Rozpadu nie będzie

Przejęcie 11 sierpnia przez NATO dowództwa międzynarodowych sił ISAF w Afganistanie może okazać się dla sojuszników sprawdzianem, czy skuteczne i wspólne działanie wojskowe jest możliwe na obszarze odległym od tego, co przez dziesięciolecia opisywano jako “terytorium sojusznicze". Oto bez spektakularnych debat programowych i zmiany strategii (selektywnie) globalne NATO stało się faktem.

24.08.2003

Czyta się kilka minut

Jak wyglądałaby transformacja polityczna Europy Środkowej, jeśli państwa tego regionu pozbawiono by współpracy z Sojuszem i perspektywy członkowskiej? Jak potoczyłyby się konflikty w Bośni i Hercegowinie, Kosowie i Macedonii, “wygaszone" dzięki NATO? I, co najważniejsze, czy możliwa jest stabilizacja w Afganistanie właśnie, ale też w Iraku i na Bliskim Wschodzie bez Sojuszu?

NATO pozostaje jedyną w świecie organizacją, której wartości znajdują oparcie w potencjale wojskowym. Umacniają je konsultacje, dzięki którym wypracowuje się polityczną gotowość wykorzystania posiadanych środków dla wspólnej obrony państw członkowskich. Nowe misje przywracania pokoju czy wspierania działań stabilizacyjnych, realizowane poza tradycyjnie pojmowanym “obszarem północnoatlantyckim", stawiają jednak NATO przed koniecznością modernizacji oraz intensywniejszego zabiegania o akceptację dla realizowanych przedsięwzięć.

Szczyt praski z listopada 2002 r. zakończył etap pozimnowojennych zmian w NATO, czyli przezwyciężania dziedzictwa dwublokowości. Sojusz oswoił się ze światem bez jasno określonego wroga i z myślą, że jego racja bytu związana jest z adaptacją do nowych warunków działania. Obecna odsłona transformacji Sojuszu odbywa się w warunkach konfrontacji z przeciwnikiem niejednorodnym, nieprzewidywalnym i nie zawsze tożsamym z podmiotami państwowymi. Nie respektuje on uznanych norm zachowania międzynarodowego, korzysta z infrastruktury gospodarki globalnej, ucieka się do terroru.

Nowe zagrożenia wymagają przewartościowania zadań Sojuszu, innego spojrzenia na polityczne i prawne ramy jego działania, a także na proces decyzyjny i zdolności wojskowe. Zmiany te, stawiając m. in. pytania o przywództwo w Sojuszu i kształt stosunków transatlantyckich, nie dokonają się bezboleśnie. Państwa UE podkreślają przecież własną tożsamość w polityce zagranicznej, budując w jej ramach unijną politykę bezpieczeństwa i obrony. Często postrzega się to jako kolizję, konkurencję lub w najlepszym razie dublowanie zdolności NATO. Dla wielu obserwatorów dyskusje z tym związane są znakiem rozpadu tego, co w sferze bezpieczeństwa Zachód z mozołem budował przez ponad 50 lat i co przyniosło Europie najdłuższy w historii okres pokoju i dostatku.

Informacje o upadku NATO są jednak przedwczesne i przesadzone.

Demitologizacja Sojuszu

Po zakończeniu “zimnej wojny" zachodnie społeczeństwa nie widzą w Sojuszu organizacji zapewniającej poczucie bezpieczeństwa. NATO stało się składnikiem politycznej codzienności, na którego oceny wpływają poglądy tych, którzy go oceniają; stopień, w jakim organizacja zaspokaja indywidualne i zbiorowe potrzeby; wreszcie społeczne emocje - raczej pacyfistyczne i typowe dla dekady “pokojowej dywidendy".

