Przygoda zwana Europą

Europa była dla świata awanturnikiem - czasem królem, czasem potworem, a na ogół jednym i drugim po trosze. Nabroiła okrutnie - ale też i dokonała niemało. Na lepsze lub gorsze, zmieniła świat. Czy może ktoś wyobrazić sobie kształt, jaki przybrałby świat ludzki, gdyby zabrakło w jego dziejach Europy?.

23.11.2003

Czyta się kilka minut

Po uprowadzeniu księżniczki Europy przez Zeusa w byczym przebraniu król Tyru Agenor, jej zrozpaczony ojciec, wysłał syna swego, Kadmona, na poszukiwanie zaginionej. Kadmon pożeglował w kierunku lądu, który na pamiątkę eskapady miał być po latach nazwany imieniem jego siostry. Po wylądowaniu w Tracji udał się Kadmon do wyroczni delfickiej, by zasięgnąć języka - ale Pytia, jak to w jej zwyczaju, jasnej wskazówki o miejscu przebywania Europy nie udzieliła. Powiedziała tylko: znajdź sobie, Kadmonie, krowę i pędź ją przed sobą nie pozwalając spocząć. W miejscu, w którym padnie ze zmęczenia, zbuduj miasto... No i zrobił to Kadmon, i zbudował - Teby; umożliwił w ten sposób, sam o tym pojęcia nie mając, Lajosowi i Jokaście spłodzić Edypa, a Edypowi rozwiązać zagadkę Sfinksa, pozbyć się Ojca, pożądać Matki i zarobić tym wszystkim na to, by po upływie paru tysiącleci zostać uznanym za pierwowzór europejskiego charakteru, czyli bodźca i fundamentu zarazem europejskiej cywilizacji, a Ajschylosowi, Eurypidesowi i Sofoklesowi wytopić w tyglu tebańskich tragedii kruszec świadomości prawnej i politycznego zmysłu Europejczyków...

W krainie od Grecji na owe czasy nader odległej, choć dziś oddalonej zaledwie o niecałą godzinę lotu, powstała w tymże czasie opowieść inna, choć zdumiewająco w swym przesłaniu podobna. Gdy zalewające ziemie wody opadły, podzielił Noe wynurzone spod mętów lądy między synów, by się na nich zgodnie z Bożą obietnicą rozradzali, rozmnażali, rozpładzali i mnożyli (Rdz 9,7). Jafet (po hebrajsku “uroda"), otrzymał w przydziale tereny przyszłej Europy - z poleceniem “rozszerzenia" (Rdz 9,27) czy rozprzestrzenienia (w wersji Wulgaty i w przekazie Ojców Kościoła będzie mowa o “dilatatio"). Zdaniem komentatorów, stawiając to zadanie Noe liczył jedynie na jafetową sprawność i pracowitość, w żadne inne narzędzia sukcesu go nie wyposażając.

Stwór jednooki w dolinie ślepców

Minęły od tych czasów dwa milenia z hakiem, gdy polski poeta Aleksander Wat, który wiedział, o czym mówi, jako że życie na barykadach i w kazamatach Europy spędziwszy i pokosztowawszy jadła zarówno z anielskich, jak i diabelskich kuchen, z których Europa końca drugiego milenium zasłynęła, zastanawiał się nad tym, kto to właściwie ów tajemniczy “Europejczyk". Wertując życiowe doświadczenie, doszedł do wniosku, że to człowiek delikatny i subtelny, wykształcony, dobrze wobec innych usposobiony, co to ostatniego kęsa współwięźniowi spod nosa nie sprzątnie i nie doniesie na współwięźnia łagiernemu dozorcy. Dodał po chwili namysłu: “Znałem takiego jednego - Ormianina".

Jakież to pouczenia wysnuć można z przytoczonych tu opowieści?

Pouczenie pierwsze: “Europa" to nie pojęcie geograficzne (nigdy nie miała Europa granic, jak potwierdzi znakomity znawca jej historii Norman Davies), ale ideał, co to służy naraz za cierń, jaki nie pozwala ludziom spokojnie usiedzieć, za ostrogę, która do galopu ich pobudza i za wyrzut sumienia, że za mało jak dotąd zrobili i winni bardziej się starać. Ta Europa, ku której się zdąża, jest zawsze o ileś tam mil czy kilometrów wysforowana przed Europę, po której się stąpa.

