Rzeczy uparcie nieśmiertelne

Po czteromiesięcznym postoju w Pałacu na Wyspie w Warszawie arcydzieło Rembrandta przenosi się od 18 sierpnia na Wawel. Skąd przybywa i jaką przemierzyło drogę?

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Rembrandt, Jeździec polski, ok. 1655 r. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA
Rembrandt, Jeździec polski, ok. 1655 r. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA

Patrząc na „Jeźdźca polskiego” Rembrandta w salach nowojorskiej The Frick Collection, można by zadać sobie pytanie: czy ta pani w słonecznych okularach, ten turysta z wiszącym na brzuchu aparatem fotograficznym, to marudzące dziecko, czy oni wszyscy patrzą na ten sam obraz? Czy widzą tego samego jeźdźca, tego samego konia, tę samą czerwień spodni? Czy widzą to samo wędzidło w pysku zwierzęcia, tę samą rękę trzymającą nadziak i ten sam na pół rozmyty pejzaż? Czy widzą tę samą egzotyczną czapkę, te same guziki kremowego żupana, ten sam obcas buta z cholewami?

A holenderski koneser, król Polski i amerykański przemysłowiec? Czy oni widzieli te same nieśmiertelne rzeczy w miejscach, które już nie istnieją?

Koneser i hrabia

Od tamtego czasu nic się nie zmienił, choć zmieniło się wszystko: krajobraz, który w 1897 r. obserwował Abraham Bredius ze swojego przedziału, jadąc koleją galicyjską im. Karola Ludwika (brata cesarza Austrii Franciszka Józefa I) z Krakowa do Tarnobrzegu, a nawet dalej w głąb Galicji.

„To był dobry kawał drogi” – donosił potem z Moskwy Bredius. Był dyrektorem haskiego muzeum i koneserem Rembrandta. „I ta jazda małymi odgałęzieniami kolei galicyjskiej – jakżeż ona długo trwa, można by iść obok szybkim chodem”. Wtulony w fotel wagonu pierwszej klasy obity aksamitem w kolorze czerwonego wina – tak to sobie wyobrażam – zobaczył falujące pola zbóż, lasy brzozowe, rzeczki, młyny wodne, stadniny i chmury, które w tym granicznym regionie Europy zalegają nad gruntami o wiele niżej niż na tak dobrze mu znanych obrazach mistrzów holenderskich. Cebulowate kopuły rusińskich cerkwi także musiały wydać się Brediusowi wielce egzotyczne. W tej odległej Galicji, ówczesnym kraju koronnym Monarchii Habsburgów, dokonał Bredius największego odkrycia w swojej karierze znawcy Rembrandta.

W 1897 r. wybrał się w podróż ze specjalną misją do Sankt Petersburga, Moskwy i Kijowa, by zbadać obrazy Rembrandta znajdujące się nie tylko w zbiorach znanych muzeów, lecz także w majątkach ziemskich i miejskich pałacach bogatych rodów szlacheckich. Popadał w zachwyt na samą wzmiankę o takich nazwiskach, jak Zamoyski, Czartoryski czy Siemionow, którzy byli właścicielami imponujących kolekcji. Bredius wiedział o istnieniu tych obrazów jedynie na podstawie reprodukcji oraz dokumentów archiwalnych. Teraz udał się wreszcie w daleką podróż, by móc te obrazy osobiście zbadać i potwierdzić ich autentyczność. Poszukiwał też wyjątkowych dzieł holenderskiego mistrza na potrzeby wystawy, która miała się odbyć w 1898 r. w Muzeum Miejskim w Amsterdamie z okazji koronacji królowej Wilhelminy.

W drodze do Moskwy Bredius zatrzymał się w Berlinie, gdzie spotkał się z innym sławnym koneserem sztuki, Wilhelmem von Bode. „Och – powiedział Bode – skoro i tak jedziesz do Krakowa, spróbuj zobaczyć na zamku hrabiego Tarnowskiego tego Rembrandta, o którym tak różnie się sądzi. Bardzo chciałbym się dowiedzieć, czy jest autentyczny”.

