PZPN: wraca nowe

Nadzwyczajny zjazd PZPN potwierdził chęć zmiany. Zmiana ma polegać na tym, by zmieniać jak najmniej.

04.11.2008

Czyta się kilka minut

O przeobrażeniach polskiej piłki na lepsze możemy zapomnieć na kolejne cztery lata. Zjazd w Warszawie potwierdził status quo i nie jest to żadna niespodzianka. Tylko naiwni mogli sądzić, że ludzie, którzy dotąd rządzili związkiem i którzy odpowiadają za jego fatalny wizerunek, odejdą.

Nadzieja na przeprowadzenie jakichkolwiek reform w PZPN prysła już kilka miesięcy temu, podczas wyborów w Wojewódzkich Związkach Piłki Nożnej. Wybory okazały się wielkim triumfem zwolenników starego układu. Dotychczasowi prezesi, zwani "lokalnymi baronami PZPN", potwierdzili supremację w regionach. Niektórzy wygrywali jednogłośnie, bez słowa sprzeciwu!

Mocna pozycja baronów w terenie przesądziła sprawę. O tym, że nie ma mowy o wpuszczeniu do PZPN-u ruchu reformatorskiego, decydował już podział mandatów na wyborczy zjazd. Delegaci wojewódzkich związków piłkarskich - będących matecznikami zwolenników podtrzymania ancien regime’u - dysponowali bezwzględną większością głosów; mieli ich aż 60 na 116 (kluby tylko 50). Dzięki temu teren mógł przeforsować nie tylko wybór prezesa, ale także decydować o składzie zarządu.

W efekcie już przed zjazdem wiadomo było, że nie ma mowy o dopuszczeniu do władz związku zupełnie nowych ludzi z nowymi pomysłami. Także dlatego, że PZPN cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Działacze uważają, że media kłamliwie kreują wizerunek związku, napędzając niechęć tysięcy kibiców. Dlatego przeciwstawienie się naciskom uważają wręcz za sprawę honoru. Najlepiej wyraził to w przedwyborczym orędziu jeden z kandydatów na prezesa. "Musimy być jednością. Próbują rozbić PZPN już od czasów zamachu majowego w 1926" - grzmiał Zdzisław Kręcina, sekretarz generalny związku od 1999 r.

Nie chcieli bufona

Kibiców mógł rozczarować już sam zestaw kandydatów na nowego prezesa PZPN. Podkreślam: wszyscy czterej rywale walczący o prezesurę to starzy, dobrzy znajomi. Są ze sobą na "ty", wszyscy działali w PZPN-ie już wcześniej i mieli okazję się wykazać. Grzegorz Lato i kreujący się na wielkiego reformatora Zbigniew Boniek zdążyli być wiceprezesami, Kręcina bije rekordy długowieczności w sekretarzowaniu, a Tomasz Jagodziński, znany kolekcjoner odznak klubowych, był rzecznikiem prasowym za czasów prezesa Mariana Dziurowicza w latach 90.

Nowe mogło się pojawić w PZPN-ie właściwie tylko za sprawą delegatów klubów, którymi rządzi wielki prywatny kapitał, a reprezentują je ludzie niezaplątani w dotychczasowe układy. Takich klubów jest na razie niewiele - przykładem może być Górnik Zabrze, którego mandaty na zjazd nieoczekiwanie dla starych działaczy przejęli przedstawiciele firmy Allianz, od niedawna właściciela klubu. Michael Mueller (szef rady nadzorczej Górnika, wiceprezes Allianz Polska) i Marek Matuszewski (wiceprezes klubu z ramienia potentata ubezpieczeniowego) jeszcze niedawno nie mieli z polską piłką nic wspólnego. Nie znają układów, mają nowe spojrzenie. Ale na powiew świeżości nie było szans, bo zdecydowaną większością mandatów (także tymi klubowymi) dysponowali ludzie tkwiący w układzie od lat i niechcący go zmieniać. Nic dziwnego, że Boniek, uważany w gronie kandydatów za największego gwaranta zmian, dostał zaledwie 19 głosów. Nie pomógł mu także fakt, że wielu terenowych działaczy uważa go za bufona i zwyczajnie nie znosi.