Pouczenie drugie: Europy się nie odkrywa ani się do niej nie wjeżdża - Europę się buduje.

Pouczenie trzecie: odkrywanie/budowanie Europy, co to nigdy przekornie nie jest jeszcze “tu", lecz zawsze “gdzie indziej" (będąc, jakby powiedzieli Niemcy “noch nicht geworden", Francuzi - “inachevée", a Anglicy - “outstanding"), było i jest ustawiczną przygodą - a i sama Europa, jeśli ma być czymś więcej niż nadrukiem na mapie, tylko jako przygoda istnieć może (jak to Denis de Rougemont [szwajcarski eseista i filozof - red.] określił). Jeśli zaufać Wielkiemu Słownikowi Oksfordzkiemu, sens pojęcia “przygody" (“adventure") zmieniał się wraz z Europą. W średniowieczu kojarzyło się to pojęcie ze zrządzeniem losu, a głównie z przykrą niespodzianką, wpadunkiem czy pechem. W miarę zbliżania się do czasów nowożytnych akcent przesuwał się coraz wyraźniej ku wyzwaniu rzuconemu losowi, podejmowaniu ryzyka, eksperymentowaniu. Wtedy też rodzina semantyczna “przygody" powiększyła się o awanturę, choć angielski “adventurer" nigdy nie był tak jednoznacznie przykrą i dokuczliwą postacią jak polski “awanturnik", bliższy widać niż jego angielski krewny przednowoczesnym antenatom...

Czytelnicy “Doliny Ślepców" H.G. Wellsa sprzeczali się beznadziejnie o to, czy człowiek jednooki byłby istotnie w dolinie ślepców królem, jak twierdził autor noweli, czy przeciwnie - odrażającym i przerażającym potworem. Jak się zdaje, zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy opinii Wellsa mieli swoje racje. Stwór jednooki byłby w dolinie ślepców i wielbionym królem, i nienawidzonym potworem - naraz lub naprzemian. Jak wylicza wspomniany de Rougemont, Europa (osobliwa część planety, która przed innymi dorobiła się oka, ale o drugie ze zmiennym tylko powodzeniem zabiegała), odkryła i podbiła wszystkie inne kontynenty, a sama nigdy nie była przez innych odkryta ani podbita; stawiała siebie innym za wzór i była przez innych za wzór przyjmowana, ale sama innych za przykład nie brała; przerabiała resztę świata na swoją modłę, ale sama przerabiana nie była. Była więc dla świata, co tu dużo mówić, awanturnikiem - czasem królem, czasem potworem, a na ogół jednym i drugim po trosze. Nabroiła okrutnie - ale też i dokonała niemało. Na lepsze lub gorsze, zmieniła świat. Czy może ktoś wyobrazić sobie kształt, jaki przybrałby świat ludzki, gdyby zabrakło w jego dziejach Europy?

Ostatnio wszakże słyszy się coraz częściej, że “europejska przygoda" dobiegła końca, że zamyka się Europa w sobie, okopuje na zastanych pozycjach, o zachowanie zawłaszczonego mienia się tylko troszczy... Gdyby był ten pogląd prawdą, uznać by trzeba, że to dzieje Europy końca dobiegły; Europa istnieje wszak o tyle tylko, o ile jest przygodą!