I tak też się stało. Bredius zatrzymał się w hotelu w Krakowie, gdzie w Muzeum Czartoryskich obejrzał „dziwny pejzaż” Rembrandta. Próbował też nawiązać kontakt z hrabią Tarnowskim. Z pomocą przyszedł mu przypadek. „Kiedy zobaczyłem piękny czterokonny zaprzęg mijający mój hotel i usłyszałem od portiera, że jechał nim hrabia Tarnowski, który kilka dni temu zaręczył się z prześliczną hrabiną Potocką, mającą wnieść w ich związek znaczny majątek, nie sądziłem, że ten człowiek mógłby być właścicielem jednego z najpiękniejszych dzieł naszego wielkiego Mistrza. Okazało się jednak, iż tak faktycznie było”. Nie zwlekał ani chwili: „Zwróciłem się oczywiście z prośbą o udzielenie permisji na obejrzenie obrazów znajdujących się na zamku w Dzikowie. Cóż, to nie była taka prosta sprawa, to był kawał drogi. Musiałbym więc zatrzymać się tam na noc... Ostatecznie hrabia Mycielski, kuzyn pana Tarnowskiego, zaoferował mi swoje towarzystwo w podróży oraz wszelką pomoc”. W ten oto sposób dyrektor haskiego muzeum znalazł się w pociągu mijającym w ślimaczym tempie galicyjskie pola i kościoły.

Rezydencja Tarnowskiego ze wznoszącą się nad środkową częścią wieżą, ozdoby neogotyckie, majestatyczny dziedziniec – wszystko to musiało wywrzeć na Brediusie wrażenie. Na zamku ­panowała atmosfera pełna podekscytowania ze względu na przyjazd przyszłej małżonki hrabiego Tarnowskiego. Po przekroczeniu progu pałacu Bredius zauważył, że „w tym przedziwnym budynku pełno barachła”, i to obok wiszących tu od wieków obrazów holenderskich ­mistrzów – Davida Teniersa, Lucasa van Leydena i Alberta Cuypa. Ale obrazem, który zrobił na nim kolosalne wrażenie, był „Jeździec polski” Rembrandta.

„Doszły mnie słuchy, że ten Rembrandt nie jest oznaczony, niektórzy ­sądzili, iż jest on dziełem ucznia, na przykład Aerta de Geldera, itd. Moje oczekiwania nie były więc zbyt wysokie. I oto on! Jedno krótkie spojrzenie na całość, potrzebowałem kilku sekund na badanie techniczne, by z przekonaniem stwierdzić, iż w tym odległym miejscu od ­prawie stu lat wisiało jedno z największych dzieł Rembrandta!” – wspomina Bredius.

Po tych słowach następuje liryczny opis obrazu, którego fragmenty są według Holendra „zachwycająco namalowane”: „Jak długo ma on jeszcze wisieć w niedostępnym zamku, położonym na dalekim galicyjskim odludziu? Wszelkie moje próby pozyskania go dla Holandii spełzły na niczym. Ludzie są tu przywiązani do tego dzieła ze zdwojoną mocą, gdyż należało ono do zbiorów ostatniego polskiego władcy Stanisława Poniatowskiego”.

Nie tylko bowiem Abraham Bredius, hrabia Tarnowski i hrabina Potocka stanęli oko w oko z „Jeźdźcem polskim”. Przez długie lata należał on do zbiorów króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Król i dyplomata

W rozległym parku Łazienkowskim, z dala od ruchliwego centrum Warszawy, znajduje się prywatny pałac króla Stanisława Augusta. Wysokie okna przyglądają się swemu odbiciu w tafli wielkiego stawu, po którym jakby dryfował biały budynek z kamienia. Tutaj, za oknami pałacu Na Wyspie, w 1793 r. król urządził galerie en bas, w której znalazły się najcenniejsze dzieła z jego zbiorów malarstwa.

