Pokolenie non-fiction

Język artykułu Jana Sowy jest błyskotliwy, antyburżuazyjny i nie nudny, tylko bohaterowie zupełnie papierowi - dosłownie i w przenośni: wyjęci z książki. A dziecko, jak to dziecko: musi być żywe.

13.04.2010

Czyta się kilka minut

Maja Wolny (ur. 1976)

Autor zaczyna od cytatu z debiutanckiej powieści Dominiki Ożarowskiej "Nie uderzy żaden piorun", która "pokazuje niepokojący obraz młodych Polaków". Na podstawie tej książki Sowa wystawia rachunek pokoleniu transformacji. Bilans negatywny, bo młodych w przywoływanej powieści cechuje "nijakość", "nanibyzm" i "pustka na sztandary".

Ta gorzka refleksja starszaka, który zagląda do pokoju maluchów, brzmi dziwnie znajomo. Starszy brat chciałby, żeby młodzi bawili się tymi samymi klockami, zjadali oranżadę w proszku i śpiewali stare przedszkolne szlagiery. Inspekcja wypada źle, bo urodzeni w latach 80. grają w inne gierki. Jan Sowa zauważa: "Roczniki 80. - które zaczną w tym roku kończyć trzydziestkę, więc jest ich już z czego rozliczać - nie stworzyły żadnych wyraźnych grup, pism ani instytucji. Jeśli diagnoza postawiona przez powieść Ożarowskiej jest prawdziwa, to roczniki 90. będą pod tym względem tylko gorsze".

Nie sądzę, żeby pisane na gorąco powieści młodocianych twórców dobrze mierzyły temperaturę duszy narodu. Proza nie służy do takich pomiarów. Łatwo znaleźć argumenty zapisane na innych kartkach papieru: przez zaangażowanych młodych. Z racji obowiązków zawodowych jestem świeżo po lekturze kilkudziesięciu esejów napisanych przez urodzonych w roku 1989. Bez poezji, bez prozy - po prostu non-fiction. Autorzy tekstów to młodzi ludzie z całej Europy, również Polacy, uczestniczący w firmowanym przez Václava Havla projekcie "Pokolenie 89" (www.generation89.eu). Pod koniec kwietnia w czterech stolicach naszego kontynentu zbiorą się piękni dwudziestoletni, którym chciało się zarejestrować przez internet, wypełnić długi kwestionariusz, napisać po angielsku esej o Europie za 10 lat, zrobić film na temat owego eseju, wziąć udział w dyskusji...

Jest tu np. tekst dwudziestoletniej Polki, Izy K., która kompetentnie pisze o ekonomicznym równouprawnieniu kobiet i mężczyzn oraz o sposobach na powrót z Zachodu wielkiej polskiej emigracji 2004-2008. Wszystko po to, by - marzy Izabela - Polska stała się w 2020 r. "główną siłą polityczną i ekonomiczną na świecie".

Badyl-zasrany paź lub Bela-anonim z powieści Ożarowskiej pewnie uśmialiby się z tekstu koleżanki i stanowczo wyprosili z imprezy. Podobny los spotkałby Bartka W., który z dumą pisze o doświadczeniach z Erasmusa w dojrzewaniu do bycia "w pełni świadomym obywatelem Polski". Jeszcze bardziej rozśmieszyłoby imprezowiczów zakończenie eseju Magdy S.: "To, co my sami możemy zrobić dla Europy, jest bardzo proste. Liczy się nasze zaangażowanie na uniwersytecie lub w organizacji pozarządowej, wymyślanie inicjatyw dla młodych ludzi, pisanie w lokalnej prasie o sprawach, które są ważne dla nas wszystkich".

Pewnie zabolałoby Magdę również to, co o jej pokoleniu pisze Sowa: "obojętne na wszystko, co wspólne, odwrócone tyłem do sfer publicznych, zamknięte przez niewidzialną rękę w świecie ciasnej prywatności i partykularnych dążeń".

