Co trzy dni zamyka się w Polsce księgarnia. Czy polski rząd i samorząd powinny chronić papierową książkę, tak jak robią to Niemcy i Francja?

Państwo wraz z instytucjami odpowiedzialnymi za promocję czytelnictwa oraz włodarzami naszych miast, zamiast rozwiązać problem, zrzuciło odpowiedzialność na obywateli.

12.03.2024

Czyta się kilka minut

Księgarnia „Muza II" przy ulicy Królewskiej w Krakowie. Grudzień 2017 r.  / Fot.  Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl
Księgarnia „Muza II" przy ulicy Królewskiej w Krakowie. Grudzień 2017 r. / Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl

Z TEGO TEKSTU DOWIESZ SIĘ:

  • Dlaczego w Polsce wydaje się tak dużo książek przy jednoczesnym zamykaniu tak wielu księgarni
  • Dlaczego popularne miejskie programy wsparcia księgarni oraz przyznawane im certyfikaty nie działają
  • O co chodzi z „ustawą o jednolitej cenie książki” i czy rozwiąże ona problemy księgarzy
  • Czy książka rzeczywiście jest dzisiaj droga i jak to policzyć
  • Jak rynek książki regulują rządy Francji i Niemiec

„Największe wzięcie ma u nas Herbert. Nie Frank, autor „Diuny”, tylko Zbigniew. Czytelnicy nieustannie pytają o jego książki, a tomiki poezji rozchodzą się błyskawicznie – opowiada Beata Arczewska z łódzkiego antykwariatu „Book się rodzi”. Duży, zasypany książkami lokal, mieszczący się w sąsiedztwie OFF Piotrkowskiej (popularnego miejsca spotkań, które powstało na terenie dawnej przędzalni), kupuje i sprzedaje literaturę od czterech dekad.

– Może panią zaskoczę, ale często zaglądają do nas przyjezdni, na przykład goście z Wybrzeża, którzy nie mają takich miejsc u siebie – mówi Arczewska. – Duży ruch jest przy półkach z kryminałami i fantastyką, ale bywający tu regularnie studenci pytają też o dzieła filozofów i różne specjalistyczne publikacje. Do tego mamy spore zbiory przedwojenne, gratka dla kolekcjonerów.

Tuż obok buszująca wśród regałów licealistka śmieje się, że „Book” to jej „ulubiony lumpeks”. – Nie zawsze kupuję, po prostu lubię przeglądać tu książki. Jeśli akurat potrzebuję czegoś na lekcje polskiego, wybieram wydanie z taką okładką, która najbardziej mi się podoba – przyznaje.

Znikający tysiąc

Jeżeli mamy w sąsiedztwie księgarnię albo antykwariat, zaglądamy do niego nawet bez konkretnego powodu – potwierdzają to ankiety zebrane trzy lata temu przez Polską Izbę Książki. Kilkudziesięciu księgarzy spytało swoich klientów, co sądzą o prowadzonym przez nich miejscu. Łącznie uzyskano prawie pięćset odpowiedzi, z których wynika, że cenimy sobie przede wszystkim kameralną atmosferę oraz fakt, że po obejrzeniu oferowanych tytułów wybrany egzemplarz możemy zabrać do domu, by od razu rozpocząć jego lekturę. Dla ponad połowy ankietowanych księgarnia była ważnym ośrodkiem kultury i miejscem spotkania z innymi czytelnikami. Jedna trzecia odwiedzających księgarnie deklarowała wizytę w nich dwa razy w miesiącu, równie liczna grupa – nawet raz w tygodniu. Przy czym prawie 40 proc. osób, które odpowiedziały na ankiety PIK-u, to mieszkańcy małych miejscowości, w których księgarni jest, jak wynika z danych Instytutu Książki, z roku na rok coraz mniej.