Zgodnie z królewską koncepcją sztuki Galeria Obrazów na parterze tworzyła bardzo osobisty kontrapunkt dla znajdującego się w sercu stolicy Polski Zamku Królewskiego. Zamek stanowił reprezentacyjne centrum władzy i był odpowiednim miejscem dla portretów króla i zaprzyjaźnionych głów państw oraz otrzymanych od nich darów. Tam znajdował się królewski dwór, tam król był otoczony swoimi doradcami i nadwornymi artystami, lokajami i kucharzami, karłami i kochankami.

Natomiast w pałacu Na Wyspie Jego Królewska Mość stworzył zupełnie inną atmosferę. Tutaj zapraszał przyjaciół, którzy mogli zwracać się do niego po imieniu, tu obwiesił sale obrazami, które najbardziej lubił. Na pierwszym piętrze wisiało 145 obrazów, na parterze 180. A 65 wybranych przez króla dzieł zawisło w galerie en bas, która stała się jego wizytówką. Na ścianach o lipowozielonym obiciu wisiały przykuwające wzrok ulubione przez króla obrazy Tycjana, ­Rubensa i Giordana w identycznych pozłacanych ramach, ozdobione monogramem królewskim. Zgodnie z ówczesną praktyką ściany były gęsto zawieszone, przy czym większe obrazy wisiały w ­górnych rzędach, mniejsze zaś – w niższych.

Jak wynika z inwentarza, król cenił Rembrandta głównie ze względu na jego grand effet de lumière et un ­coloris vigoureux (silny efekt świetlny i żywą ­kolorystykę). W galerie en bas ­znajdowało się sześć z dwunastu obrazów z jego kolekcji, które zgodnie z katalogiem królewskim były uważane za autentyczne dzieła Rembrandta. Jednym z nich był „Jeździec polski”, który w pewnym momencie został przeniesiony z l’antichambre en haut do galerie en bas. Dzieło to trafiło do kolekcji króla w wyjątkowy sposób.

Na wzór licznych kolekcjonerów ówczesnej epoki król korzystał z rozległej sieci doradców, agentów, bankowców i dyplomatów, którzy umożliwiali międzynarodowe zakupy dzieł sztuki. We Włoszech sporo kupował za pośrednictwem swojego nadwornego malarza Marcela Bacciarellego lub jego agentów, w Paryżu zaś jego zaufaną pośredniczką była sławna gospodyni paryskiego salonu Madame Geoffrin. Oczywiście także i w Niderlandach król miał swoich doradców.

Ale nie tylko dzięki zakupom wzbogacał swoją kolekcję. Wymiana darów stanowiła jeden z ważniejszych rytuałów kultury dworskiej. A ponieważ wiedziano, że król był wielbicielem sztuki, dostawał nieraz w prezencie obrazy, rzeźby lub ryciny zamiast koni, psów czy klejnotów. Również „Jeździec polski” znalazł się w posiadaniu króla jako dar. To Michał Kazimierz Ogiński, wielki hetman litewski i powiernik króla, przesłał mu z Hagi wiosną lub latem 1791 r. ten obraz w prezencie, w zamian za zbiór drzewek pomarańczowych. W liście włączonym do archiwum królewskiego ­mediis Augusti z 1791 r. Ogiński napisał: „Sire, Odsyłam Waszey Królewskiey Mości Kozaka którego Reinbrand osadził na koniu, zjadł ten koń przez bytność swoją u mnie 420 guldenów niemieckich. Sprawiedliwa Łaska Waszey Królewskiey Mości spodziewać mi się każe, że pomarańczowe drzewa w tey proporcyi zakwitną, do nóg upadam. Waszey Królewskiey Mości, PMM, nayniższy sługa, Michał Ogiński HWL”. Obraz został włączony do królewskiej kolekcji sztuki i w 1793 r. zarejestrowany w katalogu obrazów jako „Cosaque à cheval” o wartości 180 dukatów.

