Póki my żyjemy

Następstwem odrzucenia wartości inteligenckich było stępienie wrażliwości i zanik solidaryzmu społecznego. Jednak sama inteligencja jako społeczna warstwa poradziła sobie w kapitalizmie całkiem dobrze.

20.01.2009

Czyta się kilka minut

Piotr Nowak zadeklarował w "Tygodniku", że czuje się inteligentem, choć nie kocha ludu. Zastrzeżenie to uważa za odstępstwo od etosu inteligencji, która - jak mu się wydaje - lud kochała chronicznie, od kołyski aż po grób: bezzębne baby ze wsi, nożowników na warszawskim Powiślu, praczki ze Starego Miasta i handlarzy z Kercelaka. Postawa Nowaka, szczerze wyznającego, że ludu nie lubi, nie zna i się go boi, jest typową postawą obronną inteligenta. Tylko w niektórych okresach ostatnich 200 lat ulegała ona zmianie. Pokolenie inteligencji z przełomu XIX i XX w. było rzeczywiście demokratyczne, następne, które wchodziło w dorosłe życie już w niepodległej Polsce, było mniej skore do pracy z ludem, podobnie jak współczesne pokolenie, które nie pamięta i nie rozumie Sierpnia ’80.

Większość dyskusji dotyczących inteligencji rozpoczyna się od jałowych sporów definicyjnych. Autorzy wydanych ostatnio "Dziejów inteligencji..." (Jerzy Jedlicki, Magdalena Micińska i Maciej Janowski) uniknęli tego męczącego rytuału i przyjęli, że termin ten jest wieloznaczny, ambiwalentny, i właśnie taki ma pozostać. Drugim stałym elementem dyskusji o inteligencji są kryzysy towarzyszące jej od samych narodzin. Dla pokolenia współczesnej inteligencji ważnym punktem odniesienia była debata z lat 90., częściowo zapomniana i wypchnięta ze zbiorowej pamięci. Pomimo że nie była pierwszą debatą i na pewno nie ostatnią, w trakcie której ogłoszono śmierć inteligencji, to ze względu na agresywny ton krytyki można uznać ją za wyjątkową i tym bardziej godną przypomnienia.

***

Obraz inteligenta, jaki wyłania się z publicystyki lat 90., przypomina żywo postać Adasia Miauczyńskiego z filmu "Dzień świra" Marka Koterskiego. Jest to osobnik posiadający wykształcenie wyższe, utrzymujący się z pracy umysłowej i lichej pensji wypłacanej co miesiąc z budżetu państwa. Mieszka w typowym peerelowskim blokowisku, nie znosi własnego otoczenia, współmałżonka, nietaktownych sąsiadów, jazgoczących psów, nachalnej stylistyki reklam wylewającej się obfitym strumieniem z telewizji i prasy. Chce się jakoś od tego nieżyczliwego otoczenia oddzielić, ale nie wie jak. Cierpi na nerwicę, różne fobie i głęboką frustrację: "Dyplom z wyróżnieniem (...) i oto ci płacą, jakby ktoś dał ci w mordę. O bracia poloniści, siostry polonistki (...) myśleliśmy, że za nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach, a potem bieda i rozczarowanie, potem beznadzieja i starość pariasa i wszechogarniająca nas pogarda od dyktatury po demokrację (...) czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku; ktoś by się ze mną liczył, gdybym miał cegłę".

Stosunek tego filmowego inteligenta do ludu jest wysoce ambiwalentny, z jednej strony pogardza nim, a z drugiej zazdrości mu siły przebicia, której sam nie posiada. Obraz Koterskiego wiernie oddaje pewne cechy przypisywane inteligentowi w latach 90. Jest zagubiony, zbędny, pogardzany i osamotniony. Właśnie z takim inteligentem - w myśl publicystyki lat 90. - należało srogo się rozprawić, a potem czule pożegnać i pogrzebać.

Tezie o rychłym zejściu inteligencji ze sceny towarzyszyło wówczas przekonanie o istnieniu jednego modelu rozwoju społecznego. Podobnie jak w wysoko rozwiniętych społeczeństwach Zachodu, fundamentem dobrze funkcjonującej gospodarki i życia politycznego, a jednocześnie stabilizatorem trwałego rozwoju społecznego miała być klasa średnia. Z licznych wystąpień na łamach "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Polityki" wynikało, że powstanie inteligencji jako społecznej warstwy było anomalią samą w sobie. Jej rola, oceniana różnie - na ogół pozytywnie - skończyła się wraz z upadkiem komunizmu, kiedy Polska odzyskała na nowo szansę prozachodniej orientacji politycznej i gospodarczej.