Repolityzacja gospodarki

Powiadają, że Europa traci swą wielowiekową rolę gwiazdy przewodniej i przewodnika. Mówił o tym np. Wolf Lepenies [niemiecki socjolog, historyk idei - red.] w odczycie wygłoszonym na Uniwersytecie Poznańskim w maju 1997 r., uzasadniając swą tezę nie tylko i nie tyle “starzeniem się" europejskiej ludności i utratą przez potęgi przemysłowe Europy ich wielowiekowej dominacji gospodarczej, ile tym, że Europejczycy stracili w znacznym stopniu “wolę i zdolność orientacji długodystansowej", ich elity straciły “zdolność myślenia na dłuższą metę", a tym samym straciła Europa “zdolność stanowienia atrakcyjnego wzoru". To nie tyle Europejczycy są przeciętnie coraz starsi - to Europa grzybieje, zabrakło jej młodzieńczej fantazji i żądzy przerabiania świata. Trudno się spodziewać, by fala “patriotyzmu konstytucyjnego", do którego wzywa Europejczyków niemiecki filozof Jürgen Habermas, wezbrała w sercu czytelnika dokumentów wygotowanych przez urzędników Komisji Brukselskiej... Ha, jeśli traktaty z Maastricht lub z Nicei są wszystkim, na co stać dziś ląd, który zrodził za młodu Deklarację Praw Człowieka i Obywatela czy choćby Manifest Komunistyczny, i jeśli za zapowiedź nadciągających czasów uznać zafascynowanie przyszłych, aspirujących elit swarami o rozbiórkę i podział Teb raczej niż Teb budowaniem - skłonny jest człowiek przyznać Lepeniesowi rację...

A jeśli jakieś wątpliwości jeszcze się po głowie kołaczą, sięgnijmy po ostatnie (piąte już z rzędu) “Lapidarium" Ryszarda Kapuścińskiego - ten bystrooki i dociekliwy świadek epoki wiedział z reguły, co się święci i rzadko jak dotąd w swoich sprawozdaniach, ocenach i prognozach się mylił. Jeszcze nie tak dawno, pisze Kapuściński, “wystarczyła znajomość kultury europejskiej, więcej - wystarczyło być po prostu Europejczykiem, naturalnym bądź naturalizowanym, aby czuć się wszędzie gospodarzem, panem domu, włodarzem świata". A teraz? “Kiedyś pytali mnie o Europę; dziś już nie - dziś mają własne sprawy i troski". Bo i czego po Europie - niczym bardziej niż podziałem foteli poselskich zaabsorbowanej, gdy o swej Konstytucji debatuje - mieliby się spodziewać?! Nie sądzą już mieszkańcy innych kontynentów, jak sądzili jeszcze parędziesiąt lat temu, by z Europy nadejść mogło coś mądrego i do życia potrzebnego, a tym bardziej coś, czego sami nie mogliby własnym umysłem dociec... Oddając się rozkoszom konsumeryzmu i obojętniejąc na wszystko inne, Zachód nie zauważył - sumuje swe spostrzeżenia Kapuściński - że “powstał nowy świat - wczoraj podbity i pokorny, a dziś coraz bardziej niezależny, wyzywający, hardy".

A więc cóż - czy doprawdy koniec przygody Europą zwanej? Strach pomyśleć... Przecież tyle w świecie zostało do zrobienia, teraz więcej bodaj niż kiedykolwiek! A wszak gdy tylko w minionych wiekach gromadziły się zaległe a pilne sprawy, Europa - na dobre, choć czasem i na złe - okazywała się przodownikiem pracy...

Jeszcze czterdzieści lat temu dochód pięciu procent najzamożniejszych mieszkańców planety był trzydziestokrotnie wyższy od dochodu najuboższych pięciu. Piętnaście lat temu był sześćdziesięciokrotnie wyższy. Dziś jest 114 razy wyższy... Majątek pięciuset najbogatszych ludzi świata równy jest rocznym zarobkom uboższej połowy ludzkości. Od 1990 r. dochody 54 krajów zmniejszyły się, a w 21 krajach spadła w dodatku przewidywalność życia, a za to wzrósł procent analfabetów. Co minutę umiera dziś na świecie kobieta przy porodzie; prawdopodobnie dwadzieścia rodzących kobiet umrze nim czytelnik dotrze do końca tego tekstu, co trzy sekundy ginie dziecko od choroby, której można było zapobiec, gdyby były po temu fundusze; jeśli ufać statystyce, prawdopodobnie czterysta dzieci umrze od skądinąd łatwo uleczalnych chorób w czasie potrzebnym do przeczytania tego artykułu. W Sierra Leone 363 dzieci na 1000 nie osiąga piątego roku życia. A specjaliści od prognoz przewidują, że o ile obecne trendy utrzymają się, ilość nędzarzy na południe od Sahary zmniejszy się o połowę... w roku 2147; śmiertelność dziecięca skurczy się o dwie trzecie... w roku 2165.