Trzy miesiące przed włączeniem listu Ogińskiego do królewskiego archiwum uchwalono w Polsce nową konstytucję, najbardziej postępową w Europie. Rosja i Prusy obawiały się, że w sąsiedzkim kraju dojdzie do rozruchów na wzór rewolucji francuskiej i ich wojska wkroczyły na terytorium Rzeczypospolitej. Doprowadziło to do drugiego i trzeciego rozbioru, król został zmuszony do wyjazdu do Rosji. Kilka lat później, w 1798 r., zmarł na wygnaniu w Sankt Petersburgu jako ostatni król dużego państwa, które przestało istnieć.

Monarcha musiał pozostawić w Warszawie większą część swojej kolekcji. Po śmierci jego spadkobierców wiele dzieł należących do królewskiej spuścizny, w tym „Jeździec polski”, trafiło na rynek sztuki. Drogą posagów i spadków „Jeździec” znalazł się ostatecznie na zamku w Dzikowie, dokąd prawie sto lat po śmierci króla przybył Bredius, by po jednym rzucie oka stwierdzić, że to autentyczny Rembrandt.

Królowa i przemysłowiec

Wziąwszy pod uwagę wyjątkowe pochodzenie obrazu, było całkiem zrozumiałe, że Tarnowscy nie chcieli się z nim rozstać. Widocznie Bredius posiadał jednak dużą siłę przekonywania i kontekst królewski okazał się na tyle kuszący, że ostatecznie wyrazili zgodę na podróż obrazu do Niderlandów. Można go było obejrzeć na wystawie zatytułowanej „Rembrandt. Obrazy zebrane z okazji koronacji królowej Wilhelminy” w Muzeum Miejskim w Amsterdamie, trwającej od 8 września do 31 października 1898 r.

Był to międzynarodowy coming out „Jeźdźca polskiego”, który wpłynął na przyszłość obrazu. W szybkim tempie rozniosła się w kręgach kolekcjonerów wieść o jego istnieniu. Pragnąc pozyskać środki finansowe na zakup dużego obszaru graniczącego z jego majątkiem w Dzikowie, hrabia Tarnowski sprzedał w 1910 r. obraz Rembrandta za 60 tys. funtów amerykańskiemu magnatowi węglowemu Henry’emu Clayowi Frickowi, ku wielkiej konsternacji wśród polskich historyków sztuki. Przed pożegnaniem się z „Jeźdźcem”, aby choć trochę złagodzić swój ból, Tarnowski zlecił wykonanie kopii obrazu dla zamku w ­Dzikowie. Tak oto „Jeździec polski” znalazł się po drugiej stronie oceanu i otrzymał honorowe miejsce w sławnej The Frick Collection w samym sercu Manhattanu.

Okopy I wojny światowej, rewolucja rosyjska, która przetoczyła się przez majątki ziemskie, II wojna światowa, która dotkliwie dotknęła „skrwawione ziemie”, i wreszcie komunizm sowiecki na zawsze unicestwiły sielankowe życie polskich ziemian w Galicji. Ich kolekcje sztuki zostały rozkradzione, znacjonalizowane lub poszły z dymem. Dotyczyło to także rodu Tarnowskich. Tak starannie wykonana przez angielskiego portrecistę Ambrose’a McEvoya kopia „Jeźdźca polskiego” spłonęła w pożarze na zamku w Dzikowie w 1927 r., a Tarnowscy do tej pory walczą o restytucję swojej upaństwowionej własności. Być może więc to właśnie dzięki skandalicznej sprzedaży obrazu w 1910 r. możemy dziś stanąć przed „Jeźdźcem polskim”, mając w pamięci tych kilka wersów Adama Zagajewskiego:

Suknie jak kołdry. Wilgotne ostrygi.

