmy ogłaszają upadłość, w niektórych stanach bezrobocie przekracza 40 proc. W miastach roi się od garkuchni z darmową zupą. W takich warunkach nie dziwi, że wieść o strumieniach złotem płynących porusza wyobraźnię. Ale prawdziwą żyłą złota okazują się jego poszukiwacze.

Od odkrycia Skookuma i spółki minął prawie rok, wcześniej statki nie mogły płynąć przez zamarznięte wody. Toteż gdy tabuny „ryzykantów i marzycieli” docierają wreszcie na miejsce, najlepsze działki dawno są zaklepane.

Tymczasem Seattle staje się głównym na Północnym Zachodzie punktem przerzutowym dla poszukiwaczy. To zasługa kampanii reklamowej miejscowego dziennikarza Erastusa Brainerda, który sławi miasto jako najlepszą drogę na Jukon i Alaskę we wszystkich gazetach w Stanach, które mają więcej niż 400 prenumeratorów.

Do Dawson City, głównego ośrodka gorączki złota, jest stąd wprawdzie jeszcze ponad 3 tys. km, ale większość podróżnych tego nie wie. Przez port w ­Seattle przewija się 70 tys. ludzi, kierujących się nad Klondike. Trump wraca więc do ­Seattle, by karmić i poić przyjezdnych. Magazynuje też ekwipunek, aby później ruszyć ich szlakiem.

Złoto za ziemniaki

Kanadyjskie władze, by zapobiec katastrofie humanitarnej, żądają od przybyszów okazania rocznego zapasu żywności. W drukowanych naprędce przewodnikach i portowych sklepach w Seattle można znaleźć gotowe listy zakupów. Zestaw może składać się więc np. z 400 funtów mąki, 200 funtów bekonu, po 100 funtów fasoli i cukru, po 50 funtów ziemniaków w proszku, suszonych owoców, cebuli itd. Do tego kostki bulionowe, konserwy, zupy Campbella i fasola w pomidorach Van Campa. Łącznie jakieś pół tony bagażu.

Typowe menu poszukiwacza to parada przetworzonej żywności: skondensowanej, skrystalizowanej, granulowanej. Być może gorączka złota miałaby inny przebieg, gdyby nie nowe technologie w przemyśle spożywczym. Puszkowane jedzenie to jedyny ratunek, gdy przez zamarznięte rzeki nie mogą płynąć statki dostawcze. Doświadczonych poszukiwaczy można poznać po tym, że zawsze mają przypięte do paska naczynie z zakwasem chlebowym. Stąd ich przydomek „sourdough” (zakwas).

Taka dieta jest uboga w witaminę C. Rdzenni mieszkańcy Jukonu nie cierpią na jej niedobór, bo jedzą leśne jagody i inne dzikie rośliny, a także wątroby łosi i karibu. Za to przybysze owszem. Tylko jednej zimy 1898 r. szkorbut zabija ponad 2 tys. ludzi. W szpitalach chorym podaje się jako lek surowe ziemniaki. Gdy wieść o tym się rozchodzi, worek ziemniaków w miejscowościach ogarniętych gorączką kosztuje więcej niż uncja złota.

Amerykańsko-kanadyjska ­kuchnia wzbogaci się wtedy o wiele przepisów. Jedne wyglądają na żywcem wyjęte z dowcipów o kuchniach kawalerskich („1001 sposobów na naleśniki z niczego”). Ci, którzy z nomadycznego trybu życia przechodzą do osiadłego, adaptują lokalne składniki. Tak powstaje ketchup z dzikich jagód czy tarta z niedźwiedzim smalcem. Ale większość nie ma czasu, by skupia się na gotowaniu.

Ile zatem można wytrzymać na fasoli z puszki? Poszukiwacz William Haskell zapisał we wspomnieniach, że srogiej zimy 1898 r. rad byłby wymienić studolarowy samorodek na kawałek befsztyka... I tu wkracza Fred oraz jemu podobni biznesmeni.

Od padliny do ostrygi

Szacuje się, że tylko 4 proc. z ogarniętych gorączką złota cokolwiek zarobiło. I tylko co trzeci dotarł do celu.

Cheechako”, jak w języku Indian Czinuków zwano nowo przybyłych, przypływali zwykle do Skagway. Nadmorskie miasto, teoretycznie pod jurysdykcją USA, słynęło z chaosu i bezprawia. Stąd wędrowcy szli przez góry na kanadyjską stronę, piechotą lub jucznymi karawanami. Często zanim przetransportowali swój dobytek, musieli pokonać ten 30-milowy odcinek wiele razy. Trasa oficjalnie zwała się Białe Przejście, ale mówiono na nią Szlak Martwego Konia – nazwę zawdzięczała licznym szkieletom koni, osłów i psów zaprzęgowych.