Demitologizacja NATO, przez lata postrzeganego jako wszechpotężny blok wojskowy, mający działać na wzór pogotowia ratunkowego, przyczyniła się jednak do wielu rozczarowań i nieporozumień. Np. po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 r., po raz pierwszy w historii zastosowano art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego o kolektywnej obronie w obliczu agresji. Członkowie NATO, wypełniając ducha i literę sojuszniczych zobowiązań, zadeklarowali pomoc dla USA. Zaatakowany sojusznik przyjął tyle obrony, ile zechciał i był w stanie wykorzystać - dużo mniej niż zaoferowały państwa członkowskie. Nie zmieniło to jednak faktu, że NATO krytykowano za brak skuteczności w walce z nowymi zagrożeniami.

Przewlekła dyskusja sojusznicza z początku 2003 r. o pomocy Turcji na wypadek agresji irackiej przyniosła falę podobnych komentarzy. Ich autorzy z reguły bezrefleksyjnie przechodzili do porządku nad tym, że NATO jest organizacją skupiającą państwa przyzwyczajone do konsultacji przed podjęciem decyzji, a Pakt Północnoatlantycki nie zwalnia od dyskusji nad zagrożeniami i sposobami radzenia sobie z nimi. Pomijano też fakt, że sojuszniczej solidarności nie kwestionował żaden z aktorów omawianych wydarzeń. Zadowolono się wrażeniami, jakoby solidarność osłabiła właśnie (momentami de facto zawstydzająca) dyskusja o sprawach dla tej organizacji niebagatelnych.

To zderzenie faktu i emocji dobrze oddaje jedna z opinii wyrażonych w prasie brytyjskiej: wizerunek Sojuszu ucierpiał nie tyle w wyniku odmiennych opinii państw “dziewiętnastki", co retorycznego chuligaństwa uczestników i komentatorów debaty.

Przykłady pokazują, jak kończy się paradoks opisany na początku lat 90. przez Jamiego Shea - rzecznika prasowego Sojuszu z czasu operacji powietrznej w Kosowie - porównaniem NATO do teatru, który nigdy nie dawał przedstawień i czerpał mistrzostwo z ciągłych prób. Wiedza o jego kunszcie była jednak tak szeroka, że nikt nie śmiał rzucić mu wyzwania. Środowisko, w jakim działa dziś Sojusz, nie przypomina już tego z czasów “zimnej wojny". Nieprzewidywalność zagrożeń oraz zróżnicowanie ich źródeł (także niepaństwowych), których nie odstrasza potencjał wojskowy NATO, każe inaczej spojrzeć na rację istnienia organizacji. Opiera się ona na przejściu od roli odstraszającej przez sam fakt istnienia do stanu, w którym niezbędna staje się wiarygodna manifestacja woli i zdolność do skutecznego działania, uzasadniającego wydatki ponoszone na utrzymanie Sojuszu.

Terroryzmu nie da się zwalczać jedynie potęgą broni nuklearnej i siłą dywizji pancernych, ponieważ jego korzenie tkwią głębiej niż może sięgnąć NATO. Zabiegom o polityczną jedność sojuszników musi więc towarzyszyć przebudowa instrumentarium antykryzysowego organizacji. Wypełnienie tego zadania wymaga odpowiednich do wyzwań zdolności wojskowych, co jest trudne i kosztowne. Państwa członkowskie, różnie przecież odczuwając zagrożenia, stosownie do nich formułują oczekiwania wobec NATO. Zmuszone są też do zawierania kompromisów w najważniejszych dla Sojuszu sprawach - przez wszystkich akceptowanych, ale nie zawsze optymalnych. Jednomyślność, jako podstawa podejmowania decyzji, gwarantuje za to wewnętrzną spójność i zabezpiecza sojuszników przed podążaniem NATO w kierunkach nie akceptowanych w stolicach państw członkowskich.

Nie dramatyzować różnic

Idea przywództwa Stanów Zjednoczonych - uzasadniana historycznie i oparta na fakcie potęgi USA - bywa w Europie kontestowana. Wątpliwości powstające w tej sprawie rozpraszają uwagę państw członkowskich, przedkładających jedne obszary działania Sojuszu nad inne. Zaznaczają również swoją obecność, konkurencyjne wobec NATO, ambicje Unii Europejskiej w sferze bezpieczeństwa i obrony. Poza działalnością operacyjną NATO, jednym z najistotniejszych zadań organizacji staje się w tej sytuacji utrzymanie motywacji i praktycznych zdolności gwarantujących skuteczność wspólnego działania.

