Pralki, komórki i GPS-y

WOJCIECH BĄKOWSKI, artysta wizualny, poeta, muzyk: Jeżeli artysta robi prace, które składają się z wbitego w ścianę gwoździa, to ściana musi być idealnie czysta i wyszpachlowana, żeby gest miał siłę. Tak samo jest z muzyką.

08.07.2019

Czyta się kilka minut

Wojciech Bąkowski na klatce schodowej bloku na ulicy Lizbońskiej 2 w Warszawie, w którym mieszkał Miron Białoszewski, lipiec 2019 r. / FILIP KLIMASZEWSKI DLA „TP”
Wojciech Bąkowski na klatce schodowej bloku na ulicy Lizbońskiej 2 w Warszawie, w którym mieszkał Miron Białoszewski, lipiec 2019 r. / FILIP KLIMASZEWSKI DLA „TP”

JAN BŁASZCZAK: Przez kilka dni w bloku, w którym mieszkał Miron Białoszewski, można było oglądać Twoją instalację „Patyk, który nawija niebo”. Niestety nie trwało to długo, bo praca została zniszczona. Co przedstawiała Twoja rzeźba? Masz podejrzenia, dlaczego spotkał ją taki los?

WOJCIECH BĄKOWSKI: Okazuje się, że nie wszyscy mieszkańcy Lizbońskiej 2 dobrze wspominają Białoszewskiego. Wolontariusze słyszeli przykre uwagi od jednego z mieszkańców. Opisywał Białoszewskiego jako wariata, zwymyślał go od „pedałów”. Narzekał na chodzenie po korytarzu, palenie świeczek i kartki wtykane w drzwi. To były kartki z prośbami o ciszę. Ten ktoś, o ile jest winny, chyba chciał zamanifestować swój światopogląd. Białoszewski był od początku ważny dla mojej twórczości. Może też dlatego, że łączyły nas bloki. Moja rzeźba to była pół abstrakcyjna kompozycja, przełożenie na język plastyczny jednej z używanych przez Białoszewskiego metafor. Konkretnie: nawijania nieba na patyk. Trudno sobie wyobrazić, że taka forma sama z siebie mogła kogoś rozjuszyć.

W pierwszych komentarzach sugerowano, że aktu wandalizmu mogli dopuścić się nocujący w korytarzu bezdomni. Miał im przeszkadzać wzrost popularności wybranego na instalację korytarza.

Tak, była tam cała grupa koczująco-pijąca. Upodobali sobie ten korytarz, bo ze względu na instalację był stale wyciemniony. Bardzo szybko się z nimi dogadałem, byliśmy w komitywie. Nie podejrzewam ich też dlatego, że do zniszczenia rzeźby trzeba było dużej determinacji. Ktoś wymontował klamkę z innego okna i otworzył nią to, w którym była praca, za kratą, na tyle wysoko, że trzeba było długiego kija, żeby ją zniszczyć. Ten nakład pracy pokazuje, że chodziło o coś więcej.

Czy to był pierwszy raz, kiedy ktoś zniszczył Twoją pracę?

Drugi. Za pierwszym razem zrobił to jakiś młody artysta, który bardzo chciał zwrócić na siebie uwagę. Wymyślił taki performance, że lizał cudze prace. Najpierw lizał jakieś gipsowe rzeźby, więc mój czarny płócienny obiekt wybrudził na biało i nie dało się już tego naprawić.

Wracając do Białoszewskiego, pamiętam, że duże wrażenie zrobiły na mnie opublikowane przez wytwórnię Bôłt nagrania utworów czytanych przez poetę. Czy sam sposób prezentowania przez niego tekstu miał wpływ na Twoją twórczość?

Tak, był bardzo ważny. Pamiętam, że kiedy słuchałem jego taśm po raz pierwszy – a on ciągle nagrywał się na magnetofon – zacząłem rozumieć te teksty, z którymi wcześniej miałem problem na papierze. To, co zrobił Bôłt, nie do końca mi podeszło. Uważam wszystkie te muzyczne dodatki za niepotrzebne. Charyzma Białoszewskiego, jego styl czytania są zupełnie wystarczające do budowania nastroju. Ozdabianie tego współczesną muzyką jest bez sensu, sprawia, że teksty tracą uniwersalność. Wpadają w stylistykę, która niekoniecznie ma cokolwiek wspólnego z Białoszewskim. To jest taka moja ogólna uwaga na temat pośrednictwa w podawaniu ludziom źródeł.

