Pocztówka z Wyspy Duchów

Było tu najgorsze więzienie w Wietnamie: francuskie, potem wietnamskie. Dziś to park narodowy, w którym można spotkać dawnego więźnia i dawnego nadzorcę.

   Czyta się kilka minut

Cele więzienne na wyspie Con Dao, 2015 r. / Fot. Andrzej Meller
Cele więzienne na wyspie Con Dao, 2015 r. / Fot. Andrzej Meller

Vung Tau, portowe miasto nafciarzy na południu Wietnamu. Stąd odpływa statek na owianą złą sławą wyspę Con Dao, leżącą na Morzu Południowochińskim. W portowym hotelu na tani nocleg zdecydował się jeszcze tylko jeden przyszły pasażer. 24-letni Tyunh, o twarzy dziecka i w wielkich okularach, płynie na dwuletni kontrakt: pracuje w wietnamskiej telekomunikacji, a na wyspie jest problem z wieżą przekaźnikową. Dla Tyunha to skok na głęboką wodę.

W recepcji stoi statuetka Matki Boskiej z La Vang, wietnamskiej Częstochowy. – Jestem katolikiem – przyznaje Nguyen, właściciel hotelu. – Nas tu wielu. Moja rodzina jest z północy, ale uciekła przed komunistami aż tutaj, na samo południe, pod koniec lat 50. ubiegłego wieku.

W tamtym czasie wielu wietnamskich katolików uciekało z północy na południe – po tym, jak Ho Chi Minh i jego generał Vo Nguyen Giap rozbili armię francuską pod Dien Bien Phu w 1954 r. Upokorzeni Francuzi opuścili kolonię, a Wietnam podzielono wzdłuż 17. równoleżnika na komunistyczną północ i południe (teoretycznie demokratyczne). Amerykańska i francuska marynarka uruchomiły wtedy operację „Przepustka ku wolności” – i milion katolików popłynęło pod skrzydła rządu południowowietnamskiego, którego premier Ngo Dình Diem był katolikiem.

Sowieci zajęli już wtedy pół Europy, maoiści opanowali Chiny, trwała wojna w Korei. Obawiając się, że komunizm ogarnie całą Azję, Amerykanie zadomawiali się w Indochinach.
 

Cmentarz przy plaży
Przy kasie portu w poczekalni latają gołębie. Bilet kosztuje równowartość 20 zł. Statek „Con Dao 09” wypływa o siedemnastej. Przy mostku tłoczy się może dwieście osób, głównie mieszkańcy wyspy (w sumie ma być ich 7 tys.). Wjeżdżają na pokład skuterami, pakują towary. Widać sporo żołnierzy – wyspa ma znaczenie strategiczne, jest tam garnizon Ludowej Armii Wietnamu. Ludzie odnajdują swoje leżanki, ale wielu, zwłaszcza starych Wietnamczyków rozwiesza gdzie się da hamaki (we wzór kamuflujący, z napisem „USA”). Potem idą na pokład, kupują w barze jajka na twardo, mortadelę i zupki zalewane wrzątkiem. Robi się wesoło. Młodzi popijają piwo i własny samogon. Później, gdy zacznie bujać, będzie to skutkować chorobą morską.

„Wstawaj, wstawaj!” – o szóstej rano budzi nas sąsiadka z koi obok. Statek przepływa między małymi, bezludnymi wysepkami archipelagu. Jest ich szesnaście. Chwilę później w porannej mgle ukazują się kontury portu Ben Dam, opartego jakby o dwustumetrową skałę, spadającą urwiskiem do morza. Co musieli czuć skazańcy, gdy przywożono ich tu skutych kajdanami? Najwyraźniej francuscy kolonizatorzy ulokowali swe więzienie w malowniczym miejscu. I choć dziś wyspa to atrakcja turystyczna, przybyszowi jakoś trudno się wyluzować... Zwłaszcza po tym, gdy usłyszy od miejscowych kolejną opowieść o pojawiających się duchach więźniów.

Tuż koło miejskiej plaży Con Sao – tak nazywa się największa, główna wyspa – na cmentarzu Hang Duong leżą szczątki dziesiątków tysięcy więźniów. W tym wietnamskiej bohaterki narodowej Võ Thị Sáu. W 1949 r., w wieku 16 lat, po akcji zbrojnej przeciw Francuzom została ujęta i jako pierwsza Wietnamka skazana na śmierć. Zginęła trzy lata później. Jej nazwisko zna tu każde dziecko – to taka wietnamska Danuta Siedzikówna „Inka”.