Nie oznacza to, że różnice zdań między sojusznikami są tematem tabu lub że są dramatyzowane. Dramatycznie wyglądające spory sojusznicze wypełniają w końcu całą historię NATO. Sojusz, niezależnie od kierunków zachodzących w nim zmian, nie stoi jednak przed hamletowskim dylematem: “być albo nie być". Musi jedynie pogodzić politykę państw członkowskich z wymogami skutecznego działania. Nawet przy obecnym stanie transatlantyckich emocji nie jest to zadanie niewykonalne.

Historia uczy, że siła i prestiż NATO nie cierpią na skutek wewnętrznych sporów. Dyskusje też nie są groźne, jeśli kończą się decyzjami akceptowanymi przez wszystkie państwa członkowskie. Sojusz przyszłości, poza zdolnością do wspólnego działania w obliczu agresji (klasyczna sytuacja z art. 5), będzie musiał brać pod uwagę tworzenie węższych koalicji posiadających poparcie reszty sojuszników. W akcjach wojskowych koalicje te będą korzystały z militarnych zasobów organizacji, traktując ją jak “skrzynkę z narzędziami". Nie oznacza to rozpadu więzi sojuszniczych, lecz jest konsekwencją zagrożeń oraz różnych zainteresowań i możliwości państw członkowskich. Preferowaną opcją wykorzystania NATO pozostanie jednak wspólne działanie wszystkich członków.

Transatlantycki Sojusz pozostanie “najpewniejszą polisą ubezpieczeniową na europejskim rynku bezpieczeństwa". To dlatego przetrwał on zakończenie “zimnej wojny", przeniósł misję zbiorowej obrony w XXI w. i przyjął nowe zadania. Państwa członkowskie zainteresowane są utrzymaniem związków sojuszniczych, a inne - przystąpieniem do NATO. Motywy państw aspirujących do członkostwa są jednak różne i w dużej mierze zdeterminowane narodowym widzeniem zagrożeń i położeniem geograficznym. Niektóre kraje atrakcyjność organizacji widzą w tradycyjnej funkcji zbiorowej obrony terytorium i umacnianiu własnych możliwości militarnych. Dla innych członkostwo jest przede wszystkim potwierdzeniem ich zachodniej tożsamości oraz przynależności do transatlantyckiej wspólnoty wartości.

NATO: produkt rynkowy

Zmianom politycznym i wojskowym towarzyszy rosnąca troska o publiczny wizerunek NATO. W dobie “globalnej wioski", kiedy środki przekazu towarzyszą na bieżąco ważniejszym wydarzeniom, Sojusz (w tym rządy państw członkowskich) musi nauczyć się lepszego docierania z informacją do własnych społeczeństw i światowych kręgów opiniotwórczych. Niezbędne jest łączenie polityki informacyjnej ze środkami perswazji sprawdzonymi w publicznych kampaniach reklamowych.

W żadnym wypadku nie należy zakładać, że misja NATO czy sposoby rozwiązywania problemów będą przyjmowane przez społeczeństwa jako oczywiste i jednoznacznie rozumiane. Jawność prac NATO, wymuszana zarówno kontrolowanymi, jak spontanicznymi “przeciekami" informacji, uczyni w nieodległej przyszłości tzw. dyplomację publiczną integralną częścią strategii Sojuszu. Płynące z tej strategii przesłania muszą być zrozumiałe, a świadomość wzajemności działania, znaczenia jego odbioru i aktywnego informowania, obecna i akceptowana w bieżących poczynaniach NATO oraz jego państw członkowskich.

ROBERT KUPIECKI (ur. 1967) jest doktorem nauk politycznych, zastępcą ambasadora RP przy NATO i UZE w Brukseli.

Tekst odzwierciedla wyłącznie poglądy autora.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2003