Jeśli dobrze pamiętam, zmieściły się tam zarówno twórcze interpretacje, jak i surowe nagrania.

Wolę te surowe.

À propos surowości – na scenie występujesz tylko z mikrofonem i nagraną wcześniej muzyką. Dlatego zaskoczyło mnie to, jak długo trwała Twoja próba przed występem. Razem z akustykiem pieczołowicie szukaliście odpowiedniego tonu, proporcji dźwięku. Skąd potrzeba takiej precyzji?

Z prostymi rzeczami tak trzeba. Jeżeli artysta robi prace, które np. składają się z wbitego w ścianę gwoździa, to ściana musi być idealnie czysta i wyszpachlowana, żeby gest miał siłę. Tak samo jest z muzyką. Kiedy masz do dyspozycji mało środków, musisz zadbać o warunki. Jeśli na rockowym koncercie jeden z instrumentów będzie źle nagłośniony, to wszystko i tak się przegryzie, zbije w kulę i uderzy jak trzeba. W przypadku takich minimalistycznych kompozycji jest mniej swobody.

Ten minimalizm jest o tyle zaskakujący, że masz doświadczenia, które pozwalałyby Ci – jak mało komu – opracować złożony, multimedialny występ.

To przede wszystkim przekora. Moje występy są takie, bo naoglądałem się występów, które wyglądają inaczej. Na festiwalach muzycznych widzę mnóstwo świateł, wizualizacji, dymów, które ostatecznie dają bardzo podobny efekt. Wyrównują atmosfery wszystkich koncertów. Zawsze jest niebieskie światło, taka kontra – nie wiem, co to ma wyrażać? Podwodny świat? To działa często wbrew aurze danej muzyki. Dlatego działam oszczędnie. Każdy z elementów dobieram tak, aby dociskał sens moich słów albo budował konkretny nastrój. Chociaż wyobrażam sobie, że gdyby zapanowała moda na minimalizm sceniczny, to zadziałałaby przekora i poszedłbym w jakiś barok.

Festiwale odgrywają dziś kluczową rolę. Nie ma dużego miasta, które nie organizowałoby kilku takich wydarzeń. Dla wielu ludzi są one jedyną okazją do spotkania z kulturą. Co sądzisz o tym trendzie?

Uważam, że powinno się raczej tworzyć i rozwijać miejsca. Nawet takie jak Pardon, To Tu, gdzie rozmawiamy. Działa od lat, organizuje się tu koncerty i wokół niego uwija się środowisko. To jest ładne, to jest w porządku. We Wrocławiu czy Poznaniu brakuje takich miejsc, bo ­przyjęto inną taktykę – festiwale. Efemerydy. Opaski na rękach i przeganianie ludzi przez sto tysięcy estetyk dziennie między toi toiami. Z tego nic nie będzie. Z klubem jest inaczej. Całe miasto może zyskać na takim skojarzeniu: Berlin i Berghain albo, żeby nie szukać daleko, Bydgoszcz i Mózg.

W Warszawie też nie jest różowo – Pardon, To Tu długo nie mogło znaleźć sobie miejsca, kiedy do gry wkroczyli deweloperzy, którzy rozebrali poprzedni budynek. Ciekawe, że teraz klub odbudował się w takim właśnie wieżowcu ze szkła i stali.

Deweloperka, nowe budownictwo – to też jest pomysł, żeby się w tym zagnieździć. Mamy nadmiar centrów handlowych. One będą upadać i trzeba je będzie jakoś zagospodarować. Już byłem na takim koncercie w Warszawie w Koneserze, na parkingu z wylewką. Świetnie to wyglądało. Czuję, że to jest przyszłość: budownictwo z początku lat dwutysięcznych zacznie się sypać, inwestorzy będą się pomału wycofywać i powstaną takie nory. Kluby w multikinach.