Głównie dzięki rabunkowej gospodarce i niefrasobliwości “pogrążonego w rozkoszach konsumeryzmu" Zachodu wzrost przeciętnych temperatur na świecie w dopiero co skończonym stuleciu był wyższy niż w jakimkolwiek innym stuleciu drugiego milenium - z tym że wzrost najraptowniejszy i nadal przyspieszony zanotowano w ostatnim dziesięcioleciu. Nie idzie już dziś o to, że zbankrutują firmy handlujące wakacjami na Majorce czy Costa del Sol: stawką jest irygacyjne i podeszczowe rolnictwo, stawką jest możność wyżywienia ludzkości, stawką są warunki klimatyczne czyniące planetę zdatną do zamieszkania. “Jeśli pozwolimy rządzić rynkowi zamiast polityki - pisał niedawno George Monblot, publicysta “The Guardian" - jesteśmy skończeni". A “największym wyzwaniem, przed którym stoi Europa", ostrzega Lepenies, jest “konieczna i już spóźniona" repolityzacja gospodarki. “Od repolityzacji ekonomii zależy przetrwanie demokracji" - bez niej rosnąć będą niepowstrzymanie rozmiar ludzkiej krzywdy i potencjał wybuchowy społecznej niesprawiedliwości, a więdnąć solidarność ludzka i wątleć szanse wspólnoty.

Oto wyzwanie. Najdonioślejsze bodaj wyzwanie naszych czasów. Jak na nie odpowiedzieć? I co ma kształt odpowiedzi wspólnego z losami europejskiej przygody?

"Kontynenty-fortece"

Pierwsze, odruchowe reakcje “geograficznej Europy" oraz jej zamorskich odnóg i placówek, łącznie (a z pogwałceniem przestrzennej logiki) zwanych “Zachodem", są po części obrażone, po części defetystyczne. Na od dawna niedoświadczaną niegościnność świata i nigdy niedoświadczane zagrożenia z niej zrodzone, odpowiada Europa wraz z jej zamorskimi odgałęzieniami niepraktykowanymi dotąd postawami i poczynaniami: odwracaniem się od świata, zamykaniem się i okopywaniem we własnych granicach, budowaniem murów ochronnych, wież obserwacyjnych i strzelnic, kopaniem fos i rozbiórką pomostów, fortyfikowaniem przejść granicznych i inwigilacją “niepożądanych cudzoziemców", budowaniem obozów dla uchodźców - ofiar klęsk głodu, bezrobocia i rzezi sąsiedzkich nękających “obce" obszary planety. Europa, która do niedawna jeszcze szukała planetarnych rozwiązań dla lokalnie wytwarzanych problemów, dziś pokłada (złudne!) nadzieje w miejscowych rozwiązaniach dla globalnych trudności - a raczej w możliwie szczelnym odgrodzeniu się przed problemami planety i zabarykadowaniu ich wstępu na własne tereny.

Znana już polskim czytelnikom ze swego zmysłu obserwacji Naomi Klein [autorka wydanej w 1998 r. książki “No Logo", nazywanej biblią antyglobalistów - red.] odnotowała ostatnio tendencję do konstruowania “piętrowych twierdz regionalnych" czy ściślej mówiąc “kontynentów-fortec". Kontynent-forteca to tyle, co blok państw łączących siły dla dwu wzajemnie dopełniających się celów: wyciśnięcia z krajów pozostawionych na zewnątrz murów dogodnych dla siebie warunków handlowych oraz patrolowania zewnętrznych granic celem powstrzymania napływu ich wyzutych ze środków do życia i doprowadzonych do desperacji mieszkańców. Forteca musi być wszakże “piętrowa", zauważa Klein, bo “ktoś musi przecież wykonywać brudne roboty i dźwigać ciężary"; trzeba więc zaprosić do wnętrza warowni parę ubogich krajów wraz z ich niewybrzydzającą ludnością, a dopiero potem zatrzasnąć wrota przed całą resztą.