Sto dni na rozruch

Zwycięstwo Grzegorza Laty to triumf popierających go wspomnianych lokalnych baronów. Jak będzie wyglądać PZPN pod rządami nowego prezesa? Jego zwolennicy twierdzą, że Lato jest uparty i - wbrew pozorom - nie da sobą kierować. Nie przesadzałbym z forsowaniem teorii sterowania Latą z tylnego siedzenia przez ustępującego prezesa Michała Listkiewicza. Listkiewicz przez ostatnie dziewięć lat nie rządził, a raczej panował. Mnóstwo czasu spędzał w rozlicznych zagranicznych wyjazdach (jest obserwatorem UEFA i członkiem komisji sędziowskiej FIFA) i to właśnie kontakty z zagranicą są jego żywiołem. Rozwiązywanie problemów krajowych, z którymi zgłaszały się kluby i działacze, Listkiewicz z reguły spychał na człowieka, który rządził związkiem rzeczywiście, czyli na wiceprezesa Eugeniusza Kolatora (fakt, że Kolator przepadł w wyborach do nowego zarządu, to dla mnie największa niespodzianka zjazdu).

Lato na pewno bardziej będzie się od Listkiewicza angażować w bieżące sprawy związku, choć jego przeciwnicy zarzucają mu właśnie bierność (kiedy był senatorem SLD, w ogóle nie zabierał głosu w trakcie obrad), zerowe doświadczenie menedżerskie, a także brak obycia dyplomatycznego (pierwszą wpadkę jako prezes zaliczył natychmiast po czwartkowych wyborach, waląc prosto z mostu w wywiadzie telewizyjnym, że "jak Ukraina nie podoła, to Polska zorganizuje Euro z Niemcami").

"Lato jest jak BMW. Bierny, mierny, ale wierny" - bezlitośnie mawia o swoim dawnym koledze z reprezentacji Jan Tomaszewski, choć jego słów kibice też już nie traktują poważnie.

Nowy prezes prosi: "dajcie nam 100 dni spokoju, a później oceniajcie". Na zjeździe swój program wyborczy przeczytał z kartki. Na razie to tylko ogólniki: wiadomo, że chce zreformować biuro prawne PZPN, żeby wyeliminować sprzeczności w związkowych przepisach i regulaminach. Zamierza wziąć się za sprawy sędziowskie, tak by zasady awansu i spadku sędziów stały się jawne. Chce także zreformować system szkolenia młodych piłkarzy, który jego zdaniem powinien być oparty na polskich trenerach. Widzi potrzebę znalezienia sponsora strategicznego dla Piłkarskiej Ligi Polskiej, powołania komisji ds. kontaktów z UEFA i FIFA.

Jednoznacznie deklaruje walkę z korupcją (kiedy o niej mówił, przestał czytać i przez kilkanaście sekund nawet mówił z głowy), choć na razie nie wiadomo, na czym ta walka miałaby konkretnie polegać. A jest z czym walczyć: ostatnio minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski przyznał, iż ze śledztwa prowadzonego przez wrocławską prokuraturę wynika, że w korupcyjny proceder były zaangażowane co najmniej 52 kluby piłkarskie w Polsce!

Nie wiadomo, jak będzie układać się współpraca Laty z rządem. Kiedy minister sportu Mirosław Drzewiecki próbował zdelegalizować poprzedni zarząd wprowadzając kuratora, Lato był wściekły i oburzony. W jednym z wywiadów działania ministra określił jako "bolszewizm w najgorszym wydaniu". W rewanżu, już po wyborach Drzewiecki wyraził nadzieję, że nowo wybrane osoby do zarządu PZPN nie mają nic na sumieniu...

Górny Śląsk rządzi

Skład drużyny nowego prezesa, czyli zarząd, drastycznie zmniejszono - z 36 do 18 osób. Dostało się do niego wielu dobrych znajomych z poprzedniej kadencji. Jej skład gwarantuje, że w polskiej piłce niewiele się zmieni. Najgorsze jest to, że w zarządzie brakuje człowieka z menedżerskim doświadczeniem, sprawnego administratora, który potrafiłby zarządzać związkową machiną.

