Rzekoma kolaboracja

Polska prasa, niestety z „TP” włącznie („Przegląd Prasy” w nr 3/2003), streściła bezkrytycznie artykuł-dokument dr. Bernarda Wiadernego, który ukazał się w 142. numerze „Zeszytów Historycznych”, pod dość sensacyjnym tytułem „Niechciana kolaboracja: Polscy politycy i nazistowskie Niemcy w lipcu 1940”. Jest to nieco dziwny tekst, w którym komentarz autora nie pokrywa się w pełni z kopią załączonego dotekstu dokumentu. Wiaderny używa kilkakrotnie określeń: „podpisane” (s. 132), „sygnatariusze” (s. 135) czy „autorzy” (s. 135, 136) memorandum, podczas, gdy w dokumencie NIE MA ŻADNYCH PODPISÓW. Jest tam jedynie powiedziane, że można by liczyć na współpracę ośmiu osób (Jan Kowalewski, Stanisław Strzetelski, Tadeusz Bielecki, Jerzy Kurcjusz, Ignacy Matuszewski, Jerzy Zdziechowski, Emeryk Czapski i Stanisław Mackiewicz) w stworzeniu centre d'etudes (ośrodka studiów), najlepiej weWłoszech. Celem ośrodka byłoby „przygotowanie programu odbudowy nowego państwa polskiego odpowiadającego strukturze przyszłej Europy” (l'etablissement d'un programme de reconstruction d'un nouveau etat polonais conforme a la structure de l' Europe future). Dla autora ośrodek studiów równa się rząd kolaborancki - jest to interpretacja dowolna i nie wiadomo, na czym autor ją opiera. Czy Wiaderny uważa również Radę Główną Opiekuńczą za instytucję kolaborancką?

W długim komentarzu, w którym autor rozwodzi się nad personaliami wyżej wymienionych ośmiu osób - nota bene związki Emeryka Czapskiego z kulturą niemiecką były raczej wątpliwe, gdyż należał on do kresowej, a nie poznańskiej gałęzi rodziny, co warto było zaznaczyć - kontekst historyczny jest zredukowany do minimum, a jest on istotny. Przypomnijmy go. Dla pewnej liczby osób, a byłem wtedy we Francji, klęska Francji oznacza koniec wojny i pełne zwycięstwo Trzeciej Rzeszy. Autor przypomina na wstępie dramatyczną rozmowę Stanisława Cata-Mackiewicza z prezydentem Władysławem Raczkiewiczem, ale nie wiemy, czy jego skrajny defetyzm podzielało w tym momencie pozostałe siedem osób figurujących w memorandum. Przypuśćmy, że tak było, czy podobnie myślały one przeszło miesiąc później, czyli 24 lipca (data memorandum)? Kiedy i czy upoważniły one Kowalewskiego i Strzetelskiego do podania swych nazwisk? Jest jasne, że w ówczesnych warunkach komunikowanie się tych osób między sobą i uzgadnianie czegokolwiek było w praktyce niemożliwe.

Można zatem suponować, że memorandum było inicjatywą samego Kowalewskiego - zapewne we współpracy ze Strzetelskim. Tylko ci dwaj panowie byli wówczas w Lizbonie. Wiaderny wspomina o wcześniejszej próbie Kowalewskiego nawiązania kontaktu z Niemcami, jest więc prawdopodobne, że ponowił ją nadając jej szerszy charakter. Wśród kopii wszystkich dokumentów cytowanych przez Wiadernego - a które znajdują się także w Archiwum Jana Weinsteina w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku - mamy również dodatkowe dwa. Jeden to przepisany fragment artykułu z „Der Spiegel” z 10 lutego 1967 r., który mówi, zresztą niezbyt ściśle, o inicjatywie Kowalewskiego. Drugi, o wiele ważniejszy, to list-odpowiedź Jerzego Zdziechowskiego na pytania Weinsteina dotyczące memorandum z 24 lipca 1940 r. Choć w podpisie jedynie imię „Jerzy” jest wyraźne, a nazwisko trudne do odczytania, z treści obu listów (Weinstein zaczyna swój od „Wielce Szanowny Panie Ministrze”) wynika, że autorem mógł być tylko Zdziechowski. W liście z 12 maja 1969 r. stwierdza on, odnośnie „aidememoire pułkownika Jana Kowalewskiego”, że „z pułkownikiem Janem Kowalewskim nigdy nie rozmawiałem, bo go nie znałem a nawet nigdy nie widziałem. Również z nikim z osób w tym aidememoire wymienionych na podobny temat ani przed wojną ani w czasie jej trwania nie prowadziłem rozmów czy rokowań”. List powyższy zdaje się potwierdzać supozycję, że umieszczenie dodatkowych sześciu nazwisk w memorandum było inicjatywą własną Kowalewskiego, a osoby wymienione nie były konsultowane.

Historyk ma oczywiście prawo poruszać tak drażliwy temat jak kolaboracja polityków polskich z hitlerowskimi Niemcami. Ale stawiając takie zarzuty niewątpliwym patriotom, badacz musi być przy tym maksymalnie ostrożny, uwzględniać historyczny kontekst i być precyzyjny w doborze słów. Inaczej tylko wprowadza czytelnika w błąd.

PIOTR WANDYCZ (Uniwersytet w Yale, USA)

List podobnej treści wysłany został do redakcji „Zeszytów Historycznych”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 7/2003