Pod modnym hasłem "powrotu do normalności" rozumiano przede wszystkim zlikwidowanie gospodarki niedoboru, budowę wolnego rynku i zapełnienie półek sklepowych. W szerszym, społecznym sensie "normalność" oznaczała dążenie do przebudowy struktury społecznej, redukcji rozrośniętej warstwy chłopskiej i inteligencji.

"Normalność" definiowano wyraźnie według zachodniego wzorca. Przypominał on kilka największych państw Europy - Wielką Brytanię, Francję, Niemcy... Nie przypominał jednak południowych Włoch, Hiszpanii czy Portugalii. Wzorzec nowoczesności był jeden, niczym wzorzec metra z S?vres. Zejście inteligencji ze sceny dziejowej było zatem zgodne, o czym zapewniał wybitny socjolog Edmund Mokrzycki, z logiką postkomunistycznej transformacji.

Z artykułów Witolda Gadomskiego, który na łamach "Gazety Wyborczej" spopularyzował termin "inteligencja budżetowa", można było dowiedzieć się, że inteligenci - profesor i asystent "na państwowej posadzie", lekarz, pielęgniarka i nauczyciel - cierpią na chroniczne rozdarcie pomiędzy miłością do inteligenckiej (ale, w domyśle, popierającej wolny rynek) Unii Wolności a własnym partykularnym interesem klasowym. Całej "budżetówce" przypisano egoizm klasowy, korporacyjność, zawiść i frustrację. "Inteligent budżetowy", który w polskiej publicystyce zadomowił się na dobre, był nie tylko synonimem grupy społecznej. Służył również do opisu postawy ludzi opornych wobec wyzwań czasu, niezdolnych do mobilizacji, ciężkiej pracy, biernych, odwykłych od samodzielności i elastyczności. Inteligencja zaliczona została do "wiórów historii" i w tym pojemnym worku znalazła się razem z emerytami, chłopami, mieszkańcami małych miast i innymi "zawalidrogami" modernizacji.

Tradycje pracy na rzecz dobra wspólnego oraz etos "paru zawrzodziałych frustratów" i "półgłówków z pretensjami", jak określił inteligencję na łamach "Res Publiki Nowej" ekonomista Michał Zieliński, nie zostały skonfrontowane z etosem klasy średniej. Od inteligencji nie oczekiwano niczego ponad to, by dobrowolnie zeszła ze sceny historii, zaś od klasy średniej nie wymagano niczego poza tym, by była. Odtąd żadna warstwa społeczna nie musiała być już wzorotwórcza, nie musiała ciągnąć reszty w górę ani odpowiadać za cokolwiek więcej niż za siebie. Wiesław Władyka głosił w "Polityce" nadejście ery profesjonalistów i ekspertów i odesłał inteligencję razem z jej etosem do kampusów, z których łaskawie pozwalał jej czasem wyjść.

Hasła skrajnego indywidualizmu i egoizmu nie padły w Polsce na grunt tradycyjnych wartości mieszczańskich, ale na postkomunistyczną demoralizację. Autorytetem w sprawach biznesu był nie Roman Kluska, ale Andrzej Gąsiorowski, który w bizantyjskim stylu wymieniał markowe gadżety i z pogardą odnosił się do "prostaków" nierozumiejących "kodów" nowoczesnego biznesu. Prócz sarkania, że inteligent jest symbolem "mizerii", "niedostatku", "odtrącenia" i "zbędności", dopatrywano się frapujących korelacji między wzrostem rozwodów a zmierzchem inteligencji jako społecznej warstwy. Małżeństwo inteligenckie, pisała jedna z publicystek "Polityki", które "nie przeorientowało się na kapitalizm", ma marne szanse przetrwania. Spauperyzowane, zakompleksione, zahukane, siedzi we własnym domu ze strachu przed "nową elitą", do której - z braku atutów - nie może dołączyć.