Weźmy województwa zachodniopomorskie i pomorskie: rzeczywiście, jak zauważyła antykwariuszka z Łodzi, mieszkańcy wielu miejscowości Wybrzeża są właściwie zmuszeni, by interesujące ich tytuły nabywać przez internet albo podczas wyjazdów. Żadnej księgarni nie ma dziś w Jastrzębiej Górze, Łebie i Międzyzdrojach; Ustka i Władysławowo mają po jednej. W Świnoujściu, liczącym 40 tys. mieszkańców, księgarnie są dwie, a w Kołobrzegu trzy. Turystyczny Sopot, posiadający także własny, wakacyjny festiwal literacki, jest w nieco lepszej sytuacji – poza Empikiem ma cztery księgarnie, w tym antykwariat.

Podobnie wygląda sytuacja w wielu innych miejscach poza największymi ośrodkami w Polsce, w rodzaju Warszawy czy Krakowa. Jak wynika z opublikowanego pod koniec lutego raportu Biura Informacji Gospodarczej, co trzy dni zamykana jest w Polsce jedna księgarnia. W ciągu dekady zniknęło ich z naszej mapy blisko tysiąc, przy czym najczęściej były to mikro- albo małe przedsiębiorstwa, głównie jednoosobowe działalności gospodarcze. Dziś w Polsce działa 1691 księgarni i antykwariatów, ale w tej liczbie uwzględnione są także lokale Empiku i innych sieci.

Jak sobie radzą ci mniejsi, niezależni? Wedle Rejestru Dłużników oraz bazy informacji kredytowej BIK pod koniec 2023 r. zadłużenie branży było o ponad 10 proc. wyższe niż rok wcześniej i sięgało 14,3 mln zł. Problemy z regulowaniem swoich zobowiązań miały 174 firmy, a więc jedna na dziesięć księgarni.

Likwidacja księgarni „Muza II" przy ulicy Królewskiej w Krakowie. Styczeń 2024 r. / Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl

Mordercza konkurencja

Co wiadomo o przyczynach takiego stanu rzeczy? Wedle raportu Stowarzyszenia Księgarzy Polskich problemem jest przede wszystkim konieczność konkurowania z dużymi księgarniami oraz hurtowniami internetowymi, które już w dniu premiery walczą brutalnie o rynek, sprzedając książki po cenach niższych niż te, które oferowane są księgarniom. Życia nie ułatwia księgarzom inflacja, zmuszająca dziś czytelniczki i czytelników do ograniczenia zakupów. Nie bez znaczenia są też koszty prowadzenia działalności i fakt, że ani instytucje odpowiedzialne za promocję czytelnictwa na szczeblu centralnym, ani samorządy nie widzą w księgarniach ośrodków kultury. „Sklepy z książkami” działają na równych prawach z drogeriami czy zakładami fryzjerskimi.

– Książka funkcjonuje dziś w sektorze FMCG, czyli produktów szybkozbywalnych. Obrót nią ze względu na obniżanie ceny w dniu premiery jest coraz szybszy. Z tego powodu książek jest na rynku zdecydowanie za dużo: krótki cykl ich życia wpływa na liczbę drukowanych tytułów, bo wydawcy trudno przewidzieć, co „zaskoczy”. A musi zaskoczyć szybko, by się zwróciło. To wszystko trzeba zatrzymać – mówi „Tygodnikowi” Anna Karczewska, promotorka książek w Państwowym Instytucie Wydawniczym, organizatorka Weekendu Księgarń Kameralnych. – Książka jako produkt musi trafić do kategorii „dóbr kultury”, a księgarnie z kategorii „biznesy lokalne” powinny przejść do sektora „instytucji kultury”, by mogły być transparentnie wspierane przez samorządy. To nie jest kwestia jednej ustawy o cenie książki. To zadanie dla dużego programu naprawczego dla całej branży.

O co chodzi z „ustawą o cenie książki”? Otóż sytuacja w środowisku jest tak napięta, że na początku lutego księgarze opublikowali list otwarty „do wszystkich polityków i samorządów”, w którym zwracają uwagę na „rozregulowany, wręcz zdemolowany rynek książki”. Odpowiedzią na jego problemy ma być wedle sygnatariuszy wprowadzenie ustawy o książce, określającej również jej cenę. Jako wzór wskazane zostały rozwiązania, które obowiązują m.in. we Francji czy w Niemczech (zob. ramki).

