Przekwitłe tulipany

Rewolucja Tulipanów, która wiosną tego roku obaliła w Kirgistanie satrapę Askara Akajewa i doprowadziła do wyboru na prezydenta lidera opozycji Kurmanbeka Bakijewa, wydawała się kostką demokratycznego domina na obszarze byłego ZSRR - po Tbilisi i Kijowie. Dziś w kraju narasta rozczarowanie, a struktury państwa są coraz mniej funkcjonalne.

04.12.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W trzy miesiące po zwycięstwie ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji i w niespełna półtora roku po gruzińskiej Rewolucji Róż, na ulice kirgiskich miast - najpierw Osz i Dżalalabadu na południu kraju, a potem także stołecznego Biszkeku - wychodzą mieszkańcy Kirgistanu, niewielkiej środkowoazjatyckiej republiki.

Wtedy, wiosną 2005 r., bezpośrednim powodem protestów były - kolejne w byłym ZSRR - sfałszowane przez władze wybory. Przyczyną głębszą była skrajna bieda oraz arogancja i korupcja władz skupionych wokół prezydenta Akajewa i wywodzących się z mieszanki dawnych elit komunistycznych z klanami plemiennymi. Zwłaszcza korupcja i łapówkarstwo osiągnęły skalę dla nas nie do pomyślenia.

Spacer po Biszkeku, kilka miesięcy później. Jeszcze niedawno co kwadrans obcokrajowca wzywałaby do kontroli paszportowej tzw. policja obywatelska - nieumundurowana i zaopatrzona jedynie w legitymacje. Ale nowe władze zażądały, by jej funkcjonariusze złożyli legitymacje. Wcześniej odbyły się wybory prezydenckie, w których wygrał Kurmanbek Bakijew, jedna z gwiazd Rewolucji Tulipanów. Zastąpił on Akajewa, który jeszcze w marcu uciekł do Moskwy i tam, w kirgiskiej ambasadzie, złożył oficjalną dymisję. Typowy postradziecki satrapa, wcześniej pierwszy sekretarz miejscowej partii komunistycznej, był jednak ulubieńcem Zachodu. Najbardziej liberalny wobec opozycji, na tle środkowoazjatyckich przywódców wydawał się może nie uosobieniem demokracji - bo tej w Azji Centralnej nigdy nie było - ale pewnej swobody.

Jednak to on został obalony. Dlaczego?

- Przede wszystkim: jaka to była demokracja? Tylko na papierze. A teraz też nie wiadomo jak będzie, przecież na wiosennych protestach skorzystali dawni ministrowie Akajewa, którzy się z nim pokłócili i przeszli do opozycji - mówi Margarita, Rosjanka mieszkająca od urodzenia w Biszkeku. Rosjan jest tu sporo, w całym kraju ok. 13 proc., najwięcej w stolicy. Są elitą kulturalną i naukową.

A znane z mediów grabieże sklepów i splądrowanie pałacu prezydenckiego przez protestujący tłum? - Tu było całkiem spokojnie - mówi Margarita. - Tylko jednego dnia, 24 marca, dało się zauważyć jakieś protesty. Prawdziwa rewolucja była na południu kraju.

Rzeczywiście, żeby zrozumieć Kirgizję, trzeba pojechać na południe, do Osz i Dżalalabadu. To jakby drugie centrum państwa: kirgiska część Doliny Fergańskiej, przy granicy z Uzbekistanem. Tam bardziej ceni się tradycję i religię niż na północy, gdzie ludność jest bardziej zrusyfikowana. Na południu ludzie są też o wiele mniej tolerancyjni wobec władz, o ile oczywiście te władze nie pochodzą z ich klanu. Właśnie tu rozpoczęła się Rewolucja Tulipanów.

Kazarman, miasteczko w środkowym Kirgistanie, ze wszystkich stron otoczone górami. Gdy chodzi o góry, Kirgistan mógłby konkurować ze Szwajcarią: szczyty przekraczające 4000 metrów, wioski i miasta ukryte w dolinach przed światem. Atmosfera bynajmniej nie rewolucyjna.

Murat, spotkany w barze pasterz, zaprasza do siebie w góry, na kumys. To tradycyjny napój kirgiski z mleka kobylego. Do niedawna był rozdawany za darmo. Bieda zmusiła Kirgizów do złamania wielowiekowej tradycji. - To bieda wyprowadziła ludzi na ulice - zapewnia Murat.

Mimo to podaje nie tylko kumys, ale też szorpo, rosół gotowany na mięsie baranim. - Kirgizi nie są bogaci, ale gościnni - uśmiecha się.

40-letni autobus marki PAZ tłucze się główną drogą kraju, biegnącą z północy na południe. Choć to ważny szlak, kilometrami jest niemal polną drogą. Towarzysz podróży imieniem Asylbek, emerytowany pracownik zakładów tytoniowych, złości się, że remont drogi trwa już ponad dwa lata, a końca nie widać. - Oto cały Kirgistan - mówi. - Rozkopali, po czym zostawili. Nikt się tym nie interesuje. Jeździć się jeszcze da, ale jak długo i w jakich warunkach?