Prawie wszystkie uczestniczące w konkursie "Pokolenie 89" eseje pokazują, że ich autorzy należą do grupy świadomych uczestników życia publicznego. Zgoda, to nie są wybrani na chybił-trafił rzecznicy własnej generacji. Ale nie są nimi również tworzeni przez Ożarowską bohaterowie fikcji literackiej.

Niemal wszystkich autorów esejów cechuje wielka wrażliwość ekologiczna. Ci młodzi ludzie czytają w internecie prasę w kilku językach, mają swoich ulubionych autorów, blogerów, twitterowców, facebookowców - podążają za inspirującą myślą w różnych kierunkach, nie zawsze kanałami, do których przywykliśmy my, linearni czytelnicy tygodników społeczno-kulturalnych.

Ich granice znacznie się rozszerzyły. Sprawa polska stała się również europejską. Może nie pamiętają komunistycznych dobranocek, ale mają swoje wspomnienia, jak jeden z uczestników projektu, który pisze: "Kiedy w 1990 r. stawiałem pierwsze kroki, mój ojciec nie mógł być świadkiem tego ważnego wydarzenia. Musiał wyjechać do Francji, bo został zwolniony z pracy i utrzymywał rodzinę ciężką pracą na emigracji. Kiedy się wreszcie spotkaliśmy po dwunastomiesięcznej rozłące, nie poznałem jego twarzy".

Czytając "Dyskretną nudę młodej burżuazji" ma się wrażenie, że przytaczane argumenty z Marcusego i Foucaulta lepiej ilustrują kryzys lewicy w Europie Zachodniej (problemy bądź co bądź starszaków) niż wybory etyczne młodych Polaków. "Każdy, kto oczekuje od państwa elementarnych świadczeń, takich jak darmowa edukacja, służba zdrowia lub godziwe renty i emerytury - ironizuje Sowa - przejawia postawę roszczeniową, a zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa socjalnego to de facto okradanie podatnika". Dyskusja tego rodzaju, nieodzowna w demokracji, przetacza się regularnie przez europejskie media i niewiele ma wspólnego z domniemanym egoizmem nastolatków. Kilka miesięcy temu niemiecki filozof Peter Sloterdijk opublikował we "Frankfurter Allgemeine Zeitung" tekst "Die Revolution der gebenden Hand", w którym zauważył, że dzisiejsza walka klas rozgrywa się nie między kapitalistami i pracownikami, lecz między płacącymi podatki i żyjącymi z zasiłków. Rozpoczęła się wielotygodniowa debata, najpierw w niemieckiej, a później i w europejskiej prasie. Kryzys lewicy nie narodził się w głowach dwudziestolatków - trudno oczekiwać od nich już dziś gotowych odpowiedzi na pytania, z którymi nie radzą sobie najtęższe umysły spadkobierców szkoły frankfurckiej.

Sowa szuka winnych całej sytuacji i znajduje ich w sypialni rodziców: Michniku, Balcerowiczu, Tusku i Gowinie, macie swoje dzieci - pisze. Ten ostatni akapit to najlepsza część artykułu. Młodzi patrzą starym na - nie zawsze czyste - ręce. Potrzebują jednak czasu, żeby wypowiedzieć swoje j’accuse. Na razie nie urosła im jeszcze porządna broda, nie poszli jeszcze do pierwszej pracy. Słuchają sentymentalnych opowieści wujka o komunie, jak to każdy miał robotę i nie musiał się męczyć w wyścigu szczurów. Niekoniecznie Michnik i Balcerowicz, ale również przeciętny Kowalski, gdzieś u cioci na imieninach, kształtuje opinie młodych o Rzeczypospolitej. I jeśli słuchający takich wywodów dwudziestolatek wstaje i wychodzi na "bezideową przechadzkę" z papierosem, to ma swoją pierwszą ideową rację.

Maja Wolny jest pisarką i dziennikarką. Od 2003 r. mieszka i pracuje w Belgii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2010