„Jednolita cena książki” nie oznacza jednej ceny dla każdego tytułu, ale sytuację, w której wszyscy sprzedawcy, także internetowi, przez określony czas oferują książkę za cenę wydrukowaną na okładce. Cenę, która – jak mówią „Tygodnikowi” wydawcy – nie odzwierciedla dziś kosztów produkcji. Cena okładkowa to fikcja, tym bardziej że wszyscy próbujemy ją na różne sposoby obchodzić. Choć są na polskim rynku wyjątki.

Cena i lokal

Stałą cenę książki wprowadziła dla wydawanych przez siebie tytułów współzałożycielka wydawnictwa oraz księgarni Tajfuny, Karolina Bednarz. Książki Tajfunów, czyli tłumaczoną na język polski literaturę Azji Wschodniej, przez pierwsze dwa tygodnie od premiery można nabyć po cenie okładkowej wyłącznie w księgarniach kameralnych oraz ich sklepach internetowych. Dopiero po tym czasie trafiają one do hurtowników.

– Sprzedajemy własne książki w cenach okładkowych, choć gdy zaczęłyśmy to robić, inni wydawcy pukali się w czoło – przyznaje Bednarz. – Tymczasem dzięki takiej praktyce możemy utrzymać marżę, która pozwala na opłacenie czynszu, pensji dla księgarek i rozwój wydawnictwa. Ratuje nas także to, że sprzedajemy przede wszystkim własne tytuły. Gdyby były to książki kupowane wyłącznie od innych wydawców, utrzymanie naszych lokalizacji w centrum Warszawy i Krakowa byłoby bardzo trudne.

Właściwie dlaczego? Trudno nie zgodzić się z tym, że księgarnie, szczególnie autorskie, sprzyjają promocji czytelnictwa. Są miejscami, które zachęcają do sięgania po wyselekcjonowane, ambitne tytuły i umożliwiają – obok bibliotek – spotkania i dyskusje z innymi czytelnikami oraz autorami i autorkami. Tym samym wpływają także na rozwój miast, decydują o ich atrakcyjności, poszerzają ofertę wydarzeń. Wiedzą o tym włodarze Gdańska, Krakowa, Lublina, Łodzi, Rzeszowa czy Warszawy, którzy w nagraniu zrealizowanym dla Polskiej Izby Książki zachwalają pożytki płynące z obecności księgarń w przestrzeni miejskiej, zdając sobie jednocześnie sprawę z trudności, jakie stoją przed ich właścicielami i właścicielkami.

„Utrzymanie małych działalności przy potężnej konkurencji dużych, sieciowych księgarni jest zadaniem karkołomnym” – ubolewa w nagraniu prezydent Łodzi, Hanna Zdanowska. Czy szczerze?

– Przez dwa lata próbowałam wynająć lokal od miasta – przyznaje założycielka łódzkiej księgarni „Do Dzieła” i wicedyrektorka tamtejszego Domu Literatury, Paulina Frankiewicz. – Brałam m.in. udział w konkursie na lokale dla tzw. przedsięwzięć kreatywnych, w którym ostatecznie wygrało… Studio Paznokcia.

Księgarnia „Do Dzieła” – funkcjonująca w mieście od czterech lat i jedyna, która własnym sumptem organizuje tam spotkania z pisarzami i pisarkami – wynajmuje ostatecznie przestrzeń w prywatnej kamienicy w centrum miasta.

Siłą Łodzi są raczej wspierane przez samorząd biblioteki – mówi Frankiewicz, jednocześnie zastrzegając, że poza nielicznymi wyjątkami nie zajmują się one w gruncie rzeczy promocją czytelnictwa. – Organizują wiele zajęć: kurs obsługi komputera dla seniorów czy pomoc w odrabianiu lekcji dla dzieciaków. Tym jednak powinny się zajmować świetlice albo domy kultury – uważa. – Zadaniem biblioteki i księgarni jest pokazywanie mieszkańcom, że książka jest wartościowym sposobem spędzania czasu.