***

Innym aspektem tamtej debaty była utrata kontroli inteligencji nad sferą kultury i nauki. Pojawienie się kultury masowej, muzyki disco polo, telewizyjnych telenoweli, tanich romansów Harlequina miało przełamać raz na zawsze inteligencki kanon smaku. Inteligent miał już dłużej nie wskazywać i nie dyktować masom, co mają czytać lub słuchać, bo reguły gry dyktował za niego odtąd wolny rynek. Jakakolwiek krytyka pod adresem panoszącej się jarmarcznej muzyki wydobywającej się ze sklepów, bazarów, aż po warszawską Salę Kongresową odbierana była jako zamach na wolny rynek i kwitowana jako wyraz inteligenckiej frustracji. Kwestionując inteligencki styl, język i poczucie smaku, kontentowano się zwycięstwem kulturowej tandety. Nauka miała stać się towarem, takim samym jak ogórek i kapusta sprzedawana w metalowych szczękach, a prześcignięcie Uniwersytetu Jagiellońskiego i Warszawskiego razem wziętych przez uczelnie prywatne było doprawdy tylko kwestią czasu. Ewa Nowako­wska na łamach "Polityki" nazwała nauczycieli "pariasami budżetówki", wytykała im pychę, nieuctwo, tchórzostwo, przedmiotowe traktowanie uczniów, a Andrzej Samson (autorytet wypowiadający się na wszystkie możliwe tematy, w tym: inteligencji) dodawał, że 90 proc. nauczycieli powinno znaleźć się na bruku. Pod lupę brano dochodowość niemal każdej instytucji kulturalnej. Dochodowe miały być nie tylko kina i teatry, ale również biblioteki publiczne, do likwidacji których, na szczęście tylko na poziomie deklaracji, przymierzano się w nuworyszowskim zapale.

Publicystyka lat 90. kreowała świat, w którym inteligent ze swoją misją i demokratyzmem, mimo brutalnych skutków transformacji gospodarczej, stawał się przestarzałym i nieszkodliwym reliktem dawnych czasów. Łatwo przechodzono do porządku nad wyspowym charakterem polskiego kapitalizmu, wykluczeniem, trwałymi obszarami biedy. W telewizji publicznej narodził się szczególny gatunek dokumentalistyki epatującej widzów biedą, patologią, trwałym bezrobociem, ale niewyjaśniającej w najmniejszym choćby stopniu przyczyn tej społecznej zapaści. Ckliwy podkład muzyczny i głos lektorki z offu, opisującej szare dni zmagającej się z samotnym macierzyństwem bezrobotnej z miasteczka X, stawały się substytutem brazylijskiej telenoweli. Z tą różnicą, że zamiast aktorki recytującej wyuczoną kwestię, na ekranie występowała żywa osoba, odarta z godności, pokazywana niczym eksponat w gabinecie osobliwości. Stępienie wrażliwości i zanik solidaryzmu społecznego były następstwem odrzucenia wartości inteligenckich. Jednak sama inteligencja jako społeczna warstwa (dowodzą tego badania socjologiczne) poradziła sobie w kapitalizmie zupełnie nieźle.

***

Dyskusje na temat rzekomego odejścia inteligencji przybrały po upływie pierwszej dekady po odzyskaniu niepodległości zupełnie inny charakter. Inteligent przestał uwierać, hamować dobrobyt i ogólny postęp. Już pod koniec lat 90. załamał się konsumencki millenaryzm i Polacy musieli nauczyć się nowego słowa - recesja. Inteligent wrócił do łask i stał się znowu potrzebny. Do opinii publicznej zaczęły się przedzierać zagłuszane dotąd głosy i opinie: "Idzie jednak o to, że bez ludzi rodem z Żeromskiego, bez ośmieszanych tylekroć Siłaczek, Judymów i Gajowców, ta cała Polska okaże się przestrzenią nie do zniesienia, brudnym i chamskim targowiskiem, z którego niedobitki ludzi uczciwych i przyzwoitych będą musiały uciekać" - pisał w 2000 roku Bohdan Cywiński. Jak na ironię, żarliwe zaklęcia powrotu inteligencji do życia publicznego popłynęły także z ust tych publicystów, którzy w latach 90. radośnie spisywali jej nekrologi i skrupulatnie odliczali czas do jej pogrzebu.

Wiele wskazuje, że etos i tradycja inteligencka są trwałymi wartościami w polskim życiu publicznym. Inteligent nie usunął się z publicznych debat, ma się całkiem dobrze w polityce i ruchu stowarzyszeniowym. Inteligencja, jak żadna inna warstwa społeczna, zapewnia Polakom poczucie ciągłości politycznej tradycji i kontynuację określonego stylu kultury. Wiele zatem wskazuje, że po głośnym odtrąbieniu abdykacji inteligencji w latach 90. - współcześnie nastąpiła jej cicha restauracja.

Magdalena Gawin jest adiunktem w Instytucie Historii PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2009