Powściągliwy moralista

Lukas Bärfuss tworzy nieinwazyjną, namiętnie moralną i coraz bardziej intrygującą (także formalnie) literaturę.

07.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Ekko von Schwichow / www.schwichow.de
/ Fot. Ekko von Schwichow / www.schwichow.de

Szermowanie mglistą kategorią „literatury zaangażowanej” bywa irytujące. Dobra literatura jest przecież zawsze w ten czy inny sposób zaangażowana w poszerzanie naszego rozumienia rzeczywistości. Z kolei zaangażowanie literatury w „słuszną sprawę” staje się zbyt często jedynym usprawiedliwieniem jej powstania. Właściwsze wydaje się lapidarne ujęcie Borgesa: „Zawsze uważałem, że istnieje dobra i zła literatura. Zwrot literatura zaangażowana kojarzy mi się z określeniem jeździectwo protestanckie” (przeł. Adam Elbanowski).


Wszystko to prawda. Nie ulega jednak wątpliwości, że od czasu do czasu pojawiają się utalentowani twórcy wciągający nas w dyskusję na temat reguł naszego wspólnotowego współistnienia, twórcy per se „polityczni”: w egzystencjalnym, nie ideologicznym sensie tego słowa. Tego rodzaju zaangażowanie jest zawsze balansowaniem na cienkiej linie, ponieważ – jak mówi Mario Vargas Llosa – „w naszej epoce bardzo trudno pisać świeckie powieści moralne” (i na odwrót: dobrze wiemy, że kiepskie świeckie powieści moralne pisać łatwo). David Foster Wallace blisko dwadzieścia lat temu zanotował w szkicu o Dostojewskim, że „tego rodzaju projekt byłby jak Don Kichot Menarda. Ludzie by się z nas śmiali albo byliby zażenowani. Kogo należy winić za brak powagi naszych poważnych fikcji? Kulturę? Prześmiewców? Ale ci nie śmialiby się, gdyby kawałek moralnie namiętnej, namiętnie moralnej fikcji był również pomysłową i porywającą literaturą o człowieku. Ale jak uczynić ją taką?”.


Lukas Bärfuss, niemieckojęzyczny prozaik szwajcarski, wskazuje jedną z możliwości, konsekwentnie tworząc nieinwazyjną, namiętnie moralną i, rzecz kluczowa, coraz bardziej intrygującą (także formalnie) literaturę.


Jak zostałem pisarzem?


Na prasowe epitety szufladkujące go od jakiegoś czasu jako „pokazowego szwajcarskiego intelektualistę” – sukcesora Maksa Frischa & Co. – Bärfuss reaguje ze zrozumiałą irytacją: cóż to za figura, obłaskawiony buntownik? Ów „trudny chłopak”, urodzony w 1971 r. w niewielkim, lecz, jak czytamy w przewodnikach, nader urokliwym Thun (w ostatniej powieści autora określonym dosadnym mianem zadupia), dorastający w problemowej rodzinie patchworkowej („mój dom rodzinny to katastrofa”), instytucjonalną edukację zakończył na podstawówce, porzucając szkołę średnią w trakcie pierwszej klasy. Obejmując jakiś czas temu gościnną profesurę na Freie Universität w Berlinie, nie omieszkał napomknąć, że nie ma matury. „Moja szkoła to była tragedia”, napisze dwa dziesięciolecia później w Odzie do nauczycieli, „w szkole poniosłem porażkę / ale nauczycieli miałem bardzo skutecznych”.


Na typowe żurnalistyczne pytanie, co też wówczas robił, zamiast „uczyć się”, odpowiada poważnie: „Czytałem, wciąż czytałem. To mnie zepsuło. Byłem maniakalnym czytelnikiem”. Krnąbrny eksuczeń z konieczności ima się wielu rozmaitych zajęć, pracuje jako ogrodnik, przy uprawie tytoniu, na budowach, na pewien czas ląduje jako sprzedawca w księgarni, potem wyjeżdża do Kamerunu. Od połowy lat 90. poświęca się zawodowo pisaniu. „Pisarzem nie uczyniła mnie ani wściekłość, ani gniew, i także nie smutek, lecz wgląd w uwikłanie we własną historię” – będzie później wspominał. Odnosi znaczące sukcesy, początkowo przede wszystkim w teatrze (do niedawna był także kierownikiem literackim teatru w Zurychu).