W swoich utworach często zderzasz ze sobą dźwięki z różnych porządków: muzykę, głos, dźwięki reklam czy urządzeń elektronicznych. Czy ta audialna gęstwina to pokłosie lat spędzonych w bloku?

W znacznej mierze. Muzyka, której słuchałem, spotykała się z muzyką zza ściany. Miksuję swoje utwory, naśladując te efekty. Tyle że to zjawisko jest dziś obecne szerzej, bo też muzyka jest wszędzie. W naszym otoczeniu nastąpił wybuch formy. Urządzenia, których używamy, mają dżingle, całą oprawę muzyczną: od telefonów po GPS-y w taksówkach. Nawet moja pralka gra długą melodyjkę przed otwarciem blokady drzwiczek. Bardzo często słyszę takie pomieszania, które tworzą zaskakujące harmonie. Jechałem niedawno taksówką i GPS powtarzał srebrzystym głosem: „za chwilę osiągniesz cel”, a do tego w radiu leciało The Cure. Dobrze to pasowało. Właśnie o taki efekt mi chodzi – by przy kontraście i pozornym bałaganie powstawała wzruszająca harmonia. To jest też portret wewnętrzny, życie wewnętrzne składa się z takich sprzecznych emocji, różnych stanów naraz. Harmonia między nimi daje poczucie odrębności własnej istoty, daje kolor duszy. Głębia tej metafory przyciągnęła mnie i zahaczyła na dłużej. Stąd brzmienie ostatnich moich dwóch płyt.

Zdarza Ci się czerpać z ulicy nie tylko dźwięki, ale także frazy, zasłyszane zdania?

Tak, dużo kradnę. Nie jestem w tym pionierem, Białoszewski pisał np. „Donosy rzeczywistości”. U zespołu Hewra słyszałem ostatnio refren: „potrzymaj mi piwo”. Proste, i bardzo działa. Pozazdrościłem im tej frazy.

À propos Hewry, co sądzisz o kierunku, w którym podąża polski hip-hop?

Bardzo lubię nowy rap, który uważam za ciekawsze zjawisko niż ten oryginalny, klasyczny, który przez pewien czas uprawiałem. Teraz kawałki rapowe wydają się dużo bogatsze i bardziej zaskakujące, nawiązują do szerszej palety stylistyk. Lubię też vaporwave i artystów w stylu Jamesa Ferraro czy Daniela Lopatina. To ludzie, z którymi czuję powinowactwo, zwłaszcza w podejściu do układania brzmień. Nie wiem, czy oni przyznaliby się do mnie (śmiech).

Jak pracujesz nad podkładami muzycznymi do swoich utworów?

Korzystam ze stocków. Powiedzmy, że robię jakąś kompozycję i brakuje mi basu. Wchodzę na stronę looperman.com, w wyszukiwarce wpisuję: „fusion jazz bass loops” i wyświetla się kilkaset wyników. Później włączam moją ścieżkę razem z kolejnymi stockami. Słucham ich tak długo, aż coś się w końcu nawinie. Pracuję więc w taki sposób, jakbym siedział w tej taksówce i celowo wpuszczał obce dźwięki.

Czy na Twojej płycie „Jazz Duo” znalazły się ścieżki, które dograłeś sam?

Tak, na przykład bójka w utworze „1906” to jest mój głos. Historia jest taka, że na pewnym etapie prac nad filmem „Serce miłości” zostałem zaproszony przez dźwiękowców, żeby wypełnić ścieżkę zabiegami w moim stylu. Brakowało im m.in. dobrego nagrania polskiej bójki. Powiedziałem: „No to robimy!”. Wziąłem koleżankę i kolegę, jakieś butelki i tak biegaliśmy po podwórku. Głównie sam się wydzierałem, więc na nagraniu słychać przede wszystkim moje bluzgi. Po zrobieniu filmu poprosiłem dźwiękowców, żeby wysłali mi to nagranie, i użyłem go na płycie.

To nieczęsta możliwość, by rozmawiać z bohaterem fabularnego, biograficznego filmu. Jak z perspektywy czasu oceniasz „Serce miłości”?