Miasto i państwo

Sprawdźmy, jak jest ze wsparciem księgarni w innych dużych miastach, w których jeszcze istnieją. W Krakowie można wziąć udział w plebiscycie „Wybieramy Księgarnię Roku”, a w stolicy w konkursie na „Ulubioną Księgarnię Warszawy”. Jakie profity wynikają z wygranej? Pytam o to Karolinę Bednarz, która dwa razy zdobyła z Tajfunami miejsce na podium.

– Nagroda wynosiła 10 tys. zł. Może to sporo, ale suma nie pokryła nawet podwyżki czynszu za lokal, który skądinąd wynajmujemy od miasta. Uważam, że sensowniejsze byłoby, gdyby miasto konsekwentnie stosowało preferencyjne stawki czynszu zamiast wydawać pieniądze na akcje, które kosztują zarówno urząd, jak i nas, bo ktoś to musi wszystko koordynować, nagłaśniać, przygotować materiały, plakaty, liczyć głosy. Z powodu tej dodatkowej pracy, którą trzeba wykonać, nie angażujemy się już aktywnie w ten konkurs.

Sprawdźmy zatem, czy lepiej z dysponowaniem środków radzą sobie instytucje odpowiadające za promocję czytelnictwa na szczeblu państwowym. Instytut Książki przyznaje „Certyfikat dla małych księgarni”, który wiąże się z bonusem w wysokości 40 tys. zł.

Frankiewicz: – Sam program jest ciekawy o tyle, że faktycznie skierowano go wyłącznie do księgarń i pozwala utrzymać lokal, nabywać środki trwałe i promować działalność. Ale kontrowersyjnym zapisem był chociażby ten, który zakładał, że księgarnia musi istnieć dwa lata, by ubiegać się o „Certyfikat”. Czy naprawdę ktoś w Instytucie uważa, że kuszące będzie otwarcie księgarni tylko po to, żeby dostać 40 tys.? Inna sprawa jest taka – dodaje Frankiewicz – że wedle twórców tego programu księgarnie są mało widoczne i ludzie o nich nie wiedzą, dlatego nie kupują w nich książek. Stąd wskazanie, że pieniądze powinniśmy wydawać na promocję. Mnie to się wydaje niekonieczne.

Jak wynika z ogólnodostępnych ankiet zebranych przez Stowarzyszenie Księgarzy Polskich, „Certyfikat dla małych księgarni” przyznawany przez Instytut Książki „jest dobrym pomysłem, ale wsparcie jest niewystarczające”. Dofinansowanie powinno być „na znacznie wyższym poziomie i z bardziej elastyczną możliwością rozliczania, np. umożliwiać opłacanie składek ZUS czy dopłatę do wynagrodzeń” – twierdzą księgarze. Tymczasem w raporcie podsumowującym III edycję programu pracownicy IK relacjonują, że „nie posiadają danych dotyczących przyczyn braku chęci ponownego uczestnictwa w programie przez osoby, które wcześniej były beneficjentami” – z ubiegania się o pieniądze zrezygnowało aż 30 proc. księgarzy. Ze zdziwieniem IK przyjął także fakt, że „pomimo istnienia kategorii związanych z promowaniem i upowszechnianiem czytelnictwa nie były one silnie uwypuklane w częściach opisowych” wniosków.

Ustawa i środowisko

Opisywane tu zależności dotyczą zarówno małych, niezależnych, ambitnych wydawnictw oraz księgarni. Mają też jednak wpływ na biblioteki, dystrybutorów i hurtownie oraz działające na naszym rynku wydawnicze korporacje. Dlatego podczas prac nad próbami uregulowania rynku książki w 2015 r., a potem nad kolejnymi ustaleniami z roku 2017 i 2021 wyszło wiele niejasności. Środowisko wydawców i księgarzy nie jest aż tak jednomyślne, jak mogłoby się wydawać.

Frankiewicz: – Uważam, że ustawa regulująca rynek jest potrzebna i może go uzdrowić. Ale to, w jakim kształcie przebiega debata, skądinąd głównie w internecie, nie bardzo mi się podoba. Ukazuje ona frustrację naszego środowiska, może nawet desperację spowodowaną niemocą, którą skądinąd doskonale rozumiem. Myślę jednak, że nie tędy droga.

