Prestiż

20.07.2003

Czyta się kilka minut

Mam świadomość, że za chwilę wypowiem tezę, za którą może słusznie, a może niesłusznie zostanę publicznie wyba-tożony. Mam nieśmiałą nadzieję, że dokona się to tylko słowami. Piszę w końcu o książkach, proszę więc o odrobinę humanitaryzmu i litości dla niemłodego już człowieka. A więc do dzieła.

Od kilku przynajmniej lat ludzie, którym miłość do książek nadawała sens ich egzystencji (są w tej grupie zarówno dumni budowniczowie wielkich bibliotek domowych, które miały przetrwać wieki, jak i wydawcy oraz księgarze, nie wspominając już o zawsze walecznych krytykach), z bólem w sercu zadają sobie pytanie o przyczyny tak znacznego spadku zainteresowania lekturą. Powiedzmy otwarcie, że użyty przeze mnie zwrot jest poetyckim eufemizmem. Oni nie zadawali pytań, to był dramatyczny i zgodny krzyk wielu udręczonych dusz, które własne szlachetne zainteresowania rozciągnęły na całą nieomalże ludzkość, włączając w nią dziesiątki tysięcy pierwotnych i wtórnych analfabetów. A dla nich przecież książka, jeśli przypadkiem pojawi się w prywatnej przestrzeni, jest najczęściej tylko niezbyt wygodną podstawką pod szklankę wina.

Najprostszym i jednocześnie najbardziej ogólnym wyjaśnieniem tego niepokojące go stanu rzeczy były rosnące ceny książek. To one miały stanowić barierę nie do przebycia dla powiększającej się z dnia na dzień rzeszy ludzi, których największym życiowym pragnieniem jest czuły i intymny kontakt z wyobraźnią pisarza. Z czasem owa bariera przeobraziła się w wielką zaporę nie do przebycia. Tak oto polski świat został podzielony dla dwie strefy - zamożnych, których obok domu, wyjazdów zagranicznych i kolacji w najdroższych lokalach stać było na zakup, bez ostatecznego zrujnowania domowego budżetu, przynajmniej kilku książek, i niezamożnych, żeby nie powiedzieć - biednych. Tych bardzo łatwo można było rozpoznać przechodząc głównymi ulicami największych miast polskich. Przed witrynami eleganckich księgarń zawsze stał tłumek Polaków obojga płci o szlachetnych, rasowych, słowiańskich twarzach (to ukłon w stronę polskiej prawicy), z oczami tęsknie wpatrzonymi w lśniące kolorami tęczy okładki dzieł, których niedostępność wynikała z mizerii ich portfeli. Trwali zwykle w milczeniu, z zazdrością patrząc na doskonale ubranych szczęśliwców wchodzących z dumną miną do świątyni wielkiej kultury.

Obrzydliwym rekinom kapitalizmu takie często spotykane obrazki musiały się od razu rzucić w nienasycone i chciwe oczy. Dostrzegli oni również, iż w coraz liczniejszych antykwariatach zawsze kłębi się tłum nędznie ubranych polskich inteligentów (łatwo można było wśród nich zauważyć nieco zagubionych wykładowców wyższych uczelni), którzy bronili się przed ostateczną społeczną deklasacją zakupem książek czytanych przy świecy w zimnych mieszkaniach. Ogrzewanie i prąd zostały już dawno wyłączone przez bezwzględnych kamieniczników i równie okrutne spółdzielnie mieszkaniowe o socjalistycznym pochodzeniu. Dążąc do maksymalizacji zysku kapitalistyczni drapieżcy wyczuli natychmiast możliwość zrobienia interesu na grupie ostatnich czytających. Psychiczna szlachetność i przywiązanie do ponadczasowych wartości, od których zależy przetrwanie naszej cywilizacji, czyniła ich bowiem bezbronnymi wobec ekonomicznych machinacji.

I tak oto na głównych ulicach największych miast polskich pojawiły się, obok eleganckich i niedostępnych księgarń, miejsca, w których niedrogo, a nawet za bezcen można kupić setki wartościowych tomów. Konsekwentnie nie używam zwrotu „tania książka”, gdyż ma on, moim zdaniem, znaczenie pejoratywne. Prawdziwość wstępnie sformułowanej tezy o cenie jako barierze broniącej polskiemu społeczeństwu dostępu do lektur powinna zostać chociaż częściowo potwierdzona ogromnymi tłumami kłębiącymi się w ciasnych wnętrzach wypełnionych tysiącem tomów. Muszę jednak zmartwić wiernych zwolenników owej tezy. Klienci oczywiście pojawiają się w tych miejscach stosunkowo często, ale zazwyczaj chętniej przyglądają się niż kupują. A naprawdę jest w czym wybierać. Widocznie ceny są podejrzanie niskie i może się kryć za tym jakiś podstęp grożący ośmieszeniem.

Podstawiam zatem dla dobra ogółu plecy pod bat i wypowiadam oczywistą i banalną dla wielu socjologów tezę, iż to przeobrażenia w systemie wartości wywołały mniejsze niż kiedyś zainteresowanie książką. Polaków stać na domy i działki rekreacyjne, urlopy za granicą, dobre samochody i nie gorszy sprzęt domowy. Książki i domowe biblioteki przestały być już wyznacznikami społecznego prestiżu. Wiedzę, nawet największą, trudno po prostu dostrzec; dom, samochód, a szczególnie opaleniznę po urlopie na Szeszelach każdy zauważy. I będzie miał, chociaż przez kilka dni, cierń zazdrości wbity głęboko w serce.

A czy nie jest to przyjemniejsze niż kupno książki, z której nie ma żadnego wyraźnego prestiżowego pożytku?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (29/2003)