W 1898 r. Fred ze wspólnikiem Ernestem Levinem stawiają tam namiot. Serwują ciepłe posiłki. Podstawą dań jest, jak łatwo zgadnąć, konina. Do tego fasola z puszki i solona wieprzowina. Ale po całym dniu na mrozie klienci stoją w kolejkach.

Na wiosnę osiedlają się w Bennett, jednym z tzw. boomtowns, zawdzięczającym swój rozkwit temu, że leży nad jeziorem, które muszą pokonać poszukiwacze. Sprawozdawca „Victorian Colonist” notuje, że główne zajęcia, którym oddają się ludzie w Bennett, to budowa łodzi i oczekiwanie na topnienie lodów. Knajpy w takich tranzytowych miasteczkach są nie tylko miejscem, gdzie człowiek się relaksuje. Są też centrum życia społecznego: tu można zasięgnąć informacji u doświadczonych podróżników czy ubić interes.

Ich lokal nazywa się Arctic Restaurant. W tym przypadku restauracja to szumna nazwa. Z początku to tylko większy niż poprzednio namiot. Ale zyski rosną i w ciągu kilku miesięcy Fred i Ernest przenoszą się do dwukondygnacyjnego budynku, który nieźle prezentuje się na tle bylejakości pośpiesznie kleconych chat. W lokalnej prasie reklamują się jako lokal z wszelakimi luksusami, czynny całą dobę. Stawiają poprzeczkę wyżej niż standard Klondike. W menu są: dziczyzna, sprowadzane jarzyny, leśne owoce. Na barze stoi waga, gdyby ktoś chciał płacić wydobytym kruszcem.

Gościom polecają świeże ostrygi „na wszystkie sposoby” i „prywatne kabiny dla pań”. Tu już raczej nie ma wątpliwości, co kryje się za tym hasłem. Autor anonimowego listu do gazety „Yukon Sun” ostrzega podróżniczki: „Samotnym mężczyznom Arctic zapewnia wspaniałe zakwaterowanie, jak i najlepszą restaurację w Bennett. Odradzałbym jednak szacownym damom zostawać tam na noc. Mogłyby tam usłyszeć słowa zbyt obraźliwe dla ich uczuć – a co gorsza wypowiadane przez zdeprawowane przedstawicielki ich płci”.

Z Jukonu do Queens

Gdy zbudowano kolej, Bennett stało się miastem-widmem. Drewno było w cenie, więc opuszczający je mieszkańcy rozbierali swe chatki. Po czasie świetności pozostał dziś kościół oraz masa puszek i butelek na dnie jeziora. Notabene, na fali zainteresowania tym miejscem po ostatnich wyborach w USA – Kanadyjczycy planują założyć tu ośrodek wypoczynkowy.

Wspólnicy w porę zwijają więc interes i przenoszą się do Whitehorse, kolejnego etapu pogoni za złotem. „Najnowsze, najschludniejsze i najlepiej zaopatrzone miejsce na północ od Vancouver”, jak się ogłaszają, jest powtórką biznesplanu z Bennett. New Arctic Restaurant & Hotel serwuje 3 tys. posiłków dziennie. Strategią marketingową jest zaniżanie cen lunchowego menu, by zachęcić klientów do wzmożonej konsumpcji alkoholu. W karcie nie brakuje takich ekstrawagancji jak świeże owoce i warzywa. Teraz dzięki linii kolejowej mogą sprowadzać dowolne frykasy. Osobny kącik przeznaczony jest dla miłośników hazardu.

Fred znów wie, kiedy wycofać się z interesu. Gorączka przygasa, władze chcą wreszcie rozprawić się z Sodomą i Gomorą, a wspólnik popada w konflikt z prawem. W 1901 r. Fred wraca do Niemiec. W celach matrymonialnych: w Kallstadt żeni się z krajanką, Elisabeth Christ. Razem płyną za ocean, ale żonie tam się nie podoba i wracają do Nadrenii. Lokalne władze przypominają sobie, że Fred/Friedrich nie wypełnił obowiązku służby wojskowej i pozbawiają go obywatelstwa. Rozpaczliwy list do księcia Bawarii, w którym prosi, aby go nie deportować, krąży dziś po internecie. Prośby nie skutkują, więc płyną z Elisabeth do Nowego Jorku...

Zostaje mu jeszcze sporo grosza z czasów Klondike – dziś byłoby to pół miliona dolarów. Inwestuje je w nieruchomości w nowojorskiej dzielnicy Queens. Po jego śmierci w 1918 r. majątek przejmie i pomnoży żona. A potem ich syn Fred – ojciec Donalda.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017