– To już kolejna dyskusja na temat ustawy o książce. Problem polega na tym, że żadna z nich nie była poprzedzona ogólnokrajową debatą, w związku z czym bardzo łatwo ją było ośmieszyć albo przekonać czytelników, że wpłynie na wzrost cen – przyznaje Karczewska. – Inna sprawa, że jak dotąd teksty ustaw proponowane były przez Polską Izbę Książki, która zrzesza przede wszystkim dużych graczy. Te projekty były dziurawe jak sito, bardzo łatwo obejść ich zapisy, szczególnie tym najsilniejszym.

Aby do tego nie doszło, konieczne będzie jej dokładne przeanalizowanie przez specjalistów UOKiK, który powinien przyjrzeć się monopolistycznym działaniom podmiotów już istniejących na rynku. Obiecuje to w rozmowie z „Tygodnikiem” posłanka lewicy Daria Gosek-Popiołek, która wkrótce będzie przedstawiać przed sejmową Komisją Kultury i Środków Przekazu sytuację małych wydawców oraz księgarni kameralnych, a także zwróci uwagę na niezbędność ustawy o książce.

– Jeżeli tam się nie uda, skorzystam z poselskiej ścieżki uzupełniania planu pracy komisji – mówi Gosek-Popiołek. Jednocześnie przypomina, że w latach 90. księgarze zostali wrzuceni na wolny rynek bez żadnego wsparcia i przygotowania. – Stąd na przykład w Krakowie dochodzi do takich kuriozalnych sytuacji, że Biblioteka Kraków, uzupełniając swój księgozbiór, robi to nie u lokalnych dystrybutorów czy w miejscowych księgarniach, ale w dużej hurtowni z Olsztyna, która wyspecjalizowała się w wygrywaniu takich konkursów.

Nowy projekt zamówień publicznych to tylko jeden z pomysłów na to, jak można byłoby wzmocnić lokalne księgarnie, zapewniając im płynność finansową. Pozostałe czekają na ustalenia podczas branżowych konsultacji.

Rynek i czytelnicy

Na koniec spróbujmy odpowiedzieć jeszcze na pytanie: czy książka rzeczywiście jest dzisiaj droga? Karolina Bednarz zna dobrze rynek polski, ale również angielski i japoński.

– Książka jest zbyt tania w porównaniu do tego, ile kosztuje jej wyprodukowanie i jakie są warunki w branży książki. Z drugiej strony jej cena okładkowa jest za wysoka, jeśli weźmiemy pod uwagę, ile faktycznie w Polsce zarabiamy – przyznaje Bednarz. – Kiedy porównuję ceny książek u nas z tymi w innych krajach, zawsze przeliczam je sobie na liczbę godzin, które trzeba wypracować za minimalną stawkę, żeby móc książkę kupić. W wielu europejskich krajach przeciętna książka – zwłaszcza taka w miękkiej okładce – wymaga godziny pracy, często niecałej. W Polsce przez to, że cena okładkowa często jest zawyżana przez wydawcę, bo inaczej nie jest w stanie on na niej zarobić po odjęciu rabatu dla hurtowników, kupno nowej książki wymaga dwóch czy trzech godzin pracy za minimalną stawkę. Coraz częściej widuję książki kosztujące blisko sto czy więcej złotych.

Minimalna kwota za godzinę pracy wynosi dziś w Polsce niecałe 28 zł brutto, czyli 24 zł netto. Nowa książka w miękkiej oprawie kupiona w małej księgarni to wydatek rzędu 40-50 zł. Dużo to czy mało?

Księgarnia Le Bal des Ardents. Lyon, grudzień 2023 r. / Fot.  Antoine Boureau / Hans Lucas / AFP / East News

Parasol nad francuskimi księgarzami

Francja przoduje w Europie pod względem liczby niezależnych księgarni. W całym kraju jest ich 3700, w tym aż 400 w stolicy. Nie tylko w Paryżu, ale też w mniejszych miastach niezależni księgarze trzymają się krzepko, broniąc się przed konkurencją w rodzaju Amazona.