Gdy wieczorami robi się chłodniej, nabrzeże Con Sao zapełnia się ludźmi. Za porośniętymi dżunglą górami i malowniczą pagodą szybko zachodzi soczyście pomarańczowe słońce – spada z nieba, jak zbyt dojrzała pomarańcza z drzewa. Miejscowi uprawiają jogging, wymachują powoli rękami i zastygają w pozach tai chi. Niezmordowani chłopcy latają za piłką koło Komitetu Partii. Obok wisi billboard: „Wraz z Partią przychodzi pokój, bezpieczeństwo i szczęście”. Wszyscy właściwie stąpamy tu po ludzkich szczątkach.
 

We francuskich obozach
Już aleksandryjski geograf Klaudiusz Ptolomeusz wspomina Con Dao, na początku naszej ery. Określa archipelag jako „Wyspy Satyrów”. W 1292 r. wenecki podróżnik Marco Polo, płynąc z Chin do Indii, opisuje wyspy, dając im nazwę Sondur i Condur. W 1702 r. Brytyjska Kampania Wschodnioindyjska zajmuje Pulo Condore (to z kolei nazwa angielska) i lokuje tu garnizon.

Potem zaczyna się etap francuski. W 1787 r. przyszły imperator Wietnamu Gia Long obiecuje Ludwikowi XVI przekazać wyspy Francuzom, w zamian za pomoc w zjednoczeniu kraju. Francuzi przypływają mu na pomoc na czterech fregatach, modernizują armię imperatora, a ten życzliwie odnosi się do katolickich misjonarzy i kupców. I choć w 1802 r. Gia Long zjednoczy Wietnam, kraj wkrótce straci niepodległość – na ponad 100 lat.

W 1861 r. francuski rząd kolonialny otwiera na wyspie tzw. jednostkę penitencjarną dla więźniów politycznych – tj. bojowników o niepodległość. Co roku na statkach trafia tu kilka tysięcy katorżników. Z biegiem czasu na wyspach powstaje 11 obozów. O misce ryżu i wodzie, więźniowie pracują tu przymusowo w rolnictwie, rybołówstwie i leśnictwie; budują też kolonialną infrastrukturę – jak dom gubernatora i mosty. I kolejne więzienia.

Wśród więzionych tu znaleźli się też liderzy ruchu niepodległościowego, tacy jak bliski towarzysz Ho Chi Minha – Phạm Văn Đồng. Albo przyszły laureat Pokojowej Nagrody Nobla (wraz z Henrym Kissingerem) z 1973 r., dyplomata i generał Lê Đức Thọ (nagrody nie przyjął i może słusznie – pokój zawarty wtedy z USA okazał się wstępem do nowej agresji, w wyniku której Północ zajęła całe Południe).
 

Klatki tygrysie
Po odwrocie Francuzów obozy przejmuje rząd południowowietnamski. Teraz, po 1954 r., trafiają tu komuniści. Trudno oszacować liczbę więźniów, którzy przeszli wtedy przez tutejszy system obozów. Broszurka z Muzeum w Con Dao podaje wyrywkowe liczby. W 1957 r. było tu 3080 więźniów. W latach 1967-69 – podczas apogeum walk z komunistyczną partyzantką i zaangażowania USA w Wietnamie – około 10 tys.

Symbolem wyspy stają się tzw. klatki tygrysie: cele o powierzchni 5 m kw., w których Francuzi, a potem rząd sajgoński przetrzymują nawet po kilkunastu więźniów. Dziś główne więzienie można zwiedzać, nie ma nawet kasy i biletów. Przechodzą ciarki po plecach, gdy przez kraty spogląda się z góry na te klatki i resztki metalowych dybów. Paru wietnamskich turystów wygląda chyba na przestraszonych...

