Podróż do źródeł

Rozmawiają Katarzyna Zimmerer i Krzysztof Szwajca - kiedy pobieżnie przejrzeć tę książkę, wyda się niespójna. Pierwszych siedemdziesiąt stron to opowieść autorki rozpoczęta w roku 1930 - roku jej narodzin - zamknięta sceną dziejącą się w dniu zakończenia wojny i rozdzielona na dwie części dramatyczną cezurą września 1939. Potem porcja archiwalnych fotografii - a dalej czternaście obszernych rozmów. I na końcu jeszcze lista tematów, których rozmówcy nie podjęli...
 /
/

Ta niespójność jest jednak naturalnym efektem procesu, któremu cała książka daje świadectwo i którego stajemy się obserwatorami, w miarę postępów lektury coraz bardziej zaangażowanymi. To proces odkrywania przeszłości, nazywania i scalania jej elementów; udana próba "zintegrowania poszczególnych okresów życia". Życia naznaczonego doświadczeniem Zagłady - a przecież bogatego i fascynującego...

***

Kim jest Maria Orwid? Psychiatrą z tytułem profesorskim, uczennicą Antoniego Kępińskiego, uczestniczką zainicjowanych przez niego badań nad psychicznymi skutkami przeżyć obozowych, pionierem psychiatrii rodziny i terapii rodzinnej w Polsce, twórczynią pierwszej u nas Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży, inicjatorką projektu terapeutycznego dla Dzieci Holocaustu i Drugiego Pokolenia Ocalonych. Ale też przyjaciółką Piwnicy pod Baranami i wielbicielką modnych kreacji, o których opowiada z pasją nie mniejszą niż o swojej pracy.

I jeszcze, zwłaszcza za młodu, osobą o przekonaniach silnie lewicowych, która jednak nie wstąpiła do PZPR-u i której wiara w komunistyczną utopię, a nawet ostentacyjne tej wiary okazywanie ("jeszcze w 1954 roku, będąc już asystentem, przyszłam 1 Maja do kliniki w zielonej bluzie zampowskiej i czerwonym krawacie, bo chciałam podkreślić, że sprawy ideowe są nadal dla mnie istotne"), nie uchroniły jej przed negatywną opinią uczelnianych instancji ideologicznych ("Ma burżuazyjny styl życia i zachodnioeuropejski sposób ubierania się").

U początku biografii Marii Orwid znajdują się dwa kluczowe doświadczenia. Najpierw doświadczenie dzieciństwa - szczęśliwego dzieciństwa jedynaczki w rodzinie kochającej się, kłócącej, ale też dającej lekcję szacunku dla odmiennych poglądów. Najważniejszą z postaci jest ojciec, przemyski adwokat Adolf Pfeffer - wzór osobowy, nauczyciel wartości, przyjaciel. W idylliczny niemal obraz lat dziecinnych ("nawet jeśli jest to mitologia, to nie dam jej sobie odebrać") zgrzyt wnosi jedynie epizod z zimowych wakacji w Truskawcu, gdy pięcioletnia Marysia staje się obiektem agresji ze strony kilku starszych dziewczynek ze względu na swoje pochodzenie.

Bowiem ta wielopokoleniowa, liczna rodzina była rodziną żydowską. I choć Adolf i Klara Pfefferowie nie byli religijni, a w domu nie przestrzegano tradycji - jej smak dawały małej Marysi szabatowe kolacje u stryjostwa i wizyty w synagodze w Jom Kippur - pochodzenie miało naznaczyć dalsze losy dziewczynki. Druga połowa wspomnień - to kronika destrukcji dziecięcej idylli, poczynając od porażającej sceny pobicia ojca przez niemieckich żołnierzy ("od tego wydarzenia przez cały rok nie wyszedł ani razu z domu. Całymi dniami czytał dzieła zebrane Szekspira"). To właśnie drugie z kluczowych doświadczeń: wywózka z getta na śmierć wszystkich niemal bliskich, wyjście z rodzicami na "stronę aryjską", ukrywanie się we Lwowie, najścia szmalcowników, choroba i śmierć ojca... Trudno się dziwić, że wśród tłumu świętującego koniec wojny młoda Maria zdolna była jedynie do rozpaczliwego płaczu.