Taki cel ma i odpowiednią strategię uprawia NAFTA - trójstronne porozumienie USA i Kanady z Meksykiem, służącym dwóm pozostałym krajom jako zasobnik taniej siły roboczej (która, zdaniem Klein, stanowi wraz z tanią ropą naftową “paliwo napędzające gospodarkę południowo-zachodnich stanów USA") oraz jako straż przednia chroniąca USA i Kanadę przed jej nadmiarem. Od czasu zawarcia porozumienia meksykańska policja zatrzymała i odprawiła ciupasem za granice “wspólnego rynku" setki tysięcy poszukiwaczy chleba i schronienia z San Salwadoru, Gwatemali, Nikaragui i innych zubożałych i zgłodniałych krajów Ameryki Łacińskiej. Klein podejrzewa, że podobne intencje przyświecają poniektórym orędownikom aktualnej ekspansji Unii Europejskiej, która potrzebuje czegoś w rodzaju współczesnej wersji chłopów pańszczyźnianych dla wytwarzania odzieży, elektroniki czy pojazdów mechanicznych z pomocą siły roboczej o trzy czwarte tańszej niż wynikałoby z dotychczasowych stawek rynkowych.

Zasadnicze pytanie, powiada Klein, brzmi: “jak pozostać w interesach zamykając się przed ludźmi?". A odpowiedź: “To łatwe. Najpierw przesuńmy zewnętrzne granice - a potem zatrzaśnijmy drzwi i załóżmy kłódkę". Zbyć od ręki podejrzeń Klein się nie da. Przypomnijmy, że pierwsze fundusze, jakie bez proszenia, wypełniania formularzy i komitetowej przepychanki UE szczodrą ręką Polsce przyznała, były przeznaczone dla uszczelnienia wschodniej granicy powiększonej Unii...

Świat, który przestał być terenem europejskiej przygody, przeobrażany jest w europejskiej świadomości i praktyce politycznej w źródło zagrożenia, tym bardziej zbijającego z pantałyku i zatrważającego, że wprzódy przez Europę niedoświadczonego: wprawdzie masowe migracje towarzyszyły nowoczesnym przeobrażeniom świata od pierwszej chwili, teraz jednak ich kierunek odwrócił się o 180 stopni. Jak to się zwykle dzieje w obliczu nieznanych przedtem niebezpieczeństw, podejrzliwość i niepewność rosną niepohamowanie, a nerwy napinają się do granic wytrzymałości; logika i rozwaga padają ofiarami pierwsze.

Jak stwierdza holenderski dziennikarz Jelle van Buuren, “obszar Schengen", założony nie tak dawno dla ułatwienia poruszania się obywateli jednoczącej się Europy wewnątrz ich wspólnego domostwa, “stał się potężnym a groźnym narzędziem kontroli ich ruchów". Prawa osobiste i prywatne, wywalczane od czasów Habeas Corpus [angielski akt konstytucyjny z 1679 r. zabraniający aresztowania obywatela bez nakazu sądu i zapewniający postępowanie przed właściwym sądem - red.] i, jak się do niedawna zdawało, nieodwołalnie zdobyte, są w imię bezpieczeństwa zbiorowego odsuwane na bok bądź zawieszane na bliżej nieokreślony “okres stanu wyjątkowego". Widać coraz wyraźniej, że nie da się skutecznie bronić demokracji i praw ludzkich w jednym z osobna wziętym kraju czy nawet grupie sąsiadujących krajów, jak długo umywa się ręce od losów reszty planety, rzuconej na pastwę rynkowego żywiołu; jak długo Zachód pojmuje obronę swych wartości jako prawo do wyłącznego się nimi rozkoszowania, traktując resztę świata jako z jednej strony “Lebensraum", którego eksploatacja pozwala rozkosz własną przedłużyć, a z drugiej wylęgarnię i jaskinię złoczyńców, przed którymi należy owej rozkoszy kłami i pociskami samosterownymi bronić.

Jak oblicza noblista Joseph Stiglitz, na każdą w Europie hodowaną krowę przypada dwa dolary dziennie subsydiów - czyli więcej niż wynoszą indywidualne dochody miliarda z górą mieszkańców planety. 25 tys. uprawiających bawełnę farmerów otrzymuje z funduszy federalnych USA 4 miliardy dolarów rocznie zasiłku - co spowodowało, jak dotąd, ruinę dziesięciu milionów afrykańskich rolników.