W lipcu 1970 r. więzienie odwiedziła amerykańska delegacja, w skład której weszło dwóch przedstawicieli Kongresu USA. Nagle postanowili zboczyć z wyznaczonej im trasy, kierując się mapą sporządzoną przez byłego więźnia. Doprowadziła ich do budynku, z którego dobiegały krzyki ludzi proszących o wodę. Gdy im otworzono, na wyraźne żądanie, wewnątrz znaleźli więźniów przykutych do „klatek tygrysich”. Byli zszokowani – więźniowie byli poranieni, okaleczeni.

Jeden z członków delegacji zrobił zdjęcia, które – opublikowane przez magazyn „Life” – miały poruszyć opinię publiczną w Stanach. To zdjęcia z Con Dao, masakra w My Lai i wyciągnięcie przez „New York Times” tzw. Pentagon Papers (pokazujących skalę zaangażowania USA w Wietnamie w latach 1945-67 ) skłoniły wtedy coraz więcej przeciętnych Amerykanów do odrzucenia udziału ich kraju w tej wojnie.
 

Ludzie z łódek
W 1975 r. wojska komunistycznej Północy triumfalnie wchodzą do Sajgonu, stolicy Południa (dziś: Miasto Ho Chi Minha). Komuniści zamykają obozy Con Dao, ale nie na długo.

Ich polityka represji i zemsty doprowadza wkrótce do tego, że coraz więcej Wietnamczyków z Południa usiłuje uciec z kraju. Skala ucieczek jest tak wielka, że zaczyna się katastrofa humanitarna: z rybackiego kraju, na kutrach i innych łodziach, próbuje uciekać około 800 tys. ludzi. Kolejny milion Wietnamczyków ucieka lądem – do Hongkongu, Tajlandii, Malezji, na Filipiny. Eksodus jest najbardziej intensywny pod koniec lat 70., ale trwa jeszcze przez prawie 20 lat.

Uciekinierów nazywa się „boat people” – ludzie z łódek. Szacuje się, że w wodach Zatoki Tajskiej i Morza Południowochińskiego ginie nawet połowa z nich. Liczba przerażająca, jeśli weźmie się dodatkowo pod uwagę 100 tys. „wrogów narodu”, rozstrzelanych po wygranej wojnie przez siepaczy dobrotliwego „wujka Ho” – oraz miliony tych, którzy trafiają na „turnusy” do tzw. obozów reedukacyjnych.

Ci spośród „boat people”, których wyłapuje straż przybrzeżna, są zamykani w obozach – właśnie na Con Dao.
 

Wrogowie przy misce
W restauracji, na stole, w dużej metalowej misie bulgoce rybny rosół, podgrzewany palnikiem gazowym. To lau: zupa, w której biesiadnicy maczają pałeczkami kalmary, warzywa, makaron i inne dodatki – co kto lubi.
Za stołem dwóch mężczyzn około osiemdziesiątki. Pierwszy, dziarski, ale opuchnięty od trunków, był kiedyś komendantem polowym Vietkongu, komunistycznej partyzantki, w okolicy tuneli Cu Chi. Aresztowany w 1970 r., przesiedział na Con Dao 5 lat – i został tu na stałe. Drugi mężczyzna, równie dziarski, ale filigranowy i ascetyczny, był wtedy pułkownikiem Armii Południowego Wietnamu, sprawującym na wyspie rolę nadzorcy. Także został.

Co więcej: były pułkownik oddał swą córkę za mąż dawnemu komendantowi, z którym teraz wznoszą toasty małymi kieliszkami z tutejszym samogonem. Na pytanie, czy zapomnieli dawne żale, odpowiadają twierdząco. – Dziś jesteśmy rodziną. Razem pijemy i jemy lau z jednej miski – powiada asceta. Twierdzi, że po 1975 r. nie miał żadnych kłopotów ze strony komunistów. Ciężko w to uwierzyć.

Nad Con Dao nastaje noc. Słychać trzask zamykanych okiennic. Ludzie kładą się wcześnie, ulice są puste. A może pełne duchów, o których wspominają mieszkańcy?

Nieznany z nazwiska więzień napisał wiersz, który się zachował. Brzmi tak:

Góry Con Lon przesiąkły krwią.
Tu każdy kamień oznacza cierpienie.
Splotły się losy bezimiennych kości, nieludzko wdeptanych w tę ziemię.
Na cmentarzu Hang Duong na próżno szukać grobów przodków.
Ich tu po prostu nie ma.
©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2015