Już przed wyborami było wiadomo, że jeśli Lato wygra, podział łupów będzie bardzo korzystny dla Górnego Śląska. Karty rozdawał 64-letni Rudolf Bugdoł. Tak naprawdę to właśnie szef Śląskiego Związku Piłki Nożnej (którym rządzi od śmierci Mariana Dziurowicza w 2002 roku) jest wielkim wygranym tych wyborów. W młodości był piłkarzem szkółki WKKF Katowice, ukończył wrocławską AWF. Specjalność: piłka nożna (trener II klasy) i rehabilitacja. W latach 1972-90 był związany z Ruchem Chorzów, gdzie zaczynał jako masażysta. W czerwcu właściwie jednogłośnie (dwa głosy wstrzymujące się na ponad stu delegatów) został wybrany na Śląsku prezesem OZPN na kolejną kadencję. W Katowicach nie musiał nawet przedstawiać programu wyborczego! To właśnie Bugdoł przed czwartkowym zjazdem był inicjatorem spotkania, na którym śląscy delegaci uzgodnili stanowisko (symptomatyczne, że ludzi z Allianza na nim nie było).

- Działamy wspólnie, bo jako Śląsk chcielibyśmy mieć więcej do powiedzenia. Nie możemy być tylko maszynką do głosowania czy zwykłym mięsem armatnim. Zależy nam, by nas poważnie traktowano - odgrażali się. Lato obiecał im najwięcej, więc głosowali na niego. Teraz będą mieli w zarządzie aż dwóch wiceprezesów: pierwszym jest oczywiście Bugdoł, który będzie odpowiadać za sprawy finansowo-organizacyjne, drugim - sławny trener Antoni Piechniczek, który zajmie się sprawami szkoleniowymi. Do zarządu dostał się także Ireneusz Serwotka, prezes Odry Wodzisław.

Zmniejszyć Beenhakkerowi pensję

Wśród członków zarządu jest co najmniej kilku działaczy, o których warto wspomnieć. Latę od początku wspomagał zwłaszcza Kazimierz Greń. Wyjątkowo energiczny prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej był nieformalnym szefem jego sztabu wyborczego. Jeszcze nie tak dawno Greń z futbolem nie miał nic wspólnego, zdarzało się, że prowadził konferansjerkę podczas uroczystych dni jednego z rzeszowskich osiedli. Kilka lat temu w trakcie kampanii przed wyborami do Rady Miejskiej w Rzeszowie podał, że ma średnie wykształcenie. Później okazało się, że Greń za takie uważał ukończenie zasadniczej szkoły zawodowej przy zakładach Zelmer (specjalność: frezer). Kiedy wytknięto mu kłamstwo, szybko zdał maturę i ukończył prywatną uczelnię. 26-letni syn Grenia jest dziś sędzią w I lidze.

Do zarządu ponownie dostał się Henryk Klocek, następny lokalny baron, prezes Pomorskiego Związku Piłki Nożnej. Kilka miesięcy temu - podobnie jak Bugdoł na Śląsku - został wybrany na kolejną kadencję prezesa okręgu bez nawet jednego głosu sprzeciwu. Kontrkandydatów oczywiście nie było. O Klocku podczas własnego procesu opowiadał Ryszard F., słynny "Fryzjer", jeden z głównych podejrzanych w aferze korupcyjnej. Zeznał, że przekazał kopertę z 20 tys. zł dla prezesa Klocka, zwanego "Księciem Północy" (bo na Pomorzu rządzi i dzieli), od przedstawicieli Arki Gdynia. Informacje o uczestnictwie Klocka w korupcji potwierdził w zeznaniach Janusz Kupcewicz, były reprezentant Polski. Klocek kategorycznie zaprzecza, że ma z korupcją cokolwiek wspólnego.

Członkowie nowego zarządu mają nowe pomysły. Zbigniew Lach, delegat Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, który dostał się do zarządu, przyznał już w wywiadzie telewizyjnym, że chciałby obniżyć pensję Leo Beenhakkerowi. Co najmniej o jedną piątą... Lato podkreśla, że holenderski szkoleniowiec może być spokojny o posadę, choć trzeba będzie się z nim spotkać i ustalić "nowe zasady współpracy"...

Co dalej z polską piłką? - Grzesiek chciał ten rower, to niech teraz pedałuje. A etap będzie miał trudny, pod górkę - przestrzega Zbigniew Boniek.

Paweł Czado jest dziennikarzem katowickiego oddziału "Gazety Wyborczej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2008