Jedna rakieta samosterowna kosztuje 800 tys. dolarów. Za cenę dwu rakiet można by karmić przez miesiąc 270 tys. głodujących mieszkańców Angoli. W ciągu pierwszych czterech dni inwazji Iraku odpalono 320 takich rakiet.

Wedle obliczeń UNESCO jest dziś na świecie 110 milionów dzieci pozbawionych dostępu do jakiegokolwiek wykształcenia. Zapewnienie im szkół kosztowałoby 5,6 miliardów dolarów. Wstępna kwota wyasygnowana przez Kongres amerykański na podbój Iraku wyniosła 56 miliardów dolarów.

Czy tak być musi?

Sfera pokojowego współżycia?

W przemówieniu wygłoszonym w Europejskim Parlamencie 8 marca 1994 r. Václav Havel zaproponował sporządzenie “Karty Tożsamości Europejskiej" - niezbędnej jego zdaniem ze względu na nowy kształt świata, wobec którego Europa winna się, by tak rzec, “ustawić". Propozycja rozpaliła wyobraźnię licznych ludzi myślących a zatroskanych kierunkiem, w jakim sprawy się dziś toczą. Między innymi, tekst takiej Karty uchwalono w półtora roku później na lubeckim kongresie “Europa Union Deutschland". Mowa w nim, rzecz jasna, o Europie jako “wspólnocie losu" (ten rozdział jest, jak i pozostałe, nie tyle stwierdzeniem stanu rzeczy, co deklaracją intencji i apelem: trzeba się wpierw zgodzić na uznanie losu za wspólny, by się wspólnym stał!).

Inny rozdział poświęcony jest “wspólnocie wartości": mowa w nim o tolerancji, humanizmie i braterstwie, wartościach, które Europa ofiarowała światu i usiłowała ze zmiennym powodzeniem krzewić, “choć je wielokrotnie kwestionowała i przeciw nim po wielekroć grzeszyła", ale które to wartości, dziedzictwo jej klasycznego i chrześcijańskiego rodowodu, mogą dziś, po doświadczeniach ery rozpasanego nacjonalizmu, imperializmu i totalitaryzmu, pomóc Europie w wyniesieniu “wolności, sprawiedliwości i demokracji" do godności “zasady stosunków między państwami i narodami".

Następuje wreszcie rozdział traktujący o Europie jako “wspólnocie odpowiedzialności". Autorzy “Karty" zakładają, że w dzisiejszym świecie wszyscy jesteśmy od naszych poczynań (lub ich zaniechania) wzajem zależni i wszyscy ich konsekwencje ponosimy, a więc odpowiedzialność za “nasze i wasze losy", chcąc nie chcąc, na nas wszystkich spoczywa; trzeba tę odpowiedzialność uznać i odpowiedzialność za nią przyjąć, to znaczy podporządkować jej wymogom nasze poczynania praktyczne. Ten wymóg odnosi się do wszystkich mieszkańców planety - ale ze względu na dawne dokonania i obecny potencjał Europa ponosi odpowiedzialność szczególną. Może ona, a więc i powinna, dopomóc w rozwiązaniu problemów ogólnoziemskich poprzez “współpracę, solidarność i jedność w działaniu", dając reszcie świata “przykład przestrzegania praw ludzkich i poszanowania mniejszości".

Rozwijając jak gdyby myśli w “Karcie" zawarte, były premier francuski Lionel Jospin wyliczył atuty, jakimi w tej kwestii Europa dysponuje i jakie potęgują jeszcze jej obowiązki wobec planety: jest Europa strefą pokojowego współżycia, rządów prawa i względnej stabilności, posiadła sztukę pozostawiania za sobą odwiecznie jątrzących konfliktów i pokojowego rozwiązywania sprzeczności, i może służyć przykładem zgodnego i obopólnie korzystnego współżycia odmiennych kultur, wierzeń i przekonań.