Pamięć Zagłady, spychana przez wiele lat na margines, przewija się przez wszystkie właściwie rozmowy. Imponującej skądinąd powojennej aktywności autorki towarzyszą fale lęków, depresji, ból życia, narastający proces "nieuświadomionej żałoby".

A przy tym te rozmowy traktują o kwestiach arcyciekawych; wskażę dwie. Mamy więc, po pierwsze, zarys dziejów przemian w psychiatrii ostatniego półwiecza. Już samo uświadomienie sobie, jak niedawno nastąpiła jej "humanizacja" i jak krótką historię mają rozmaite metody terapeutyczne, dziś uważane za oczywiste, wywołuje u laika spory wstrząs. Zdumiewa też, jak późno zaczęto badać syndrom traumy obozowej. Dramatyczny i budujący zarazem jest fragment, który opowiada o "wybijaniu się na niepodległość" polskiej psychiatrii w czasach, gdy w bratnim Związku Radzieckim wykorzystywano tę dziedzinę medycyny do gnębienia dysydentów. Kiedy w odpowiedzi na międzynarodową krytykę sowieckich nadużyć organizacje psychiatryczne z ZSRR i innych "bratnich krajów" opuściły Światową Federację Psychiatryczną, zarząd Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego podjął decyzję o pozostaniu w jej szeregach. "W Polsce, w naszym środowisku, nie trzeba było być bohaterem - dodaje autorka - wystarczyło zachowywać się przyzwoicie".

I sprawa druga: z rozmów z Marią Orwid wyłania się niesztampowy i pełen frapujących szczegółów obraz powojennego Krakowa i peerelowskiej codzienności. Obraz świata, w którym od szarego i zgrzebnego tła odcinały się barwne enklawy; w którym zarówno modny strój, spotkania w kawiarni i całonocne dansingi, jak i lektura Sartre'a, Camusa, Faulknera i Hemingwaya czy obecność na wernisażu albo na spektaklu Piwnicy dawały poczucie wewnętrznej wolności.

"Chodziliśmy na dawne westerny, a z Marianem [Szulcem] i Jurkiem Pankiem jeździłam do Dyskusyjnego Klubu Filmowego w Nowej Hucie, żeby zobaczyć surrealistów, a także dorobek niemieckich ekspresjonistów, którzy nas wtedy fascynowali - opowiada Maria Orwid o latach po Październiku '56. - W tym klubie nigdy nie było wiadomo, co pokażą danego dnia, więc przez cały rok polowaliśmy na »Nosferatu« i »Gabinet doktora Caligari«. Wlekliśmy się co tydzień do Huty tramwajem, bo przecież nikt z nas nie miał jeszcze samochodu"...

Zostawiłem na boku mnóstwo spraw istotnych, choćby rok 1968, nie wspomniałem też o portretach ważnych dla autorki postaci. Jak matka Teresa Ledóchowska, dyrektorka krakowskiego gimnazjum Urszulanek, do którego Maria trafiła w roku 1945. Jak Stanisław Lem, który gimnazjalistce pomógł wybrać drogę życiową. Jak jej mistrzowie, koledzy i uczniowie z krakowskiej kliniki psychiatrycznej. Jak malarz i rzeźbiarz Marian Szulc, przez czterdzieści lat człowiek jej najbliższy (reprodukcję jego obrazu znajdziemy na okładce). Jak Piotr Skrzynecki i Ewa Demarczyk, Halina Mikołajska i Ruth Buczyńska...

I już na koniec: wartością tej książki jest także to, że nie przypomina ona typowego dziennikarskiego wywiadu-rzeki. Rozmówcy Marii Orwid - Katarzyna Zimmerer, autorka książki o wojennych losach krakowskich Żydów, i Krzysztof Szwajca, psychiatra pracujący w klinice stworzonej przez Panią Profesor - to raczej akuszerzy procesu, o którym wspomniałem na początku. "Cała ta podróż do »źródeł« mojego życia stała się dla mnie wielką przygodą intelektualną i psychiatryczną" - wyznaje Maria Orwid. Jej interlokutorzy, którzy tę przygodę sprowokowali, stają się na naszych oczach jej zaangażowanymi współuczestnikami. (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, ss. 348.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2006