Asylbek z nostalgią wspomina czasy sowieckie, kiedy, jak mówi, wszyscy mieli pracę, działały fabryki, kraj w ogóle kwitł (to nie do końca prawda: jeszcze w czasach sowieckich Kirgistan był jedną z dwóch najbiedniejszych republik). A potem, ciągnie mój rozmówca, po upadku ZSRR, upadł także cały przemysł, sprzęt rozkradziono. Teraz ludzie żyją z drobnego handlu na bazarze, bo innej pracy nie ma. - I co nam dała ta niepodległość?! - pyta z goryczą.

Bardziej optymistyczny jest Mirlan, młody inżynier. Ma 29 lat, żonę i 2-letnią córkę. Wierzy, że nowa władza ograniczy korupcję. Mirlan pracuje w wielkiej elektrowni wodnej na rzece Naryn; to największe kirgiskie przedsięwzięcie przemysłowe ostatnich lat. Jeszcze niedawno cały kraj zalepiony był plakatami przedstawiającymi tę budowę. W 1992 r. rząd kirgiski zawarł w jej sprawie umowę z amerykańskim koncernem General Electric. Elektrownia miała powstać do 1997 r., ale dotąd jej nie ukończono. Została włączona, lecz nieustannie dochodzi do awarii. - Dlaczego? To proste - uważa inżynier. - Pieniądze od Amerykanów szły przez Biszkek, władze centralne brały za “pośrednictwo" jedną trzecią, władze lokalne tyle samo i na budowę zostawało niewiele.

Ludzie obserwowali arogancję władzy i długo ją wytrzymywali, dowodzi Mirlan, bo przecież w czasach sowieckich też się z nimi nie liczono. Ale teraz dochodzi jeszcze łapówkarstwo. - Choćby taki milicjant - mówi Mirlan. - Stoi na drodze i co chwila zatrzymuje jakiegoś kierowcę. Nie, żeby ten złamał przepisy. Każdy wie, o co chodzi i wysiadając, wyjmuje ze 20 somów [kirgiska waluta - red.].

- Może w Biszkeku są do tego przyzwyczajeni, ale my na południu nie - dodaje.

I opowiada o sobie: kilka lat temu w trakcie studiów poznał dziewczynę. Postanowił ją poślubić, ale jej matka, profesor stołecznego uniwersytetu, nie chciała się zgodzić, żeby córka wychodziła za “prostaka z południa". Więc, kirgiskim zwyczajem, Mirlan porwał wybrankę z domu. - Jej matka chciała przyjechać do mojego domu z karabinem - śmieje się Mirlan. - Do dziś nie może się pogodzić z naszym małżeństwem.

Życie Rawila, napotkanego nad jeziorem Tokto-Gul, mogłoby posłużyć za scenariusz filmowy. Z pochodzenia jest Tatarem kazańskim, jego rodzice przyjechali do Azji pod wpływem sowieckiej propagandy, która obiecywała lepsze warunki życia. Później i sam Rawil uległ propagandzie: w 1981 r. zgłosił się na ochotnika do Afganistanu.

Od kilkunastu lat żyje nad Tokto-Gul, utrzymując się z połowu ryb. Codziennie rano wypływa do pracy na prowizorycznej, styropianowej łódce. Dzięki temu ma na papierosy i wódkę. Śpi pod równie prowizorycznym namiotem, bo dwa lata temu stracił w pożarze dom. Jedynie zimą korzysta z pomocy sąsiadów. Kirgizów uważa za naród zacofany i kłótliwy.

Ale władza to władza, ona może rozwiązać jego problem. Jeden, jedyny: - Napiszcie do Bakijewa - prosi. - Niech kupi mi nową łódkę, na tej już nie da się pływać. Może posłucha...

Pociąg z Biszkeku do Moskwy. 73 godziny podróży przez stepy, tymczasem w wagonie jest dwa razy więcej pasażerów niż miejsc. Ale Kirgizów to nie zraża. Dwa tygodnie polowali na bilety, część zapłaciła prowadnikowi (naczelnik wagonu). Nie, nie za miejsce, ale za możliwość jazdy. Drżą więc przed każdą granicą. Ale są zdeterminowani. Moskwa jest dla nich tym, czym dziś dla Polaków Londyn. Albo więcej.

- Popracuję dwa lata, uzbieram na samochód i mieszkanie, wtedy wrócę - Alinur z Biszkeku przerwał studia i jedzie do stolicy Rosji. Tam jest już jego rodzina, załatwili mu pracę na bazarze.

Inni jadą pracować na budowach. A każdy wierzy, że za rok-dwa wróci.

- Może wtedy będzie lepiej - zamyśla się Alinur. - Przecież Bakijew tyle obiecał.

***

Jesień 2005. Na południu kraju, w mateczniku marcowej rewolucji, ludzie znowu wychodzą na ulice. Tym razem oskarżają prezydenta Bakijewa o niespełnienie obietnic. Ten zapowiada, że “nie ugnie się pod presją społeczną".

---ramka 400380|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005