Dwa spośród jego siedemnastu utworów dramatycznych przełożono na język polski. Powstała na zamówienie teatru w Bazylei sztuka „Seksualne neurozy naszych rodziców” (2003), podejmująca tabuizowany temat seksualności osób upośledzonych umysłowo, jest jedną z najczęściej granych na niemieckich scenach (a w tym roku przeniesiono ją także na ekran kinowy). Za kolejną, „Autobus” (2005), groteskową przypowiastkę o ideologii (z pobocznym wątkiem polskim), autor otrzymał prestiżową Nagrodę Dramatopisarską Miasta Mülheim (przyznaną rok wcześniej Elfriede Jelinek). Inne ważne sztuki to m.in.: „Alices Reise in die Schweiz” (Podróż Alicji do Szwajcarii, 2005), rozwijająca dramaturgicznie hasło „jeśli eutanazja, to tylko w Helwecji”; „Öl” (Ropa, 2009), osadzona w fikcyjnym postkolonialnym państwie opowieść o małżeństwie poszukiwaczy ropy naftowej, czy „Malaga” (2010) – rzecz o trudach rodzinnej stabilizacji w epoce mentalnego neokapitalizmu. Jak trafnie ujął to jeden z krytyków: „Bärfuss jest moralistą, który nie moralizuje, lecz prezentuje konstelacje, względem których musimy przyjmować określoną postawę”.


Artyści ucieczek


Cenię sobie ową dramaturgiczną etykę, jednak za jeszcze ciekawszy uważam – może także dlatego, że żadnej ze wspomnianych sztuk nie widziałem dotąd na scenie, znam tylko ich sceniczne partytury – dorobek prozatorski Bärfussa, składający się z trzech utworów: nie w pełni udanej noweli o znużonym życiem księgarzu „Die toten Männer” (Martwi mężczyźni, 2002) oraz dwóch znakomitych powieści.


Pierwsza z nich, „Sto dni” (2008, wyd. pol. 2010, przeł. Maria Skalska), jest monologiem Davida Hohla, pracownika szwajcarskiej organizacji pomocowej, który w 1990 r. wyjeżdża do Rwandy („Nie chciałem skończyć jako mięso armatnie w okopach kapitalizmu. Jeśli już miałem się poświęcić, to tylko wielkiej sprawie, a w tym celu musiałem wyjechać”), aby cztery lata później, przeczekując w schronieniu tytułowe sto dni programowego ludobójstwa, zastanawiać się nad własną naiwnością (nie tylko polityczną, lecz także uczuciową) oraz rozdźwiękiem pomiędzy dobrymi intencjami a ich praktycznymi implikacjami („Najgorsza była myśl, która nawiedzała mnie nieustannie w ciągu tamtych stu dni i która prześladuje mnie do dzisiaj: że istniała symbioza między naszą cnotą a ich zbrodnią”). Siłą powieści jest nie tyle ogólne rozpoznanie, bazujące na klasycznych omówieniach związku cywilizacyjnej nowoczesności i zorganizowanej zagłady („Wiem teraz, że ludobójstwo możliwe jest tylko w dobrze zarządzanym państwie, w którym każdy zna swoje miejsce, w którym nawet najbardziej niepozorny krzaczek rośnie we właściwym miejscu i żadne drzewo nie pada ścięte samowolnie, tylko zostaje przeznaczone do wycinki mocą odpowiedniego zarządzenia, wydanego przez powołany do tego urząd, wypisanego na przeznaczonym do tego formularzu”), ile raczej niekonwencjonalna perspektywa człowieka z zewnątrz, który z wolna uświadamia sobie miarę błędów politycznych popełnionych przez rzeczników „dobrej sprawy”.


