Requiem dla Afryki

Panorama kontynentu konającego na naszych oczach - dramatycznych losów uchodźców i nielegalnych imigrantów, którzy postanowili za wszelką cenę wyrwać się z piekła.

09.03.2010

Czyta się kilka minut

"Afrykańska odyseja" Klausa Brinkbäumera to współczesna wersja conradowskiej podróży w głąb "jądra ciemności". Opowieść o afrykańskich uchodźcach i uciekinierach, którzy wyruszają do Europy w poszukiwaniu raju, a trafiają do przedsionków piekła, jest nie tylko wstrząsającą reporterską relacją. To przede wszystkim przejmujący raport o postawie zachodniego świata. Świata, który - jak powiada szwajcarski socjolog Jean Ziegler - "traktuje afrykański kontynent jak tratwę płynącą nocą", powoli znikającą za horyzontem naszego widzenia.

Czy po Ryszardzie Kapuścińskim o Afryce da się jeszcze napisać coś odkrywczego lub przynajmniej równie przenikliwego? Znakomity reportaż niemieckiego dziennikarza, powstały na zlecenie "Spiegla" i wyróżniony w 2007 roku prestiżową nagrodą Egona Kischa, udowadnia, że choć niełatwe, jest to możliwe. Brinkbäumer świadomie mierzy się z legendą autora "Cesarza" i jego wizją Afryki. Wiele mu zawdzięcza, a "Heban" traktuje niemal jak Biblię. Przytacza też w książce ciepłą relację z wizyty w warszawskim domu Kapuścińskiego. W Afryce podąża jednak własnymi ścieżkami. Z "Hebanu", mimo świadomości wielkiej skali problemów, przebijała jednak nadzieja na odrodzenie afrykańskiego kontynentu, wyrażona w pamiętnym finale książki - w symbolicznym opisie świtu i słonia, bo właśnie jego postać, wedle wierzeń Tanzańczyków, przybiera zawsze niezwyciężony duch Afryki. Z tej wiary i nadziei u Brinkbäumera nie pozostało nic.

"Są wyprawy - czytamy na początku "Afrykańskiej odysei" - które zmieniają podróżnika w innego człowieka. Być może wolałby on nawet, żeby po podróży było tak jak niegdyś, ale to niemożliwe". Słowa te odnieść można zarówno do autora, jak i do Johna Ampana - uchodźcy z Ghany, któremu Brinkbäumer towarzyszył w drodze powrotnej do domu po 14 latach spędzonych w Europie. Reporter wraz z Ampanem powtarza też jego wcześniejszą wieloletnią wędrówkę w poszukiwaniu lepszego losu. Kolejnymi jej etapami są Togo, Benin, Nigeria, Niger, piaski Sahary, Algieria, Maroko, wreszcie Andaluzja.

Dzięki tej podróży Brinkbäumer poznaje los nielegalnych emigrantów, ich tragiczną historię znaczoną głodem, pragnieniem, upokorzeniami, a często także śmiercią w Morzu Śródziemnym albo piaskach Sahary. Chce być tak blisko swego bohatera, jak to tylko możliwe, ale zdaje sobie sprawę, że w Afryce nie ma szans na całkowite zanurzenie się w świecie, o którym pisze, na wtopienie się w obcą rzeczywistość. "W Afryce te mrzonki szybko przechodzą. Oni są czarni, my jesteśmy biali, to podstawa każdej rozmowy, wszyscy to wiedzą (...) Biedni zawsze wiedzą, dlaczego są biedni i co odróżnia ich od bogatych i nigdy o tej różnicy nie zapominają".

Niemiecki reportażysta ma niezwykły dar syntezy. Z jego książki wyłania się dramatyczna panorama kontynentu konającego na naszych oczach. Wymowa liczb jest porażająca. Właśnie w Afryce, choć dysponuje ona 50 proc. złota na ziemi, choć należy do niej 90 proc. odkrytego na świecie kobaltu, 40 proc. platyny, 60 proc. uprawianej kawy, i choć otrzymuje na głowę mieszkańca więcej pieniędzy niż wszystkie pozostałe kontynenty razem wzięte, znajduje się najwięcej najuboższych krajów świata. 45,7 proc. mieszkańców tego kontynentu żyje za mniej niż dolara tygodniowo. Na południe od Sahary 102 dzieci na 1000 umrze przed pierwszymi urodzinami. Przeciętna długość życia w tych krajach wynosi zaledwie 46 lat. Tak wygląda współczesna Afryka - jakże daleka od wyobrażeń o kolorowej przygodzie, safari, z obowiązkowym wspomnieniem Stasia i Nel w tle.

Za niewyobrażalną nędzą afrykańskiego kontynentu stoi czterysta lat niewolnictwa, niezatarte piętno pozostawiła też epoka kolonialna, która okaleczyła psychikę całych narodów, zadając im duchowy oraz kulturowy gwałt. Integracja z globalnym systemem gospodarczym nie udała się. Jak pisze afrykański korespondent "Die Zeit" Bartholomäus Grill: "Ta część globu znajduje się z punktu widzenia historycznego na ziemi niczyjej, stary świat umarł, nowy jeszcze się nie narodził". Zdaniem Brinkbäumera cywilizacyjna przepaść między krajami Zachodu a Afryką będzie się powiększała. Jeden z jego afrykańskich rozmówców tłumaczy to tak: "Dzięki swojej strategii wizowej wyłuskujecie z Afryki lekarzy i informatyków, a odrzucacie wszystkich innych. Nasi najlepsi idą i pomagają Europie zwiększać dystans do Afryki".