Spodziewam się tu zakłopotania, może i sprzeciwu czytelnika - a i nie bez racji. Wystarczy się wszak po naszym “rzeczywiście istniejącym świecie" rozejrzeć, by stwierdzić, że wszystkie te szlachetne intencje trącą utopią... Ano prawda. Zainspirowane przez Havla wskazania są utopijne, a słynne rogowe okulary Jospina mają z pewnością różowe szkiełka. Ale jak się już na początku rzekło: czy było kiedy inaczej? Czy wzniosłe cele, jakie sobie Europa stawiała, i szlachetne wartości, w jakie wierzyła, nie wyprzedzały zawsze rzeczywistości, często na astronomiczną, zdawałoby się, odległość?

Życie Europejczyków toczyło się zawsze w owej przestrzeni przygód, jaka rozciąga się między tym, co jest, a tym, co być powinno. To jedyna przestrzeń, w jakiej Europa czuła się (i pewnie jedyna, w jakiej czuć się może) u siebie w domu. Dziś, jak dawniej i od niepamiętnych czasów, przebywa Europa w takiej przestrzeni. Tym razem jest to przestrzeń, jaka prowadzi od planety pogłębiających się podziałów, wzajemnych podejrzliwości, krzywd zadawanych i cierpianych, niesnasek plemiennych i zawzięcie kopanych okopów, planety coraz mniej człowieczeństwu gościnnej - do “przyjaznej użytkownikom" planety, zmierzającej zgodnie i zdecydowanie do zapewnienia bezpiecznego i godnego człowieka życia wszystkim swym mieszkańcom.

Jürgen Habermas przypomniał ostatnio, że “sztucznie stworzone warunki", z jakich zrodziła się niegdyś i w jakich krzepła świadomość narodowa, “są argumentem przeciw defetystycznemu założeniu, iż solidarność obcych sobie ludzi osiągnąć można li tylko w ramach narodowej wspólnoty. Jeśli tamta forma ludzkiej solidarności była wynikiem abstrakcyjnego przeskoku od miejscowej i dynastycznej do narodowej, a potem i demokratycznej świadomości - dlaczego ów proces uczenia się nie mógłby trwać nadal?"

Krzysztof Pomian przypomina nieustannie i jakże słusznie, że Europa jest z natury “cywilizacją transgresji". Wykracza poza granicę, jaką sama kreśli, także i poza granicę oddzielającą to, co uznała za możliwe, od tego, co poczytała za mrzonkę... Dwa, trzy stulecia temu przebyła Europa niebotyczną (by użyć przenośni niemieckiego historyka Reinharda Kosselecka) przełęcz górską, odkrywając/tworząc narodowe wspólnoty i narody-państwa. Dziś za kolejną przełęczą, gęstszymi jeszcze chmurami spowitą, czeka na Europę wspólnota ogólnoludzka i samorządna społeczność planetarna, owo “allgemeine Vereinigung" ludzkości, które Imanuel Kant uznał za nasze przeznaczenie ostateczne; niechybnie zamysł i wyrok Natury, skoro nas na powierzchni kulistej planety umieściła skazując tym samym na wzajemne sąsiedztwo.

“Koniec historii" jest albo mitem, albo możliwą do uniknięcia katastrofą. To samo da się powiedzieć o kresie przygody zwanej Europą - zmierzchu Europy jako przygody. A więc, bracia i siostry - do roboty. Róbmy swoje - czyli wspólne.

ZYGMUNT BAUMAN (ur. 1925) jest socjologiem i filozofem. Do 1968 r. był profesorem na Uniwersytecie Warszawskim, po usunięciu z UW kierował katedrą socjologii na uniwersytecie w Leeds. Autor kilkudziesięciu książek, m.in.: “Nowoczesność i zagłada", “Etyka ponowoczesna", “Prawodawcy i tłumacze". Ostatnio ukazały się jego dwie książki: “O pożytkach z wątpliwości. Rozmowy z Zygmuntem Baumanem" (wyd. Sic!) oraz “Razem osobno" (Wydawnictwo Literackie). Publikowany tekst został napisany na podstawie referatu wygłoszonego w Łodzi i Warszawie we wrześniu 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2003