Druga powieść Bärfussa, „Koala” (2014) – książka znacznie mniej wciągająca fabularnie i znacznie bardziej wymagająca formalnie – to rzecz, jak do tej pory artystycznie najlepsza. Znakomicie przyjęta zarówno przez krytyków, jak i czytelników: była nominowana do Niemieckiej Nagrody Literackiej, a otrzymała m.in. Szwajcarską Nagrodę Literacką 2014 i Nagrodę Literacką Miasta Solothurn. Rama narracyjna obejmuje rozrzucone, nieco ponad roczne zapiski pierwszoosobowego narratora, który krótko przed świętami 2011 r. otrzymuje informację o samobójczej śmierci swojego 44-letniego przyrodniego brata. Jest to zatem, w punkcie wyjścia, proza interwencyjna: narzucona przez aktualność próba zrozumienia tego, co niezrozumiałe. Autobiograficzne wspomnienia, szkicowe notatki i niepewne odpowiedzi niespodziewanie przechodzą w drugi wątek, pozornie niezwiązany z wcześniejszym. To na poły eseistyczna, na poły literacka historia kolonizacji Australii przez Imperium Brytyjskie, a zarazem przyczynek do prawdziwych dziejów obsesyjnej próby wyniszczenia pewnego gatunku torbaczy, koali – owego apatycznego, aspołecznego, niezaangażowanego w nic, a zatem z mety irytującego próżniaka (któremu, o czym wie pewnie niewielu, udało się ujść z życiem tylko dzięki kolektywnemu kulturowemu oswojeniu, to jest wyobrażeniowej przemianie w sympatycznego niedźwiadka).


Szkatułkowa forma powieści staje się dla nas zrozumiała, gdy dowiadujemy się, że jako członek drużyny skautów brat narratora otrzymał w dzieciństwie przydomek Koala. Pisząc o koali, Bärfuss pisze zatem również o swoim wiecznie niedopasowanym bracie, zastanawiając się przy tym nad współczesnym społeczeństwem sukcesu i jego wyznacznikami „udanego życia”. Próba konfrontacji z rodzinną przeszłością prowadzi także do przenikliwej charakterystyki współczesnego „społeczeństwa zmęczenia” (Byung-Chul Han). Kontekstem dla tej opowieści są statystyki, zgodnie z którymi każdego dnia w Szwajcarii (tak, właśnie tam) samobójstwo próbuje popełnić czterdzieści osób, a czterem się to udaje. „Naraz pojąłem, dlaczego ludzie unikali rozmów o samobójstwie. Nie było ono zaraźliwe jak choroba, było przekonujące jak spójny argument. Kłamstwem było twierdzenie, że nie rozumiano samobójców, było wprost przeciwnie. Każdy rozumiał ich aż za dobrze. Pytanie nie brzmiało bowiem: dlaczego on się zabił? Pytanie brzmiało: dlaczego wy jesteście jeszcze przy życiu?”.


Powieść Bärfussa to ponadto książka o godności wyboru – także jeśli wyborem tym będzie wypowiedzenie „przymusowego abonamentu rzeczywistości” (Wilhelm Genazino), dezercja w pozornie puste „wolałbym nie” – będącego wyznacznikiem innej „zasady egzystencji”. Koalę można przecież zasadnie określić mianem największego zwierzęcego „artysty ucieczek” (co potwierdza dwadzieścia milionów lat ewolucyjnego sukcesu gatunkowego).