Autor nie zdejmuje odpowiedzialności za kondycję kontynentu z samych Afrykańczyków. Korupcja, archaiczny system klanowy, roszczeniowe postawy, to tylko niektóre źródła problemów. Korupcja jest prawdziwą dżumą, która niszczy Afrykę: "Wszyscy biorą, wszyscy płacą, każda przysługa kosztuje - mówi John Ampan - Korupcja jest częścią naszej kultury i naszej codzienności. Pożera nas". System klanowy, opisywany w "Hebanie" z dozą wyrozumiałej tolerancji dla odmienności kulturowej, wedle Brinkbäumera nie pozwala wykształcić się afrykańskiemu społeczeństwu. Klany, tworzące zamknięte społeczności, przypominają mafijną strukturę, w której rządzą zasady kumoterstwa i przekupstwa, a granice klanu wyznaczają granice afrykańskiego poczucia wspólnoty. Każdy, kto się wybije, musi podzielić się swoim sukcesem z członkami klanu. Niewielka agencja marketingowa w Ghanie, zajmująca się sprzedażą kakao, w pewnym momencie potrzebowała aż 105 tysięcy pracowników... W Afryce nazywa się to "poczuciem więzi rodzinnych".

Ale reportaż Brinkbäumera nie koncentruje się jedynie na diagnozach społeczno-politycznych, lecz przede wszystkim na losach uchodźców i nielegalnych imigrantów, którzy postanowili za wszelką cenę wyrwać się z piekła. Już na starcie zadłużeni, oszukiwani przez nieuczciwych pośredników, narażający życie na prowizorycznie skleconych tratwach, na których miejsce w środku jest dwa razy droższe niż z boku, bo trudniej stamtąd wypaść, u bram raju zazwyczaj z powrotem deportowani, przebywający miesiącami w obozach dla uchodźców, gdzie dowiadują się, że ich marzenie rozbiło się na kawałki i nie znaleźli raju, którego szukali, i że prawdopodobnie już nigdy go nie znajdą. Ci nieliczni, którym często dopiero po wielu latach udało się dotrzeć do upragnionej Europy, płacą za spełnienie swego marzenia niezwykle wygórowaną cenę.

Johna Ampana przez lata emigracji z pozostawioną w Ghanie rodziną łączył jedynie comiesięczny przekaz na dwieście euro i rzadkie rozmowy telefoniczne. Przejmująco brzmią jego słowa: "W pewnym momencie przestajemy kochać. Nie da się inaczej. Gdy zostawiasz rodzinę i przez lata jej nie widzisz, gdy doświadczasz, czego my doświadczamy, to sypiasz z kobietami, żeby nie być sam. Stajesz się pragmatyczny, rzeczowy, walczysz codziennie o jedzenie, ubranie i o miejsce do spania. Zapominasz o miłości". Żyć w zawieszeniu wiecznie się nie da, dlatego John Ampan założył w Europie drugą rodzinę.

Brinkbäumer oskarża amerykańskich i europejskich polityków o to, że nie mają żadnego pomysłu na afrykańskie problemy poza karmieniem milionami dolarów lokalnych watażków, takich jak premier Etiopii Meles Zenowi czy prezydent Ruandy Paul Kagame, którzy terroryzują swoje kraje, zwalczając wszelką opozycję, ale zapewniają w nich względny spokój. To nic, że produkują kolejnych uchodźców i że w ten sposób powstaje błędne koło.

Jedyną odpowiedzią na zjawisko masowej emigracji, na którą stać Europę, jest tworzenie coraz bardziej rozbudowanych systemów straży granicznych, zasieków, murów obronnych. U swych południowych rubieży w Ceucie Zachód przypomina średniowieczną fortecę. "Jesteśmy tu na froncie. Szary pas na zielonych wzgórzach, żołnierskie patrole, trochę jak Berlin w latach siedemdziesiątych. Brakuje tylko urządzeń samostrzelających". Nielegalnych imigrantów traktuje się jak przestępców, którzy są zagrożeniem dla sytych społeczeństw.

Brinkbäumer próbuje nakłonić nas do przewartościowania sposobu myślenia, pozbycia się uprzedzeń, apeluje do sumień, chce zmienić nastawienie do uchodźców. Bo przecież ktoś, kto chce zarobić na kromkę chleba, nie zasługuje na miano darmozjada i z pewnością nie jest kryminalistą. Domaga się jedynie ludzkiego prawa do życia. Z badań komisji światowej, na które powołuje się autor, wynika, że 50 proc. imigrantów pracuje i przynosi gospodarkom krajów, do których przybyli, dwa biliony euro zysku. Trzeba tylko dać im szansę.

Na ironię zakrawa fakt, że to biali przybyli do Afryki jako nielegalni imigranci. "Czy któryś z łowców niewolników miał wizę?" - pyta retorycznie jeden z rozmówców Brinkbäumera. I przestrzega: "Afrykańska odyseja nigdy się nie zatrzyma. Jeśli chcecie nas zatrzymać, zbudujcie mur pośrodku morza, i zbudujcie go aż do nieba". Ten mur, niczym w pieśni Kaczmarskiego, wciąż rośnie.

Klaus Brinkbäumer, Afrykańska odyseja Przeł. Joanna Czudec, Wołowiec 2009, Wydawnictwo Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (11/2010)