Czas realizacji był dla mnie koszmarem. Nie bez powodu filmy biograficzne powstają po śmierci artystów. Nie da się tego zrobić, kiedy bohater żyje. Nie mam dość dystansu do siebie, żeby ocenić to wszystko. Większość zdarzeń jest prawdziwa, ale sposób, w jaki są zinterpretowane i zagrane, jest zbyt odległy od moich wyobrażeń o sobie. Ale nigdy bym tego nie upilnował. Wtrącając się bardziej, unieruchomiłbym aktorów i sparaliżował robotę. Postanowiłem machnąć ręką. Efekty są, jakie są. Pewnie dopiero po latach zobaczę, jak to się ubije. Może film okaże się w porządku pod względem, którego teraz nie widzę. Teraz podobają mi się tylko niektóre sceny.

Czy sam film wpłynął jakoś na postrzeganie Twojej twórczości?

Chyba nie. Moi fani raczej go nie lubią, moi bliscy też. Natomiast osoby, które w umiarkowany sposób podchodzą do mojej postaci i postaci Zuzanny, reagują bardzo pozytywnie.

Jako muzyk i artysta wizualny masz inny status. Płyty wydajesz w niszowej wytwórni, podczas gdy w świecie sztuk wizualnych możesz pochwalić się najważniejszymi nagrodami i dużą rozpoznawalnością. Czy w tym widzisz największą różnicę w Twoim funkcjonowaniu w obu tych światach?

Przede wszystkim jako artysta wizualny radzę sobie jakoś za granicą, a jako muzyk – nie. Pocieszam się, że tak naprawdę poza Chopinem i Behemothem nie udało się to żadnemu Polakowi. Poza tym trudny jest ten świat muzyczny, zbyt przywiązany do konwencji. Trzeba poruszać się w określonych ramach, bo jeśli się poza nie wyjdzie, to zaraz nazywają to performance’em. Przez to, że pochodzę ze świata sztuki, zawsze będę podejrzany.

Był jednak moment, gdy za sprawą duetu Niwea przekonałeś do siebie ten „polski świat ­muzyczny”.

Stało się to, gdy z Dawidem Szczęsnym nagrałem kawałek „Miły młody człowiek”. Poszedłem wtedy o krok za daleko. To było zbyt pod publikę. Już wtedy to poczułem i jak oparzony szybko się wycofałem. Wróciłem do swoich spraw, które ciągnę do dzisiaj. Zapewniają mi one bardzo mały rozgłos, ale z wiekiem przywiązuję do tego mniejszą wagę.

Co niekoniecznie oznacza, że Twoje utwory są nieprzystępne w odbiorze. Kiedy wykonujesz „Sprawy” czy „Wojtusia”, publiczności zdarza się reagować śmiechem.

Całe szczęście. Poczucie humoru jest bardzo ważnym elementem każdej twórczości. Nie wyobrażam sobie inteligentnych tekstów, które jednocześnie trochę nie bawią. To jest w ogóle trudno rozsupłać: czy coś jest mądre, czy śmieszne.

A jak rozsupłać okładkę Twojej ostatniej płyty? Dlaczego okładkę „Jazz Duo” zdobi wnętrze tramwaju?

Ma to związek z tym wybuchem formy w otoczeniu. W mediach, w projektowaniu, w tym, jak wyglądają nowoczesne budynki i pojazdy. Ten tramwaj z okładki, który jeździ dziś po Warszawie, jest bardzo futurystyczny i naprawdę nazywa się Jazz Duo. Jeżeli przez globalne ocieplenie nie zaleje nas woda i nie poginiemy, to za kilkaset lat jego wygląd będzie robił duże wrażenie. ©

WOJCIECH BĄKOWSKI jest artystą wizualnym, poetą, twórcą muzyki i filmów animowanych. Laureat konkursu Spojrzenia oraz Paszportu „Polityki”. W środowisku muzycznym rozgłos przyniosły mu nagrania Grupy Kot oraz duetu Niwea. Od blisko dekady nagrywa albumy solowe, ostatni z nich nosi tytuł „Jazz Duo”. W 2017 r. ukazał się film Łukasza Rondudy „Serce miłości” – fabularyzowana biografia Bąkowskiego i jego partnerki, poetki Zuzanny Bartoszek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019