Nie uczyć się, a odczuwać


Krótka inspekcja filarów twórczości szwajcarskiego autora odsłania wyraźnie rozwierający się poniżej ryzykowny przestwór: z jednej strony moralizatorstwo, z drugiej kicz. Całościowa lektura odkrywa jednak istotną prawidłowość – nieobcą przecież wielu innym twórcom – otóż niebezpieczeństwo osunięcia się w irytujące kaznodziejstwo rośnie odwrotnie proporcjonalnie do zawartości literatury w literaturze. Im bardziej pisarz staje się eseistą i komentatorem, tym częściej autorytatywnie napomina, upomina i przestrzega, jak można się przekonać, czytając niektóre z artykułów i esejów pomieszczonych w wydanej niedawno książce pod tyleż prowokacyjnym, co jednak nieco odstręczającym tytułem „Stil und Moral” (Styl i moralność, 2015). Im więcej natomiast literatury w literaturze, tym pewniejszy staje się dukt pisarza, tym bardziej świadom zdaje się on właściwej stawki. Dobitność swej prozy Bärfuss łagodzi zresztą sympatyczną autentycznością (której nie należy mylić z naiwnością): gdy mówi, że „pisarze stwarzają nie miejsca, lecz przestrzenie, w których oni sami i my wszyscy możemy się zmieniać, w wyobraźni, a czasem nawet w rzeczywistości”, albo gdy opowiada o tym, jak to swego czasu „Chilijski nokturn” Roberta Bolaño dawał w prezencie „każdemu przy każdej możliwej i niemożliwej okazji, raz nawet na weselu, czego żałował już nazajutrz”.


Na pewną znaczącą cechę własnego pisarstwa Bärfuss wskazuje pośrednio w autobiograficznym szkicu opisującym szok dwudziestokilkulatka odkrywającego dla siebie prozę Roberta Walsera. „Czytywałem wówczas klasyków – wspomina ponad dekadę później – czytałem ich, żeby się od nich uczyć. Trudności raczej mnie pobudzały, niż zniechęcały. Jeśli czegoś nie rozumiałem, sięgałem po inne książki, które wyjaśniały sprawę. Im bardziej ukryta tajemnica, tym bardziej warte wysiłku wydawało mi się jej odkrycie; żywiłem też przekonanie, że każda książka, każdy teoremat, każdy morał i każde twierdzenie któregoś dnia mi się przydadzą”. Ów młody człowiek czyta literaturę – rzecz nie tak znowu częsta, ale charakterystyczna – przede wszystkim ze względu na zawartą w niej wiedzę. Cóż jednak począć z Walserem, który już na jednej z pierwszych stron powieści „Räuber” (Zbójca) uprzedza czytelnika, że tworzy „rozsądną książkę, z której absolutnie niczego nie sposób się nauczyć”? „Kiedy to zaakceptowałem – komentuje Bärfuss – zostawiłem na boku przekazywaną wiedzę, przestałem uczyć się, a zacząłem odczuwać. Otworzył się przede mną nowy świat, świat samego języka”.


Wzmianka ta wydaje mi się znamienna także z tego względu, że dojrzały już autor, pisząc sztuki i powieści, z których nietrudno wydobyć wiedzę egzystencjalną, w pewnej mierze nadal pozostaje owym młodym człowiekiem. Jednak i lekcja Walsera nie poszła na marne. Splot obydwu czyni z Lukasa Bärfussa autora więcej niż tylko godnego uwagi. ©

ARKADIUSZ ŻYCHLIŃSKI (ur. 1976) jest filologiem, tłumaczem, fikcjoznawcą. Adiunkt w Instytucie Filologii Germańskiej UAM oraz członek zespołu Pracowni Pytań Granicznych. Ostatnio wydał zbiór esejów „Wielkie nadzieje i dalsze rozważania” (2013) oraz monografię „Laboratorium antropofikcji. Dociekania filologiczne” (2014).

LUKAS BÄRFUSS (ur. 1971) – uważany za jednego z najwybitniejszych niemieckojęzycznych pisarzy swojego pokolenia. W 2006 r. w polskim przekładzie ukazały się dwie jego sztuki: „Seksualne neurozy naszych rodziców” oraz „Autobus”, a w 2010 r. jego głośny debiut powieściowy „Sto dni”, w którym Bärfuss ukazuje piekło wojny domowej w Rwandzie. Z jednej strony autor przeciwstawia się hipokryzji zachodniej opinii publicznej, która starała się zmarginalizować ten konflikt, sprowadzając go do rangi lokalnych walk plemiennych, z drugiej – ośmiesza i unieważnia idealistyczną perspektywę głównego bohatera, przesyconą egoizmem i naiwnością.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (02/2015): Pod prąd