Małe księgarnie trwają m.in. dzięki temu, że zgodnie z francuskim prawem cena książki ustalona przez wydawcę (bądź importera książki) musi być wszędzie jednakowa, niezależnie, czy sprzedaje się ją w księgarni, wielkiej sieci handlowej czy internecie. Reguluje to tzw. ustawa Langa (nazwana tak od nazwiska ówczesnego ministra kultury, Jacka Langa), obowiązująca od 1981 r. Przed jej wprowadzeniem wielkie sieci handlowe, takie jak Fnac (francuski odpowiednik Empików) sprzedawały książki dużo taniej niż ich mali konkurenci.

Nad Sekwaną nową pozycję wolno wystawić „w przecenie” dopiero dwa lata od momentu wprowadzenia jej w obieg. Specyfiką francuską jest też popularność formatu kieszonkowego, nawet trzykrotnie tańszego od „zwykłego” wydania.

– Wielu Francuzów ciągle wyobraża sobie, że w małej księgarni, takiej jak nasza, książki są droższe niż w internecie czy we Fnacu. To nieprawda. Jednolita cena ratuje małe księgarnie i umożliwia wszystkim czytelnikom, także uboższym, równy dostęp do książek – mówi „Tygodnikowi” Samuel Thoyer, właściciel istniejącej od 13 lat niezależnej księgarni w podparyskim Noisy Le Grand „Folies d'Encre”.

Jak podkreśla, atutem małych księgarni jest to, że ich personel ma czas na rozmowę z klientami, eksponuje na półkach ambitne pozycje, organizuje spotkania autorskie. A także kieruje się zasadami uczciwego handlu, czyli godziwie traktuje pracowników i płaci podatki w miejscu swej działalności.

Według Syndykatu Francuskich Księgarzy (zrzeszającego 700 księgarni) ustawy Langa trzeba wciąż twardo bronić przed lobbingiem koncernów, aby książka nie stała się takim samym towarem jak każdy inny.

Szymon Łucyk z Paryża


W Niemczech rosną ceny książek

Podczas gdy nad Wisłą kolejne rekordy sprzedaży bije autor kryminałów Remigiusz Mróz, w Niemczech na szczytach list bestsellerów niemal zawsze znajdziemy kolejną krwawą historię pióra Sebastiana Fitzka. Poza tym po obu stronach Odry jest więcej różnic niż podobieństw. Niemcy lubią określać się jako naród poetów i filozofów, który traktuje książki ze specjalnym namaszczeniem. Efekt? Wartość rocznej sprzedaży to suma 9,5 mld euro, kilkanaście razy więcej niż w Polsce (tu rynek wyceniany jest na niecały miliard euro).

W całym kraju działa ok. 6 tys. księgarni. Są to sklepy należące do wielkich sieci, jak Thalia, wielopiętrowe świątynie lektury, jak legendarny Dussmann w centrum Berlina, ale i tysiące niewielkich miejsc prowadzonych przez lokalnych księgarzy. Tych najmniejszych wspiera niemieckie prawodawstwo – książka musi być sprzedawana po cenie ustalonej przez wydawcę. To rozwiązanie zapobiega sytuacji, w której największe sieciówki lub sklepy online mogłyby oferować niższą cenę i w ten sposób podbierać klientów mniejszym graczom, którzy odgrywają ważną rolę dla lokalnych społeczności. Prawo to działa w Niemczech już ponad 20 lat i jest powszechnie chwalone.

Cena książki w zależności od objętości, treści i sposobu wydania waha się najczęściej między 10 a 25 euro (książki w twardej oprawie są droższe). Obecnie pojawiają się zarzuty, że przy szybko rosnących kosztach prowadzenia księgarni ceny książek są zbyt niskie. Wydawcy, bojąc się o sprzedaż, zbyt długo zwlekają z ich podnoszeniem, a księgarnie mają związane ręce. Największym ciosem dla niemieckich księgarni była jednak pandemia covidu, kiedy to czytelnicy przyzwyczaili się do zakupów online, a dziś prasa regularnie informuje o kolejnych zamknięciach księgarni. Tylko w tak wyjątkowym momencie prawo zezwala na obniżkę cen, która żegnającym się z klientami właścicielom umożliwia wyprzedaże.

Łukasz Grajewski z Hanoweru

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Książka znika