Rzeczy są nieśmiertelne ale nie służą nam.

„Malarze Holandii”

My

Gdy rzeczy są nieśmiertelne, mogą poruszać się nie tylko w przestrzeni i w czasie, lecz również w naszych wspomnieniach bądź wyobraźni. Bredius wspominał swoją podróż do „Jeźdźca polskiego” i te sekundy, gdy rozpoznał autentyczność obrazu Rembrandta. We wspomnieniu króla Stanisława Augusta obraz był niewątpliwie związany z lipowozielonym obiciem ścian w jego galerie en bas i przesyłką drzewek pomarańczowych. Patrząc na „Jeźdźca polskiego”, widzieli oni nie tylko swoje własne wędrówki, lecz również podróż obrazu.

Czasami rzeczy, a nawet niektóre dzieła sztuki są uparcie nieśmiertelne. Znajdują wtedy dla siebie miejsce nie tylko w naszej głowie, ale stają się też częścią pamięci zbiorowej. Tak jest z „Jeźdźcem polskim”.

Około 1865 r. Juliusz Kossak wykonał kopię obrazu, choć zamiast niezdarnego konia Rembrandta namalował szlachetnego araba. Jan Lebenstein wykorzystał „Jeźdźca polskiego” w swoim apokaliptycznym dziele, przedstawiając jeźdźca jako posłańca śmierci. Dla Jacka Sroki obraz Rembrandta stał się punktem wyjścia dla ironicznego obiektu: na mocno ekspresyjną akwarelę, na której można rozpoznać naszego jeźdźca, nakleił szkic innego znanego Polakom jeźdźca, mianowicie Lajkonika, tatarskiego wojownika podskakującego ulicami Krakowa na swoim sztucznym koniku w oktawę Bożego Ciała. A holenderski pisarz Simon Vestdijk podjął się dokonania głębszej analizy obrazu. W swoim eseju pt. „Jeździec polski” zdesperowany autor zastanawia się nad intencjami Rembrandta: „Tak oto koń polskiego jeźdźca potyka się, pada do przodu z trudem utrzymując się na nogach, kołysząc się, jakby szedł pod wodą, tęskniąc za garbarzem, z lewej na prawą stronę obrazu, niczym intymna zagadka”.

A jakie emocje wzbudza we mnie? Próbuję patrzeć oczami wszystkich tych, którzy zetknęli się z obrazem przede mną, i ich oczami widzę jego podróż. Gdybym mogła przejść na drugą stronę ramy, znalazłabym się w galerie en bas i przysłuchiwała krzykom pawi i głosowi króla, który śpiewną francuszczyzną opowiada o tym ładnym prezencie i o przebytej przez niego drodze. A może po drugiej stronie ramy wziąłby mnie za rękę Abraham Bredius, by zaprowadzić do którejś z rezydencji szlacheckich w Galicji? „Nawet nie mieliśmy odwagi o tym pomarzyć – szepcze w półmroku wnętrza pełnego obrazów i gobelinów – iż będzie nam dane zobaczyć po drodze aż tak wiele nieznanych i pięknych rzeczy”.©

Przekład z języka niderlandzkiego: EWA VAN DEN BERGEN-MAKAŁA

Tekst o „Jeźdźcu polskim” ukazał się w wersji angielskiej w czasopiśmie „The Low Countries”, www.the-low-countries.com

Polski tytuł pochodzi od redakcji.

GERDIEN VERSCHOOR jest holenderską pisarką i historyczką sztuki. W latach 1990-2001 mieszkała w Polsce, gdzie doktoryzowała się, pisząc pracę o kapistach. Pracowała jako attaché kulturalny w ambasadzie Niderlandów w Warszawie, gdzie rozgrywa się akcja jej powieści „Nić i lotna igła”. W tym roku ukazał się polski przekład książki „Dziewczyna i uczony. Historia dwóch Rembrandtów z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej”, której jest autorką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022